Dziennik wojny - dzień trzysta sześćdziesiąty szósty trzeciego roku, pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy i ósmy dzień czwartego roku

 



Jeśli ktoś lubi politykę i kiełbasę, nie powinien patrzeć, jak się je robi.
Otto von Bismarck - kanclerz Królestwa Prus i Cesarstwa Niemiec


Miniony weekend był u nas i "w całym postępowym świecie" czasem wysokiego wzmożenia moralnego, z którego, jak zawsze, nic nie wynikło. Nie wynikło, bo nie mogło. Bo polityki nie robi się wartościami moralnymi, tylko siłą polityczną, gospodarczą i militarną. Wszystkimi trzema na raz. Nie wystarczy mieć słuszność, trzeba jeszcze umieć ją wyegzekwować. 
Nasz naród jak mało który powinien to rozumieć. 
Niestety, w znacznej części nie rozumie. 

Ale po kolei. 

Chodzi oczywiście o imbę, jaką w Gabinecie Owalnym Białego Domu odstawili wspólnie Donald Trump, D.J. Vance i Włodzimierz Zełeński. Wspólnie. Z całym przekonaniem twierdzę, że choć przebieg kłótni był improwizowany, to to, że do niej doszło było zgodną wolą wszystkich trzech, bo wszyscy na niej zyskali. 

Na wstępie zaznaczę tylko, że bardzo wielu elementów tej układanki nie znamy i pewnie nigdy nie poznamy. Możemy się tylko domyślać. 

Podkreślę przy tym, że zanim napisałem ten tekst, przeczytałem kilkadziesiąt mniej lub bardziej histerycznych lub wyważonych analiz i opinii. Większość komentarzy świadczy o tym, że uczciwi i naprawdę porządni ludzie widzą tylko kółka na wodzie, kompletnie nie rozumiejąc, co się dzieje pod jej taflą.
Jeden z ciekawszych napisał Paweł Jędrzejewski (choć się z nim nie zgadzam). Drugi, Marka Budzisza, linkuję w tekście.

Trzeba też pamiętać, że polityka to od zawsze była i jest gra. Zarówno w znaczeniu rywalizacji i współzawodnictwa, jak i w znaczeniu kreacji aktorskiej. Nie bez powodu potocznie mówi się o scenie politycznej. 
Politycy od zawsze się kreują i kogoś grają. Władcy grali bogów, a potem "pomazańców bożych", wybrańców Najwyższego. Ich dworacy grali królów. Szlachta i wielmoża - dworaków. Mieszczanie i chłopi zaś szlachtę, a niewolnicy wolnych. I tak przez stulecia kultura wyższa schodziła na poziom podstawowy. 
Jakoś w XVIII wieku elity postanowiły odgrywać prostaków i wszystko się przewróciło. Ale to nie jest temat tego wpisu. 
Zatem z tyłu głowy mamy, że politycy odgrywają role. Szczególnie, gdy są na wizji. 

Od początku moskiewskiej inwazji prezydent Zełeński odgrywa rolę dowódcy obrony kraju. Temu służy nieogolona twarz, energiczny krok, zielona bluza, zmęczony i schrypnięty głos, szorstkie obejście. On nie ma czasu na elegancję, bo ma kraj do uratowania. 

Prezydent Donald Trump gra z kolei swojaka z amerykańskiej prowincji. To jest jego elektorat. Nie wymoczkowate eleganciki ze Wschodniego Wybrzeża, ale - znowu - szorstcy w obejściu, konkretni, nieco agresywni i wulgarni mieszkańcy "pasa rdzy" i amerykańskiego interioru, którym on imponuje, jako "jeden z nas, który się wybił". 

To ma znaczenie dla całej dalszej historii. 

Wreszcie trzecie, o czym trzeba pamiętać, co ma związek z poprzednim. Polityk NIGDY nie mówi bez zastanowienia. Polityk mówi dokładnie to, co chce, żeby usłyszano (nie dotyczy to oczywiście sytuacji, kiedy z jakiegoś powodu jest wyprowadzony z równowagi, ale podatność na prowokacje jest dla polityka mocno... kłopotliwa). Zatem jeśli polityk coś powiedział, szczególnie na wizji, warto zadać pytanie, po co, w jakim celu to zrobił i co chciał tym osiągnąć. 

Na koniec, najgłupsze możliwe wyjaśnienie to to, które zakłada, że jeden z uczestników gry jest głupi. 

W piątek do Waszyngtonu przyleciał prezydent Zełeński, żeby podpisać z Donaldem Trumpem umowę surowcową. 
Umowa negocjowana z przygodami od jakiegoś czasu, została uzgodniona i obie strony zgodziły się ją podpisać. 

W skrócie, porozumienie przewidywało, że powstanie fundusz ukraińsko-amerykański o wartości pięciuset milionów dolarów, który przejmie połowę ukraińskich zasobów ziem rzadkich. Całość zysku ma według tekstu porozumienia iść do USA, ale połowa z tego ma być reinwestowana na Ukrainie. 
Warunki może nie są najkorzystniejsze dla Kijowa, ale nie są złe. Szczególnie, że połowa dochodów i tak zostałaby u nich w postaci inwestycji amerykańskich. 

Jak to otwarcie powiedział D.J. Vnace, umowa jest uznaniem Ukrainy za obszar wpływów Stanów Zjednoczonych i najlepszą z możliwych gwarancji bezpieczeństwa. To sygnał do Moskwy:
- Ej, to nasze. 
Do podpisania umowy jednak nie doszło, a zerwanie negocjacji poprzedziła karczemna awantura. 

Kiedy prezydent Zełeński przybył do Białego Domu, prezydent Trump przywitał go na progu i wprowadził do budynku, a potem do Gabinetu Owalnego. W języku dyplomacji oznacza to podkreślenie rangi gościa. 

Następnie w Gabinecie Owalnym odbył się briefing dla dziennikarzy. W normalnych warunkach w takiej sytuacji politycy walą jakimiś ogólnikami i tyle. 
Nie tym razem. 

Prezydent Zełeński od początku szukał dymu. Na pytanie dziennikarki, czemu ma na sobie bluzę, a nie garnitur, bardzo "dyplomatycznie" odpowiedział pytaniem, czy nie ma ona innych problemów. Nasi bezkrytyczni wielbiciele prezydenta Zełeńskiego uznali od razu, że miał prawo to powiedzieć, bo "przecież broni kraju" - otóż, nie miał, obrona swojego kraju nie stanowi uzasadnienia do chamstwa.
 
Ale prawdziwa imba zaczęła się dopiero, kiedy polski dziennikarz Marek Wałkulski zadał pytanie:
- Kiedy byłem dzieckiem, patrzyłem na Stany Zjednoczone nie tylko jako na najpotężniejszy kraj, najbogatszy kraj na świecie, kraj, który ma świetną muzykę, filmy i samochody o potężnych silnikach, ale także jako na kraj stojący po stronie dobra. Teraz rozmawiam z przyjaciółmi w Polsce, których niepokoi, że za bardzo sprzymierza się pan z Putinem. Jakie jest pańskie przesłanie do nich?
D.J. Vance odpowiedział bardzo oględnie i naprawdę, nie ma się o co przyczepić w jego odpowiedzi. 


Po czym został werbalnie zaatakowany przez prezydenta Zełeńskiego. Od słowa do słowa, prezydent Trump kazał Zełeńskiemu się wynosić, a Zełeński odmówił podpisania porozumienia (Amerykanie je podpisali). 
- Wróć, gdy będziesz gotowy na pokój
- powiedział Trump Zełeńskiemu na pożegnanie. 

I to wszystko na wizji. 


Warto przesłuchać całość, szczególnie pod kątem zachowania uczestników awantury. 

Najlepsze, że Wałkulski jest dumny z roli prowokatora, jaką odegrał. 


No ale każdy jest dumny z tego, co mu imponuje. 

Po wszystkim obie strony wydały w socjalmediach niemal jednobrzmiące oświadczenia, że pozwolą kupczyć interesem narodowym. 

Awantura odbiła się szerokim echem w świecie, wywołała zgodne oburzenie w Europie i szereg deklaracji, że UE zastąpi Ukrainie Stany, UE plus Wielka Brytania na szybko zwołała szczyt w Londynie. 

Tam Francja zaproponowała rozejm na miesiąc, co wyśmiała Wielka Brytania. Ostatecznie doszli do wniosku, że nic sami nie mogą. 

Po szczycie szef NATO Mark Rutte zaczął przekonywać prezydenta Zełeńskiego, że powinien dogadać się z Donaldem Trumpem. Premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer zapowiedział mediacje w Waszyngtonie. Natomiast prezydent Zełeński wyraził wdzięczność za pomoc Stanom Zjednoczonym i zapowiedział gotowość podpisania porozumienia. 


Odmówił jednak przeproszenia Trumpa i Vance'a, bo "miał rację". W odpowiedzi Stany wstrzymały pomoc wojskową dla Ukrainy w celu "przeanalizowania, czy służy ona przywróceniu pokoju" (niewiele to zmienia, bo większość zniszczeń na froncie powodują drony, a te Ukraina produkuje sama, zaś większość tego, co dostarczają Stany albo ma ukraińskie zamienniki, albo jest własnością SZU lub innych państw, choćby znaczna część terminali Starlinka). Ogłoszono także, że doradcy do spraw bezpieczeństwa POTUSa jednogłośnie zalecili prezydentowi Trumpowi zakończenie negocjacji z prezydentem Zełeńskim. 

Wcześniej, jeszcze w poniedziałek wieczorem z adresem wiernopoddańczym do Waszyngtonu zwróciła się Werhowna Rada Ukrainy.


W formie na przykład takiej deklaracji parlamentu

Zaś we wtorek wieczorem swoją samokrytykę złożył prezydent Zełeński. 


Chciałbym ponownie podkreślić zaangażowanie Ukrainy na rzecz pokoju.
Nikt z nas nie chce niekończącej się wojny. Ukraina jest gotowa jak najszybciej przystąpić do negocjacji, aby przybliżyć trwały pokój. Nikt nie chce pokoju bardziej niż Ukraińcy. Mój zespół i ja jesteśmy gotowi pracować pod silnym przywództwem prezydenta Trumpa, aby uzyskać trwały pokój.
Jesteśmy gotowi do szybkiej pracy, aby zakończyć wojnę, a pierwszymi etapami mogą być uwolnienie więźniów i zawieszenie broni w powietrzu — zakaz rakiet, dronów dalekiego zasięgu, bomb na energię i inną cywilną infrastrukturę — ​​i natychmiastowe zawieszenie broni na morzu, jeśli Rosja zrobi to samo. Następnie chcemy przejść bardzo szybko przez wszystkie kolejne etapy i współpracować z USA, aby uzgodnić silne ostateczne porozumienie.
Naprawdę doceniamy, jak wiele Ameryka zrobiła, aby pomóc Ukrainie utrzymać suwerenność i niepodległość. I pamiętamy moment, kiedy wszystko się zmieniło, gdy prezydent Trump wyposażył Ukrainę w Javeliny. Jesteśmy za to wdzięczni.
Nasze spotkanie w Waszyngtonie, w Białym Domu w piątek, nie przebiegło tak, jak miało się odbyć. Szkoda, że ​​tak się stało. Czas naprawić sytuację. Chcielibyśmy, aby przyszła współpraca i komunikacja były konstruktywne.
Jeśli chodzi o porozumienie w sprawie minerałów i bezpieczeństwa, Ukraina jest gotowa podpisać je w dowolnym czasie i w dowolnym wygodnym formacie. Postrzegamy to porozumienie jako krok w kierunku większego bezpieczeństwa i solidnych gwarancji bezpieczeństwa i szczerze mam nadzieję, że będzie ono działać skutecznie.
Nieoficjalnie prezydent Trump ma ogłosić zawarcie porozumienia w czasie nocnego wystąpienia w Kongresie. Więc jak rano będziecie to czytali, będziecie wiedzieli, czy podpisano, czy nie. 


No to pora na niuanse. 

Zacznijmy od tego, że głowy państw nie negocjują żadnych umów i porozumień. Określają ich ramy, ale szczegóły są uzgadniane przez specjalistów. Jeśli prezydenci się spotykają w celu podpisania dokumentu, to jest to już gotowy kwit, w którym niczego się nie zmienia. Wszystko zostało już określone. 
Zatem podniesione przez prezydenta Zełeńskiego wątpliwości i oskarżenia są przejawem skrajnego braku profesjonalizmu i niestabilności emocjonalnej. 

Druga sprawa, sposób reakcji na wypowiedź D.J. Vance'a. W takiej sytuacji prezydent Zełeński powinien odczekać na swoją kolej i powiedzieć:
- Nasze doświadczenie pokazuje, że jedynym sposobem negocjowania z Rosją jest pokazanie jej swojej siły, a nie ustępstwa. Z bandytami nie ma negocjacji.
Koniec. Nic więcej. Pyskówka z wiceprezydentem USA była niepotrzebna i... skrajnie nieprofesjonalna. 

Po trzecie....
Pamiętajcie, że Włodzimierz Zełeński jest przede wszystkim aktorem, znakomicie potrafiącym odgrywać emocje, bo taki jest jego zawód. 

Analitycy wyłapują wiele punktów, mających świadczyć o tym, że jedni celowo sprowokowali drugich, albo że drudzy pierwszych. 
I wszyscy mają rację. 

Pyskówka została odegrana. Panowie szukali tylko punktu zaczepienia, żeby ją zacząć i to dał nieświadomie redaktor Wałkulski. 

Po co? 

No tu jest kilka poziomów. 

Zacznijmy od podstawowego. 
W Gabinecie Owalnym padły deklaracje ze strony USA, że chce pokoju i lokuje się konflikcie na pozycji mediatora. Że Waszyngtonowi zależy na pokoju. 
Czy to był przekaz do Putina?
Nie, to był przekaz do amerykańskiego wyborcy. 
- Hej, nam zależy na pokoju, angażujemy się dyplomację, bo tego wymaga moralna wyższość Ameryki 
Dokładnie to powiedział D.J. Vance na pytanie Marka Wałkulskiego. 

Ale zaraz po tym ten sam amerykański wyborca dostał młotkiem w łeb: 
- O jakiej dyplomacji ty mówisz, skoro z tym skurwielem nie da się porozumieć. Mieliśmy umowy i porozumienia i wszystko złamał!
Przekaz poszedł:
Amerykański wyborco, my chcemy osiągnąć pokój, ale przeciw sobie mamy skurwysyna, który nie szanuje żadnych porozumień. Zrobimy, co się da, ale jest możliwość, że nie będzie innej drogi, niż siła zbrojna. 
Warto przy tym pamiętać, że wiele mediów w USA rozwinęło poruszone w dyskusji wątki i spora część Amerykanów przyznała rację prezydentowi Zełeńskiemu! 

Dla porządku wyjaśnię, że portal smerconish.com jest mocno proukraiński i antytrumpowy, ale jednak...

A więc cel medialny został osiągnięty: amerykański wyborca usłyszał, co miał usłyszeć. 

Tenże amerykański wyborca usłyszał też, że administracja Trumpa nie poświęci interesów USA dla "wyższych celów". I jest zadowolony, bo przecież po to głosował na Trumpa i jego ekipę. 


Trzeba pamiętać, że amerykański wyborca jest bardzo niechętny zaangażowaniu zagranicznemu USA. Żeby Stany przystąpiły do I wojny światowej i wywalczyły Polsce niepodległość, trzeba było prowokacji z zatopieniem "Lusitanii". Żeby włączyły się w II wojnę światową konieczna była (nieudana) zasadzka na japońską flotę w Pearl Harbour, poprzedzona szeregiem bardzo agresywnych prowokacji pod adresem Nipponu. 
Tym razem amerykański wyborca też będzie mocno urabiany.

Dlaczego jednak rolę tego, który "nie chce pokoju" wziął na siebie prezydent Zełeński? 
O tym za chwilę. 

Bo ukraiński wyborca z kolei usłyszał...
Dokładnie to samo! 
- Rodacy, robię, co mogę, ale przebijam się przez totalny brak zrozumienia. Oni naprawdę nie rozumieją sytuacji i nie pojmują zagrożenia. Mają całkowicie błędne wyobrażenie o rzeczywistości. Ale możecie być pewni, że nie sprzedam im Ukrainy. 
Jednocześnie jednak:
- Widzicie sami, że Europa to lebiegi i słabeusze, którzy tylko gadać i malować kredkami potrafią. Nie damy rady bez Stanów. Więc muszę z nimi rozmawiać. Ale zapewnię wam trwałe gwarancje. 
Do tego wszystkiego:
- Musimy udowodnić, że zależy nam na pokoju, a nie na kontynuowaniu wojny. Że to my jesteśmy ofiarą, a nie sprawcą. 
I tu warto się zatrzymać trochę nad stanem świadomości przeciętnego Ukraińca, który jest zupełnie inny, niż nasz. Choć niekoniecznie. 

W PRLu uczono nas, że gwarancją suwerenności jest kontrola nad własnym przemysłem i zasobami. To rozumowanie funkcjonuje zresztą u nas nadal i ma swoje racjonalne podstawy, ale w kontekście bezpieczeństwa militarnego jest całkowicie błędne. 
Peerelowskie podręczniki przekonywały, że gdyby polska gospodarka w 1939 roku nie była zależna od kapitału zagranicznego, to Niemcy by na nas nie napadli (możecie sprawdzić, że tak tam jest napisane). 

Teza ta jest zupełnie oderwana od realiów. Właśnie dlatego, że nikt poza Polską na inwazji niemieckiej i sowieckiej nie tracił, kraje zachodnie zachowały się... wstrzemięźliwie. 
Kopalnie i huty na Śląsku należały z reguły nadal do Niemców. Większość przemysłu była albo państwowa, albo na bazie kapitału krajowego, często żydowskiego. Tylko na Podkarpaciu część pól naftowych należała do spółek brytyjskich, ale przeciętny brytyjski biznesmen nie miał pojęcia o pakcie Ribbentropp-Mołotow i dopiero 17 września dowiedział się z przerażeniem, że stracił swoje inwestycje. 
Zajmując Śląsk Niemcy poprawili sobie sytuację gospodarczą, bo znieśli bariery celne. Zajmując Polskę, przejęli firmy państwowe i żydowskie. Dla nich czysty zysk. 

A gdyby struktura była inna i kopalnie oraz huty na Śląsku należały do konsorcjów francuskich i brytyjskich? Gdyby to brytyjski kapitał korzystał z portu w Gdyni? 
Sytuacja byłaby dla Niemców nieco bardziej skomplikowana, a Rząd Jego Królewskiej Mości byłby naciskany, by zapewnić bezpieczeństwo brytyjskim inwestycjom. 

No właśnie. Ale ta propaganda, jakiej my byliśmy poddani w PRLu, na Ukrainie była stosowana o kilkadziesiąt lat dłużej. Wielu z nich naprawdę jest przekonanych, że nie wolno oddać niczego, a obrona ich kraju jest obowiązkiem moralnym innych. Bo tak uczono historii w systemie komunistycznym: moralistycznie, a nie jako skutek gry interesów. 

Dlatego prezydent Zełeński ma opór u siebie w sprawie porozumienia. Dlatego ukraińska opozycja tylko czeka, żeby go oskarżyć o sprzedanie ukraińskich interesów. Dlatego nie mógł podpisać tego porozumienia, choć jest ono dla Ukrainy bardzo korzystne. Po prostu jego elektorat tego kompletnie nie zrozumie, a to otworzy drogę dla rosyjskiej propagandy "w obronie ukraińskich skarbów". 

Decydując się na zerwanie rozmów i zawieszenie sprawy porozumienia (brakuje tylko podpisu strony ukraińskiej) prezydent Zełeński próbuje wytworzyć sytuację, w której wyborcy "zmuszą" go, by ten podpis złożył. 
I dokładnie to zrobiła Werhowna Rada wspólnie z państwami europejskimi. Krytykom prezydent Zełeński może spokojnie zacytować klasyka:
- Nie chciałem, ale musiałem.
Oczywiście, chciał, bo podobny kontrakt na sto lat zawarł z Brytyjczykami, ale tego nikt nie zauważył. 

Tak, jak trzeba urobić wyborcę amerykańskiego, by zaakceptował zwiększenie zaangażowania USA w skali globalnej, tak trzeba urobić wyborcę ukraińskiego, by zaakceptował to, że jego bezpieczeństwo ma konkretny koszt. 
Dlatego USA zawiesza (a nie cofa) pomoc wojskową. To nie załamuje sytuacji Ukrainy, bo z jej środkami i zasobami może walczyć przez kilka-kilkanaście miesięcy, ale wytwarza presję psychiczną na ukraińską politykę. 
Warto też zauważyć, że zawieszenie ma na celu "przegląd, czy pomoc służy pokojowi". Wnioski mogą być (zależnie od rozwoju sytuacji) takie, że pokojowi będzie służyć dostarczenie pocisków dalekiego zasięgu, które wyeliminują Rosję jako realnego agresora. 
 
Obaj uczestnicy awantury na tym skorzystali, wzmacniając swoją pozycję w swoich społeczeństwach. Prezydenta Zełeńskiego poparli nawet jego przeciwnicy (choć to poparcie zaczyna się kruszyć, bo co bardziej ogarnięci, jak Sergiusz Sydorenko, redaktor Europejskiej Prawdy, który już mocno zdebungował zachowanie prezydenta Zełeńskiego), a wyborcy Donalda Trumpa są pewni, że ich nie zawiedzie i że za wszelką cenę będzie dążył do pokoju, nawet gdyby miał strony konfliktu do niego zmusić.
I o tym za chwilę.

Kto przegrał?
Na pewno Unia Europejska, która na wyprzódki zaczęła najpierw deklarować potępienie Donalda Trumpa i konieczność samodzielności europejskiej, by po dwóch dniach przyznać, że nie ma kart i bez USA nic nie może. 

Swoimi deklaracjami bezwarunkowego poparcia najbardziej radykalnego stanowiska Ukrainy kraje UE zamknęły sobie też możliwość samodzielnego negocjowania z Rosją. Choć postulat wypracowania strategii takich negocjacji się pojawił, nie ma on realnie żadnego znaczenia. Twarde opowiedzenie się za opcją radykalną zamknęło pole do negocjacji. 

W Moskwie jeden z Putinów otwarcie powiedział, że Europa się nie liczy i nie należy jej traktować poważnie. 

Przegrały Niemcy, bo tej szopce z londyńskim szczytem jakiekolwiek gadanie o samodzielności strategicznej Unii Europejskiej jest jedynie pierniczeniem sklerotycznej staruszki. Europa bez USA nic nie może. 

Mało tego, deklaracje przywódców UE dały Waszyngtonowi uzasadnienie do zawieszenia pomocy dla Ukrainy, bo przecież państwa UE się zobowiązały. Trzeba pamiętać, że od pierwszej kadencji celem polityki prezydenta Trumpa było zakończenie europejskiej "jazdy na gapę" w kwestiach bezpieczeństwa, żeby Europa broniła się sama i sama dbała o swoje bezpieczeństwo. 
Wymuszeniu tego służą także na razie puste deklaracje wycofania się USA z NATO. 
Po co? 
O tym za chwilę.

Przegrała Rosja (ciekawe, że żaden z Putinów nie skorzystał z okazji, żeby skomentować awanturę w Białym Domu). 
Przegrała, bo - jak wyżej - ileś krajów, na których poparcie liczyła, zadeklarowało postawę wrogą. Mało tego, kiedy jeden z doradców Donalda Trumpa zasugerował ponowne uruchomienie rurociągu Nord Stream 2 (zarówno marchewka dla Rosji, jak i "detonator" dla Europy), to usłyszał europejskie gromkie "nie", choć chwilę wcześniej właśnie z europejskich salonów padały propozycje dokładnie takie same. I wtedy to nikogo nie oburzało. 

Rosja dała się też bardzo elegancko wciągnąć w zasadzkę. 
Przed trzy miesiące Donald Trump i Włodzimierz Zełeński grali z Rosją w durnia, starając się ją ustawić na pozycji kraju, który nie chce pokoju. Prezydent Zełeński zgadzał się wtedy na wszystkie amerykańskie propozycje. 
I ten cel został osiągnięty. W Rijadzie Moskwa odrzuciła propozycje pokojowe USA z natychmiastowym zawieszeniem ognia na czele. 

Teraz krok drugi.
Odwracamy role. Prezydent Zełeński wchodzi w buty tego, który nie chce pokoju. Waszyngton zaczyna podejmować działania represyjne. Padają słowa o zmuszeniu do pokoju. 

Co robi Rosja?
Ustami rzecznika Kremla Pieskowa wita to z radością, popierając zmuszenie Ukrainy do pokoju. 

Zgadzacie się, żeby zmusić do pokoju? 

Czyli akceptujecie także opcję, że to wy zostaniecie zmuszeni do pokoju? 

Z jakiegoś powodu minister tłumaczenia się z bandytyzmu Erefii Siergiej Ławrow cały czas ostrzega kolegów przed "trumpomanią". Bo on rozumie konteksty, których większość moskiewskiej kleptokracji nie łapie. 

Z całej awantury USA wychodzą jako jedyny możliwy partner mediacji (co prawda Jermak zasugerował rozmowy z Chinami - nie pierwszy raz się to pojawia - ale nawet Chiny nie potraktowały tego poważnie, jedyną alternatywą może być Turcja, ale ona ma zbyt wiele do ugrania na obszarze posowieckim).  
Można Trumpa nie lubić, a nawet nim gardzić, ale nie da się odmówić mu skuteczności, a w Ameryce to się liczy. 

I teraz kontekst globalny całej sytuacji. 

Pamiętamy, że w układzie globalnym przeciwnikiem są Chiny. To o zbudowanie układu względem Chin w tym wszystkim chodzi. 

I tu realizowane są dwa plany:
- Plan A - Rosja zmienia front i występuje przeciw Chinom - wiemy, że nierealny. Rola łańcuchowego bulteriera Chin Kremlowi odpowiada, bo może stosować agresję i budować w swoim społeczeństwie imperialne miraże, a Zachód oznacza dla niej ograniczenia i konieczność liczenia się z tymi, którymi gardzi. Ale amerykański wyborca tego nie rozumie, szczególnie, że ogromna machina propagandowa przez lata pracowała nad przedstawieniem Moskwy jako kraju, gdzie żyją "normalni" ludzie, z którymi "można się dogadać", a stanowczość Reagana, Nixona, czy McCarthy'ego były szaleństwem i "prawicowym fanatyzmem". Przeciętny amerykański wyborca nie rozumie tego, co doskonale pojmuje większość z nas (co tam amerykański, nie pojmuje tego wyborca w Niemczech, czy Francji, więc nie wymagajmy za wiele do Jankesów!). Żeby amerykański wyborca zgodził się na wojnę przeciw Rosji, musi zostać urobiony. Musi zaistnieć coś, co go przekona, że to konieczność i... JEDYNA DROGA DO POKOJU! 
Dokładnie tak, jak tłumaczył to w 1917 Woodroow Wilson. 
Prezydent USA, kto by nim nie był, musi móc powiedzieć: 
- Zrobiłem wszystko, co było możliwe środkami pokojowymi. Zostało tylko jedno. 
Niewykluczone, że w międzyczasie dojdzie do jakiegoś aktu terroru, zamachu, ataku na oddziały amerykańskie w wykonaniu Czeczenów, czy też wagnerowców, służby "dojdą" do tego, że to robota FSB i teraz naprawdę, musimy odpowiedzieć. 

- Plan B - Rosja zostaje "zmuszona do pokoju", na Ukrainie powstaje strefa buforowa pod protektoratem USA, a Europa przejmuje odpowiedzialność za samą siebie i swoja obronę. Pozwala to na przeniesienie na Pacyfik amerykańskich żołnierzy, którzy stacjonują w Europie, z wyjątkiem tych, znajdujących się w bezpośrednim zapleczu strefy buforowej. 

- Plan C - gwarantem pokoju na Ukrainie stają się Chiny przy wsparciu amerykańskim. Zmusza to Pekin do wyjścia z cienia i do otwartego określenia swojego stanowiska. Tym samym wyłącza możliwość szczucia Moskwy przeciw Zachodowi i zmusza do trzymania swojego wasala na smyczy. 
Generalnie układ bardzo niestabilny i ryzykowny. No i nie gwarantuje realizacji celu nadrzędnego, czyli uwolnienia sił i środków Zachodu na kierunek pacyficzny. 

Bo to jest podstawowy cel strategii amerykańskiej: 
powstrzymanie Chin. 
Cała reszta to środki i z tej perspektywy Ukraina warta jest poświęcenia, żeby zyskać Rosję i przez to przewagę nad Chinami. Wiem, że brzmi to strasznie, ale taka jest optyka Waszyngtonu i nigdy inna nie była! "Sleepy Joe" tylko robił to delikatniej. 

Tyle, że Chiny doskonale o tym wiedzą, więc do tego nie dopuszczą. Polityka Donalda Trumpa zakończy się zatem nie pokojem, choć mu tego życzę, ale totalną eskalacją. 

Bo Chiny i skupiona wokół nich Koalicja Głodnych chcą wojny i rozszarpania Klubu Sytych, zwanych w komunistycznej propagandzie "imperialistami". I nic tego nie zmieni. W Pekinie wojna jest postanowiona. 

Tylko amerykański wyborca tego nie wie i nie rozumie, bo jego ogląd świata jest jeszcze bardziej uproszczony, niż nasz. I trzeba mu to uświadomić, w jakim jest zagrożeniu. Trzeba go urobić (media brytyjskie antyrosyjsko urabiały Brytoli przez jakieś dwadzieścia lat). 

Na koniec, czy trzej panowie byli umówieni na imbę, czy wyszło to na spontanie? 



W spontan nie wierzę. Przed każdą rozmową z politykami z innych krajów prezydent Zełeński jest instruowany, "reżyserowany", jak z nimi rozmawiać. Wiadomo, że ma impulsywną, wybuchową naturę, więc niczego nie zostawia się przypadkowi. Jeśli więc odwalił taką manianę i to na wizji, to było to świadome. 
Czy Donald Trump i D.J. Vance byli z nim umówieni? 
W moim przekonaniu w jakimś stopniu tak. To znaczy, wszyscy trzej wiedzieli, że muszą taką szopkę odstawić, ale sam przebieg leciał już na spontanie i emocje Trumpa oraz Vance'a były prawdziwe, Zełeńskiego zaś były grane. 

Cel szopki został osiągnięty. Mogą nie lubić, ale mają szanować.

Krótko o froncie, bo niewiele się dzieje. 

Na odcinku kurskim Moskale odzyskali skrawki swojego terytorium. Nieoficjalnie pojawiły się informacje, że przy okazji Ukraińcy niemal okrążyć mieli samego Apti Alaudinowa z jego ludźmi. Ostatecznie Tik-tok Army bohatersko wycofała się na z góry upatrzone pozycje, wychodząc z oskrzydlenia. 


Wołczańsk - bez zmian. 

Na północ od Kupjańska brak poważniejszych zmian. Ukraińcom udało się wyprowadzić kontrę, która zlikwidowała klin idący od północy na miasto. 





To zdaje się właśnie likwidacja tej kolumny. W każdym razie na pewno ten odcinek frontu

Nad Żerebcem brak większych zmian. 

Na odcinku Srebrzańskim Moskalom po miesiącach walk udało się zająć ruiny słynnej Białogórówki, o którą toczyły się pamiętne walki w lecie 2022 roku. Utraciwszy ją jesienią tamtego roku od dwóch lat starali się ją odzyskać. 
Wiekopomny sukces. 

Jar Czasów i Toreck - bez zmian. Moskale uzupełniają siły, Ukraińcy przeprowadzają kontry, próbując poprawić swoją pozycję. 

Kontratakują umiarkowanie także koło Pokrowska (niebieskie pola to teren odzyskany).


Na południe od Pokrowska Moskale próbują posuwać się do przodu. Anemicznie im to wychodzi.

Jedyny kierunek, gdzie mają jakieś postępy znajduje się na północ od Wielkiej Nowosiłki.


Wszystkim emocjonalnie rozgrzanym do podusi polecam tekst ppłk. rez. Macieja Korowaja

Po drodze umknęło mi, że to już czwarty rok tej wojny...



Komentarze

  1. Czyli perspektywa wojny światowej w przeciągu kilku lat. Szkoda.

    Istniała kiedykolwiek opcja zduszenia globalnego konfliktu jeszcze na ukraińskim "proxy"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale to wymagałoby innej polityki od USA, Niemiec, Francji...

      Usuń
  2. Też tak to widzę, po raz drugi po covidzie UE się spierdziała, i jestem ciekawy na ile ukraińskie surowce okażą się miejską legendą, bazujemy podobno na danych radzieckich, sprzed kilkudziesięciu lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są dane amerykańskich służb geologicznych, że owszem jest, ale wydobycie tego wymaga sporych nakładów. I do tego ilości nie gwarantujące zysku.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Czyli też potwierdza to Pana tezy z artykułu, pretekst do rozmów i ładnie wygląda dla społeczeństwa amerykańskiego.

      Usuń
  3. ciekawe, dziś Budzisz całkiem podobnie jak Pan redaktorze, diagnozuje sytuacje
    https://12ft.io/https://www.rp.pl/opinie-polityczno-spoleczne/art41882871-marek-budzisz-glownym-celem-planu-donalda-trumpa-jest-zmiana-relacji-sojuszniczych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś otwartym tekstem powiedział to Kellogs.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci, sto dziewięćdziesiąty czwarty, sto dziewięćdziesiąty piąty, sto dziewięćdziesiąty szósty, sto dziewięćdziesiąty siódmy, sto dziewięćdziesiąty ósmy, sto dziewięćdziesiąty dziewiąty, dwusetny, dwusetny pierwszy, dwusetny drugi, dwusetny trzeci, dwusetny czwarty, dwusetny piąty, dwusetny szósty, dwusetny siódmy, dwusetny ósmy, dwusetny dziewiąty, dwieście dziesiąty, dwieście jedenasty, dwieście dwunasty, dwieście trzynasty, dwieście czternasty, dwieście piętnasty, dwieście szesnasty, dwieście siedemnasty, dwieście osiemnasty, dwieście dziewiętnasty, dwieście dwudziesty (922, 923, 924, 925, 926, 927, 928, 929, 930, 931, 931, 932, 933, 934, 935, 936, 937, 938, 939, 940, 941, 942, 943, 944, 945, 946, 947, 948, 949, 950)

Dziennik wojny - dni osiemdziesiąty pierwszy, osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci, osiemdziesiąty czwarty, osiemdziesiąty piąty, osiemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty siódmy, osiemdziesiąty ósmy i osiemdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (811, 812, 813, 814, 815, 816, 817, 818 i 819)

Dziennik wojny - dzień sto siedemdziesiąty dziewiąty i sto osiemdziesiąty trzeciego roku (909 i 910)