Dziennik wojny - doba sto sześćdziesiąta pierwsza drugiego roku (526)


 

Na początek dwie kwestie, które dotyczą Polski.
Unikam rozwijania wątków krajowych, bo skupiam się na tym, o czym polski czytelnik wie mało lub wcale.
Jednak czasem muszę przejść do spraw bardziej związanych z nami, szczególnie w kontekście relacji polsko-ukraińskich.

Wiele osób zbulwersowało się tym, że doszło do "pogorszenia" tychże relacji między Polską a Ukrainą. Bo miało być tak słodko, mieliśmy być braćmi i siostrami i już żyć, jak w sielance. 
A tu pyskówki, wzywanie ambasadorów do ministrów spraw zagranicznych i cała inna masa rzeczy psujących dobry nastrój. 

No to po kolei.
Naprawdę? 
Naprawdę uważasz jeden z drugim, że dobre relacje, to spijanie sobie z dzióbków i wzajemne lizanie rowa (przepraszam za obscenę)? Z żoną, czy mężem (dziewczyna, czy chłopakiem)  nigdy się nie posprzeczaliście, jedna z drugim? Nie mieliście z przyjacielem sporu, czy iść na "Barbie", czy na "Oppenheimera"?
Kto wam narobił takiego szitu pod czaszką, że uważacie, że dobre relacje, czy nawet przyjaźń, to brak sytuacji spornych, czy konfliktowych? 
Przyjaźń nie polega na braku sporów, tylko na tym, że potrafimy je rozwiązywać z szacunkiem dla drugiej osoby, uwzględniając jej interesy i potrzeby (co oznacza, że czasem chodzimy na inne filmy). To samo w małżeństwie. Ktoś, kto widzi tylko "ja", a nie dostrzega potrzeb drugiej osoby jest skazany na związek z Renią Grabowską, bo żadnej trwałej relacji nie zbuduje. 
[Z moją ulubioną kuzynką w sprawie Ukrainy mamy skrajnie przeciwne zdania i jakoś nie przeszkadza nam to być w dobrych relacjach]./

Dalej.
Przyjaźń w polityce? Naprawdę? Jesteście dorośli, a dalej dajecie się łapać na hasła o przyjaźni i braterstwie ludów? Poważnie? 
W polityce decydują interesy. I wyobraźcie sobie, dzieci niedojrzałe, że sprzeczne interesy potrafią mieć najbliżsi sojusznicy. Bywało tak po wielekroć w historii. Turcja i Grecja mimo, że są w NATO mają stan zimnej wojny. Wielka Brytania i Francja wciąż rywalizują w zakresie gospodarki morskiej i polityki gospodarczej, choć ich sojusz ma już prawie sto pięćdziesiąt lat.
Ale daleko szukać. W ramach jednego państwa różne miasta i regiony mają różne, często sprzeczne interesy i o nie rywalizują. I jakoś nie stanowi to powodu, żeby państwo likwidować (chyba, że wtrąci się ten trzeci i rozkręci separatyzm). 

Interesy. 
Tak. Polska i Ukraina mają swoje interesy. W pewnym zakresie zbieżne (kwestia bezpieczeństwa), w pewnym rozbieżne, a w niektórych sprawach sprzeczne. 
Tak, mamy wspólną historię, ale i tu będą zawsze między nami różnice. Dokładnie tak samo, jak zupełnie inaczej będziemy w Polsce i na Litwie postrzegać bitwę pod Grunwaldem (Litwini uważają, że to oni wygrali przy pomocy Polaków). Tak, jak we wspomnianym wyżej przykładzie relacji międzyludzkich (bo to są relacje międzyludzkie) Ukraińcy mają swoją historię, a my mamy swoją. One się łączą i zazębiają, ale nigdy nie będą tożsame. Dokładnie tak, jak relacja z randki w wykonaniu jego i jej nigdy nie będzie identyczna. Bo być nie może. 
Możemy się w kwestii faktów i ich rozumienia do siebie zbliżać, ale nie będziemy mówili nigdy tego samego, a w ocenach będziemy się nieraz różnić. I musimy to przyjąć do wiadomości. 

Spory sporami, ale kacapom się nie sprzedaje. I tyle



I powoli dochodzimy do sedna.
Oczekiwanie, że partner (czy to w relacjach międzyludzkich, czy to w biznesie, czy to w polityce) będzie dostosowywał się zawsze do moich żądań i oczekiwań nie ma nic wspólnego z przyjaźnią, partnerstwem, czy współpracą. Jest to zawsze przemocowa forma dominacji. 
Oczekiwanie, że kraj walczący o niezależność podporządkuje się dyktatowi jest równie głupie, jak kacapska decyzja o najeździe na Ukrainę. Ci, co tak rozumują, nie różnią się od debili z moskiewskiej telewizji. 
Tak jak mam prawo nie chcieć oglądać "Barbie", którą chce oglądać moja żona, a ona ma prawo nie chcieć oglądać "Oppenheimera", tak w relacjach między państwami Węgry, czy Ukraina mają prawo mieć w pewnych sprawach inne zdanie, co w niczym nie zmienia mojego stosunku do tych krajów (jakkolwiek wiele ich wyborów uważam za równie głupie, co oglądanie "Barbie").
Czym wkurzają nas Niemcy? 
Tym, że próbują zmuszać całą Europę, żeby miała "właściwe" (z ich punktu widzenia) zdanie, że nie dają innym prawa do popełniania błędów na własny rachunek. 
No więc nie bądźmy Niemcami dla Ukrainy, czy Węgier i nie zmuszajmy ich do bycia słusznymi. Mają takie samo prawo do głupoty, jak my.

Wreszcie.
Przestańcie patrzeć blokowo: Ukraina, Ukraińcy. 
Czy wszyscy w Polsce mają takie samo zdanie? Wiadomo, że nie. Jest Ja, który walczy na Ukrainie, jest Staś, który organizuje pomoc stąd, jest Piotr, który wspiera uchodźców, jest Krzysiek, którego uchodźcy wkurzają i jest Adam, który woli Rosję. 
Skoro tak, to czemu od Ukraińców oczekujecie jednomyślności? 
Jest Iwan, który chętnie by odkrył polskie korzenie, bo tak polubił Polaków, ale jest też Pawło, który jest wdzięczny, ale bez przesady. Jest też Stepan, który nie widzi sprzeczności między współpracą z Polską a kultem Bandery (na marginesie, za dużo punktów odniesienia to oni nie mają) i jest Piotr, który generalnie Polaków nie lubi, bo pracował w Polsce i szef go oszukał. 
Są różne stanowiska, podobnie, jak różne stanowiska mają Polacy. Nad zmianą nastawienia się pracuje, a nie obraża. 
Chyba, że jeden z drugim uważasz, że mamy za dużo sojuszników i koniecznie potrzebujesz wygenerować sobie kolejnego wroga. Tylko potem nie płacz. 

Na Ukrainie pojawiły się Rosomaki z Polski

Na koniec.
Co was tak popierniczyło z tymi oficjalnymi deklaracjami? 
Niemcy oficjalne deklaracje składali wiele razy. Flagi państwowe RFN w rocznicę Powstania Warszawskiego są w ich ambasadach i konsultach opuszczane do połowy masztów. 
Czy w podejściu przeciętnego Helmuta i przeciętnej Helgi coś to zmieniło? Nic a nic. Bo polityka państwowa to jedno, a opinia społeczna to drugie. 
Dla Niemców zawsze będziemy zapóźnionymi w rozwoju dalekimi kuzynami, których trzeba edukować i wychowywać. I fakt, że mieliśmy jednolite państwo w czasie, kiedy oni wciąż do niego nie dojrzeli, w niczym tego nie zmienia. 
Gesty polityków są ważne, ale one albo są teatrem skierowanym na budowę relacji politycznych, albo wynikają z presji wyborców, obliczone są na przypodobanie się jakiejś części elektoratu. Dlatego nie należy ich przeceniać. Znacznie ważniejsze są zachowania przeciętnych ludzi. Te zaś kształtuje się powoli. Tak, jak w relacjach ze znajomymi krok za krokiem uświadamia się im swoje potrzeby i opinie, licząc się z tym, że niekoniecznie będą chętni je podzielać.

I wreszcie wątek polityczny.
Tak w Polsce, jak i na Ukrainie trwa rok wyborczy. W Kijowie z powodu wojny się przesuwa, ale wybory odbędą się zaraz po zakończeniu walk, więc kampania trwa. 
W wybory i u nich, i u nas wtrącają się siły zewnętrzne. U nas szmacą temat Wołynia, wymachując nim, jak flagą i podbijają histerię na temat zboża (w ukraińskim internecie sporo przy okazji afery ze zbożem było tekstów potępiających chytrość handlarzy i wyrażających oburzenie na takie nadużywanie zaufania przyjaciół). U nich strasząc Polską, polskimi panami, rozbiorem Ukrainy. Zresztą u nas też pierdolą, że Polska jest zależna od Kijowa. 
Z kolei lobby niemieckie, też zainteresowane rozbiciem polsko-ukraińskiej współpracy, gra podobnie na przykład rzucając tekstami, jak były prezydent Poroszenko, że kto krytykuje UPA, ten jest rosyjskim agentem. A to przy akompaniamencie oskarżeń przeciw Zełeńskiemu, że współpracował z Rosją i umożliwił jej napaść. 
I jak politycy obu krajów mają zamknąć brudne ryje onucom? 
No między innymi odgrywając publicznie temat rzekomego konfliktu o coś mało istotnego. Uzyskać efekt niesmaku u ogółu publiki, że w ogóle do takiej pyskówki doszło, a przy okazji wysadzić onucom narrację. 

Dlatego od tego, co bąknął ten, czy inny ambasador, ważniejsze jest kreowanie świadomości społecznej i praca nad relacjami międzyludzkimi. Tak, żeby żaden debil i żadna onuca nie był w stanie podbijać spornych kwestii z przeszłości i współczesności.

To jednak nie stanie się z dnia na dzień. Hollywoodyzacja myślenia powoduje, że nie umiemy czekać. Nie umiemy pracować długofalowo. Oczekujemy wyniku tu i teraz. Tyle, że takie efekty są nietrwałe. Czasowe. Nie dają nic poza chwilową przyjemnością. Jak narkotyki. 
Przed nami i Ukraińcami lata i dekady pracy. Początek został zrobiony, ale oczekiwanie, że skutki będą już, zaraz to zwykłe myślenie życzeniowe. 

I kończąc, prezydent Zełeński opierniczył ambasadorów Ukrainy, że mają studzić nastroje, a nie je podkręcać. 



Temat drugi, krótko. 
Rosja pompuje wątek rzekomej inwazji wagnerowców na Polskę i Litwę i w ramach tego dwa śmigłowce przyleciały z Białorusi na terytorium Polski pod pretekstem, że "zgubili się podczas ćwiczeń".


Oczywiście u nas huk pękających dup, że "na jak to możliwe"? A były szef kontrwywiadu wojskowego w stopniu generała Piotr Pytel zadaje pytanie, czemu śmigłowce nie zostały zestrzelone. 


No to po kolei.
Śmigłowce wleciały na terytorium RP na wysokości Białowieży, przeleciały nad miasteczkiem i zawróciły na Białoruś.
Białowieża przylega do granicy państwowej i jest gęsto zabudowana.
Śmigłowce wleciały na głębokość całych trzech kilometrów w głąb Polski i leciały na granicy horyzontu radiolokacyjnego, czyli były słabo widoczne lub niewidoczne dla radarów.
Dodajmy, że w tym rejonie latają też polskie śmigła, więc sam odgłos silnika i łopat w pobliżu granicy nie jest niczym niezwykłym. 



To teraz włączamy myślenie. 
Śmigłowce wlatują nad gęstym lasem, więc dostrzeżenie ich z ziemi przez patrole jest kwestią loterii. Jeśli patrol w pobliżu jest, to zauważy.

Oba śmigłowce znajdowały się na terenie Polski przez maksymalnie kilka minut (trzy kilometry z prędkością przelotową Mi-24 pokonuje w czterdzieści sekund - tam i nazad plus zawrotka to półtorej do dwóch minut). W tym czasie jeśli nawet patrol nawet zauważył, to zdążył zameldować o tym dyżurnemu (zakładając, że akurat dyżurny nie miał łączności z innym patrolem i nie trzeba było czekać na swoją kolejkę - tak działa łączność radiowa, że się wywołuje odbiorcę i czeka, czasem po kilka razy). Być może dyżurny zdążył zgłosić to wojsku (na odebranie telefonów też się czeka). 

Próba zestrzelenia śmigłowca w lesie jest nie tylko nieskuteczna, ale stanowi usiłowanie samobójstwa, jeśli pocisk trafi w zbyt blisko strzelca rosnące drzewo. 
Aha, patrole na granicy nie mają broni przeciwlotniczej, bo im do niczego nie jest potrzebna. 

Następnie śmigłowce wleciały nad Białowieżę. 
Próba zestrzelenia ich teraz grozi katastrofą, bo wrak spadnie na teren zabudowany i zamieszkały. 
Tak, panie generale, zestrzelone statki powietrzne spadają w sposób niekontrolowany.

Tak, na nasze terytorium. Pewnie też na nasze domy

 

Gadanie głupot nie kosztuje. Konkretne decyzje tak

Podsumowując. Wlecenie śmigłowców na kilka sekund na terytorium jakiegokolwiek kraju jest na granicy wykrywalności. I nie ma znaczenia, czy mowa o Polsce, USA, Rosji, czy jakimkolwiek innym państwie. To kwestia fizyki i rachunku prawdopodobieństwa. 
Tak, istnieje hipotetyczna możliwość przerzucenia tak grupy dywersyjnej. Dlatego chroni się wszelkie obiekty infrastruktury krytycznej. 
Nie, taka grupa dywersyjna wiele nie zdziała, jeśli nie będzie miała w kraju wsparcia Grupy Granica. Po prostu, do plecaka można wziąć ograniczoną ilość broni, amunicji i jedzenia. 
I tak, trzeba się liczyć z tym, że takich prowokacji będzie więcej. 
Reszta, to bicie piany. 

BTW MON wzmacnia granicę naszymi śmigłowcami, co jest działaniem raczej piarowym, bo w warunkach, jakie były w Białowieży, to one nawet wystartować nie zdążą. Ale w czasach mediokracji, w której każdy może publicznie pieprzyć trzy po trzy, inaczej się nie da. 

Żeby zakończyć wątek wagnerowców na Białorusi. W internecie krążą takie zdjęcia:




Mają one dowodzić obecności wagnerowców na granicy polsko-białoruskiej i łatwości przejścia na polską stronę. 
Po pierwsze, granica polsko-białoruska tak nie wygląda. Jest na niej płot, a gdzie nie ma płotu, jest concertina. Wzdłuż płotu biegnie szeroka i mocno rozjeżdżona droga techniczna. Szersza, niż to, co widać na zdjęciach. 

Na tym filmie z ataku na naszych funkcjonariuszy widać szerokość drogi technicznej. Na całej długości jest ona mniej więcej taka sama. To, co na zdjęciach powyżej, to zwykła ścieżka wzdłuż "paska"

W dodatku nie widać śladu płotu, czy concertiny, a trzymane w dłoniach naszywki nie są naszywkami wagnerowców. 

Tę naszywkę z czaszką można kupić na Aliexpress

Z kolei na pierwszym zdjęciu człowiek ma polski wzór nadruku na mundurze. To sugeruje, że to jakiś krajowy debil, który zdjęcie mógł sobie zrobić na przykład na granicy z Niemcami. 
Zasłonięcie numeru słupa też sugeruje, że coś jest nie tak. 

Sytuacja na froncie w miarę stabilna. Wczorajszy atak ukraiński w kierunku na Mikilskie zaowocował przede wszystkim jeszcze większym rozciągnięciem frontu. Siły rosyjskie muszą ogarniać coraz szerszy odcinek, a sił mają coraz mniej. 

W wyniku wczorajszego natarcia w rejonie Węglodaru Moskalom doszło do ogarnięcia trzydzieści kilometrów

A  nie za bardzo jest czego użyć do wzmocnienia nowego odcinka

Pod Wierzbowem koło Robotynnego siły ukraińskie miały zająć część okopów pierwszej linii obrony, ale nie mam potwierdzenia tej informacji.



Trwa ukraińskie natarcie na Kurdjumówkę. Oddziały ukraińskie idą do przodu.

Rosyjscy jeńcy na kierunku bachmuckim

Na północy Moskale zostali zepchnięci za Żerebec, ale SZU nie kontynuowały przeciwuderzenia, oddzielając się od przeciwnika rzeką. Moskale spróbowali zatem pod Nowoseliwskiem (nieco bardziej na północ). Wynik pewnie ostatecznie będzie taki sam. 

Wielu mówi, że ofensywa utknęła i się nie udała. To samo mówili rok temu, kiedy rozwijała się operacja odbicia Chersonia. Trwała ona siedemdziesiąt cztery dni licząc od pierwszego strzału w Most Antonowski do uwolnienia miasta i wygnania Moskali za Dniepr. I też miała różne fazy. Eksperci kilka razy mówili wówczas, że się nie powiodła, a w końcu byli zaskoczeni efektem. 

Obecna faza ofensywy nie ma na celu zajęcia terenu, tylko pozbawienie Moskali sił, których mogliby użyć do odzyskania uwolnionych ziem. To nie jest wyścig, kto szybciej zajmie określony rejon. Przeciwnie. Zajęcie terenu musi być skutkiem tego, że przeciwnik nie jest w stanie go utrzymać. Im bardziej siły Moskali będą zużyte, tym większy obszar zajmą Ukraińcy. 

A przy okazji, Ukrainie nie opłaca się szybkie zakończenie wojny. Gdyby Rosjanie wycofali się teraz i zawarli rozejm, będą za pięć lat gotowi do nowej awantury. Celem Ukrainy, poza uwolnieniem jak największego obszaru, jest takie zużycie sił rosyjskich, żeby kolejna napaść nie była możliwa przez pięćdziesiąt lat. 
Opowiadanie o kosztach, jakie ponosi Ukraina, można włożyć między bajki, bo rosyjska okupacja oznacza wielokrotnie większe koszty. 

Dowódca rosyjskich spadochroniarzy generał Ciepliński w swoim wystąpieniu powiedział, że pięć tysięcy rannych bojców z WDW wróciło do służby, a trzy i pół tysiąca było na tyle lekko rannych, że odmówili ewakuacji i pozostali w oddziałach. 
Daje to osiem i pół tysiąca lekko rannych.
Jeśli przyjąć, że lekko, średnio i ciężko ranni dzielą się po jednej trzeciej, daje to dwadzieścia pięć tysięcy bojców rannych. Idąc dalej doliczamy poległych w liczbie trzykrotnie mniejszej, niż liczba rannych i mamy, czyli osiem i pół tysiąca. Daje to razem trzydzieści cztery tysiące poszkodowanych. W tym trwale (odejmujemy tych, którzy wrócili lub nie zostali ewakuowani), czyli straty bezpowrotne - dwadzieścia pięć tysięcy. 
Siły WDW szacowane są na około czterdzieści tysięcy, co oznacza, że wyeliminowana została ponad połowa pokojowego stanu tego rodzaju wojsk.
Może być też tak, że te trzy i pół tysiąca to ci, co byli tak poważnie ranni, że nawet nie mieli siły wzywać pomocy i "z własnej woli zostali". Ciepliński mówi w końcu, że "nie szukali pomocy".

Coś jest na rzeczy, bo nagranie szybko usunięto z oficjalnego kanału WDW, ale w internecie nic nie ginie

Tymczasem w armii rosyjskiej kwitnie, jak zawsze przemoc i pogarda dla człowieka. Trudno się dziwić, że bojcy zachowują się, jak zwierzęta, skoro są tak traktowani.

Przemoc w koszarach (4 Gwardyjska Dywizja Pancerna)

I przemoc na froncie (tu akurat wagnerowcy). W butelce jest mocz


Za to na głębokich tyłach Jebanarium...

Zwolnieni do cywila i obdarzeni amnestią bandyci Prigożyna mordują dalej. Ten zamordował sześć osób w Karelii

Na koniec kącik muzyczny i piosenka o pierwszych pocałunkach.




Komentarze

  1. Coraz dziecinniejsze wpisy. Pytanie nawiązujące do początku notki:jakie swoje interesy zrealizowała Polska? Frazę, że ruskie bomby nie lecą nam na głowy proszę sobie darować

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, noname żąda argumentów ale apriori części nie uznaje.
      I kto tu.jest dziecinny?
      Ale cieszę się, że zirytowałem onucę.

      Usuń
    2. W dawnych czasach, kiedy zaproponowano mi podpisanie protestu przeciw bombie neutronowej, odpowiedziałem, że wolę zginąć od bomby amerykańskiej i nie podpiszę. Towarzysze zrobili rybkę i poszli sobie. Syn ubeka wyraźnie preferuje produkt rosyjski, je bym mu tego co prawda nie życzył

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - doba dwudziesta czwarta, dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta i trzydziesta trzeciego roku (754, 755, 756, 757, 758, 759, 760)

Dziennik wojny - dni czterdziesty szósty, czterdziesty siódmy, czterdziesty ósmy, czterdziesty dziewiąty, pięćdziesiąty, pięćdziesiąty pierwszy i pięćdziesiąty drugi, pięćdziesiąty trzeci, pięćdziesiąty czwarty, pięćdziesiąty piąty, pięćdziesiąty szósty, pięćdziesiąty siódmy, pięćdziesiąty ósmy, pięćdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (776, 777, 778, 779, 780, 781, 782, 783, 784, 785, 786, 787, 788, 789))

Dziennik wojny - doba trzysta dwudziesta i trzysta dwudziesta pierwsza (685 i 686)