Dziennik wojny - dni siedemdziesiąty szósty i siedemdziesiąty siódmy drugiego roku (441 i 442)
Wiadomo trochę więcej, o wtopie Moskali pod Bachmutem. Przypomnę, że dwa dni temu, z okazji rosyjskiego Święta Zwycięstwa i ukraińskiego Dnia Europy (9 maja) Azowcy na południe od Iwanowskiego niespodziewanym uderzeniem wbili się we flankę tutejszego zgrupowania rosyjskiego, zajmując według różnych wersji od dwóch do nawet dziewięciu kilometrów kwadratowych terenu (mniejszą wartość podają Ukraińcy, większą Rosjanie). W walkach zginąć miało ponad osiemdziesięciu bojców, pięciu dostało się do niewoli, a cała rosyjska 72 Brygada uciekła z pola walki.
Sprawę ujawnił Prigożyn, prujący się, że dla niego wciąż nie ma amunicji (Prigożyn potwierdza, że amunicję wagnerowcy dostali, ale nie tyle, ile miało być) , a tu cała brygada spiernicza.
Dwa dni później odezwała się na Telegramie rosyjska ochotniczka, Anastazja Kaszewarowa (na pewno nick, ale identyfikujący ją na TG), która jak twierdzi zna jednych i drugich, rozpytała i opisała, co faktycznie zaszło.
3 Brygada Szturmowa Gwardii Ofensywnej "Azow", wchodząca w skład struktur Gwardii Narodowej (tak, ten "Azow" z Mariupola, rozwinięty z pułku w brygadę) zaatakowała na południe od Iwanowskiego pozycje, obsadzone przez... wagnerowców! Którzy spierniczyli. To odsłoniło flankę innej grupie bandytów Prigożyna, którzy rzucili się łatać front i... porzucili swoje pozycje! Nie informując o tym sąsiedniej 72 Brygady.
W tę lukę weszły następne pododdziały "Azowa", zagrażając od flanki oddziałom 72 Brygady (Azowcy zaszli od pozycji artylerii, czyli wyszli na tyły piechoty), która rzuciła się ratować front (sam dowódca na BTRze ruszył do szarży - jak twierdzi Kaszewarowa), ale... nie miała czym strzelać, bo zabrakło bojcom amunicji.
W efekcie bojcy 72 Brygady rzucili się do magazynu amunicji (podobno taka sytuacja zaszła nie po raz pierwszy), ale... na miejscu byli już wagnerowcy, którzy nie dopuścili bojców do magazynu i kazali wracać, odbijać utracone pozycje.
Słowem, pożar w burdelu.
Fragment relacji Kaszewarowej z Telegrama, w której wzywa ona do jedności i zakończenia wzajemnych waśni wśród bojców. |
Co wynika z tej historii?
Kilka ciekawostek.
Po pierwsze, głód amunicyjny w armii rosyjskiej jest faktem. Nawet jeśli zgodnie z odgórną decyzją wagnerowcy mają "przydzielone" ileś tam pocisków, to realnie w magazynie nie ma nawet ułamka tego i magazynierzy muszą dzielić biedę. W teorii mają rozdzielić przykładowo pięset pocisków między dwie jednostki, a realnie w magazynie mają sto pięćdziesiąt pocisków.
Po drugie, taka sytuacja i centralny rozdział amunicji powoduje, że wydawana jest ona na te odcinki frontu, na których w danym momencie jest potrzebna. Dlatego już wcześniej zaatakowana 72 Brygada cofała się do magazynu, żeby pobrać amunicję i wrócić do walki. Ale to też powoduje, że Ukraińcy mają czas na zajęcie i oczyszczenie rosyjskich pozycji oraz umocnienie się na swoich.
Po trzecie, rozwój sytuacji pokazuje, że Rosjanie nie mają odwodów na szczeblu taktycznym. W normalnej sytuacji, kiedy sypnęła się obrona wagnerowców na pierwszej zaatakowanej pozycji, sąsiedzi powinni wzmocnić flankę, a łataniem luki zajęłyby się odwody. Tu sąsiedzi rzucili się łatać lukę. Bo właśnie nie było innych oddziałów, mogących to zrobić.
Po czwarte, po stronie rosyjskiej leży i kwiczy łączność, ale i odpowiedzialność dowódców za komunikację z dowództwem i sąsiadami. Jak jestem na działaniach, to przez radio na bieżąco słyszę, co się dzieje. Jeśli na jakimś odcinku jest kicha, to odpowiedzialny za ten kawałek melduje do punktu dowodzenia, z którego wydają dyspozycje, kto ma polecieć ze wsparciem, a kto ma pilnować uważnie swojego fragmentu, bo za chwilę może być atak u niego.
Tutaj tego zabrakło. Wystarczyłoby, żeby dowódca wagnerowców dał po radiu, że sypnęła mu się flanka i dowódca 72 Brygady wiedziałby, co ma robić. Ale dla wagnerowców ujmą byłoby, gdyby tyłek ratowali mu bojcy pogardzanej przez prigożyniątka regularnej armii. Dlatego prawdopodobnie nie powiadomił o sytuacji sąsiadów i dowództwa, przekonany, że załatwi to sam. No i załatwił. Na amen.
I to problem czwarty, od którego wychodzi relacja Kaszewarowej, armia rosyjska to zlepek skłóconych ze sobą struktur tylko pozornie stanowiących spójną strukturę.
Żeby było ciekawie, to Siły Zbrojne Ukrainy też nie są strukturą jednorodną. W ich skład obok regularnych jednostek wchodzą też oddziały specjalne Policji Narodowej (odpowiedniki naszych ateków i prewencji), jednostki Państwowej Służby Granicznej Ukrainy, Gwardia Narodowa (czyli to, czym u nas były Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe MSW), Terobrona, czyli odpowiednik naszego WOTu i paramilitarne struktury związane z Prawym Sektorem, które podporządkowały się Dowództwu SZU (a te, które się nie podporządkowały, zostały rozwiązane i rozbrojone), zachowując jednak organizacyjną odrębność. Do tego poszczególne legiony międzynarodowej, korpusy i bataliony ochotnicze, białoruski Pułk imienia Kalinowskiego, Czeczeni Szejka Mansura, Gruzini itd itp. Nie ma jednak między nimi konfliktów, choć bez wątpienia jest swoista rywalizacja, bo każdy chce urwać swój kawałek tortu wojennej chwały.
Legion "Wolność Rosji" ogłasza nabór dla wszystkich etnicznych Rosjan żyjących na Ukrainie. Ja nadal im nie ufam, ale to znakomity ruch w przyszłość, w kontekście zarówno asymilacji ludności rosyjskiej w społeczeństwie ukraińskim i przyblokowanie choć częściowe naturalnych po wojnie chęci odwetu na rosyjskich sąsiadach (trudno odgrywać się na kimś, kto ma medal za obronę Bachmutu), jak i inwestycji w poputinowską Rosję. Żołnierze Legionu "Wolność Rosji" to zarówno naturalni przywódcy walki z chińską dominacją (do której dojdzie - do walki, bo dominacja już jest), jak i wiarygodni dla Zachodu politycy zdeputinizowanej Rosji. I tak należy postrzegać inwestycję GUR (a pośrednio Waszyngtonu i Londynu) w Legion "Wolność Rosji". Jako budowę zaczątka "swoich" elit w państwie rosyjskim i... przeciwwagi dla lansowanego przez Niemcy Nawalnego, który jest bardziej "cywilizowaną" wersją Putina. Widać to wyraźnie w tym, że kierowane przez mieszkającego na Ukrainie Ilję Ponomarienkę (byłego deputowanego do Dumy, który w 2014 sprzeciwił się inwazji Putina na Krym i emigrował na Ukrainę) spotkania proukraińskiej opozycji rosyjskiej, odbywane pod amerykańskim parasolem w Warszawie, pomijają Nawalnego, który w nich nie uczestniczy. Nawalny bowiem popiera imperialną politykę Putina. Krytykuje tylko wewnętrzną korupcję i burdel w kraju.
Akcja pod Iwanowskiem jest fragmentem szerszego planu sytuacji pod Bachmutem, gdzie od kilku dni aktywność Rosjan znacząco spadła, a ich sukcesy w zasadzie się zakończyły. Ogromny wściekły wysiłek, żeby zdobyć miasto do 9 maja, zgodnie z wytycznymi Putina, doprowadził do całkowitego wyczerpania zgromadzonych tu sił moskiewskich.
A jak wiadomo, kiedy przeciwnik opada z sił, zaczynamy bić. To i Ukraińcy zaczęli. Uderzenie pod Iwanowskiem (kolejne zresztą w ostatnich dniach), było jednym z kilku kontrataków wyprowadzonych przez SZU w ciągu minionych trzech dni. I nie, to nie są ciosy, nokautujące. Moskwa jeszcze nie leży na deskach, ale Ukraińcy zaczynają powoli odzyskiwać teren w Bachmucie. Krok za krokiem i ostrożnie, ale konsekwentnie. Macają, sprawdzając rosyjskie reakcje. Na główne uderzenie przyjdzie czas, kiedy okaże się, że Rosjanie nie są w stanie na nie zareagować.
Jasnoniebieskie strzałki to skuteczne uderzenia ukraińskie w ostatnich dniach. Mapka od Kartina Masłom. |
Czy kontrofensywa ruszy z Bachmutu, jak przewiduje Prigożyn?
Teoretycznie można stąd wyprowadzić uderzenie na Ługańsk i drugie na Donieck rozrywając na części siły Moskali i pozbawiając Ługandonów symboli panowania nad tymi obszarami. I być może w dłuższej perspektywie tak się stanie. Dodatkowym plusem skutecznego uderzenia na tym odcinku (od Marinki do Popasnej) jest zniszczenie największego i najlepiej uzbrojonego i wyposażonego zgrupowania rosyjskiego (odsyłam do infografiki z przedwczorajszego wpisu). To byłoby złamanie kręgosłupa rosyjskiej armii i uczynienie jej niezdolną do skutecznej obrony na innych odcinkach.
Z drugiej, strony, taki atak nie ma się o co oprzeć. Na tyłach rosyjskich wojsk na tym odcinku jest Rosja i to na całej długości, którą trudno byłoby kontrolować.
Ale między Rosją a Ługandą i Donbabwe sieć drogowa i kolejowa są tak słabo rozwinięte (osiem głównych dróg i dwie linie kolejowe, z tym, że jedna na przestrzał - wjeżdża z Rosji i wyjeżdża do Rosji), że można je kontrolować ogniowo pod warunkiem... że Ukraina będzie miała rakiety zdolne atakować cele w zasięgu trzystu kilometrów (punkty graniczne są w odległości maksymalnie stu siedemdziesięciu kilometrów od linii frontu, ale wyrzutnie też muszą być od niej nieco oddalone).
A zatem, czy kontrofensywa wyjdzie spod Bachmutu?
Nie wiem. Na pewno rozwój rosyjskojęzycznych oddziałów po stronie ukraińskiej może mieć związek z przygotowaniem do wkroczenia na tereny, gdzie znaczna część identyfikuje się jako Rosjanie. Co więcej, pozwala im to zmienić front i pozostać w "rosyjskim" wojsku. W dodatku, parafrazując słowa dowódcy Kozaków Dońskich, który w 1920 roku przeszedł na polską stronę, daje to możliwość walki po stronie prawdziwego wojska.
Swoją drogą, warto zauważyć zmianę nastawienia jednostek Ługandonów, od początku stanowiących na tym odcinku, szczególnie w Awdijówce i Marince, trzon sił rosyjskich. Pierwotnie wysyłani byli - źle wyposażeni i jeszcze gorzej uzbrojeni - jako mięso armatnie do ataków na pozycje ukraińskie, tracąc naprawdę ogromną liczbę ludzi. O łapankach na "ochotników", wysyłaniu na front całych zmian górników i roczników studentów już pisałem. W efekcie w Donbabwe i Ługandzie zabrakło ludzi do dalszej mobilizacji (ogłoszonej już w lutym 2022 roku).
Ale w lecie zeszłego roku po "referendum" obie "republiki ludowe" stały się częścią Federacji Rosyjskiej, a ich milicje weszły formalnie w skład Armii Rosyjskiej. Kolejne fale mobilizacji zaczęły uzupełniać struktury "armii" Ługandonów, głównie bojcami z rejonów Moskiewskiego i Petersburskiego.
I się zaczęło. Ługandony z dziobanych stali się dziobiącymi, wysyłając mobików do ataków jako "fale mięsa", sami stojąc na tyłach. Zaczęło to przypominać masową eksterminację etnicznych Rosjan przez dowództwo oddziałów z Ługandy i Donbabwe. Aż bojcy zaczęli wysyłać płaczliwe skargi do władz.
Do tego ich ataki są naprawdę mocno symboliczne i nie sprawiają SZU żadnych realnych problemów.
Czy "armie" obu zbuntowanych regionów Ukrainy dojrzały do zmiany frontu i tylko czekają na właściwy moment?
Tak, czy tak, jestem przekonany, że bez swoistego antymoskiewskiego powstania, być może pod flagą Legionu "Wolność Rosji" odbicie Donbabwe i Ługandy jest mało prawdopodobne.
Rosyjskie umocnienia na okupowanych terenach. Widać, że na południu są one głęboko rozbudowane, natomiast na odcinkach środkowym i północnym "wystarczy" przełamać jedną linię. |
Moskale szykują obronę tam, gdzie są najsłabsi. Na podstawie zdjęć satelitarnych fiński oficer rezerwy i OSINTowiec Pasi Paroinen opracował, jak te umocnienia wyglądają.
I to jest całkowicie zgodnie ze sztuką wojenną i w pełni profesjonalne. Wszystkie linie wykorzystują naturalne ukształtowanie terenu, osiedla i linie komunikacyjne, co pozwala zbudować naprawdę skuteczną linię obrony.
Rosyjskie szkolenia kontra frontowa rzeczywistość
Gdzie jest haczyk?
W ten sposób musi być umocniony trzystukilometrowy odcinek frontu. Jeśli będzie gdziekolwiek istniała możliwość obejścia umocnień, staną się one zbędne. Na odcinku południowym działa sto pięćdziesiąt batalionowych grup taktycznych (tylko licząc po liczbie bojców, bo jak pisałem, sprzętowo jest ich znacznie mniej). Jedna BGT w obronie zajmuje odcinek o szerokości do czterech kilometrów. Łatwo policzyć, że na pierwszą i drugą linię obrony potrzeba nie mniej, niż osiem BGT, plus odwody plus obsada twierdzy. Daje to lekko licząc od dziesięciu (zakładając, że BGT wycofane z przedpola i pierwszej linii obsadzają drugą) do dwudziestu (zakładając zniszczenie BGT z przedpola i pierwszej linii) BGT do obsadzenia piętnastokilometrowego odcinka.
Linia obrony składa się z około dwudziestu takich odcinków. Zatem potrzeba na jej obsadzenie od dwustu do czterystu BGT. Czyli licząc najbardziej korzystnie dla Rosjan brakuje im pięćdziesięciu BGT, żeby obsadzić całość linii obrony. To znaczy, że nie mają sił na obsadzenie pięciu z dwudziestu odcinków. Bagatela, jednej czwartej.
Oczywiście, Rosjanie mogą rozłożyć siły w miarę równomiernie, ale wtedy nie starczy im obsady na drugą linię, o odwodach nie wspominając.
Dodajmy do tego, że ukraińskie uderzenia w składy paliw spowodowały na odcinku południowym odczuwalne braki w zaopatrzeniu w paliwo, a w konsekwencji także w żywność i amunicję i mamy obraz zbliżającej się katastrofy.
Umocnienia mogą wyglądać imponująco, ale pusta twierdza ma taką samą wartość bojową, jak jej brak. Rosjanie (nie po raz pierwszy) zbudowali coś, czego wykorzystanie jest poza ich możliwościami.
Co gorsza dla Moskali, jeśli sugestie kanału Kartina Masłom się sprawdzą, może się okazać, że nieobsadzoną, ale przygotowaną drugą linię zajmą działające za frontem siły ukraińskie. I co wtedy? Plan umocnień ignoruje też aktywnie w tym rejonie działającą ukraińską partyzantkę. Tokmak może zostać wzięty od środka.
Dodatkowo uderzenie ukraińskie wcale nie musi iść od północy. Może wyjść z linii Dniepru i posuwać się wzdłuż pozycji rosyjskich, ale po nich lub tuż za nimi tak, by nie mogła działać rosyjska artyleria.
Opcji jest dużo, ale wszystkie oznaczają, że Zaporoże i lewy brzeg Dniepru to wciąż miękkie podbrzusze Rosjan.
Tymczasem Radio Swoboda przygotowało interaktywną mapę rosyjskich instalacji wojskowych na Krymie.
Po co to? Przecież ukraiński wywiad na pewno to wszystko wie. No wie. Ale teraz Rosjanie wiedzą, że wie. A skoro wiedzą, to mają do wyboru: czekać na uderzenie ukraińskich dronów lub gdzieś ten złom przenieść. A przenosiny to zaangażowanie ludzi, zablokowanie dróg, spalenie paliwa, którego nie ma. Słowem koszty i problemy. I strata czasu, który można by poświęcić na coś bardziej sensownego.
Tymczasem Rosja popada w coraz większą zależność od Chin, co widać już we wskaźnikach gospodarczych. Nie będę się rozpisywał, lepiej ode mnie zrobił to Mateusz Lech.
Zgodnie z tym, co pisałem na początku roku, analizując wystąpienie profesora Fenga Yujuna z Uniwersytetu Fudan w Szanghaju, Chiny realizują strategiczny zwrot od Pacyfiku, na którym zostały zablokowane przez USA i ich sojuszników, przeciw Rosji, która stała się łatwym łupem. Szerzej pisze o tym profesor Grzegorz Górski. Do jego artykułu dodam, ze Japonia właśnie zadeklarowała chęć wstąpienia do NATO. W ten sposób zrealizowałoby się marzenie Józefa Piłsudskiego o sojuszu polsko-japońskim.
Właśnie tak USA i sojusznicy rozgrywają Chiny, spychając je w kierunku Rosji, zmuszając niejako do pożywienia się moskiewskim trupem, wiedząc, że Państwo Środka się nim zadławi. Każde imperium po osiągnięciu pewnego poziomu rozwoju terytorialnego zaczyna się zapadać, bo nie jest w stanie utrzymać takiego obszaru. Dla Rzymu cezurą było przekroczenie Dunaju i Renu. Dla Bizancjum - zajęcie Italii. Dla Rosji - podbój Polski, a dla Austrii opanowanie Włoch (i Polski). Hunowie wygrzmocili się na zamieszkujących dzisiejszą wschodnią Polskę i zachodnią Ukrainę Gotach Gniazdowych (Hraedgotach). Jednocześnie imperium nie może się nie rozwijać terytorialnie, bo... zacznie się zapadać.
Taką kością w gardle dla Chin ma być w amerykańskich planach Rosja. I dlatego na Ukrainie szkolone są rosyjskie oddziały. One nie będą walczyć z Putinem. One po rozpadzie rosyjskich struktur państwowych będą walczyć z chińską okupacją Rosji. A im bardziej dominacja Chin będzie widoczna (już teraz chiński jest częściej wybierany jako drugi język, niż angielski), tym bardziej nastawieni w większości rasistowsko etniczni Rosjanie będą się burzyć. Wchodząc chcąc nie chcąc otwarcie do Rosji, Chiny zaczynają połykać patyk, którego nie mogą wypluć, ale też nie są w stanie połknąć.
Francuski parlament uznał wagnerowców za organizację terrorystyczną. Generuje to poważne konsekwencje. Począwszy od likwidacji kanałów finansowania tej struktury, zajęcia kont bankowych i zablokowania przelewów, poprzez uniemożliwienie członkom Grupy Wagnera przyjazdu do Francji, a de facto wjazdu do całej strefy Schengen (ci ważniejsi mają w Europie swoje biznesy, mieszkania, jachty itp), aż po otwarcie drogi do działań zbrojnych przeciw wagnerowcom w Afryce. Tak się bowiem dzieje, ze bandyci Prigożyna kontrolują lub dążą do opanowania tych rejonów Afryki, które tradycyjnie należą do francuskiej "strefy wpływów". Co ciekawe, ustawa została przyjęta jednogłośnie mimo, że poprzednio nawet nie trafiła pod obrady pod pozorem, że wagnerowcy są kontrolowani przez Kreml (nie pytajcie, też nie rozumiem francuskiej logiki). Widać jednak, że Macron (projekt ustawy wniosła rządząca partia, więc za wiedzą i zgodą prezydenta Fracji) uznał, że telefony do Putina niczego już nie zmienią. Być może podczas ostatniej wizyty w Pekinie dostał też na to zgodę Chana. Sytuacja bowiem dojrzała do szybkich rozstrzygnięć, gdyż wagnerowcy szykują kolejny kryzys migracyjny, który uderzy we Francję.
Marianna uznała zatem, że koniec z pieszczotami, pora użyć szpicruty.
Także Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Wielkiej Brytanii ogłosiło, że Grupa Wagnera jest przez rząd Jego Królewskiej Mości uznawana za organizację terrorystyczną. Konsekwencje jak wyżej plus możliwe wysłanie żołnierzy SAS na afrykańskie safari. Co ważniejsze jednak, oświadczenie to w trudnej sytuacji stawia współpracujące z Rosją afrykańskie rządy państw należących do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, jak Zimbabwe, czy RPA. Formalnie niezależne, muszą się one jednak liczyć ze stanowiskiem Londynu, a postawienie się może wygenerować cały szereg problemów od ekonomicznych po polityczne aż do rekolonizacji, jak to było w przypadku Rodezji, włącznie. Commonwealth to zdecydowanie soft, ale jednoznacznie power Londynu, dająca monarchii możliwość zachowania kontroli nad dawnymi koloniami.
Kto odmawia uznania wagnerowców za terrorystów? Zgadliście. Niemcy. Pod pozorem braku podstaw prawnych. W rzeczywistości w konsekwencni za organizację terrorystyczną można by uznać dirlewangerowców, a to rodziłoby szereg niewygodnych pytań i jeszcze bardziej niewygodnych konsekwencji prawnych.
Jednakże tak, czy inaczej, prawne skutki tego, co dzieje się na Ukrainie rodzą mnóstwo problemów dla Niemców. W kwestii zbrodni przeciw ludzkości bowiem zasada, że prawo nie działa wstecz nie obowiązuje. Skoro za zbrodnię wojenną uznano deportację dzieci, to może do Hagi wrócić sprawa germanizacji dzieci polskich i choć sprawcy już nie żyją, sąd może uznać państwo niemieckie (a nie nazistowskie) winnym, co otworzy drogę do spraw odszkodowawczych.
Amerykański prokurator generalny oficjalnie przekazał na rzecz Ukrainy skonfiskowany w USA majątek pierwszego rosyjskiego oligarchy. |
W Rosji wybuchł skandal, kiedy okazało się, że rzecznik Kremla Dymitr Pieskow w rocznicę znajomości podarował swojej żonie Tatianie Nawce (byłej łyżwiarce - co oni mają za fetysz z tymi dziewczynami od sportu?) zegarek Hublot wart dwa miliony rubli. Od razu odezwała się piosenkarka Ałła Pugaczowa (uznana za zagranicznego agenta za sprzeciw wobec napaści na Ukrainę, przebywa na emigracji w Izraelu), która już wcześniej zgłosiła do rosyjskiego MSW, że taki zegarek został jej skradziony.
Wąsy Pieskowa w kształcie wskazówek zegarka |
Tenże Pieskow na pytanie, czemu rosyjskim bojcom tak słabo idzie na Ukrainie odrzekł, że to dlatego, że Rosja nie prowadzi wojny, tylko "specjalną operację wojskową". Bo na wojnie, kontynuował Pieskow, niszczy się infrastrukturę i miasta przeciwnika, a Rosja robi wszystko, żeby "chronić życie ludzkie".
Sasza z klipu amerykańskiej grupy Imagine Dragons do piosenki "Crushed in Ukraine" miałby coś na ten temat do powiedzenia.
Ta historia o tym jak to 72 Brygada rzuciła się po amunicję w czasie ataku wydaje się pozornie nieprawdopodobna, ale ... to przecież Rosja, więc na bank tak było. Az strach pomyśleć, co by było gdyby rządził nimi ktoś kto potrafi myśleć ...
OdpowiedzUsuńMyślę, że nic by nie było. Stalinizm jest jednak taką traumą, że realnie nikt jego powrotu nie chce, a i wtedy burdel mieli permanentny.
Usuń