Dziennik wojny - dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci, sto dziewięćdziesiąty czwarty, sto dziewięćdziesiąty piąty, sto dziewięćdziesiąty szósty, sto dziewięćdziesiąty siódmy, sto dziewięćdziesiąty ósmy, sto dziewięćdziesiąty dziewiąty, dwusetny, dwusetny pierwszy, dwusetny drugi, dwusetny trzeci, dwusetny czwarty, dwusetny piąty, dwusetny szósty, dwusetny siódmy, dwusetny ósmy, dwusetny dziewiąty, dwieście dziesiąty, dwieście jedenasty, dwieście dwunasty, dwieście trzynasty, dwieście czternasty, dwieście piętnasty, dwieście szesnasty, dwieście siedemnasty, dwieście osiemnasty, dwieście dziewiętnasty, dwieście dwudziesty (922, 923, 924, 925, 926, 927, 928, 929, 930, 931, 931, 932, 933, 934, 935, 936, 937, 938, 939, 940, 941, 942, 943, 944, 945, 946, 947, 948, 949, 950)



Imba z ministrem Kulebą po kilku dniach skończyła się jego dymisją, którą napisał odręcznie "na odwal się". 


Tak, czy inaczej po tupnięciu premiera Tuska, że jak Ukraina nie ogarnie tematu ekshumacji na Wołyniu, to nie wejdzie do UE, antypolsko wypowiadający się minister ukraińskiego rządu odszedł ze stanowiska. Werhowna Rada przyjęła dymisję większością dwustu czterdziestu głosów. Tylko jeden był przeciw, a czterdzieści pięć wstrzymało się od głosu. 
To pokazuje popularność Dymitra Kuleby w ukraińskim społeczeństwie.

Potem ukraiński IPN bąknął coś o gotowości do przeprowadzenia ekshumacji, ale nic z tego nie wynikło aż parę dni temu gruchnęło, że w czasie wizyty ministra Sikorskiego w Kijowie doszło do "scysji" między nim a prezydentem Zełeńskim między innymi na tym tle. W rozmowie padła też dość kontrowersyjna propozycja ministra Sikorskiego w sprawie Krymu (ale być może jedyna rozsądna w obecnej sytuacji), ale o tym dalej. 

W polskim MSZ podkreśla się, że pomoc Polski w sprawie akcesji Ukrainy do UE będzie zależna między innymi od rozwiązania sprawy ekshumacji wołyńskich. 

I tu się zatrzymajmy, bo mamy do czynienia z ciekawą serią przedstawień. 

Zacznijmy od ministra Kuleby. 
Pisałem poprzednio, że cała sytuacja z jego wypowiedzią na Campus Polska wygląda na wpuszczenie go w kanał. 
Ale niekoniecznie. 
Minister Kuleba złożył bowiem dymisję nie sam, a z gronem sześciorga ukraińskich ministrów i wyższych urzędników. Nie zostali odgórnie odwołani, a złożyli dymisje. Przeprowadzona za zgodą parlamentu zmiana generalnie jednak czyni rząd jeszcze bardziej narzędziem Biura Prezydenta Ukrainy, a personalnie wszechwładnego kardynała Richelieu... Andrzeja Jermaka, który rękami prezydenta Zełeńskiego pozbywa się każdego, kto myśli niezależnie. 
I tak bez zmiany Konstytucji Ukrainy państwo to zmienia ustrój na system prezydencki. 

A co z tym, że ministrowie złożyli dymisje sami? 
Kazano im, to złożyli. 
I jaki to ma związek z wypowiedzą Dymitra Kuleby na Campus Polska? 
Ano poważny. 
Jeśli Dymitr Kuleba wcześniej wiedział, że jest do odstrzału, to palnięcie publicznie antypolskiej bzdury zbudowało mu legendę (chętnie pompowaną w polskich mendiach), że poleciał ze stanowiska za tę wypowiedź. Staje się zatem "ofiarą" "antyukraińskich" nacisków ze strony Polski na prezydenta Zełeńskiego, który za chwilę przecież będzie musiał się ugiąć pod polską presją. 

Po co? 
Za "chwilę"... Pół roku, rok, na Ukrainie zostaną przeprowadzone wybory, a karta wołyńska będzie w grze tak samo, jak w Polsce. Kiedy skończy się walka z Rosją, zacznie się na nowo "walka z Polakami" (tyle, że polityczna), którzy wykorzystując swoją pozycję w Unii zmuszają Ukrainę do niewygodnych decyzji. I na zbudowanej na tym retoryce można będzie sporo ugrać. 

I nie, to nie tak, że większość Ukraińców popiera takie myślenie, ale są środowiska, w których to zarezonuje. 

Dokładnie współbrzmi z tym drugi teatr, jaki zrobiono w związku z wizytą ministra Sikorskiego w Kijowie i rzekomą "scysją" z prezydentem Zełeńskim. 

Zacznijmy od tego, że takich informacji nie wypuszcza się ot tak. Dyplomacja ma swój język i jeśli rozmówcy nie mogli dojść do porozumienia, to w komunikacie pada, że "rozmowy przebiegały w szczerej i rzeczowej atmosferze". Jeśli zaś doszło do jakichś uzgodnień atmosfera stanie się "pełna zrozumienia". 

Aż tu nagle u nas Witold Jurasz puszcza przeciek od "świadków rozmów", że doszło do scysji, a prezydent Zełeński zachowywał się niezrozumiale agresywnie i zbulwersował wszystkich. 
To nic innego, jak budowanie narracji, dającej obu stronom argumenty polityczne w ich krajach. Minister Sikorski wspólnie z premierem Tuskiem kreują się na obrońców polskich interesów narodowych (za rok mamy wybory prezydenckie i ten temat stanie na wokandzie). Prezydent Zełeński buduje sobie natomiast alibi do decyzji (także w sprawie ekshumacji), których nie uniknie, ale które część społeczeństwa ukraińskiego przyjmie źle. W wyborach na zarzuty, że uległ presji Polaków będzie mógł powiedzieć, że zrobił to realizując wyższy cel polityczny, jakim jest wstąpienie do Unii Europejskiej. 

A co z tym Krymem? 
Minister Sikorski zaproponował, żeby czasowo Krym oddać pod nadzór ONZ, a potem przeprowadzić referendum. 
Propozycja ta wywołała oburzenie między innymi Tatarów Krymskich i została oceniona jako podważanie integralności terytorialnej Ukrainy, zaś u nas jako przygotowanie do narzucenia Ukrainie warunków rozejmu ziemia za pokój (co ma niewiele sensu, bo przecież ta propozycja podważa status quo, w którym Ukraina jest zajęta przez Rosję).
Ale wobec tego, że poza błyskotliwymi rajdami Ukraina nie wykazuje obecnie potencjału do zbrojnego odbicia Krymu, to może być jedyna sensowna możliwość jego odzyskania....

I pozornie to ma sens. Ale są niuanse...

Rosję porzucają kolejny sojusznicy. 
Najpierw Turcja (już kilka miesięcy temu, ale sprawa zyskała rozgłos we wrześniiu) zgłosiła akces do BRICS, czyli stworzonego pod egidą Moskwy klubu państw mającego być alternatywą dla podobnych stowarzyszeń zachodnich. Tym, co je łączy jest większy lub mniejszy antyokcydentalizm (antyzachodniość). 
Unia Europejska ustami rzecznika Komisji Europejskiej Petera Stano stwierdziła, że Turcja mimo to nadal jest kandydatką na członka UE, więc "podlega pewnym ograniczeniom". 
Uściślając na pytanie dziennikarzy Stano dodał, że 
"UE oczekuje od wszystkich państw kandydujących, nie tylko od Turcji, aby bezsprzecznie wspierały wartości unijne i przestrzegały obowiązków wynikających z odpowiednich porozumień handlowych oraz zgodnych ze wspólną unijną polityką bezpieczeństwa"
Myślę, że czekająca od sześćdziesięciu lat w przedpokoju Turcja bardzo się tymi wartościami unijnymi przejmuje. Ankara zajmuje się obecnie odbudową Imperium Osmańskiego, a nie bezproduktywnymi negocjacjami z upadającą resztówką po Rzymie. 

Wkrótce jednak po ogłoszeniu tych informacji przez agencje, Sułtan oświadczył ni mniej, ni więcej, że Krym należy się Ukrainie:
- Nasze wsparcie dla integralności terytorialnej, suwerenności i niezależności Ukrainy jest niezachwiane. Zwrot Krymu Ukrainie jest wymogiem prawa międzynarodowego
strzelił Sułtan moskiewskiego kniazia gołym pośladem w pysk, wygłaszając orędzie do uczestników Platformy Krymskiej, czyli utworzonej przez Ukrainę w 2021 roku grupy państw współpracujących nad ogarnięciem tematu Krymu. Grupa spotkała się (po raz czwarty) w Kijowie z udziałem przedstawicieli między innymi USA i Wielkiej Brytanii. 
- Szczerym pragnieniem" Turcji jest to, by wojna Rosji z Ukrainą została zakończona sprawiedliwym i trwałym pokojem opartym na integralności terytorialnej, suwerenności i niepodległości Ukrainy
- dodał Sułtan, co w języku dyplomacji oznacza ni mniej, ni więcej, tym "RuSSkij wojennych korabl' idi nachuj".

Nie koniec poniżeń Moskwy. 
O tym, że Indie zaczynają grać własną grę już pisałem. Teraz pełnią coraz poważniejszą rolę w ukraińskim planie doprowadzenia do zakończenia wojny, w którym są kandydatem na mediatora.

No i Indie też mówią o niezależności i integralności terytorialnej Ukrainy. 

A jak mówią i Indie, i Turcja, to nieoficjalnie mówią też Chiny. 

Do tego wszystkiego Teheran miał wstrzymać dostarczanie Rosji rakiety balistyczne. 

Ale po kolei. 

11 września USA oskarżyły Teheran, że dostarczył  Moskwie rakiety balistyczne krótkiego zasięgu Fath 360. Iran zaprzeczył, Moskwa nie. 
Potem okazało się, że jednak dostarczył, ale bez wyrzutni, czyli w zasadzie nieprzydatne. 

Teheran też przyznał się, że dostarczył  Rosji drony, ale ponoć jeszcze "przed wojną" (guzik prawda, ale trzymajmy się tej wersji).

Następnie tenże Iran wykonał największą woltę polityczną od czasu rewolucji islamskiej. 
Kilka miesięcy temu Hezbollah, czyli irańska agentura w Iranie kupił partię pagerów, które rozdawał swoim członkom. 

Info dla młodszych. Pager to takie pudełko, które w czasach przedkomórkowych było używane do odbierania jednokierunkowo smsów. Ktoś, kto ma dostęp do centrali sieci mógł wysłać na jeden lub ileś pagerów (każdy ma swój numer) informację, ale odbiorca nie może bezpośrednio odpowiedzieć. Pager nie ma bowiem funkcji nadawania/wysyłania. Jest tylko odbiornikiem. 
To czyni go idealnym urządzeniem dla wszystkich, którzy nie chcą, żeby ich namierzyć, ponieważ urządzenie wysyła jedynie sygnał potwierdzający odebranie informacji wtedy, kiedy ją dostanie. Nie sposób zatem go zlokalizować. 

I takie "bezpieczne" pagery kupił Hezbollah. 
We wtorek 17 września prawie cała partia tych urządzeń nagle wybuchła! Wybuchła zabijając lub okaleczając swoich użytkowników. 
Nikt nie wie, jakim cudem w urządzeniach znalazły się materiały wybuchowe. Zginęło prawie czterdziestu ludzi, a ponad trzy tysiące zostało rannych. 

Pagery zostały wyprodukowane... PIĘTNAŚCIE LAT TEMU! Materiały wybuchowe, których przez ten czas podczas rutynowych kontroli prowadzonych przez kontrwywiad Hezbollahu nie wykryto, zostały w nich umieszczone na etapie produkcji. 
W operację zamieszana jest firma z Tajwanu, która twierdzi, że tylko dała licencję na produkcję oraz przedsiębiorstwo z Węgier, które z kolei mówi, że było tylko pośrednikiem. 

Dzień później podczas pogrzebów ofiar zamachów działaczom Hezbollahu wybuchły w rękach krótkofalówki zabijając kilka i raniąc kilkaset osób. Potem zaś poleciała znaczna część urządzeń elektronicznych, w tym podobno nawet baterie słoneczne i czytniki linii papilarnych. 

Słowem, masakra.

W miniony piątek izraelskie rakiety dopadły lidera Hezbollahu Hassana Nasrallaha. Żeby go dopaść Izrael użył osiemdziesięciu pięciu blisko tonowych bomb lotniczych, które zrównały z gruntem kwaterę główną tej organizacji. 








Hezbollah odpowiedział zmasowaną salwą rakietową, ale na tym koniec.


 Dzień później izraelskie lotnictwo zabiło Hassana Chalila Jasmina, kilka godzin wcześniej wyznaczonego na następcę Nasrallaha. W ten sposób przeszedł do historii jako najkrócej panujący kalif w historii islamu (bo nie wiedzieć czemu liderzy Hezbollahu uważali siebie za spadkobierców Mahometa i liderów całego świata islamskiego, choć byli tylko psami łańcuchowymi Iranu). 

- Cały łańcuch dowodzenia Hezbollahu składa się teraz z grupy ludzi, którzy tydzień temu nie byli na tyle ważni, żeby otrzymać pager
- napisał Imtiaz Mahmud, arabski działacz antyislamski. 

Izrael zapowiedział "ograniczoną operację w Libanie" w celu likwidacji Hezbollahu i wszedł na terytorium tego kraju, tworząc liczącą dwadzieścia kilometrów w głąb strefę buforową, a armia libańska... wycofała się z pozycji na południu kraju, gdzie właśnie operuje Hezbollah, jakby mówiąc:
-  Nie będziemy przeszkadzać.

Czerwona linia to granica stworzonej przez Cahal strefy buforowej. Armia libańska wycofała się poza nią, dając Izraelowi wolną rękę w likwidacji Hezbollahu

Hezbollah płaci za kombinowanie rok temu i pozorowanie działań, kiedy Izrael skupił całą swoją siłę na Strefie Gazy. Gdyby wtedy uderzyli na tyły IDF od północy, mogliby coś ugrać, a Cahal miałby trudną sytuację. Ale jak pisałem, Hezbollah wolał pozwolić zniszczyć konkurencję do irańskich pieniędzy. 

Teraz został sam przeciw Izraelowi. Znienawidzony w Libanie, którego południe od lat okupuje i którego problemów jest jedną z przyczyn. 

W sobotę z kolei w ramach sprzątania po Hamasie Izrael zlikwidował kolejnego dowódcę Hamasu, czyli Fatah Sharifa Abu Al-Amina. 

Koleś był o tyle ciekawy, że będąc jednym z ważnych działaczy Hamasu, udawał zaangażowanego działacza agencji pomocy uchodźcom, podlegającej Organizacji Niezwykle Zbędnej. 


To jeden z tych rzekomo tylko dziesięciu funkcjonariuszy ONZ, którzy uczestniczyli w rajdzie Hamasu na Izrael rok temu. 

Na dokładkę wczoraj w drodze z Jemenu do Iranu, ale już nad terytorium Iranu w katastrofie śmigłowca zginął szef propagandy Houti Mohamed Abdusalam. Maszyna miała się rozbić się we mgle w górach w trudno dostępnym terenie (jakieś skojarzenia?).


Dziś z kolei Izrael znów zniszczył magazyny paliw Houti, utrudniając użycie wszystkiego, co paliw potrzebuje. W tym rakiet i dronów. 



A co na to wszystko Iran? 


Ano nic. Władze w Teheranie oświadczyły, że nie będą się mieszać. 

Co to wszystko ma wspólnego z naszymi tematami i Rosją? 

Sporo. 
Przypomnę, że w bieżącym roku Iran zmienił prezydenta, bo poprzedni, Ebrahim Raisi zginął w katastrofie śmigłowca we mgle w górach, w trudno dostępnym rejonie. Nowym prezydentem został wywodzący się ze środowiska Korpusu Strażników Rewolucji Masud Pezeszkian. Umiarkowanie prozachodni, wywodzący się ze rodziny kurdyjsko-azerskiej o ormiańsko brzmiącym nazwisku. Przeciwnik represyjnego kursu wobec protestów społecznych. 

Jak wiadomo, wszelkie reformy w totalitarnych państwach wychodzą ze środowiska tajnych służb. I tak jest teraz. Iran chce wyjść z izolacji i znieść zachodnie sankcje. Oczywiście stawką jest irański program atomowy, którego Zachód nie chce. Ale nie tylko. Teheran musi wykazać się dobrą wolą, żeby Zachód chciał z nim rozmawiać. 

Najpierw jako gest dobrej woli irańska bezpieka pomogła zlikwidować lidera Hamasu  Ismaiła Hanijeh. Teraz Iran robi karpia na masakrę jego agend na Bliskim Wschodzie. 
I chyba nie tylko robi karpia. Nie wierzę, że służby irańskie nie wystawiły szefostwa Hezbollahu i nie zdziwię się, jeśli to one zainstalowały materiały wybuchowe w pagerach liderów tej bandy. 
Po co? 
Dla pewności, że będą lojalni i żeby móc w razie potrzeby bezproblemowo zlikwidować jednego... albo wszystkich. 

Głowy islamistycznych liderów to dar, jak Szach przynosi Zachodowi w ramach zaproszenia do rozmów. 
Tak bardzo wschodnio. 

I w tym całym kontekście słowa ministra Sikorskiego brzmią mocno... nie w porę. Tak, jakby nie orientował się w rozwoju sytuacji. 
I owszem, padły one nim doszło serii opisanych wyżej wydarzeń, ale tym bardziej świadczy to, że nie ma on orientacji w przebiegu gry. 

Retoryczny popis ministra Sikorskiego w ONZ, gdzie wykazał on Rosji współudział w wywołaniu II wojny światowej i zbrodnie na Polakach, choć ważny dla naszej narracji na świecie i dla uświadomienia zachodnim społeczeństwom, że ZSRR był takim samym bandziorem, jak III Rzesza, a nie żadnym wyzwolicielem, zostawiam na boku, bo do naszych spraw niczego nie wnosi. Był ważny i potrzebny, ale niczego nie zmienia. 

Przechodzimy na front.
W naszych mendiach można przeczytać już takie androny, jak to, że ukraińskie uderzenie na Obwód Kurski jest już prawie całkowicie zatrzymane i że wręcz znalazło się "w kotle".

No to od końca. Uderzenie, czy kontrofensywa nie może znaleźć się w kotle, bo to rodzaj aktywności. W kotle mogą znaleźć się wykonujące je siły. 
Po drugie, kocioł to sytuacja, kiedy oddziały są otoczone z czterech stron i odcięte od własnej bazy operacyjnej. Tymczasem siły ukraińskie w Obwodzie Kurskim opierają się o terytorium Ukrainy na szerokości ponad osiemdziesięciu kilometrów. W tym całkowicie kontrolują drogę z Sum do Kurska na długości od granicy do Martynówki. 
Oczywiście, czas ukraińskiego natarcia już dawno za nami, ale do likwidacji tego przyczółka przez Rosjan równie daleko, jak pierwszego dnia ukraińskiej operacji. 


Kontra z rejonu Koreniewa, a potem Komarówki na Snagost odepchnęła siły ukraińskie od rzeki Sejm, co uratowało moskiewskie jednostki uwięzione na południowym brzegu tej rzeki w wyniku zniszczenia mostów przez Ukraińców. Odblokowana linia kolejowa pozwala je zaopatrywać i rotować. Jednak umiarkowanie, bo Ukraińcy doszli do tejże linii kolejowej na odcinku dwóch kilometrów zaraz za Koreniewem. 
Ukraińcy posunęli się też trochę na północ od Małej Łoknej, a raczej zajęli teren opuszczony już przez Moskali. 
Równocześnie zaczął się nowy ukraiński atak w samym środku "kotła" (już otwartego) nad rzeką Sejm w kierunku na Głuszkowo. Co prawda po sześciu dniach nie ma tu żadnych ukraińskich trwałych zdobyczy, ale powstała całkiem spora szara strefa, co oznacza konieczność angażowania przez Rosjan w tym rejonie kolejnych jednostek. 

Mapka od Tomasza Fita.

Samo Głuszkowo wygląda zaś tak...

Na kierunku kurskim doszło do zabawnej sytuacji, kiedy zwiadowcy z 3 Brygady Szturmowej "Azow" przebrali się w rosyjskie mundury. Zajechali na rosyjską pozycję. Przeprowadzili inspekcję, a następnie... 
Wszystkich wzięli do niewoli. 
Kozackie nomen-omen. 

Pozostałe odcinki.
Pod Wołczańskiem bez większych zmian. Przepychanka.

Moskal wzięty do niewoli w Wołaczańsku opowiada o sytuacji jednostki okrążonej przez Ukraińców w zakładach produkujących agregaty. Koty i psy w menu. 


Pod Kupjańskiem Moskale starają się poszerzyć uzyskany tu wyłom i dojść do rzeki Oskił na północ do Kruhliakówki. Starają się też wbić w innych rejonach tak, żeby uzyskać możliwość oskrzydlenia sił ukraińskich. Bez tego samo rozcięcie pozycji SZU niewiele im daje. Tędy nie idzie żadna istotna arteria logistyczna. Co prawda od Kruhliakówki biegnie rokadowa droga do Borowej i Horochowatki, której opakowanie stworzyłoby pewne problemy dla Ukraińców, ale na całej długości jest ona w zasięgu ukraińskiej artylerii, więc dla Moskali jest nieprzydatna. 

Pod Jarem Czasów Moskale podjęli próbę obejścia pozycji ukraińskich od północy przez Kalinówkę. Udało im się tu przejść kanał Donbas-Doniec, ale zostali zablokowani na nabrzeżu. Ukraińcy mają tu przewagę wysokości i wgląd w rosyjskie pozycje. 
Z kolei na południe od Jaru Czasów Ukraińcy zaczęli odwrót z zajętych w zeszłym roku terenów za wspomniany kanał. Utrzymywanie Kleszczówki obecnie nie ma sensu. 


Toreck. 
Ukraińcom udało się wykorzystać fakt, że część rosyjskich jednostek zapędziła się za bardzo na północ do Niu Jorku i kontratakiem przejściowo odzyskać tę miejscowość. Dzięki temu Moskale nie mogą obejść Torecka od zachodu i miasto wciąż można zaopatrywać oraz w razie potrzeby ewakuować oddziały. 
Generalnie na odcinku Torecka jest źle i trudno powiedzieć, czy miasto będzie w stanie się utrzymać. 

Walki w Niu Jorku prowadzone dziś. Być może Ukraińcy znowu kontratakowali

Kierunek doniecki to już całkowita porażka. 

Moskale zajęli Ukraińsk, ale nie to jest najgorsze...

Idąc południowym brzegiem rzeki Łozowe i obchodząc pozycje ukraińskie przez Hostre siły rosyjskie wyszły na przedmieścia Kurachowego. 

W tym momencie obrona Kurachówki traci sens. W zasadzie pada obrona w innych rejonach tego odcinka. 
Jest źle.

Patrząc na ruchy wojsk rosyjskich mam jednak wrażenie, że ich celem nie jest Pokrowsk, jak wielu uważa, ale głębokie wejście na tyły ukraińskie aż do Filii i Nowopawłówki. Na całym tym obszarze nie ma bowiem niczego, na czym SZU mogłyby oprzeć obronę, a zajęcie tego "języka oznacza głębokie oskrzydlenie całości ukraińskich sił od Węglodaru do Wielkiej Nowosiłki i Zielonego Pola.


I tu się zatrzymamy.
W sieci pojawiła się analiza ukraińskiego żołnierza walczącego na tym kierunku. Wedłua niego Rosjanie znaleźli sposób na sparaliżowanie ukraińskiej logistyki za pomocą dronów, czyli dokładnie tak, jak wcześniej Ukraińcy paraliżowali logistykę rosyjską. Oznacza to, że Ukraińcy nie mogą liczyć na zaopatrzenie, wsparcie, czy rotację. Jeśli zaś gdzieś są lepsze umocnienia, pozwalające skutecznie pracować logistyce, są szybko niszczone za pomocą bomb FAB. 
Dopóki Ukraińcy nie znajdą sposobu na sparaliżowanie tego duetu, nie ma szans na zbudowanie skutecznej obrony.

Żeby nie było, że Ukraińcy są bezbronni. O nie! Przed państwem "smoczy dron" częstujący Moskali dosłownie ogniem. Są przynajmniej dwie odmiany. Jedna taka, jak na filmie, druga, gdzie z drona leje się dosłownie strumień ognia. Skutki są zbliżone. Cały zaatakowany rejon zostaje spalony. 

Na razie jednak niewiele to zmienia.

Równie zła sytuacja jest pod Węglodarem. 
Moskalom udało się obejść tę pozycję od wschodu przez Wodjane...


A następnie przełamali się przez rzekę Kaszlagacz na zachód od Pawłówki.

Mapka od Tomasza Fita




Wygląda jednak, że nie powtórzy się sytuacja Mariupola i Azowstalu. Z Węglodaru zostały wycofane główne siły ukraińskie oraz sprzęt i amunicja, a zostały tylko oddziały tyłowe, osłaniające odwrót. 


No to na razie dość złych wiadomości. Pora na lepsze. 

W skrócie, bo tekst już jest duży, ale trzeba wspomnieć o tym, że Ukraińcy wykonali całą serię mocnych i bolesnych uderzeń dronami dalekiego zasięgu po rosyjskiej logistyce. Rozpiszę się o tym w następnym wpisie. 

To wczorajszy atak na rosyjską bazę lotniczą w Jejsku


Moskale odpowiedzieli, jak to oni, atakami na obiekty cywilne. Zmienili też doktrynę nuklearną. Teraz za uzasadnienie uznają sytuację, kiedy terytorium Rosji zostanie zaatakowane bronią zawierającą zachodnie elementy. 
No cóż, wszystko zawiera zachodnie elementy. Rosyjskie rakiety i bomby też. 

Na poparcie tego zrobili test wystrzelenia rakiety Sarmat zdolnej przenosić głowice jądrowe.


Rakieta wybuchła na wyrzutni.
Wygląda na to, że rosyjskie siły nuklearne to kapiszon. 

Wiewiórki plotkują, że Jermak chce się pozbyć szefa GUR Cyryla Budanowa. Minister obrony Umarow ma pójść na szefa Służby Wywiadu Zagranicznego, a obecny szef SWZ ma objąć GUR.

Jeśli to prawda, to albo Jermak jest głupszy, niż przypuszczałem, a prezydent Zełeński razem z nim, albo Ukraina wykonuje "gest dobrej woli" względem Rosji. 

Generał Budanow jest bowiem jednym z najbardziej zasłużonych, najskuteczniejszych i najbardziej radykalnie antyrosyjskich z ukraińskich dowódców. Pozbycie się go to wyrwanie sobie kłów. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dni osiemdziesiąty pierwszy, osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci, osiemdziesiąty czwarty, osiemdziesiąty piąty, osiemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty siódmy, osiemdziesiąty ósmy i osiemdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (811, 812, 813, 814, 815, 816, 817, 818 i 819)

Dziennik wojny - doba dwudziesta czwarta, dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta i trzydziesta trzeciego roku (754, 755, 756, 757, 758, 759, 760)

Dziennik wojny - dzień sto siedemdziesiąty dziewiąty i sto osiemdziesiąty trzeciego roku (909 i 910)