Dziennik wojny - doba dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta, trzydziesta, trzydziesta pierwsza i trzydziesta druga czwartego roku (1021, 1022, 1023, 1024, 1025, 1026, 1027, 1028)



W kawalerii można robić głupstwa, ale nigdy świństw. W dyplomacji jest odwrotnie.
generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski

 Ledwo napisałem o możliwości prowokacji, a już do takiej doszło. Koło Sudży w Obwodzie Krymskim wywaliło Moskalom rurę z gazem. 


Dokładnie tu, gdzie żółte kółeczko przy drugiej strzałce od lewej na górze


Tak to wygląda już po wygaszeniu

Rosjanie oskarżyli o atak Ukraińców, ci zaś mówią, że to prowokacja rosyjska. 
Jaka jest prawda? 
Pomidor.

Oczywiście, czekacie na niuanse?

Po kolei. 
W powietrze wyleciała nie tyle sama rura, co część przepompowni, jakie co kawałek znajdują się na trasie gazociągu i które pchają paliwo dalej i dalej. Bez nich po przekroczeniu pewnej masy paliwa ruch by ustał. 
Ale to technikalia. 
Istotne dalej. 

W rurze nie było gazu, bo od rosyjskiej inwazji na Ukrainę nie tłoczy się rosyjskiego gazu do Europy ani rurociągiem "Przyjaźń", ani "Progres". 
To znaczy, rury nie były wypełnione paliwem w stu procentach. Jedynie resztkami... 
To przypomnijcie sobie, ile gazu ziemnego w powietrzu potrzeba, żeby walnęło?
Pięć do piętnastu procent.
Tyle, ile aktualnie jest w "pustych" rurach. 

Przepompownia należy (nadal należy, bo zniszczono tylko część) do gazociągu "Progres". Tego samego, którego rurą kilka dni temu próbowali atakować moskiewscy bojcy (poprzednio napisałem omyłkowo, że to był rurociąg "Przyjaźń"). Tylko się udusili. Tą resztką gazu, którą teraz wybuchnięto. 

I przepompownia znajduje się tuż przy granicy z Ukrainą. Koło miejsca, gdzie "pusta" rura wchodzi na terytorium Ukrainy. 

Ten jest winien, kto na tym skorzystał...
Obaj zainteresowani korzystali. 
Zabezpieczyli się przed bardziej sensowną formą powtórki "rurowego desantu" (Rosjanie mogli założyć, że skoro oni coś odwalili, to Ukraińcy odwalą to bardziej). Uzyskali "argument" obciążający przeciwnika w negocjacjach. 

Tymczasem w Jekaterynburgu przeor miejscowego klasztoru putinosławnego zorganizował wystawę-pomnik słynnej rury. Jest to dokładnie taka sama rura, w jakiej udusili się bojcy. Szesnaście metrów cringe'u

To nie koniec "bawełny" z ostatnich dni. 

Najważniejsza to czwartkowy atak dronowy (rakietowy?) na składy rosyjskiej amunicji lotniczej, w tym rakiet, którymi bombardowana jest Ukraina, na lotnisku w Engelsie.




Ten szum w tle to wtórne wybuchy zgromadzonej w magazynie amunicji

Zdjęcia z systemu satelitarnego MAXAR pokazujące skalę zniszczeń. Żółta strzałka na pierwszym zdjęciu (wziętym z googlemapy, oczywiście) pokazuje zasięg fali uderzeniowej pierwszego wybuchu. To znaczy, że w takiej odległości powypadały szyby z okien!

Według kanału Kartina Masłom, który znowu się uaktywnił i podaje ciekawe rzeczy, ten pierwotny wybuch miał siłę...

TRZECH rosyjskich rakiet Ch-55/101!

Oficjalnie do ataku użyto "bezpilotników", ale...


Rakieta manewrująca też jest rodzajem UAV. Jednak pytanie, czy ukraińskie drony mają ładunek konieczny do rozbicia betonowych magazynów? Bo rakiety, szczególnie kilka, są w stanie taki efekt uzyskać.
W każdym razie jest to sukces raczej z użyciem nowych ukraińskich wynalazków, a nie dotychczasowych. Gdyby to były dotychczasowe, wynik byłby wcześniej. 

Skala rosyjskich strat w magazynie w Engels jest potężna. Ocalała jedna piąta budynków. Prawie dwie trzecie przeminęło z hukiem

W wyniku ataku niestety ucierpiał nieco (dosłownie, nieco, bo tylko wyleciały szyby) położony koło lotniska szpital (w sumie to genialna myśl, żeby potrzebujących spokoju pacjentów położyć w rejonie, gdzie regularnie słychać huk lotniczych silników)

Nie koniec gnojenia Moskali.
Dzień po ataku na lotnisko w Engelsie, czyli w piątek dron przywalił w lotnisko w Marinowce koło Wołgogradu.

Widok na lotnisko w Marinowce ze wsi Oktriabska

Smaczek jest w tym, że do Marinowki przebazowane zostały alarmowo trzy moskiewskie Suki, kiedy Ukraińcy ujawnili, że mają rakiety i drony zdolne sięgnąć i zniszczyć rosyjskie lotniska w pobliżu Ukrainy. Nie ma potwierdzenia, ale wiele wskazuje na to, że to one były celem ataku

Mało?
No to kolejna piękna "bawełna".

Ukraińskie drony uderzyły w magazyn Naftatrans "Kaukaska" koło Archangielska


Pożar, który się zaczął tydzień temu (konkretnie 19 marca) trwał przez kilka dni, a od ognia zapalały się kolejne obiekty. W końcu strażacy przestali gasić, a jedynie pilnowali, żeby już nic więcej się nie zapaliło. 


To jest pożar po czterech dniach od ataku

I strażacy bezradni wobec żywiołu

Skala zniszczeń jest ogromna. 

Przed atakiem

Po ataku

Wybuchły i spaliły się przynajmniej trzy z pięciu zbiorników na ropę. Cała instalacja warta była trzysta pięćdziesiąt milionów dolarów.
Ale nie to jest najgorsze (dla Rosji). Kaukaska była "stacją przeładunkową", która tłoczyła ropę do rurociągu kaukaskiego, transportującego też paliwo z Kazachstanu. Od minionej środy na czas nieokreślony rosyjska ropa nie będzie do niego dopływać. A wolumen tego towaru wynosił ponad półtora miliona baryłek dziennie!

To jeszcze pozostając w temacie bawełnianym

GUR pokazał film z ataków na cele na terenie Krymu. Tam cały czas coś na Moskali spada, ale tym razem była to regularna kampania.



Bilansik jednego dnia ataków też wygląda imponująco

Takiej młócki w krótkim czasie od dawna nie było.

Mało?
No to wisienka na torcie. 
Niemal na drugi dzień po wycofaniu się z Obwodu Kurskiego (o faktycznej przyczynie odwrotu będzie później) Ukraińcy wyprowadzili uderzenie na Obwód Białogrodzki, zajmując pograniczną wieś Demidowka. 





W Obwodzie Białogrodzkim na tę chwilę lotnictwo ukraińskie ma przewagę w powietrzu i robi, co chce. Tu niszczy Moskalom mosty na potoku Griaznyj koło Nadieżewki i Grafowki, odcinając Moskalom w Demidowce logistykę i kontakt z zapleczem

A przy okazji rozwalili kolejny gazociąg koło Nadieżwki

W rosyjskim Telegramie oczywiście, jak zwykle, szok, jak to jest możliwe


W ramach przygotowania ataku ostrzelane zostało rosyjskie stanowisko dowodzenia. 


 Według rosyjskich kanałów (ale nie oficjalnych) w ataku tym poległ generał Aleksander Łapin. 

Julia Taran wspomina, że Łapin odpowiadał za ostrzelanie marketu budowlanego "Epicentr" w Charkowie w maju zeszłego roku, a w wyniku jego nieudolnego dowodzenia do piachu poszedł cały 41 pułk strzelców zmotoryzowanych pod Wołczańskiem (choć tam mało kto by sobie poradził)


Jak na razie nie ma oficjalnego potwierdzenia. 

Przeciętni Ukraińcy dobrze życzą Łapinowi i mają nadzieję, że przeżył

Atak został przeprowadzony za pomocą systemów HIMARS (dawno nie było o nich głośno), a generał miał zginąć przy okazji zniszczenia salwą dwóch śmigłowców Ka-52 i dwóch Mi-8.


I to się spina. Mi-8 służą bowiem za "salonki" dla wyższych dowódców i urzędników. Ka-52 mogły być eskortą. 
Łapin przyleciał na inspekcję w zagrożonym ukraińskimi atakami Obwodzie Białogrodzkim, ale zamiast pojawić się dyskretnie, to przyleciał z hukiem i przytupem z całą obstawą. Śmigłowce blisko pozycji ukraińskich szybko zostały namierzone, a reszta to już klasyka: obserwacja z dronów, ustalenie celów, ściągnięcie wyrzutnik HIMARS, salwa i ewakuacja. 
Prawdopodobnie artylerzyści nawet nie wiedzieli, do kogo strzelają...

Czy wiedzieli ludzie Budanowa z GUR? 
Mogli podejrzewać. Jeśli mają agenta w otoczeniu Łapina (a na pewno mają), wystarczyło, że wiedzieli, że generał się wybiera na inspekcję w pobliże frontu. Śmigłowce zdradziły lokalizację celu. 

Tymczasem bojcy przysłani do obrony Obwodu Białogrodzkiego splądrowali i obrabowali co najmniej dwadzieścia domów w rejonie swojego stacjonowania

Moskale nie są dłużni i oczywiście tłuką po celach cywilnych. 
Szahidy (ale nie rakiety, one poleciały w dwóch salwach jeszcze na początku i w połowie marca) spadły na Kropiwnicki...



Słowiańsk (tu poleciały też bomby KAB i FAB)...


Szpital koło Sum (to odwet za uszkodzenie szpitala w Engelsie i kacapa nie interesuje, że w Engelsie to była fala uderzeniowa z magazynów amunicji, on jebnie prosto w budynek)...



To też było jedno z silniejszych uderzeń, jakie spadły na ukraińskie cele cywilne.


I znowu Sumy...


Krzywy Róg (to akurat z wtorku)...


W Obwodzie Donieckim Moskale zbombardowali strategiczne huśtawki, zabijając dziecko razem z matką. 


Charków w nocy ze środy na czwartek

Obie strony "zmiękczają" przeciwnika w obliczu negocjacji, uderzając w to, co dla drugiej strony jest kluczowe. Kreml najbardziej boli portfel i utrata pieniędzy. Ukrainie zależy na ludziach. 

Do rozmów trójstronnych doszło i coś tam postanowiono, ale zanim delegacje zasiadły do stołów, przy których rozmawiano, wybuchły dwa skandale.

Pierwszym był wywiad, jakiego udzielił Steve Witkoff, będący przedstawicielem prezydenta Trumpa na Rosję. W dość obszernej wypowiedzi do Tuckera Carlsona Witkow palnął paroma dość mocnymi bzdetami.


Kluczowy to ten z filmiku, gdzie Witkow mówi, że 
Mamy coś takiego jak NATO, którego nie mieliśmy podczas II wojny światowej. Czy myślisz, że Rosjanie chcą maszerować przez Europę? Na 100 proc. nie. Putin na 100 procent nie chce zająć Europy, a nawet nie jest zainteresowany przejęciem kontroli nad Ukrainą. Po cóż mieliby wchłaniać Ukrainę? To byłoby jak okupowanie Gazy. 

Są (tam) rosyjskojęzyczni (mieszkańcy). Odbyły się (tam) referenda, w których zdecydowana większość ludzi pokazała, że chce być pod rządami Rosji. Myślę, że to jest kluczowa kwestia tego konfliktu.
Dodaje jednak, że:
Ta (sytuacja) to słoń w pokoju (związek frazeologiczny oznaczający dobrze znany problem, który pozostaje ignorowany). Słoniem w pokoju są też kwestie konstytucyjne w Ukrainie, dotyczące tego, na co może się zgodzić, jeśli chodzi o oddanie terytoriów. Rosjanie de facto kontrolują te terytoria. Pytanie brzmi, czy świat uzna, że są to terytoria rosyjskie? Czy Zełenski może przetrwać politycznie, jeśli to uzna? To jest główna kwestia w tym konflikcie. Absolutnie.

Te zdania były z oburzeniem cytowane w naszych mediach, najczęściej z pominięciem ostatniej wypowiedzi. A ona sporo zmienia. 

Po kolei. 
Odnośnie pierwszego akapitu, tak Putin nie zamierza zajmować Europy, ani nawet całej Ukrainy. I nigdy nie zamierzał. Tak samo, jak nie zamierzał zajmować całej Gruzji. Jemu "wystarczy", że rządy w Kijowie, Warszawie, Bukareszcie, Berlinie, czy Astanie będą "przyjazne" Rosji. Oznacza to de facto zależność i podporządkowanie, ale niekoniecznie wcielenie w skład Rosji (to jest też kwestia na przykład formalnie niezależnej Abchazji, czy Osetii Północnej). 
I prawdą jest, że próba podboju Ukrainy prowadzi do sytuacji takiej, jak w Strefie Gazy, gdzie nie ma szans na uzyskanie pokoju. Dlatego niemal do ostatniego dnia w lutym 2022 roku wątpiłem, czy Moskwa zdecyduje się na inwazję, bo ruch ten był skrajnie głupi. Pisałem wtedy, że nawet jeśli armia ukraińska (wtedy licząca sześćset tysięcy ludzi) zostanie w trzy dni rozbita, to nawet jeśli walczyć dalej zechce tylko jeden procent walczących, to nadal mamy liczącą sześć tysięcy ludzi armię partyzancką. Dość, żeby utrzymanie kontroli nad krajem było niemożliwe. 

Zatem w tym akapicie Witkow nie powiedział niczego, co nie byłoby prawdą. 
Oczywiście, w głowie mu się nie mieszczą dwie kwestie. Pierwsza taka, że Rosja może w pełni kontrolować dany kraj wyłącznie siłami swojej agentury formalnie zachowując pozory jego niezależności. Zatem nie musi zajmować kraju, żeby stanowił część RuSSkiego Miru.
Po drugie, że dla Rosji koszty ludzkie nie mają znaczenia i że potrafi ona robić to, czego nie umie żadne społeczeństwo zachodnie - walczyć przez pokolenia.
Niestety, ani wojna w Wietnamie, ani dziesięcioletnia okupacja przez Rosję Afganistanu niczego Zachodu nie nauczyły. 
Witkow w tym fragmencie patrzy na Rosję oczami człowieka Zachodu, który wojnę zaczyna po to, żeby coś uzyskać, a nie po to, żeby... mieć wojnę. Istotą rosyjskiego systemu jest wojna i podbój, a nie budowanie relacji. To mentalność osiedlowego osiłka, który codziennie musi komuś "wpierdolić", inaczej źle się czuje. 
Dla Witkowa to coś, co przekracza jego zdolność pojmowania. 

Następne dwa akapity należy czytać razem. To po prostu opis sytuacji odnośnie terytoriów okupowanych. Najpierw z optyki rosyjskiej, a potem, w drugim, pomijanym w polskich mendiach fragmencie pokazanie perspektywy zarówno ukraińskiej, jak i międzynarodowej. 

Witkow ocenia (oczywiście błędnie), że ta kwestia będzie kluczowa dla negocjacji pokojowych. Oczywiście, nie będzie, a jeśli Rosja uzyska tu jakieś cesje, to podbije żądania i będzie dążyć do realizacji celów, jakie sobie wyznaczyła na początku wojny, czyli już w 2014 roku. Jest to przede wszystkim polityczne i gospodarcze podporządkowanie Ukrainy. 

Kiedy komentujemy wypowiedzi obecnej administracji USA musimy pamiętać, jaką pozycję zajmują tu Stany. Z sojusznika Ukrainy (J.D. Vance wprost powiedział o amerykańsko-rosyjskiej wojnie proxy na terytorium - i kosztem - Ukrainy) Stany przesunęły się na stanowisko bezstronnego mediatora. A to zupełnie inna rola.

U nas często myli się negocjacje z mediacjami (nawet harcerska sprawność "Negocjator" zawiera ten błąd i każe negocjatorowi mediować). 
Negocjator jest przedstawicielem strony, który w jej imieniu stacza bój z przedstawicielem (negocjatorem) drugiej strony. Tu każdy jest stronniczy i reprezentuje swoich szefów, swoje środowisko. 
Mediator to bezstronny rozjemca, który do zwaśnionych przychodzi i najpierw rozmawia z jednym, potem z drugim i szuka propozycji, które obaj są w stanie przyjąć. 

Odnośnie Ukrainy Stany przeszły z pozycji strony na pozycję "bezstronnego" mediatora. 
Ta "bezstronność" polega na tym, że Stany mówią Rosji:
- Dogadaj się z Ukrainą, a jak nie to pomogę Ukraińcom spuścić ci łomot.
Natomiast Ukrainie Amerykanie mówią:
- Dogadaj się z Rosją, bo przestaniemy ci pomagać i radźcie sobie sami. 
Prawda, że nieco inne podejście? 

Oczywiście, też bym wolał, żeby Stany bezwzględnie pomogły Ukrainie pokonać Rosję. Tylko powstają dwa problemy, z których także poprzednia administracja USA zdawała sobie sprawę:
  1. otwarte zaangażowanie USA na Ukrainie Rosja może uznać za agresję na siebie - i co wtedy? 
  2. otwarte zaangażowanie USA na Ukrainie Chiny mogą uznać za agresję na siebie - i co wtedy? 
Oczywiście, możemy powiedzieć:
- A olać to, ryzyk-fizyk, zaczynamy imbę, zobaczymy, kto silniejszy.
Tylko, czy weźmiesz odpowiedzialność na siebie, kiedy jednak zdesperowany Moskal odpali ostatnią sprawną rakietę z bronią nuklearną? 

Wracając do wypowiedzi Witkoffa, czy Witkowa, warto wziąć pod uwagę do kogo on to mówi? Bo dopiero wtedy zrozumiemy, co chce przekazać.

Przypominam, że Carlson pełni rolę nieoficjalnego emisariusza, który w ramach swoich wywiadów przedstawia to, czego administracja oficjalnie nie może powiedzieć. W tym przypadku pełni też rolę kanału, którymi ekipa Trumpa chce komuś coś przekazać. 

Komu? 
A kto jest głównym odbiorcą Carlsona? 
Rednecki, antysystemowcy na Zachodzie, proputinowska prawica, ale też Rosjanie, którzy wysoko jego materiały cenią, bo daje on możliwość przedstawienia im swojego stanowiska. 

I teraz, czy dla tych ludzi jakimś odkryciem jest opinia, że okupowane przez Rosję terytoria słusznie jej się należą? Nie. Oni to uważają od dawna i każdego, kto ma inne zdanie traktują, jak agenta New World Order.
Czy dla tych środowisk czymś niezwykłym jest opinia, że Rosja nikomu nie zagraża i została sprowokowana? 
No też nie. To brednia, ale oni w nią wierzą. 
Czy wreszcie obca jest tym ludziom myśl, że Rosja osiągnęła już na Ukrainie, co chciała i dalej nie zamierza iść? 
Też nie. Oni w tę bzdurę wierzą. 

Co zatem robi Witkow poprzez Carlsona? 
Nie mówi im:
- Wasze przekonania to brednie, w rzeczywistości jest inaczej.
Jeśli by tak powiedział, nikt z tych środowisk nie słuchałby, co ma do powiedzenia dalej. 
Witkow mówi:
- Tak, jest tak, jak uważacie, ale...
I tu podaje stanowisko Ukrainy i uwarunkowania zarówno wewnątrzukraińskie, jak i międzynarodowe, które całość na wstępie w zasadzie przekreślają. Bo nie jest tak, że sobie ktoś wjedzie gdzieś czołgami, zrobi "referendum-dum" i już ma terytorium. To tak nie działa i działać nie może. 
Istotą wypowiedzi Witkoffa nie jest to, czym masturbowały się mentalnie nasze mendia, ale to, co w większości pominęły:
- Kwestia terytoriów zajętych przez Rosję jest skomplikowana, bo ich oddanie narusza ukraińską konstytucję, dla każdego polityka na Ukrainie, który się na to zgodzi oznacza koniec kariery, a do tego jest kontekst międzynarodowy, którego nie można ignorować. To nie jest tak, że można te terytoria oddać i po problemie, bo problem pozostanie. 
Redneck, putinista, czy Moskal dostaje zatem informację, która zaburza jego wyobrażenie o sytuacji. Na zasadzie trucizny w ulubionym torcie. To nie zmieni jego myślenia z dnia na dzień, ale już coś w tym łbie osiada. Kluczem do pokoju jest problem, którego nie da się łatwo załatwić (stąd odwołanie do Strefy Gazy, czyli:
- Zapomnijcie, Moskale, o podboju całej Ukrainy, bo będziecie mieć imbę, jak Izrael z Palestyńczykami. 
Po tej gorzkiej pigułce następuje osłodzenie, czyli pierdololo o "szczerym" i "uczciwym" Putinie, który kazał namalować portret Trumpa i mu go podarował, a po zamachu modlił się w cerkwi za przyszłego prezydenta USA. 
Podziwiam gościa, że po rozmowie z sobowtórem bez pyknięcia brewki bredził o szczerym i uczciwym Putinie. 

Całość tego cyrku była zatem przeznaczona nie dla liberalnej i dobrze zorientowanej w sytuacji opinii w Europie, a dla dzbanów łykających ruSSką propagandę bez popitki. 

Wiecie, gdzie się stosuje taką technikę, że pozornie się zgadza z rozmówcą, żeby przemycić mu informacje, które zaburzają spójną wizję świata?
W deprogramowaniu ofiar sekt! Polecam "Psychomanipulacja w sektach" Stevena Hassana. Dokładnie to opisuje. 

Druga imba jest zabawniejsza. 
Wspominałem w poprzednim wpisie o ataku amerykańskim na Houti. Już po nim Jeffrey Goldberg, redaktor naczelny magazynu, a raczej portalu publicystycznego "The Atlantic" ujawnił, że tuż przed atakiem został "omyłkowo" przez Mike'a Waltza, doradcy POTUSa do spraw bezpieczeństwa narodowego, dodany do czatu na komunikatorze SIGNAL, gdzie główni aktorzy administracji prezydenta Trumpa omawiali tenże atak na Houti. 

Wybuchła gruba imba, że ujawniono tajemnice państwowe i zagrożono bezpieczeństwu narodowemu. 

W rzeczywistości...

W rzeczywistości, jak ktoś wierzy, że Goldberga dodano przypadkowo, to...
Jest ciężkim frajerem. 
Redaktor naczelny "The Atlantic" Jeffrey Goldberg jest syjonistą, obywatelem USA i Izraela, liberałem i krytykiem władz izraelskich. Houti zaś wielokrotnie atakowali Izrael. 
"The Atlantic" zaś jest dobrze "skorelowane" z Departamentem Stanu, wielokrotnie wspierając medialnie działania USA za granicą lub pomagając przyjaciołom Stanów zbudować sobie dobry wizerunek w społeczeństwie amerykańskim. 

Sama rozmowa, wbrew opiniom "ekspertów" i ekspertów nie zawiera żadnych informacji, które pozwalałyby podjąć jakiekolwiek działania nawet wtedy, gdyby rozmowy były na bieżąco słuchane przez wywiad irański.
W dodatku wymiana informacji odbywała się nie na etapie planowania, a w fazie wykonawczej. 
"Jak pisaliśmy w poniedziałek, większość rozmów w „małej grupie Houthi PC” dotyczyła czasu i uzasadnienia ataków na Houtich i zawierała uwagi urzędników administracji Trumpa na temat rzekomych niedociągnięć europejskich sojuszników Ameryki. Jednak w dniu ataku — w sobotę, 15 marca — dyskusja skierowała się w stronę operacyjną"
- pisze Goldberg w zalinkowanym wyżej artykule. 

Jak wyglądała "strona operacyjna"?

Ano tak:

Ta wiadomość pojawiła się na czacie na trzydzieści jeden minut przed startem amerykańskich samolotów i dwie godziny przed wykonaniem przez pilotów zadania. Co mógłby zrobić w tym momencie agent obcego wywiadu? 
Dla ułatwienia przyjmijmy, że czat jest czytany przez służby irańskie, sponsorujące i finansujące Houti. 

11:44 - agent czyta, że "to już, pogoda jest idealna, potwierdzone w CENTCOM (Dowództwo Centralne, czyli siły USA na Bliskim Wschodzie), że ruszamy na misję".

No super.
I co? 
Wiadomo, że przeciw Houti, ale konkretnie dokąd? Co jest celem? Kto wykonuje atak? Jakimi siłami? 
Coś więcej? 

Dobra, agent przekazuje informację dalej. 
Na filmie bierze telefon satelitarny i dzwoni prosto do Teheranu. 
Poważnie? W kraju, którego wywiad stoi na nasłuchu i rozpoznaniu elektronicznym? Poza tym, żaden prawdziwy szpieg nie posługuje się takim sprzętem. 

Agent wysyła do swojego prowadzącego sygnał z prośbą o natychmiastowe spotkanie, czyli wywołuje spotkanie. Zajmuje mu to pięć minut. 
Prowadzący jest niedaleko, nie ma innych zajęć. Spotykają się w ustalonym wcześniej miejscu, na przykład na ławce w parku. Do parku jest powiedzmy dziesięć minut drogi. Czyli minęło piętnaście minut zanim agent mógł przekazać informację dalej. 
Przekazanie informacji zajmuje kilka minut, po których prowadzący dzwoni do ambasady Iranu w Waszyngtonie, podając przez telefon umówione hasło, że Amerykanie zaczynają atak na Houti.
Kolejne pięć minut. 

W ambasadzie szef komórki wywiadu wzywa szyfranta i dyktuje mu depeszę, którą ten natychmiast ma wysłać do Teheranu. Szyfrant zapisuje i udaje się do swojego pomieszczenia, gdzie ją szyfruje (maszynowo) i nadaje kanałem dyplomatycznym. Całość zajmuje nie mniej, niż kwadrans, bo trzeba choćby przejść korytarzami od pokoju do pokoju. Takich spraw nie załatwia się na telefon.
Od puszczenia informacji przez Hegsetha minęło właśnie pół godziny. Samoloty startują. 

Teraz w Teheranie informację odbiera szyfrant, trzeba ją zdekodować (tak, robią to maszyny), dostarczyć do odpowiednich ludzi, którzy podejmują decyzje. Ci znowu tworzą depeszę dla Houti, którą znowu trzeba zaszyfrować. Załóżmy, że przy dobrych wiatrach zajęło to wszystko godzinę. 

W centrali Houti odebrali informację. Znowu cała kołomyja z marszem szyfranta do decydentów, którzy zapoznają się z informacją i postanawiają ogłosić alarm dla wszystkich, bo nie wiadomo, kto lub co jest celem. 
Ile to zajmie? Przyjmijmy, że absurdalnie krótko i dajmy na to dwadzieścia minut. 

Mamy równo godzinę i pięćdziesiąt minut od wypuszczenia przez Hegsetha wiadomości. Cała struktura Houti ma jedenaście minut na powiadomienia i reakcję. Jedenaście minut na wysłanie pierdyliarda smsów i wykonanie setek telefonów. I oczywiście sieć przy tej liczbie wiadomości nie dozna zawieszenia. 

A co, jeśli czat byłby śledzony bezpośrednio z Teheranu? 
Nic. Po prostu procedura reakcji skróciłaby się o pół godziny. Nadal za mało, żeby skutecznie zareagować. 

Zauważmy, że w przededniu rosyjskiej inwazji od momentu otrzymania przez generała Budanowa informacji potwierdzających, że na drugi dzień nastąpi atak do otrzymania jej "nieoficjalnym" kanałem, czyli najszybszym "po łączach" wywiadu, przez szefa Połączonych Sił Obronnych Ukrainy odpowiedzialnego za węzłowy odcinek w Donbasie minęło prawie osiem godzin! 
I to naprawdę było szybko. 

Czemu tyle? Bo ze względów bezpieczeństwa informacji takiej nie można przekazać elektronicznie. Chodziło o to, żeby Moskale nie wiedzieli, że Ukraińcy wiedzą. A samo zorganizowanie kilku-kilkunastu spotkań ludzi, pracujących w różnych miejscach (choć w jednej strukturze) zajmuje czas BTW wiecie, ile trwało rozesłanie do oddziałów jednego zdania o rozkazie rozpoczęcia powstania w Warszawie w 1944 roku? Ponad dwadzieścia cztery godziny!

I cały czas zakładamy, że wywiad irański "łyka" informację nie sprawdzając, czy nie jest fałszywa, a przecież "przypadkowe" dołączenie do czatu najważniejszych ludzi w państwie pachnie prowokacją na kilometr.

Goldberg dostał (tak, dostał) informację o momencie ataku dopiero w momencie, kiedy nic z nią nie mógł zrobić. Nawet gdyby chciał i gdyby mu w Teheranie uwierzyli (pisałem, że żaden wywiad nie opiera się na jednym źródle informacji), to i tak alarm nie dotarłby do zainteresowanych. 
Ta informacja była całkowicie bezpieczna. 

A następne to po prostu kibicowanie akcji. Goldberg jako żołnierz Cahalu miał po prostu zaproszenie do loży rządowej na spektakl. 



No dobrze, ale po co?

Wśród chrześcijan jest taki żart:
- Czemu zmartwychwstały Chrystus objawił się najpierw kobietom?
- Żeby wieść się szybciej rozniosła. 
Co takiego w zapisach czatu było, co administracja Donalda Trumpa chciała wypuścić w lud? 
- Jeśli uważasz, że powinniśmy to zrobić, zróbmy to. Po prostu nienawidzę tego, że znów ratujemy Europę
- napisał D.J. Vance do Pete'a Hegsetha.

 - Całkowicie podzielam twoją nienawiść do pasożytnictwa Europy
- odpowiedział Hegseth.  

I to jest ta informacja, którą miał otrzymać wyborca:
- Boys, nienawidzimy tego, że MUSIMY znowu ratować Europę. To są pasożyty, żerujące na naszym trudzie, ale to konieczne w interesie USA.
Słowem:
- Nie chcem, ale muszem.
Mamy więc znowu urabianie społeczeństwa do wojny, ale znów poprzez tę samą technikę, gdzie potwierdzenie przekonań ukrywa informację je rozbijającą. 
Dodatkowo, o czym wspomina Goldberg, wymiana zdań w ciągu tygodnia przed atakiem zawierała uzasadnienie dla działań przeciw Houti.

Więc nie, nie wtopa, a specjalnie odegrany teatr dla gawiedzi, będący elementem urabiania opinii publicznej w sprawie kolejnej akcji militarnej. 

A do tego sprawienie na drugiej stronie tej rozgrywki wrażenia całkowicie odklejonych od rzeczywistości amatorów. Jak ktoś chce wierzyć, że weterani wojen, jak Vance, czy Hegseth nie wiedzą, co to jest bezpieczeństwo informacji, to jest frajerem. Szczególnie Vance, który w Korpusie Piechoty Morskiej zajmował się - niespodzianka - kreowaniem rzeczywistości, jako "dziennikarz wojskowy". 

Po co? 
Przypominam Sun-Tsy:
Wojna polega na wprowadzaniu w błąd. Jeśli możesz – udawaj, że nie możesz; jeśli dasz znać, że chcesz wykonać jakiś ruch, nie wykonuj go; jeśli jesteś blisko, udawaj, żeś daleko; jeśli wróg jest łasy na małe korzyści, zwabiaj go; jeśli w jego szeregach dostrzegasz zamieszanie, uderzaj; jeśli jego pozycja jest stabilna, umocnij i swoją; jeśli jest silny, unikaj go; jeśli jest cholerykiem, prowokuj go; jeśli jest nieśmiały, spraw, by nabrał pychy; jeśli jego wojska są skupione, rozprosz je. Uderzaj gdy nie jest przygotowany; zjawiaj się tam gdzie się tego nie spodziewa. Oto sposoby zwyciężania, którymi nie wolno się dzielić.
I kiedy masz plan, rżnij głupa, że nie wiesz, co robić. 

Najnowsze badania nastrojów w Rosji pokazują, że Moskale tak samo pogubili się w kwestii intencji administracji USA, jak sojusznicy Waszyngtonu.

Pięćdziesiąt sześć procent ankietowanych uważa Stany za państwo nieprzyjazne lub wroga Rosji, tylko niecałe trzydzieści procent widzi w USA przyjaciela lub wręcz sojusznika.

Dwie piąte ankietowanych uważa, że prezydent Trump naprawdę chce uregulować konflikt rosyjsko-ukraiński. Ponad połowa jednak albo uważa, że nie ma on takiego zamiaru, albo nie potrafi udzielić odpowiedzi

W takim klimacie doszło do trójstronnego spotkania w Arabii Saudyjskiej. 

Delegacja Erefii w Rijadzie. Oni są tak charakterystyczni, że nie sposób ich pomylić. Jak nasi partyjni dygnitarze za komuny. Ten łysy to Grigorij Karasin, a wysoki z teczką przed nim to Siergiej Biesieda - generał FSB, który w 2014 roku koordynował działania przeciw uczestnikom Majdanu w Kijowie

Trójstronne nie oznacza, że siedzieli przy jednym stole. Absolutnie nie. Delegacja Rosji siedziała w jednym pokoju, delegacja Ukrainy w drugim, a Amerykanie biegali między nimi i uzgadniali, na co się kto zgodzi. Dopiero na końcu doszło do spotkania przeciwników, żeby wspólnie potwierdzić ustalenia. Tak to się robi w mediacjach. 

Rosjanie oczywiście wywalili absurdalne żądania, żeby mieć z czego rezygnować. Oświadczyli zatem, że warunkiem zawarcia porozumienia o zawieszeniu broni jest wycofanie się Ukraińców poza granice Obwodów Ługańskiego, Donieckiego Zaporoskiego i Chersońskiego. 
Jednocześnie Moskale puścili plotkę, że Amerykanie się na to zgodzili. Nie, Amerykanie przedstawili Ukraińcom żądania rosyjskie. Ale smród i podważenie zaufania po drugiej stronie pozostały. 

Większość Ukrainców cieszy się z rozejmu. Najwięcej, bo prawie połowa liczy na to, że dzięki temu świat zobaczy, że Rosja jest niewiarygodnym partnerem. Tylko osiemnaście procent widzi to jako krok do trwałego pokoju

Jednak prawie osiemdziesiąt procent odrzuca żądania rosyjskie.

Ukraińcy oczywiście te bzdury odrzucili.
Ostatecznie zgodzono się na cztery punkty:
  1. wchodzi w życie zawieszenie broni na Morzu Czarnym i przywrócona zostaje wolność żeglugi cywilnej, Rosja może korzystać z trzech ukraińskich portów czarnomorskich (jej statki mogą do nich zawijać),
  2. wchodzi w życie całkowity zakaz ataków na infrastrukturę energetyczną.
A poza tym:
  • wszyscy się cieszą, że państwa trzecie pomagają się dogadać,
  • wszyscy będą pracować nad osiągnięciem trwałego pokoju,
  • USA będą działać na rzecz całkowitej wymiany jeńców i powrotu dzieci uprowadzonych z Ukrainy.
Rosja twierdzi też, że Stany obiecały znieść sankcje dotyczące rolnictwa i podłączyć Rosję do systemu SWIFT. Nikt tego jednak formalnie nie potwierdził. 

W ogóle to, co poza wspólnym oświadczeniem twierdzą uczestnicy rozmów rozjeżdża się, jak wzrok astygmatyka.

Pełna zgoda jest tylko w odniesieniu do Morza Czarnego (ale są niuanse). Co do portów, to o porozumieniu mówi prezydent Zełeński, ale już minister obrony Ukrainy Umerow nie potwierdza i nie zaprzecza. Nie mówią o tym także Rosjanie. To samo dotyczy infrastruktury energetycznej. Rosjanie i Amerykanie twierdzą, że konieczne jest ustalenie warunków realizacji (Moskwa wlicza w ten obszar instalacje naftowe i gazowe oraz rafinerie i magazyny, a Ukraina tylko wytwarzanie i przesył prądu). Nie ma potwierdzenia o porozumieniu w kwestii pozostałej infrastruktury, choć mówi o tym prezydent Zełeński. Wreszcie jest rozjazd między stanowiskami dotyczącymi sankcji. Ukraina nie zgodziła się na ten warunek, Stany mówią niezobowiązująco o pomocy w przywróceniu eksportu produktów rolnych, a Rosja o liście sankcji i ograniczeń, które należy znieść. 

Jak widać, niby ustalono, ale nie wiadomo, co.
Ukraińcom umiarkowanie zależy na kwestii energetyki, bo już ogarnęli łatanie systemu i w sytuacji krytycznej jest jeden procent odbiorców prądu, zaś piętnaście procent odczuwa rzadsze lub częstsze przerwy w dostawie energii

To samo dotyczy kwestii Morza Czarnego. 

Podstawowe ustalenie dotyczy podziału Morza Czarnego na dwie strefy. Wschodnia jest dostępna dla rosyjskiej floty, zachodnia jest dla niej zakazana. Nie ustalono jednak, kto będzie pilnował przestrzegania tego ustalenia. Być może Royal Navy, bo Amerykanie wolą pozostać z tyłu. 

Generalnie jest to układ korzystny dla Ukrainy, bo odblokowuje stale jej porty, daje oddech i pozwala zgromadzić siły do kolejnej fazy walki (struktura ukraińskiej marynarki wojennej daje to, że regeneruje się ona szybciej, niż rosyjska).

Rodzi się jednak szereg pytań i wątpliwości. 
Rosjanie i Amerykanie obejmują zakazem także ataki na Półwysep Krymski. Ukraińcy argumentują, że Krym to jednak nie jest morze. 
Poza tym, co, jeśli Moskale odpalą na Ukrainę rakiety ze "swojej" części Morza Czarnego? 
Układ oznacza utratę przez Moskwę Sewastopola jako portu wojennego. To czyni Krym całkowicie nieprzydatnym. Rosja na to pójdzie? 
Otwarta jest też kwestia "konia trojańskiego". Jaka jest gwarancja, że rosyjskim masowcem nie przypłynie do Odesy brygada piechoty morskiej, żeby opanować miasto? Szczególnie, że Kreml ustami jednego z Putinów właśnie ogłosił przekształcenie brygad piechoty morskiej w dywizje. 

- Zgodziłem się na zawieszenie broni, żeby pokazać, że to Putin go nie chce
- mówi prezydent Zełeński

- Na Bliskim Wschodzie zawsze mówili mi w cztery oczy, czy w innych rozmowach, że Putin jest gotowy na zawieszenie broni, bezwarunkowe. Że to Ukraina nie chce, żeby wojna się skończyła. To Ukraina nie chce pokoju. To znaczy, że rosyjska propaganda bardzo ciężko tam pracowała. I tymi krokami jasno pokazałem, że jesteśmy gotowi na zawieszenie broni, ale teraz zobaczycie, że Putin nie jest gotowy
- dodał w tymże wywiadzie prezydent Ukrainy.

Prawie Rosjan połowa uważa, że warunki rozejmu są niekorzystne dla Rosji, przeciwnego zdania jest co piąty

Cały układ śmierdzi na kilometr. Śmierdzi tak mocno, że prezydenta Trumpa wprost spytano, czy przypadkiem Putin nie rżnie z nim głupa.


POTUS stwierdził, że nie wie, bo sam wiele razy stosował obstrukcję, żeby nie zerwać kontaktu, ale nie zawrzeć jeszcze porozumienia. Ale ma nadzieję, wierzy, że Putin chce się porozumieć. 

Dodam, że obstrukcja go strategia tych, którzy mają czas, stosowana wobec tych, którzy czasu nie mają. A w tej grze w niedoczasie jest Donald Trump, który obiecał, że zawieszenie broni zacznie się 20 kwietnia. Kolejny błąd strategiczny amerykańskiej ekipy. No chyba, że wcale nie chodzi o osiągnięcie porozumienia, tylko o uzyskanie pretekstu. 

Tym bardziej, że w Kongresie zasuwa naprawdę intensywna akcja promocyjna Ukrainy. 

W ramach przesłuchań w Senacie aktualny Dyrektor CIA powiedział, że jeśli Ukraina nie uzyska warunków gwarantujących trwały pokój, to Ukraińcy "będą walczyć gołymi rękami". 


To ładnie współbrzmi z tym, co Carlsonowi powiedział Witkoff odnośnie barier dla rosyjskich żądań. 

Do tego grupa senatorów z obu partii zaczęła konkretne działania w celu przekazania Ukrainie zamrożonych rosyjskich aktywów. Jeśli uchwalą odpowiednią ustawę, to prezydent Trump może jej nie podpisać, ale... 
Za chwilę POTUS będzie chciał, żeby Senat przegłosował coś, czego on potrzebuje, a wtedy usłyszy "OK, ale podpisz to". Check and balance.

Redneck jest więc bombardowany obecnie szeregiem informacji, które zaburzają jego wyobrażenie o świecie. Powoli zbliża się moment zatopienia "Lusitanii"...

W czasie ćwiczeń na Litwie z udziałem wojsk amerykańskich zaginęło czterech żołnierzy USA wraz pojazdem M88A2 Hercules. Pojazd został odnaleziony na bagnach w pobliżu granicy z Białorusią. Żołnierze wciąż są poszukiwani.

Litwini sugerują, że żołnierze zostali zamordowani przez rosyjsko-białoruską grupę dywersyjną.

Z kolei w Stanach we własnym domu została znaleziona martwa była prokurator okręgowa z Wirginii, zajmująca się wcześniej tropieniem rosyjskiej agentury w USA i jej działań mających na celu obchodzenie sankcji i kradzież technologii. Paru brzydkich ludzi trafiło dzięki niej na ławy oskarżonych i podpadła współpracującym z Moskwą korporacjom. 


 Co naprawdę się stało w obu sprawach, nie wiemy, ale podejrzewam, że liczba takich incydentów będzie rosła. 


A Kreml dalej leci swoim bełkotem, że "Ukraina to nazistowski projekt wspierany przez Europę". Ławrow musi te brednie czytać z kartki, bo takich idiotyzmów by chyba nie zapamiętał. Swoją drogą, z rosyjskiej propagandy zniknęli "Anglosasi" jako wróg. Tylko, co zrobić z Wielką Brytanią, która nadal jest liderem koalicji antyrosyjskiej i aż przebiera nogami, żeby się z bojcami skonfrontować?

Rosja na Ukrainie zmienia strategię i coraz częściej inicjuje zamachy terrorystyczne. 

Kilka dni temu doszło do zamachu bombowego na posterunek policji pod Odesą. 

Zamachowczyni zginęła na miejscu

Wykonawcami zamachów rzadko są ludzie identyfikowani jako zwolennicy Rosji. Nastolatki, które chcą zarobić. Jedną dziewczynę, której udaremniono akcję, szantażowano opublikowaniem jej nagich zdjęć (durna pindzia posłała chłopakowi "nudesy", a koleś okazał się werbownikiem). 

Wracamy na front. 

O sytuacji w Obwodzie Kurskim i Obwodzie Białogrodzkim już napisałem.

Wołczańsk - pauza operacyjna. Większość sił rosyjskich prawdopodobnie pognała pod Demidowkę. 

Kupjańsk-Dworzyczna. 
Stabilizacja. Moskale kombinują w rejonie Krasne Pierwsze-Kamianka-Topole i starają się obejść pozycje ukraińskie od północy, wzdłuż granicy państwowej. Wykorzystują tutaj mało zasiedlony i mocno zalesiony teren.


Na południe od Kupjańska Moskale nie posunęli się do przodu od tygodnia. Ukraińcy kontratakowali pod Rajhorodką zajmując dwa i pół kilometra kwadratowego. 

Ciężko powiedzieć, co z tego ma wynikać. Nawis od północy nad pozycjami ukraińskimi raczej nie rokuje dobrze jakiejś poważniejszej operacji w tym rejonie

Jednakże akcję wykonała "Trójka Azow", która działa w ramach 3 Korpusu Armijnego "Azow", więc może jednak coś tu rzeźbią. W każdym razie odbicie tego terenu, który Moskale zajmowali przez dwa miesiące kosztem trzech pułków, zajęło "Trójce" trzydzieści godzin

"Dobroho ranku, my s Ukrainy". Droniarze "Azowa" w akcji. Ciekawostka, że ten dron latał na światłowodzie. Ukraińcy zerżnęli tę taktykę od Rosjan. Według rosyjskich statystyk siedemdziesiąt pięć procent strat ludzkich armia rosyjska ponosi od dronów właśnie

A to reklama zbiórki na sprzęt dla azowskich droniarzy. Trochę przeraża ten motyw gry, sportu i kibiców, kiedy jednak chodzi o ludzkie życie...

Koło zalewu na Żerebcu Moskale zajęli całkowicie Terny i starają się obejść Jampolówkę. Poszerzają przy tym przyczółek na zachodnim brzegu Żerebca.


Jar Czasów bez zmian. 

Toreck jest przekleństwem Moskali. Niby go zdobyli, ale ciągle nie zajęli. Codziennie szarpią się tu obie strony, a Moskalom coraz częściej zdarza się oddawać pole. 


Pokrowsk to już w ogóle pełna klapa Moskali. 

Po nieudanych próbach zajęcia węzła komunikacyjnego "Koniczynka" (tak nazywają to skrzyżowanie Ukraińcy), bojcy odpuścili i próbują obejść ukraińskie pozycje od wschodu. 

Chociaż topografia jest tu po stronie Ukraińców

Na zachód od Pokrowska Moskalom z trudem udało się zatrzymać koncentryczny atak na na ich lewe skrzydło. Odbyło się to kosztem postępów na innych kierunkach

Na kierunku Srebrnego od tygodnia brak postępów rosyjskich

Na odcinku Konstantynopol-Andrzejówka Moskale zostali zatrzymani i miejscami odrzuceni. Udało im się na chwilę zająć Konstantynopol, ale zostali szybko wyparci


Widać, że trwający od ponad pół roku impet rosyjski na tym kierunku wyczerpał się, a inicjatywa zaczyna przechodzić w ręce ukraińskie. 

Jedyny w tym rejonie kierunek, gdzie Moskale idą do przodu (powoli, ale idą) to natarcie korytem rzeki Mokre Jały na północ. Siły rosyjskie dotarły tu do wsi Wesołe. Jeśli dojdą do Przebudowy cały wysiłek na innych odcinkach będzie zmarnowany

Trwa też natarcie rosyjskie w rejonie Zaporoża. Wciąż jest to walka na przedpolu i do pierwszej ukraińskiej linii nadal daleko

Sytuacja wojskowa, jak widać, nie jest też dla Rosjan szczególnie korzystna. Szczególnie w kontekście negocjacji. Można domagać się oddania terytoriów, kiedy się idzie do przodu, a nie gdy się utknęło lub się cofa.

Na froncie w ciągu trzech dni zginęło czworo kremlowskich "korespondentów wojennych".




Niech im czarnoziem ciężkim będzie.

Ukraińcy tymczasem rozwiązali chyba problem z uzupełnieniami. Idąc za myślą generała Załużnego, że przecież do walki zgłosiło się na początku inwazji pięć i pół miliona chętnych oraz korzystając z wzorów... rosyjskich(!) zastąpiono dyskretnie łapanki na zmobilizowanych służbą kontraktową. W ramach programu "Kontrakt 18-24". 


Program, który ruszył w lutym przewiduje podpisanie kontraktu na rok z siłami zbrojnymi. Kandydat po zakwalifikowaniu się dostaje jednorazowo w dwóch ratach nagrodę w wysokości łącznie nieco ponad jedenaście tysięcy euro. Oczywiście przez rok dostaje normalną miesięczną wypłatę, zależną od tego, na jakim jest stanowisku i jaką ma specjalizację. 
Szkolenie trwa siedemdziesiąt trzy dni, po czym kontraktowy trafia do jednostki, gdzie jest szkolony dalej. 
Co jest ważne, żołnierz może wybrać swoją jednostkę, a w programie uczestniczy sama śmietanka Sił Zbrojnych Ukrainy.

Jednostki uczestniczące w programie "Kontrakt 18-24"

Po roku, jeśli dożyje, żołnierz dostaje drugie tyle, co na początku, czyli ponad jedenaście tysięcy euro. Może zdecydować, czy chce wrócić do cywila, czy zostać w wojsku. Jeśli zrezygnuje ze służby będzie przez rok zwolniony z mobilizacji. 

Program, na który już odpowiedziało pozytywnie sporo młodych ludzi, rozwiązuje za jednym zamachem dwa problemy: braku sił w wojsku i nadmiaru siły roboczej na rynku pracy. W ubogim jednak społeczeństwie ukraińskim zarobienie w rok równowartość prawie stu dwudziestu tysięcy złotych jest szansą, dla której warto zaryzykować zdrowiem i życiem (średnia płaca na Ukrainie jest na poziomie równowartości tysiąca złotych miesięcznie. Kontraktowy w przeliczeniu dostaje dziewięć tysięcy. Do tego prawo preferencyjnego kredytu na mieszkanie po zakończeniu służby. 

Przy okazji zatem Ukraina buduje sobie nową elitę materialną, w której zamożność wynikać ma nie z cwaniactwa, tylko z poświęcenia dla kraju i wspólnoty narodowej. 

Warte do przemyślenia dla naszych rządzących. Zaszczyt musi się jednak wyrażać pozycją społeczną, a nie pieprzeniem głodnych kawałków. 

Wspominałem ostatnio o kanale Czarna Godzina na YouTube. Polecam ich materiały, bo naprawdę są poważne i kompetentne. 
Ponieważ chłopaki są moimi czytelnikami, zaproponowali mi udział ich audycji. 


Miłego słuchania i przepraszam, że pluję w mikrofon. Dopiero się uczę tej formy. Następnym razem, jeśli będzie, będzie lepiej. 

Komentarze

  1. Jakaś ruSSka onuca zgłosiła do bloggera film z akcji "Azowa" koło Kupjańska, bo podobno "narusza standardy". Nie będę go usuwał. Niech wisi jako pomnik moskiewskiej głupoty.

    OdpowiedzUsuń
  2. W temacie administracji Trumpa, uważam że przy okazji czatu wyłożono łopatologicznie kilka prawd - tu link do lekkiej opinii specjalisty od czatów grupowych - https://slate.com/life/2025/03/atlantic-chat-leak-signal-trump-vance-hegseth.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak odnośnie plucia w mikrofon to jest coś takiego jak popkiller xD tzw pończocha, która działa jako bariera między ustami a mikrofonem ;) wiem bo nagrywałem hip-hop

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dzień trzysta sześćdziesiąty szósty trzeciego roku, pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy i dziewiąty dzień czwartego roku (1096, 1097, 1098, 1099, 1100, 1101, 1102, 1103, 1104, 1105)

Dziennik wojny - dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci, sto dziewięćdziesiąty czwarty, sto dziewięćdziesiąty piąty, sto dziewięćdziesiąty szósty, sto dziewięćdziesiąty siódmy, sto dziewięćdziesiąty ósmy, sto dziewięćdziesiąty dziewiąty, dwusetny, dwusetny pierwszy, dwusetny drugi, dwusetny trzeci, dwusetny czwarty, dwusetny piąty, dwusetny szósty, dwusetny siódmy, dwusetny ósmy, dwusetny dziewiąty, dwieście dziesiąty, dwieście jedenasty, dwieście dwunasty, dwieście trzynasty, dwieście czternasty, dwieście piętnasty, dwieście szesnasty, dwieście siedemnasty, dwieście osiemnasty, dwieście dziewiętnasty, dwieście dwudziesty (922, 923, 924, 925, 926, 927, 928, 929, 930, 931, 931, 932, 933, 934, 935, 936, 937, 938, 939, 940, 941, 942, 943, 944, 945, 946, 947, 948, 949, 950)

Dziennik wojny - dzień sto siedemdziesiąty dziewiąty i sto osiemdziesiąty trzeciego roku (909 i 910)