Dziennik wojny - dwieście pięćdziesiąta druga doba
Pod Swatowem Rosjanie spięli się i wyprowadzili konkretny kontratak. Udało im się zepchnąć Ukraińców ze wzgórz i dojść do linii Żerebca pod Makijówka i Nowodiane. Powstał w ten sposób swoisty "bąbel".
Moskale dążą do przywrócenia linii frontu na Żerebcu i oparcia na rzece linii obrony. Na tym odcinku jest to dość łatwe, bo jak już pisałem, między linią wzgórz a rzeką są tylko trzy miejscowości (dwie wspomniane oraz Płoszczanka). Nie ma dróg, lasów, ani rzek, a teren jest płaski, przez co nie do obrony. Jest się albo na jednym końcu równiny, albo na drugim. Bez możliwości stworzenia stałej linii obrony pomiędzy nimi.
Na północ sytuacja jest nieco inna. Miejscowości są gęściej, rzeka bliżej wzgórz, a i teren bardziej pofałdowany.
Na południe od tego wyłomu z kolei odwrotnie - pusta przestrzeń jest na tyle duża, że żaden atak nie będzie tu skryty.
Na dokładkę, ten fragment odcinka, jako mniej ważny, jest przez Ukraińców traktowany po macoszemu. Kluczowe są Kupjańsk, Terny, Torskie i Białogórówka, a tam wszędzie Ukraińcy trzymają się mocno.
Słowem, atak udał się Rosjanom w jedynym miejscu, w którym mógł się udać, gdzie warunki terenowe dawały atakującym jakąś przewagę. Na dokładkę są sygnały, że sukces ten nie miał trwałego charakteru (bo nie mógł mieć).
Jednostka specjalna wywiadu GUR "Kraken" pod Kupjańskiem.
Widać warunki pogodowe, które utrudniają postępy siłom ukraińskim.
Co teraz? Ukraińcy mogą wyprowadzić koncentryczny atak z Karmazynówki i Makijówki w celu likwidacji nawisu, albo kontynuować natarcie na Czerwonopopówkę, żeby okrążyć siły rosyjskie w tym rejonie.
A mogą po prostu ich bombardować na tyle długo, żeby sami sobie poszli. Sytuacja jest tu podobna, jak pod Pawłówką. Sukces Rosjanom daje głównie straty własne.
Ostatecznie Ukraińcy muszą jednak opanować trwale linię wzgórz i nie dać się z nich zepchnąć, żeby móc myśleć o pójściu do przodu.
Ukraińscy żołnierze w Soledarze. |
Trwa też rosyjska "ofensywa" pod Awdijówką i Węglodarem. W cudzysłowie, bo ta ofensywa odbywa się głównie w rosyjskiej propagandzie. Pod Awdijówką szturmują ściągnięci spod Bachmutu wagnerowcy i resztki "Ługandonów" (ale chyba raczej "armii" Donbabwe"), pod Węglodarem zaś walczą głównie jednostki regularnej armii i Ługadonów.
na obu odcinkach Ukraińcy od dawna mają przyzwoicie umocnione trzy linie obrony. Utrata jednej nie oznacza przebicia się Rosjan. Nawet jeśli będą mieli postępy (o Awdijówkę Moskale walczą od prawie dziewięciu lat), to będzie to znów wyglądało, jak pod Bachmutem. Dodatkowo teren pokryty jest ogniem przez artylerię ukraińską strzelającą spoza zasięgu artylerii rosyjskiej, więc ostrzał kontrbateryjny jest dla Rosjan niewykonalny.
Pozostałe odcinki bez większych zmian. Pod Chersoniem ponownie zostały ostrzelane przeprawy w rejonie Tamy Kachowskiej i Mostu Antonowskiego.
Dzisiejszy wieczorny ostrzał Tamy Kachowskiej. |
Rosjanie pochwalili się zhakowaniem ukraińskiego systemu wsparcia dowodzenia DELTA (czysto ukraiński, wysoko oceniany przez armie zachodnie, choć Rosjanie w swej neokolonialnej i imperialistycznej mentalności nie przyjmują do wiadomości ukraińskiego autorstwa systemu). Hakerzy wykorzystali technikę phishingu, czyli wysyłania emaili z fałszywymi linkami, których kliknięcie powoduje zainstalowanie programu szpiegowskiego, czytającego hasła.
Dzięki hakerowi o ksywce Joker możemy sobie popodziwiać
ukraiński system dowodzenia.
Co więcej, operatorzy systemu szybko zauważyli włamanie, bo Joker próbował przebić się do wyższych poziomów tajności, namierzyli, z czyich urządzeń korzystał haker i... przez jakiś czas wywiad ukraiński GUR bawił się z hakerem (a naprawdę rosyjską FSB) w ciuciubabkę.
Teraz Ukraińcy to wszystko ujawnili. Rosjanie dostali więc następujące informacje:
- hej, wiemy, że nas zhakowaliście,
- tak, przez jakiś czas dawaliśmy wam fałszywe informacje,
- i nie macie pojęcia, ile to trwało, więc nie wiecie, które informacje były fałszywe,
- i tak nie ma to znaczenia, bo natychmiast wszystko pozmienialiśmy.
Rosjanom zostaje robienie głupich filmów z Jokerem.
Według Ukraińców po ostatnim ataku na Sewastopol gotowość bojowa rosyjskiej Floty Czarnomorskiej spadła do 30%. Na ile to prawda, trudno powiedzieć, ale faktycznie wczoraj na Morze Czarne nie wypłynął żaden okręt zdolny do prowadzenia ostrzału rakietami "Kalibr". Zdjęcia satelitarne portu ujawniają, że jeden z okrętów klasy "Admirał Grigorowicz" ma problem z utrzymaniem pionu. Możliwe, że to właśnie flagowa fregata "Admirał Makarow".
Problem z ostrzałem okrętów w porcie jest taki, że co prawda są łatwym celem, ale też stosunkowo łatwo je podnieść i przywrócić do służby nawet po zatopieniu. No chyba, że nastąpi wybuch skutecznie niszczący kadłub, jak na amerykańskich pancernikach "Arizona" i "Utah" w Pearl Harbour. Pozostałe szesnaście jednostek wróciło do służby, niektóre już po trzech miesiącach. Istnieje hipoteza, że to właśnie dlatego nie ogłoszono alarmu, mimo że wiedziano o zbliżaniu się Japończyków - na pełnym morzu zatopienie tylko jednej trzeciej tego, co zatonęło w Pearl Harbour oznaczałoby trzykrotnie wyższe straty, bo nieodwracalnie na dno poszłoby sześć jednostek, a nie dwie.
Zatem te jednostki, uszkodzone w ostatnim ataku na Sewastopol na pewno do służby wrócą. Jednak nie jutro, ani pojutrze. Wymagają bowiem kilkumiesięcznych napraw. Dodatkowo pozostałe załogi wiedzą, że mogą zostać uderzone nie tylko w porcie, ale także na pełnym morzu. I to jednak rodzi dość poważne zakłócenie komfortu działania.
I to jest wartość dodana ataku dla Ukraińców. Nie licząc kosztów napraw i realnych możliwości zastąpienia zniszczonych elementów w warunkach sankcji.
Po przedwczorajszym prężeniu muskułków i wczorajszym domaganiu się gwarancji bezpieczeństwa dla Floty Czarnomorskiej, dziś Rosja, opierniczona przez Sułtana, potulnie wróciła do realizacji umowy. Wystarczyło ich olać i nic nie mogą zrobić.
Tymczasem na Morze Śródziemne wpłynął amerykański okręt podwodny z rakietami nuklearnymi, a do Europy płynie flota USNavy.
"Zakończona" mogilizacja przybiera coraz ciekawsze formy.
W jednostce koło Kemerowa (okolice Nowosybirska) grupa kontraktowych postanowiła pomóc swoim kolegom, wyznaczonym na sierżantów do czmobików, notorycznie olewanym przez zmobilizowanych. Jakoż wzięli niepokornego i zaczęli go uczyć dyscypliny metodą dziedowszczyzny. Tyle, że reszta czmobików stanęła za swoim kolegą i doszło do naparzany między kontraktowymi i zmobilizowanymi.
O stratach nic nie wiadomo. Oficjalnie władze wojskowe nie wpuściły policji i powiedziały, że same sobie poradzą.
O stratach nic nie wiadomo. Oficjalnie władze wojskowe nie wpuściły policji i powiedziały, że same sobie poradzą.
Bijatyka pod Kemerowem.
Z kolei na Krymie koło Symferopola doszło do bijatyki i strzelaniny między bojcami. Zginął jeden o imieniu Islam, więc chyba nie trzeba wyjaśniać jakiego wyznania. Drugi ranny. Także tu wojsko tuszuje sprawę.
Wreszcie pod Uljanowskiem zmobilizowani ręcznie upomnieli się o należne im pieniądze.
Słowem, poziom dyscypliny gwarantuje wysoką motywację do walki.
Protest czmobików pod Uljanowskiem.
W Czycie natomiast podczas wizyty miejscowego gubernatora w jednostce wojskowej wszystkich czmobików wywalono na śnieg i mróz, żeby swoimi dziwnymi pytaniami o sprzęt i wyposażenie nie zakłócali dobrego samopoczucia Jego Ekscelencji, albowiem, jak pisał rzekomo w ukazie Piotr I:
"podwładny przed obliczem przełożonego ma mieć wygląd lichy i durnowaty, aby swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego"
Mobiki w Czycie czekające na zakończenie wizyty gubernatora.
Tymczasem artyleria ukraińska bombarduje pozycje rosyjskie instrukcją, jak się poddać. Za poddanie się można zarobić w dolarach.
Institute for the Study of War opracował interaktywną mapę ukraińskich działań partyzanckich. Podziwiajcie.
Mieszkańcy Odessy zaś konsekwentnie walczą z Kaśką Niewyżytą, na nieszczęście świata carycą Rosji.
Komentarze
Prześlij komentarz