Dziennik wojny - doba trzysta pięćdziesiąta, trzysta pięćdziesiąta pierwsza, trzysta pięćdziesiąta druga, trzysta pięćdziesiąta trzecia, trzysta pięćdziesiąta czwarta, trzysta pięćdziesiąta piąta, trzysta pięćdziesiąta szósta, trzysta pięćdziesiąta siódma, trzysta pięćdziesiąta ósma, trzysta pięćdziesiąta dziewiąta, trzysta sześćdziesiąta, trzysta sześćdziesiąta pierwsza, trzysta sześćdziesiąta druga, trzysta sześćdziesiąta trzecia, trzysta sześćdziesiąta czwarta, trzysta sześćdziesiąta piąta trzeciego roku (1080, 1081, 1082, 1083, 1084, 1085, 1086, 1087, 1088, 1089, 1090, 1091, 1092, 1093, 1094, 1095)
Ukraińskie bojowe domy atakują pokojową i bezbronną rosyjską wyrzutnię rakiet |
W Monachium zdradzono Ukrainę, ale zupełnie nie tak, jak się większości zdaje.
Europę i środowiska liberalne między innymi w Kanadzie ogarnęła antytrumpowa histeria związana z próbami rozmów z Rosją. Odwołania do Monachium w 1938 roku to najlżejszy kaliber. Kontynuacja otwartych oskarżeń o bycie moskiewskim agentem to te cięższe zarzuty. A mówią to ludzie, którzy poprzez ekonomiczną kooperację i kupowanie rosyjskiego gazu (ciągle i nadal mimo embarga) w ogóle uczynili Rosję zdolną do agresji, a przez trzy lata nie potrafili doprowadzić do jakiegoś sensownego wyniku, skutecznie blokując pomoc dla Ukrainy (Guten morgen Herr Scholz).
To na początek o tych negocjacjach i powiązanej z nimi retoryce.
Kluczowy błąd komentatorów polega na tym, że analizują wypowiedzi Trumpa i jego ekipy w oderwaniu, jakby każdy z nich mówił od siebie i tylko za siebie. W dodatku kompletnie nie wiążą tego z kontekstem, czyli kto jest zasadniczym odbiorcą wypowiedzi i z czym się ona wiąże.
Tymczasem trzeba amerykańską retorykę podzielić na dwie grupy zasadnicze:
- pierwsza dotyczy negocjacji z Rosją i tu pojawiają się cztery podgrupy:
- wypowiedzi dla Ukrainy,
- wypowiedzi dla Rosji,
- wypowiedzi dla Europy,
- wypowiedzi dla amerykańskich wyborców;
- druga to element negocjacji z Ukrainą w sprawie gwarancji i tu z kolei są dwie grupy:
- teksty dla Ukrainy,
- teksty dla wyborców w USA.
W obu grupach ogromną rolę pełni kreowanie wizerunku amerykańskiej administracji i budowanie prestiżu Republikanów i Trumpa na amerykańskim rynku politycznym.
Do tego dochodzą wypowiedzi, które określam jako "detonatory", czyli takie teksty, które mają za zadanie wywołać reakcję po drugiej (lub po obu) stronach i wyjąć jakiś argument uczestnikom procesu.
Przykładowo w mediacjach rodzinnych mediator może (w pewnych warunkach) wyjść z tekstem:
- Czy państwo sądzicie, że w waszej sytuacji najlepszym dla rozwiązaniem jest rozwód.
I teraz strona, która groźbę rozwodu trzymała w zanadrzu jako argument ostateczny musi się go pozbyć, mówiąc "tak" lub "nie". W obu przypadkach jest przegrana, bo jeśli powie "tak", to druga strona wie, że nie ma co liczyć na uratowanie związku, więc traci gotowość do ustępstw. Jeśli powie "nie", to druga strona wie, że rozwód nie grozi i traci gotowość do ustępstw.
Takim detonatorem była słynna swego czasu wypowiedź Radosława Sikorskiego, kiedy wezwał Niemcy do objęcia otwarcie przywództwa w Europie. W ówczesnej sytuacji, kiedy kanclerz Merkel wciąż wolała zakulisowe pociąganie za sznurki, a otwarte przyznanie się do hegemonicznych dążeń groziło zawaleniem się całego projektu, musiało paść oczywiście "Nein", co ograniczyło na jakiś czas pole manewru dyplomacji niemieckiej. Ograniczyło na tyle poważnie, że aby wrócić do tematu federalizacji Europy pod niemiecką hegemonią, Niemcy musiały wywołać kryzys migracyjny i przyłożyć rękę do zagrożenia Europy wojną. Przy okazji tracąc zupełnie maskę dobrej cioci/dobrego wujka i kompromitując się całkowicie.
To teraz, jak należy rozumieć to, co mówią Amerykanie?
Przede wszystkim całościowo. To nie są poszczególne wypowiedzi Trumpa, Vance'a, Rubio, Kelloga czy Hegsetha, tylko rozpisana na głosy partytura, z której wyłania się obraz.
Stany są skłonne przekonać Ukrainę do rezygnacji z tych obszarów, których siły ukraińskie nie są w stanie obecnie odzyskać. Ukraina nie wejdzie też do NATO (bo Niemcy na to nie pozwolą, a Ukraina ma zawarte dwustronne porozumienia gwarancyjne z kilkunastoma krajami).
W zamian powstanie strefa buforowa, chroniona przez siły zachodnie (ale europejskie, bo amerykańskie mają inne zadanie), a na Ukrainie dojdzie do wyborów prezydenckich (które i tak muszą prędzej, czy później nastąpić).
Rosja, żeby wrócić do normalnych relacji z Zachodem musi porzucić Chiny i odwrócić sojusze.
Żeby do tego doszło musi najpierw nastąpić zawieszenie broni na froncie, a siły rosyjskie mają zaprzestać działań zaczepnych (ukraińskie też).
Jeśli Rosja odrzuci ofertę, Stany użyją sankcji na maksymalnym możliwym poziomie, a wręcz są gotowe posłać na Ukrainę swoje wojska.
Na poparcie słów USA wezwały państwa naftowe do zwiększenia wydobycia, co przełoży się na cenę ropy i uderzy w rosyjskie finanse. Niezależnie od tego prezydent Trump wybiera się w nadchodzącym tygodniu do Indii. Oficjalnie rozmawiać o dostawach broni, co jest istotne wobec konfliktu granicznego Indii z Pakistanem i... Chinami!
Nieoficjalnie prawdopodobnie rozmowy będą też dotyczyć kupna gazu i ropy naftowej.
A zarówno broń, jak i węglowodory Indie kupują głównie od Rosji (robiąc ją przy tym finansowo w bambuko). Utrata rynku hinduskiego to dla Moskwy poważny cios.
Mamy więc dużą marchewkę: terytorium, możliwość uzyskania bardziej spolegliwego rządu w Kijowie (opcja iluzoryczna, bo USA stawiają na środowisko Załużnego, który dla Moskwy jest niestrawny bardziej od Zełeńskiego), obudowa kontaktów handlowych i politycznych, uzyskanie znaczącej pozycji w sojuszu zachodnim.
I potężny kij w postaci sankcji oraz groźby otwartego starcia z armiami zachodnimi, gdzie w wersji light są siły głównie brytyjskie, a w wersji hard amerykańskie. No i odrzucenie tej oferty oznacza wycofanie także łagodnej propozycji amerykańskiej na rzecz znacznie dalej idącego stanowiska państw europejskich i Turcji, którego podstawą jest integralność terytorialna Ukrainy w granicach z 1991 roku.
Czyli z tego szumu informacyjnego, jaki jest generowany, wyłania się następujący komunikat:
- Kacapy, porzućcie Chiny i przejdźcie na naszą stronę, to pozwolimy wam wyjść z tego z twarzą i pewnymi korzyściami. Jeśli to odrzucicie, dostaniecie wpiernicz i stracicie wszystko, co macie. Kij, albo marchewka.
I teraz te propozycje są rozpisane na głosy w następujący sposób:
- dla Rosji:
- Ej, no przecież jesteście normalnymi ludźmi, razem walczyliśmy. Chodźcie pogadamy. Przecież można się dogadać. Jak nie dajecie rady w tym upartym Zełeńskim (też go nie lubię), to pogadajcie z nami. Ale wiecie, Ukraina jest częścią Zachodu. Też możecie nią się stać, jeśli chcecie.
- dla Europy:
- Nie no, dobra, jak jesteście takie lebiegi, że nie chcecie walczyć o swój region, to przynajmniej pomóżcie go zabezpieczyć. Ja nie domagam się niczego więcej niż to, za czym sami optujecie.
- dla Ukrainy:
- Jak nie możecie sami czegoś wywalczyć, to musicie z tego zrezygnować. Nikt nie będzie za was odwalał waszej roboty.
- dla wyborców w USA:
- Zobaczcie, z jakimi matołami muszę się użerać! Ale robię wszystko, co mogę. Doprowadzę do pokoju w ciągu... roku. Co miało być dwadzieścia cztery godziny? Sto dni? No ale zobaczcie, z jakimi matołami się użeram! Być może będziemy musieli jednak tam pójść i nakłaść paru gościom po mordach, ale to naprawdę ostateczność. Ja tego nie chcę.
Ten tekst jest skierowany do wyborców amerykańskich i uderza w Demokratów i Bidena. Oczywiście, jest głupi, ale odpowiada nastrojom i poglądom wyborców Trumpa |
Skutek tak rozegranej retoryki ustawia Stany i administrację Trumpa w pozycji gołąbków pokoju, a wszystkich pozostałych w roli dążących do konfrontacji jastrzębi. Nawet państwa europejskie, choć robiące dile z Rosją i blokujące Ukrainę, zostały postawione w pozycji radykalnych i agresywnych, dążących do konfrontacji. Nikt nie może powiedzieć, że to Ameryka prze do wojny.
Bardzo ważna przy tym jest deklaracja, że pokój ma być trwały - czytaj:
musimy wyeliminować możliwość, że Chiny i ich sojusznicy ponownie nam zrobią kipisz na wschodniej flance.
To nic innego, tylko odbudowa pozycji światowego szeryfa, ale w taki sposób, żeby jego rola była oczywista i niekwestionowana. Ameryka ma być ultima ratio, ostatecznym argumentem, panią w przedszkolu, ingerującą tam, gdzie towarzystwo nie potrafi się dogadać. Zamiast wiecznych nic nie dających wojen, pozycja rozjemcy i sędziego, działającego na podstawie prośby zainteresowanych, a nie wpieprzającego się bez pytania.
Jednocześnie jednak trwa propagandowe urabianie społeczeństwa amerykańskiego na niespotykaną dotąd skalę.
Senator Tom Tillis, Republikanin zaprezentował efekty swojej podróży na Ukrainę, nazywając Rosję nowotworem, który się rozszerza
- Zgadzam się z wieloma aspektami polityki Trumpa, ale Putin to kłamca i morderca
- powiedział senator.
W telewizjach śniadaniowych w USA (mających bardzo wysoką oglądalność) z kolei lecą materiały o tym, co Rosja robi na Ukrainie.
Przypomina to bardzo mentalne tresowanie amerykańskiego społeczeństwa przed wejściem Stanów do wojny w czasie obu wojen światowych.
Wracając do negocjacji, a raczej mediacji - w negocjacjach są równorzędne strony, w mediacjach występuje neutralny pośrednik, komunikujący się z każdą ze stron osobno i dopiero na końcu doprowadza (lub niekoniecznie) do bezpośredniego spotkania stron.
Administracja Donalda Trumpa chce swój plan zrealizować w trzech krokach:
- zawieszenie broni,
- wybory na Ukrainie,
- podpisanie porozumienia "ostatecznego" (w cudzysłowie, bo z Moskwą żadne porozumienie nie jest ostateczne).
I już pierwszy warunek upadł.
Delegacje USA i Rosji spotkały się w stolicy Arabii Saudyjskiej Rijadzie i po krótkiej rozmowie rozeszły się z niczym. Rosja nie zgodziła się ani na zawieszenie broni, ani na zatrzymanie działań ofensywnych, ani nawet na wymianę terytoriów ukraińskich na obszary zajęte przez SZU w Obwodzie Kurskim.
![]() |
Przedstawiciele Erefii i USA w czasie rozmów w Rijadzie. Rozmowa dwóch pokoleń, mających zupełnie różne postrzeganie rzeczywistości |
Swoją odmowę Moskale okrasili bombardując Ukrainę ponad stu sześćdziesięcioma dronami i uderzając w betonowy sarkofag nad szczątkami reaktora w Czernobylu, co wywołało kilkudniowy pożar.
W zasadzie to jednoznacznie pokazuje, jakie mają stanowisko. Wszystko, albo nic.
Rosja potrzebuje "przestrzeni", która nie będzie dla niej stanowiła zagrożenia. Czyli w zasadzie całego świata
Jak przewidywałem, ukraińskie ustępstwa na froncie umocniły Kreml w przekonaniu, że są w stanie wyszarpać więcej, więc nie muszą z niczego rezygnować, a wręcz mogą podbijać stawkę. W dodatku Chiny nie są zainteresowane ani zakończeniem wojny na Ukrainie, a już zupełnie utratą kontroli nad Rosją (przypomnę, że profesor Feng Jiujun dokładnie taki scenariusz przewidywał). Zatem nie ma obecnie żadnego lewara, który mógłby Rosję zmusić do poważnych rozmów.
Prezydent Trump popełnił poważny błąd strategiczny, deklarując zamiar doprowadzenia do trwałego pokoju i określając horyzont czasowy tego działania. To stawia go w sytuacji podrzędnej, jako tego, któremu zależy. Cała reszta może mu stawiać warunki.
Pekin doskonale rozumie, że USA muszą doprowadzić na Ukrainie do "trwałego" pokoju, bo od tego zależy ich prestiż i nie odmówią sobie skorzystania z okazji, żeby Waszyngton upokorzyć, osłabiając jednocześnie jego pozycję. Upadek autorytetu Waszyngtonu to wejście Chin na pełnej petardzie do Europy, co oznacza koniec mocarstwowej pozycji Stanów. Bez kontroli w Europie Stany przestają się liczyć poza kontynentem amerykańskim, a i to nie do końca.
Po prostu klapa.
Czy w Waszyngtonie to rozumieją?
Oczywiście. Dlatego chcą wyrwać Chinom Rosję, bo to z kolei spycha Pekin do głębokiej Azji. Ale Waszyngton nie chce występować w roli okupanta, bo się na tym sparzyli i wiedzą, że to kosztowna strategia. Wolą się ustawić w pozycji najsilniejszego w klasie, który niechętnie i nie za darmo ostatecznie przyjdzie z pomocą.
A czy rozumieją to w Europie?
Tu można mieć wątpliwości, patrząc, z jaką niechęcią elity europejskie podchodzą zarówno do obrony (niech bronią nas Amerykanie, skoro im zależy), jak i z jakim entuzjazmem przyjęły w Monachium propozycję chińskiego ministra spraw zagranicznych Wang Yi, oferującego, że w zamian za podporządkowanie Ukrainy (i Europy) Pekinowi, Cesarz Kung-fu Panda Puchatek zapewni pokój.
Chińska agencja prasowa Xinhua (ichni odpowiednik naszego PAP) wyłapała reakcje europejskiej publiki na słodkie nawijanie makaronu na uszy przez Wang Yi i szczery opiernicz ze strony Vance'a. |
Cóż, ludzie żyjący w kłamstwie nie są w stanie przyjąć prawdy.
Co więcej, Europa, pieprząc farmazony o złym Trumpie, sama wysyła do Moskwy sygnały negocjacyjne i to idące znacznie dalej, niż propozycje amerykańskie.
Jednocześnie niemiecka gazeta Handelsblatt podała, że w niemieckich kręgach rządowych rozważa się przywrócenie działania rurociągu Nord Stream 2. W kontekście tego, że już w czasie otwartej wojny, w latach 2023-24 Francja kupiła od Rosji prawie dwukrotnie więcej ciekłego gazu LNG, niż przed inwazją i zapłaciła za to ponad dwa i pół miliarda euro, ratując rosyjski budżet przez zapaścią.
Europa drze japę na Trumpa, żeby ukryć własną zdradę i zwalić ją na Amerykanów.
I zaklęcia Kaji Kallas, aktualnej szefowej europejskiej dyplomacji niczego tu nie zmienią
Podobnie, jak puste oświadczenia ministrów spraw zagranicznych kilku krajów europejskich. Decyzje na brukselskim szczycie już zapadły. Teraz zacznie się urabianie publiki.
Mamy więc walkę na dwóch polach, w których stawką jest przyszłość Rosji i Europy. Ukraina w tej grze to kwestia marginalna. Jej przyszłość rozstrzygnie się zależnie od tego, czy to Stany przejmą kontrolę nad Rosją, czy Chiny nad Europą.
Osobiście przewiduję, że żaden z tych scenariuszy się nie zrealizuje. Ani w Rosji nie ma woli politycznej do marszu na Zachód, a wręcz przeciwnie, jest pełne poddaństwo względem Pekinu, ani społeczeństwa europejskie (nie mówię o elytach, bo te pójdą za każdym, kto odpowiednio zapłaci i pozwoli bezkarnie kraść i gwałcić nieletnie) nie są gotowe na przyjęcie dominacji chińskiej. Europejski nacjonalizm i rasizm są przytłumione, ale łatwo mogą się odrodzić. Szczególnie w reakcji na rasizm chiński.
Druga kwestia jest nieco zabawniejsza i pokazuje dość poważny problem samej Ukrainy.
Amerykanom zależy na wyborach prezydenckich i parlamentarnych (Werhowna Rada przekroczyła już swoją kadencję, wybory powinny się odbyć w październiku zeszłego roku) nie tylko z przyczyn ideowo-politycznych (te akurat są dla nich umiarkowanie ważne), ale przede wszystkim po to, żeby nikt nie mógł kwestionować porozumienia pokojowego. Szczególnie, że Kreml ustami jednego z Putinów konsekwentnie podważa legalność władzy prezydenta Zełeńskiego i w tym kontekście odmawiając prowadzenia z nim rozmów.
To oczywiście wybieg. Legalność władzy Putina jest jeszcze mniej pewna, mimo zachowania pozorów. W dodatku, jak pokazuje przypadek Gruzji, dla Moskwy legalność władz ma drugorzędne znaczenie.
Na dokładkę z punktu widzenia prawa ukraińskiego - a dla Ukrainy i uznających ją rządów to ma kluczowe znaczenie - cała sytuacja jest legalna i zgodna z prawem, gdyż przepisy zabraniają (wprost ZABRANIAJĄ!) przeprowadzania wyborów i zmiany Konstytucji podczas wojny.
Zatem zorganizowanie elekcji teraz byłoby niezgodne z prawem, a tak powołane władze byłyby właśnie nielegalne.
Tyle, że Amerykanie nie mówią, że wybory mają odbyć się już. Termin wskazywany jest "do końca roku", a warunkiem wstępnym jest zawarcie rozejmu z Rosją i zakończenie walk, a w ślad za tym odwołanie stanu wojennego. Tym samym bariera prawna zniknie.
Propaganda Urzędu Prezydenta Ukrainy leci jednak w narrację, jakoby wybory miały się odbyć jutro, pod gradem kul. Ze strony prezydenta Zełeńskiego i jego otoczenia nie pada:
- Dobrze, ale po spełnieniu następujących warunków...
tylko
- Nie ma mowy o wyborach podczas wojny.
Prawda, że różnica?
O co chodzi? No o to, że prezydent Zełeński ma duże szanse nie wygrać wyborów. Oczywiście, nie jest prawdą, że ma on tylko cztery procenty poparcia, jak palnął prezydent Trump. Oczywiście, to figura retoryczna, mająca upokorzyć i wkurzyć rozmówcę, a w konsekwencji zmusić go do udowodnienia, że jest inaczej. Na zasadzie:
- Zełeński ma małego. Co? Nie masz? To pokaż! Nie chcesz pokazać, bo masz małego.
Gra na emocjach.
Jednak pozycja prezydenta Zełeńskiego nie jest zbyt mocna, a sondażownie dają mu od czterdziestu (SOCIS) do pięćdziesięciu siedmiu (Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii) procent poparcia.
![]() |
Badanie instytutu SOCIS, dające prezydentowi Zełeńskiemu niecałe czterdzieści jeden procent zaufania |
Badanie KMIS i całe siedemnaście punktów procentowych więcej |
Już ten rozrzut pokazuje, że coś jest z sondażami nie tak i nie można ich traktować poważnie (podobnie, jak u nas).
Dla porównania sondaże dotyczące prezydenta Trumpa różnią się w zakresie ośmiu punktów procentowych. |
Zdaniem SOCIS, gdyby generał Załużny wystartował w wyborach prezydenckich, uzyskałby trzydzieści sześć procent głosów (sondaż nie obejmował raczej żołnierzy na froncie), zaś prezydent Zełeński tylko dwadzieścia sześć procent.
Generał na pytanie, czy wystartuje w wyborach odpowiada wymijająco:
- Kiedy warunki nadejdą, a wtedy ja – jako osoba w służbie publicznej – odpowiem na takie pytania. Na razie mamy jedno zadanie – sprawić, by nasze państwo stanęło na swoim. Dopiero potem pomyślimy o czymś innym
- powiedział Załużny pytany o start w wyborach.
Przeprowadzenie wyborów prezydenckich i parlamentarnych po wprowadzeniu zawieszenia broni jest zatem w interesie Ukrainy, bo wzmacnia jej pozycję negocjacyjną i uwiarygadnia zawarte przez nią porozumienia. Jednak nie jest w interesie ekipy prezydenta Zełeńskiego.
Sam prezydent Zełeński wikła się w coraz głupsze konflikty wewnątrz kraju.
Postawienie przed sądem generałów, co opisywałem poprzednio, spotkało się z ostrą kontrą środowiska wojskowego.
Generał Sergiusz Najew, do lutego zeszłego roku dowódca Połączonych Sił Zbrojnych Ukrainy, czyli prawa ręka generała Załużnego, udzielił w rocznicę swojej dymisji wywiadu Ukraińskiej Prawdzie, w którym oświadczył, że
23 lutego 2022 roku nie otrzymał z żadnego źródła, ani państwowego, ani rządowego informacji o tym, że w nocy na 24 lutego zacznie się rosyjski atak.
Leci to dosłownie tak:
- Każdego dnia otrzymywałem odpowiedni raport wywiadowczy. Ogólnie rzecz biorąc, chodziło o to czy potwierdzono, że przy całym kraju nie było grup uderzeniowych. Pamiętamy również, że minister obrony Ukrainy, któremu podlega jedna z agencji wywiadowczych naszego kraju, powiedział, że nie utworzono żadnych grup uderzeniowych w żadnym kierunku.Jakie jest główne zadanie każdej agencji wywiadowczej? Nie tylko powiedzieć, w jaki sposób odbędzie się ofensywa, ale także podać czas i datę inwazji, kiedy wróg zaatakuje. A takich informacji nie było. W ukraińskim obiegu dokumentów nie ma żadnego dokumentu dotyczącego jakiegokolwiek dowództwa wojskowego podpisanego przez jakiegokolwiek szefa wywiadu, który mówiłby, że 24 lutego 2022 r. o 4 rano nastąpi bezpośrednia rosyjska agresja na Ukrainę."(...)Jestem dowódcą Sił Obronnych Ukrainy. Nie otrzymuję pisemnych informacji, że jutro będzie wojna. A na moim stanowisku dowodzenia wieczorem, około 22.00, mój szef wywiadu, pułkownik, otrzymuje informacje od przyjaciół nieoficjalnie.Znajomy wysyła mu to na odpowiednim komunikatorze. Jest to rozmowa między dwoma rosyjskimi żołnierzami, którzy rozmawiają o tym, że o 6 rano 24 lutego ich rosyjski dron będzie nad rosyjskim konwojem w regionie Sumy.
Natomiast rok temu szef GUR Cyryl Budanow w wywiadzie dla tej samej Ukraińskiej Prawdy mówił, że 23 lutego około 14.30 GUR dostał informacje jednoznacznie wskazujące, że w nocy nastąpi inwazja i że zawiadomił szefa administracji prezydenta Ukrainy Andrzeja Jermaka.
Ponieważ Budanow jest "nietykalnym" bohaterem i na pewno ma kwity na każde swoje słowo, cała wypowiedź Najewa stawia w fatalnym świetle Jermaka i prezydenta Zełeńskiego, sugerując wręcz zdradę i ukrycie przed wojskiem istotnych operacyjnie informacji.
No to debungujemy.
Zacznijmy od tego, że Najew po prostu pieprzy głupoty. Żaden wywiad na świecie nie poda dokładnej daty i godziny ataku, bo po prostu procedury wojskowe tak nie działają. Jest konkretny plan. Jednostki wychodzą na pozycje i czekają na sygnał. Kiedy pada hasło "Wysmarkać nos", podejmują działania, opisane w planie pod kryptonimem "Smarkanie". O dacie i godzinie decyzje zapadają na samym szczycie i nikt, poza decydentami ich nie zna (a do chwili podjęcia decyzji nie znają ich nawet decydenci).
Zatem oczekiwanie, że wywiad poda w raporcie
- Ej, Sergiusz, jutro ustawka z Moskalami...
jest po prostu niepoważne. Zarówno z powodu opisanego wyżej, jak i z tego, że puszczając taką informację, wywiad zdradziłby źródło.
Jak to działa?
Stawia się siły zbrojne w stan najwyższej gotowości i czeka.
Grupy uderzeniowe?
Wystarczyło czytać gazety i portale internetowe, żeby wiedzieć, gdzie są tworzone. Ale właśnie dlatego, że Moskale robili to bezczelnie jawnie, nie można było traktować tych danych jako stuprocentowo pewnych. Czujność musiała być na całej długości granicy i frontu, a nie w wybranych miejscach.
Wreszcie, żeby zasadzka Budanowa i Załużnego mogła zadziałać, Moskale musieli być na początku przekonani, że ich akcja uzyskuje powodzenie, a to wykluczało postawienie im twardego oporu na najważniejszych kierunkach.
Informacja, jaką dostał od kolegi szef pionu wywiadu u Najewa też przecież mogła być dezinformacją, mającą na celu wywołanie ruchu sił ukraińskich i ujawnienie ich stanowisk.
Najew nawija dziennikarce makaron na uszy doskonale wiedząc, że ona to łyknie, bo się nie zna. Budanow się obroni, bo na wszystko ma kwity, o których Najew nie musi wiedzieć, a w efekcie w negatywnym świetle staje prezydent Zełeński i jego wersja Richelieu, czyli Jermak.
Jakby mało było konfliktu z wojskiem, prezydent Zełeński postanowił też iść na wojnę z liderem najważniejszego ugrupowania opozycji Piotrem Poroszenką i oskarżywszy go o zdradę zastosował wobec niego sankcje. Razem z nim sankcjami zostali objęci oligarchowie, w tym protektor Zełeńskiego Igor Kołomojski (i tak już siedzący w areszcie), a także przebywający w Rosji kumpel Putina Wiktor Medwedczuk).
Sankcje obejmują między innymi... zakaz dokonywania zakupów na rzecz obronności. Co jest dość żenujące w kontekście tego, że Poroszenko jest jednym z oligarchów ("król czekolady") i właśnie kupował dla SZU między innymi samochody.
Kogo zatem to uderzy bardziej? Poroszenko będzie swojej partii robił popularność innymi środkami, a ileś jednostek nie dostanie tego, czego potrzebują.
Prezydent Zełeński zachowuje się zatem, jak klasyczny dyktator, starający się wyeliminować z gry każdego, kto może mu politycznie zagrozić. Ale to także czyni go niewiarygodnym nie tylko dla Rosji, ale i dla innych partnerów, w tym USA. Administracja Trumpa zaś dokładnie się przygląda sytuacji w naszym regionie i zdaje sobie sprawę z wolt prezydenta Zełeńskiego, który jednego dnia deklaruje przyjaźń, a drugiego ubliża. Sposób potraktowania przez ukraińskie władze Polski też nie uszedł uwagi Waszyngtonu.
Osobna kwestia (mieszana z powyższą) to negocjacje między Ukrainą a Stanami w sprawie amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa w zamian za zasoby.
No i tu jest prawdziwy hardcore, jazda bez trzymanki i po bandzie.
Obie strony, czyli Ukraina i USA zgodziły się na układ: zasoby za ochronę.
I teraz pierwsza wersja porozumienia poszła do kosza. Amerykanie bowiem zażądali stuprocentowej kontroli nad połową ukraińskich surowców, w zasadzie do niczego się nie zobowiązując. Ukraina z kolei zaoferować miała zasoby, znajdujące się obecnie pod rosyjską kontrolą. Według "The Wall Street Journal" Rosja zadeklarowała, że odda Stanom prawa do nich w ramach porozumienia pokojowego. Żeby było śmieszniej, ich eksploatacją zajmują się...
![]() |
Chińczycy! |
Nic dziwnego, że obaj prezydenci się wkurzyli, bo okazało się, że obaj próbowali się oszukać, w dodatku Ukraina konsekwentnie dąży do wciągnięcia Stanów w otwarty konflikt, słusznie licząc, że Rosja się z niego wówczas wycofa.
Jednak teksty prezydenta Trumpa, jakie z tej okazji wygłasza, należy rozumieć tak, jak jojczenie starego handlarza na warszawskich Nalewkach przed wojną:
- Pan jesteś oszust! Pan jesteś złodziej! Ja przez pana zbankrutuję! Niech będzie moja strata, połowa ceny. Moje biedne dzieci nie będą przez miesiąc jadły. Moja biedna żonka nie pojedzie z nimi na lato na wieś. Ale niech będzie moja strata. Jedna trzecia?
Kolejna propozycja amerykańska również nie spotkała się z pozytywnym przyjęciem w Kijowie. I będą się bujać tam i nazad do skutku, bo obu zależy. Jednemu na zasobach, drugiemu na ochronie.
A zabawne jest to, że to prezydent Trump jest w pozycji tego, któremu bardziej zależy. Co dodatkowo dostarcza mu emocji.
Przy czym podoba mi się reakcja jednego z ukraińskich satyryków Jerzego Żurawela, który powtórzył to, co już kilka razy padło:
- Spierdalaj, to nasz prezydent i tylko my możemy go krytykować
To jest coś, czego nasza publika może się od Ukraińców uczyć.
Bardzo krótko o froncie
Kierunek kurski.
SZU utraciły kolejny niewielki obszar przy samej granicy po rosyjskiej stronie. Prawdopodobnie sami go odpuścili, żeby nie rozpraszać sił.
Ukraińcy opublikowali film z listopada zeszłego roku, na którym ukraiński dowódca Aleksy Dmytraszkowski rozmawia z Apti Alaudinowem w sprawie ewakuacji rosyjskich cywilów ze szkoły w Sudży.
Alaudinow przyznaje, że o tym wie.
Mimo to 1 lutego na szkołę spadła rosyjska bomba KAB grzebiąc pod gruzami dziewięćdziesiąt pięć osób.
Na odcinku wołczańskim bez zmian.
Pod Kupjańskiem Moskale odpuścili na razie miasto i starają się zająć teren na północ od Dworzycznej aż do granicy rosyjsko-ukraińskiej.
Na południe od Kupjańska - Moskale uchwycili i poszerzyli przyczółek po zachodniej stronie Żerebca na wysokości Makijowki.
Terny - bez znaczących zmian. Moskale próbują dotrzeć do Jampolówki i uzyskać połączenie ze swoim przyczółkiem po drugiej stronie Żerebca przez Myrne.
Jar Czasów - bez zmian. Na południe od miasta wyrównywanie linii frontu.
Toreck - bez zmian.
Na zachód od Pokrowska.
Moskale opanowali na chwilę skrzyżowanie pod Elżbietówką (Jelizawietiwka), ale zostali wyparci. Skrzyżowanie, stanowiące istotny element logistyki dla obrony Konstantynówki, jest pod rosyjskim ostrzałem
Tymczasem rosyjskie źródła alarmują, że w właśnie w rejonie Pokrowska Ukraińcy zgromadzili znaczne siły, a bojcy zajęci atakowaniem zupełnie nie zabezpieczyli swoich pozycji. Nie ma umocnień, nie ma pól minowych.
Tymczasem w Rosji z okazji rocznicy napaści na Ukrainę dziwki ogłosiły promocje dla "gierojów".
Natomiast w szkole w Kijowie uczniowie przedstawili teatrzyk, jak biją oficera-werbownika, prowadzącego mobilizację.
I to też jest część rzeczywistości, którą trzeba brać pod uwagę. Fajnie się walczy cudzymi rękami i za cudze pieniądze. Gorzej, kiedy masz iść na front.
Dzięki za wpis. Jakie scenariusze rozwoju mediacji przewiduje autor?
OdpowiedzUsuń