Dziennik wojny - dni od sto siedemdziesiątego piątego do sto dziewięćdziesiątego szóstego czwartego roku (1271-1292)

 


Opadł kurz kolejnych medialnych awantur o negocjacje Trumpa i o status Ukraińców w Polsce, więc można spokojnie siąść do pisania.

Zacznę od tego drugiego tematu, bo jako, że jest drażliwy, chcę go mieć jak najszybciej z głowy. 

W czym rzecz, każdy wie, zatem z grubsza. 

Prezydent Karol Nawrocki zawetował ustawę o pomocy uchodźcom z Ukrainy, podnosząc kwestie nadmiernych jego zdaniem przywilejów, z jakich korzystają obywatele Ukrainy, mieszkający u nas już czwarty rok. Dodatek na dzieci zwany 800+ ma przysługiwać tylko tym rodzinom, które pracują i płacą podatki w Polsce. Podobnie ograniczony zdaniem Prezydenta RP powinien być dostęp do opieki zdrowotnej dla cudzoziemców w takim zakresie, żeby nie byli traktowani lepiej, niż obywatele RP. Naczelna Izba Lekarska domaga się z kolei przywrócenia dla lekarzy z Ukrainy takich samych wymogów, jakie dotyczą wszystkich absolwentów studiów medycznych spoza Polski. Chodzi przede wszystkim o potwierdzenie uprawnień, czyli nostryfikację dyplomu oraz znajomość języka polskiego. 

Oczywiście, wybuchła awantura.
Zwolennicy rządu zaczęli oskarżać prezydenta Nawrockiego o sprzyjanie Putinowi, niszczenie polskiej gospodarki i prześladowania narodowościowe. Zupełnie przy tym ignorują fakt, że dokładnie takie same postulaty, jakie zgłosił prezydent Nawrocki, stawiał w kampanii wyborczej pan Rafał Trzaskowski, a popierał go pan premier Tusk. 
Taka klasyczna polska hipokryzja, w której moja racja jest mojsza, niż twoja jest twojsza.

Po prawej z kolei włączył się małpi rozum i zaczęły być wygłaszane androny, kompromitujące inteligencję wygłaszających. Największy to chyba teza, że skoro prezydent Zełeński ma ogromny majątek, to niech sam te starlinki finansuje. Pojawiło się nawet zestawienie, ile kasy mają najwięksi ukraińscy oligarchowie. 


Mało mądrym z prawej strony umyka, że wartość majątku to nie to samo, co wartość gotówki, którą dysponuję. Jeśli mam dwa mieszkania w Warszawie - jedno kupiłem na rynku, a drugie odziedziczyłem po rodzicach, to wartość mojego majątku może w całości sięgnąć nawet dwóch-trzech milionów złotych. Z tego realnego dochodu po odliczeniu kosztów, w tym podatku jest nie więcej, niż pięć-dziesięć tysięcy przy dobrej lokalizacji. 
Zatem fakt, że wartość majątku Achmetowa idzie w miliardy dolarów nie oznacza, że może on wyjąć co miesiąc z sejfu kilka milionów. 

Achmetow, zresztą, podobnie, jak Poroszenko, od początku aktywnie wspiera obronę Ukrainy. To z pieniędzy Achmetowa powstał batalion, a potem pułk "Azow". Na początku inwazji przekazał SZU dwa miliardy dolarów. To on uczestniczył w wykupieniu dowódców pułku z rosyjskiej niewoli. Za jego pieniądze należące do niego zakłady "Azowstal" zostały przekształcone w twierdzę i obecnie leżą w gruzach. Teraz Achmetow w swojej fabryce kazał opracować sensowne klatki antydronowe na pojazdy i montuje je na sprzęcie SZU. 
Poroszenko w pierwszych dniach inwazji stał z karabinem na kijowskiej barykadzie, a potem kilkakrotnie za swoje pieniądze kupował samochody dla ukraińskich oddziałów. 
Z kolei Andrzej Stawnicer w pierwszych dniach inwazji przez monitoring zobaczył, że jego świeżo zbudowana posiadłość pod stolicą została zajęta przez rosyjskie oddziały. Na terenie zauważył dwanaście pojazdów wojskowych z literą Z. Zadzwonił do ukraińskiego dowództwa i poprosił o zbombardowanie swojego domu przez artylerię. 

To tylko trzy przykłady.
Oczywiście, są tacy, co mają wyrąbane i tylko się bogacą, ale dopóki nie masz konkretnych danych, to zamknij łaskawie ryj.
Zresztą, wątpię, czy to zestawienie jest aktualne, o ile w ogóle nie jest to dzieło Instytutu Danych z Dupy. Bo jak wycenić, jaki majątek realnie ma Achmetow, skoro utracił fabryki na wschodzie kraju, w tym flagowy Azowstal? Według magazynu Forbes w ciągu dwóch pierwszych tygodni inwazji wartość majątku Achmetowa zjechała z czternastu miliardów dolarów na sześć miliardów. I to jeszcze przed bitwą o Mariupol. Tymczasem sam Achmetow, zapowiadając pozew przeciw Rosji za bombardowanie jego fabryki wycenił zniszczenia w Azowstalu na siedemnaście do dwudziestu miliardów dolarów. Oczywiście, jak w każdym pozwie, są one przesadzone. ale niech realne zniszczenia będą czterokrotnie mniejsze. To ile w realu Achmetowowi zostało? Ma sprzedać swoje fabryki? Te, w których modernizuje pojazdy dla SZU? 

W tę awanturę włączyli się oczywiście Ukraińcy, bredząc równie epicko. Najczęściej gadka, że przestali się czuć bezpiecznie i wyjeżdżają, choć w Polsce widzieli swoją przyszłość. Jeden kretyn z drugim zaczął wygrażać aktami przemocy. 
Wszystkich ogarnęła głupawa. 

Tymczasem...
Co powiecie na hipotezę, że cały dym jest wspólną (choć niekoniecznie koordynowaną) ustawką Warszawy i Kijowa? Ustawką, w której każdy wygrywa swoje, a obie strony wygrywają sporo wspólnie. 

W czym rzecz?
Zacznę od Ukrainy. 
Największym obok wojny jej problemem jest zapaść demograficzna. Emigracja na Zachód trwa tam nieprzerwanie od 1990 roku i nie ma żadnych środków, żeby ją zatrzymać. Rosyjska inwazja tylko ten proces przyspieszyła.

W internecie można znaleźć takie analizy na podstawie danych Organizacji Niezmiernie Zbędnej, ale szybkie przejrzenie danych pokazuje, że zupełnie nie biorą one pod uwagę trwającej od ponad czterech lat wojny. Oczekiwana długość życia mężczyzn prawie siedemdziesiąt pięć lat? Poważnie? W sytuacji, kiedy kilkaset tysięcy już poległo? 
Bardziej realistyczne są szacunki ukraińskie, które mówią o populacji od dwudziestu pięciu do dwudziestu dziewięciu milionów. Jest ich mniej, niż nas. 

Przed napaścią w 2022 roku ludność Ukrainy była szacowana na około czterdziestu milionów i była liczniejsza, niż ludność Polski. 
Od 24 lutego 2022 Ukrainę opuściło co najmniej osiem i pół miliona obywateli, głównie kobiet i dzieci. Jeśli doliczyć dzieci uprowadzone przez Moskali i poległych żołnierzy oraz zabitą ludność cywilną, a także tych, którzy zostali na terenach zajętych przez Rosję, mamy straty na poziomie dziesięciu-dwunastu milionów. Nie ma przy tym żadnych środków, żeby ten proces odwrócić. 

Co gorsza, znaczna liczba uciekinierów, około półtora miliona, mieszka w Polsce. W kraju, który ma dość podobną kulturę (o tym dalej, bo nie do końca), z którym Ukraina ma wiele wspólnych punktów w historii (nie tylko złych i tragicznych). Nie bez znaczenia jest też zbliżony język, który osłabia barierę kulturową. Do tego dochodzi specyficzna cecha polskiej kultury i Polaków, potrafiących szybko asymilować każdego, kto się na asymilację godzi. Polskość to nie pochodzenie, a idea i kultura. 
Zważywszy, że większość uchodźców, jak wspomniałem, to kobiety i dzieci, proces integracji ze społeczeństwem polskim przebiega bardzo szybko (formalnie tego nie widać, bo istnieją bariery prawne chroniące przed masowym uzyskiwaniem obywatelstwa, choć i tu dynamika z roku na rok rośnie, ale faktyczna polonizacja emigrantów ma znacznie większą skalę, niż tylko uzyskanie polskiego obywatelstwa - osobiście znam ukraińską rodzinę, w której trzynastoletnia córka uważa się już za Polkę mimo, że oboje jej rodzice są z Ukrainy i żadne z nich nie ma polskiego obywatelstwa). Zjawisko to było sygnalizowane jako problem przez ukraińską ambasadę w Polsce jeszcze przed rosyjską napaścią. Masowa migracja i wytworzenie enklaw ukraińskich trochę go spowolniły, ale nie na tyle, żeby odwrócić trend. 

Sprawę pogarsza fakt, że ci, którzy wyjechali, nie są na Ukrainie postrzegani pozytywnie. Oskarża się ich o zdradę i tchórzostwo (szczególnie mężczyzn, co współbrzmi z nastrojami w Polsce). Padają stwierdzenia "lepiej niech nie wracają i zostaną, gdzie są". 

Skoro nie można powstrzymać procesu wynarodowienia zachętami, to zostaje tylko co? 
Kontrolowane wywołanie konfliktu!
Władzom w Kijowie jest na rękę, żeby ich obywatele wyjechali z Polski i przeprowadzili się do krajów bardziej obcych kulturowo i z większą barierą językową, bo tam nie grozi im utrata tożsamości. W każdym razie nie w takim stopniu, jak w Polsce. Szczególnie, że żadna nacja zachodnia nie pali się do integrowania cudzoziemców. Trzeba pokoleń, żeby zostać Brytyjczykiem, Niemcem, czy Francuzem. A i wtedy potrafią wytknąć, że nie jest się "rodowitym". 

Zagranie jest chamskie w stosunku do Polaków, ale stanowi wyraz desperacji państwa, któremu grozi wyludnienie i wymarcie. 

Jakby na potwierdzenie tego rząd Ukrainy ogłosił zmianę w przepisach paszportowych i dopuścił wyjazdy z kraju mężczyzn w wieku między osiemnastym a dwudziestym drugim rokiem życia. 
W ten sposób z jednej strony (przez swoistą kapitulację) ogranicza to problem ucieczek przed poborem i związaną z tym korupcję. Z drugiej zaś, dorastające już dziewczyny, które mając te czternaście-szesnaście lat uciekły przed wojną na Zachód, właśnie rozglądają się za swoimi chłopakami. Takimi bardziej na stałe. Wobec faktu, że większość uciekinierów to kobiety, automatycznie główną ofertę stanowią Polacy, Niemcy, Francuzi, Hiszpanie... Lub co gorsza... Rosjanie!
Dostarczenie im rówieśników z Ukrainy może w jakiejś części zatrzymać proces asymilacji tych dziewcząt w społeczeństwach goszczących. 

Czy to da efekt? 
Dyskusyjne. Kobieta ewolucyjnie nastawiona jest na przetrwanie, na zapewnienie przetrwania sobie i swoim dzieciom. Taką szansę w większym stopniu daje jej związek z Johnem, Jeanem, Hansem lub Janem, niż z Iwanem, czy Dmytro. 
Tym niemniej Ukraina szuka po prostu ratunku wobec katastrofy ludnościowej.

Ten sam cel ma wprowadzenie możliwości uzyskania podwójnego obywatelstwa między innymi polsko-ukraińskiego i niemiecko-ukraińskiego. 
Chodzi o to, że w małżeństwach mieszanych małżonkowie zachowują swoje obywatelstwa (choć oczywiście małżonek przyjezdny ma tu ułatwione uzyskanie obywatelstwa kraju goszczącego, co wiąże się z rezygnacją z bycia obywatelem lub obywatelką Ukrainy), ale ich dzieci w Polsce mają z automatu obywatelstwo polskie (bez względu na to, gdzie się urodziło). Tyle, że do tej pory nie zachowywały obywatelstwa Ukrainy (prawo polskie na to zezwala, ale ukraińskie nie dopuszczało takiej możliwości).
W efekcie w przypadku związku mieszanego kolejne pokolenie było przez Ukrainę tracone. Zmiana prawa stwarza możliwość ratowania tu sytuacji. 

A jak to wygląda z perspektywy polskiej? 
Tu mamy moim zdaniem do czynienia z zastosowaniem manewru, który nazywam "detonacją". Opisywałem jego działanie w odniesieniu do negocjacji i mediacji: stawiając konkretną tezę zmusza się stronę do jednoznacznej deklaracji, co wybija jej jedno z narzędzi wywierania presji. Jeśli w mediacjach małżeńskich jedna ze stron zadeklaruje, że nie chce i nie oczekuje rozwodu, druga strona ma znacznie szersze pole do działania, bo nie musi już tej groźby brać pod uwagę. 

W podobny sposób detonowanie jakiegoś tematu działa w komunikacji społecznej. Jeśli w nastrojach społecznych pojawia się wątek budzący silne emocje, który może zostać wykorzystany przez przeciwnika do budowy narracji szkodzącej nam, należy podjąć ten wątek zanim on to zrobi. 
Oczywiście, wywoła to emocje, dyskusję, szambo się wyleje, ale to wszystko odbędzie się w warunkach kontrolowanych i pozbawi przeciwnika możliwości dalszej budowy narracji wokół tego tematu. Na jakiś czas, oczywiście. W dodatku będzie można zidentyfikować osoby i instytucje podatne na ten wątek we wrogiej propagandzie. 

Ukraina stosuje tę metodę od dawna, w sposób kontrolowany wywołując krytyczne wobec Polski spazmy. Jeden powód opisałem wyżej, czyli generuje w ten sposób poczucie obcości mniejszości ukraińskiej w polskim społeczeństwie, ratując substancję narodową przed wynarodowieniem. Drugi jednak wiąże się z powtarzanymi przed moskiewską propagandę bełkotami, że ukraińskie władze w Kijowie oddają kraj "polskim panom", że Polska zamierza anektować Zachodnią Ukrainę (po co nam ten pasztet?) i że po stronie "nazistowskiego reżimu kijowskiego" walczą "polscy najemnicy". 
Ostentacyjne wyrażanie krytycznego stosunku do naszego kraju ma na celu wybijanie tej pałki z rąk moskiewskiej propagandy.

I dokładnie ten sam mechanizm jest stosowany po polskiej stronie. 
Po czterech latach (jak w każdej relacji międzyludzkiej) po pierwszej euforii narosło sporo różnych problemów, wynikających głównie z tego, że obie strony otrzymały z tego związku nie do końca to, czego oczekiwały. Osobna sprawa, na ile oczekiwania były realne, a na ile były własną projekcją. 
Znaczący udział w tym kryzysie mają różnice kulturowe pomiędzy Polakami i Ukraińcami. 
W czym rzecz?

Przyjęliśmy za pewnik, że kultury polska i ukraińska są sobie bliskie. Oparliśmy to na micie wspólnoty kulturowej Słowian i pięciowiekowej wspólnej historii, ignorując przy tym rzeczywistość. 
I oczywiście, kulturowo Ukraińcy są nam bliżsi, niż powiedzmy Grecy, czy nawet Rosjanie. Ale już bym dyskutował z tezą, że są bliżsi, niż Niemcy, czy Duńczycy. 

Po kolei.
Ukraina to bez wątpienia kraj słowiański. Dokładnie wschodniosłowiański, w części słowiański sui generis. Po prostu Urheimat Słowian znajdował się na terenie Zachodniej Ukrainy (i częściowo południowo-zachodniej Polski) oraz południowej Białorusi. 
Ten fundament zmiksowany jest z potomkami Scytów, Greków, Gotów, Tatarów i Turków. W późniejszych czasach zaś dochodzą też Węgrzy i Austriacy. 

Polacy zaś... 
Polacy to złożony miks genetyczny ludności wenetyjskiej (pokrewnej Bałtom), Celtów, Germanów Wschodnich, a w poźniejszych wiekach także Słowian, Niemców, Skandynawów, Szkotów, Holendrów. 

Zła wiadomość dla wyznawców hasła "Ukrainiec nie jest moim bratem". Dla co trzeciego Polaka jest. I to dosłownie

Efekt jest taki, że choć genotyp polski i ukraiński nakładają się, to jednak Polacy w znacznie większym stopniu są poza genetycznie rozumianą Słowiańszczyzną (którą tu rozumiem, jako obszar wspólny dla wszystkich narodów rozumianych jako słowiańskie (Słowacy pokrywają się całkowicie z zachodnimi Polakami, Czesi należą do obszaru wschodnioniemieckiego, a Słowianie bałkańscy są całkowicie poza tym obszarem). 

Na tym diagramie nie ma naszych południowych sąsiadów i Węgrów, ale to niewiele zmienia. Genetycznie relacje polsko-czeskie są szczątkowe, a Słowacy całkowicie się z nami pokrywają, ale w niewielkim stopniu zahaczają o Słowian Wschodnich - głównie Ukraińców. W każdym razie widać z tego diagramu, jak bardzo genotyp polski odjeżdża od bałtyckiego i wschodniosłowiańskiego, choć ten wschodniosłowiański jest jak najbardziej częścią genetycznej polskości. Typowa sytuacja kraju... postimperialnego!

Geny genami, one mówią tylko o rodowodzie. 
Jednak w naszej części Europy są one nie tylko nośnikiem pewnych uwarunkowanych biologicznie cech, ale także dają pewne sygnały o kulturze. 
A tu już zaczyna być bardzo ciekawie, bo...

Cała opowieść o bliskości kulturowej polsko-ukraińskiej nie do końca jest taka, jak chcieliby entuzjaści polsko-ukraińskiej bliskości. 

Owszem, Ukraińcom bliżej kulturowo i mentalnie do nas, niż do Rosjan, ale to nie znaczy, że są tacy sami, jak my. 

I tu na początku mały disclaimer: 
to, co piszę dalej, NIE MA charakteru wartościującego. 
Opisuję różnice nie po to, żeby ktoś się poczuł lepiej lub gorzej, ale żeby pokazać, czemu Polacy i Ukraińcy często tak bardzo się nie rozumieją. 

Polacy to typowy lud pogranicza - słowiańsko-germańskiego - mający w swojej kulturze elementy obydwu tych wielkich (w sensie skali i zasięgu, nie w kategoriach ocen) etnosów. Elementy, z których może sobie swobodnie korzystać, broniąc swojej tożsamości. Kiedy jest poddany presji germanizacyjnej, odwoła się do tradycji słowiańskiej. Pod presją slawizacyjną, sięgnie do źródeł germańskich, intepretowanych jako skandynawskie lub wikińskie. 
W swoim najgłębszym fundamencie Polacy są potomkami ludu przez Rzymian określanego jako Wenetowie, który pierwotnie prawdopodobnie nie był ani bałtycki, ani germański (Słowian jeszcze nie było), ale przez bliskość językową i genetyczną do ówczesnych Skandynawów, szybko uległ asymilacji w struktury Lugiów-Wandalów i Gotów, po czym uległ slawizacji i się rozpłynął. 

Na to nałożyły się późniejsze migracje i osadnictwo niemieckie, holenderskie, francuskie, szkockie, powodujące, że ogromna masa Polaków ma rodzinne i genetyczne powiązania z Europą Północną i Zachodnią (sam jestem potomkiem co najmniej czterech rodzin niemieckich, podobnie, jak większość moich znajomych). 

Kiedy słucha się (pełno teraz na YT takich filmików) opinii mieszkańców krajów Południa o Polakach, to w ich oczach nie różnimy się od... Skandynawów! To samo zdystansowanie. Ta sama ograniczona ekspresja. Ta sama nieufność przy pierwszych kontaktach oraz ta sama lojalność przy bliższym poznaniu. 
Tak przy okazji, do pierwszego rozbioru Polska postrzegana była jako kraj Północy, a nie Wschodu!

Ukraina natomiast to też kraj pogranicza (samo słowo "ukraina" oznacza to, co " u kraja", czyli pogranicze właśnie). Tyle, że pogranicza europejsko-azjatyckiego. Ukraina jest krajem Wschodu - o czym wiele razy już tu pisałem. Kulturowo bliżej jej...

Nie, nie do Rosji. 
Do Grecji, Turcji, Rumunii i Bałkanów. Zarówno przez dominującą religię (prawosławie, to oczywiste, ale przecież grekokatolicyzm to też Kościół Wschodni jedynie względem instytucji papiestwa robiący ustępstwo wobec Zachodu), jak i przez dominujące wzorce kulturowe. 

Korupcja? Jaka korupcja? To klasyczny na Wschodzie bakszysz. Zresztą, u nas na wsiach, szczególnie we wschodniej Polsce, też jeszcze pięćdziesiąt, czy sto lat temu chłop nie szedł do urzędu bez "podarku" dla urzędnika. To nie były pieniądze. Częściej wódka lub jakiś towar deficytowy, jak choćby kiełbasa. 

Brak wstrzemięźliwości? Jaki brak wstrzemięźliwości. To typowo wschodnia żywiołowość (do tego wrócę).

Brak powszechnego poczucia tożsamości narodowej? A kogo na Wschodzie to obchodzi? Tu państw narodowych nigdy nie było! (Tak, wiem, że Kambodża, Wietnam, czy Tajlandia są w zasadzie monoetniczne, ale nadal nie są to państwa narodowe w rozumieniu europejskim). 

Już pomijam, że Ukraina nie jest etnicznie jednorodna, co rodzi szereg problemów i jest pożywką dla roSSyjskiej propagandy. Na Ukrainie podstawą tożsamości i lojalności państwowej w mniejszym stopniu jest pochodzenie, a w większym opowiadanie się za konkretnym modelem państwa. Czyli to, na ile dana osoba akceptuje moskiewską, a na ile kijowską wizję organizacji państwowej. 
Ukraina jest w pewnym sensie Rosją alternatywną i pokazuje, jaka mogłaby być Rosja, gdyby nie poszła drogą Jelcyna i Putina (i to jest jeden z powodów, dla których Moskwa zniszczenie Ukrainy widzi jako swój żywotny cel strategiczny). 

A do tego stawianie wyżej zobowiązań względem wspólnoty, niż relacji osobistych (podobne podejście w Niemczech uzyskane zostało dziesięcioleciami ideologicznej tresury, wyrażanej słowami "Deutschland ueber alles"). W kategoriach wschodnich dobre jest to, co służy wspólnocie (narodowi, plemieniu, rodzinie), a złe to, co jej szkodzi. I relacje osobiste muszą ustąpić, gdy pojawia się zobowiązanie względem wspólnoty. 
W myśleniu zachodnim jest dokładnie odwrotnie: stosunki między wspólnotami buduje się poprzez relacje osobiste, a kluczowe toposy kulturowe (choćby wątek Romea i Julii) wyrażają krytycyzm względem względem poświęcania relacji osobistych w interesie wspólnoty. 

Narzekamy na plemienność u nas, ale na Ukrainie posunięta jest ona tak daleko, że w ramach armii ukraińskiej obok Sił Zbrojnych Ukrainy walczą armie półprywatne, jak Ukraińska Armia Ochotnicza, związana z Prawym Sektorem i działająca w ramach Terobrony.

Dodajmy do tego wspomniany czynnik religijny. 
Piękno prawosławia zasadza się między innymi w tym, że skupia się ono na formie. I ta forma jest tak doskonała, że zachwyca. 
Poprawna forma przekazuje poprawną treść (to dosłownie oznacza słowo "prawosławie" = poprawne wyznawanie). To skupienie się na stronie zewnętrznej, formalnej, jako nośniku treści. Wszystko w prawosławiu ma wyraźnie określony kanon i biada temu, kto śmie to zmienić. Jest ściśle określony sposób pisania (tak, PISANIA) ikon i ściśle określony sposób budowania cerkwi (i kościołów grekokatolickich). Ściśle określony sposób śpiewania i czysto określony sposób prowadzenia liturgii i nauczania. Wierny, który wchodzi do cerkwi jest w przedsionku Królestwa Bożego, a ponieważ Bóg jest niezmienny i zawsze taki sam, to w każdej cerkwi wierny zobaczy i usłyszy to samo. 
W Kościele Zachodnim istotą jest jednak treść, a forma jedynie ją lepiej lub gorzej przekazuje. Spór między tradycjami liturgicznymi w katolicyźmie nie odnosi się bowiem do formy, a właśnie do treści, którą dana forma przekazuje (np. pozycja kapłana "ad orientem", czy "versus populum" - przed ołtarzem, czy za nim - określa pozycję kapłana względem Boga i wiernych) . Jeszcze mocniej widać to w protestantyźmie, dla którego forma jest zupełnie sprawą trzeciorzędną i zalicza się do obszaru określonego jako adiaphora, czyli sprawy nieistotne. 
Na Zachodzie nie tylko kościoły różnią się architektonicznie i pod względem wystroju, ale w każdej parafii - już nie mówiąc o diecezjach, czy denominacjach - mimo wspólnego kręgosłupa liturgicznego i doktrynalnego, będziemy mieli różnice w sprawowaniu nabożeństwa, czy w nauczaniu. 

Dlatego dla ludzi Wschodu ważne jest to, w jaki sposób wypowiada się o nich prezydent Trump, a zupełnie przeoczają przy tym, co istotnego w tej formie mówi. Skupiają się na podobieństwach ("Trump mówi, jak Putin"), pomijając to, co jest różnicą (jak Putin nie oznacza, że to samo, co Putin). 
Co więcej, ludzie wschodu są znacznie bardziej niechętni wielości, różnorodności i zmianom. 
Jeszcze mocniej ten czynnik działa w islamie, gdzie generalnie zmiany i odmienności traktowane są jako właśnie zagrożenie dla wspólnoty. Podobnie, w obszarze kultury konfucjańskiej wraz z Japonią. 

To, co dało Zachodowi potencjał do rozwoju, czyli właśnie religia, na Wschodzie - od Konstantynopola do Władywostoku - generuje stagnację. Jest to między innymi skutek "reformatorskiej" działalności Justyniana, który podciął korzenie Biznacjum.

Dalej, klientelizm i klanowość.
Owszem, obecny w każdym kraju. Ale na Zachodzie, w najbardziej patologicznym mateczniku klientelizmu, jakim są wciąż Włochy z ich mafijnymi strukturami (sięgającymi rodowodem Imperium Romanum), stara się te relacje traktować dyskretnie. Nikt nie chwali się, że jest powiązany z tym, czy innym bosem, a ujawnienie powiązań może kosztować karierę (powoływanie się na znajomości w pewnych okolicznościach może doprowadzić do więzienia). Generalnie wartością, często nachalnie manifestowaną jest niezależność. 
Wschód to zupełnie inny temat. Tu bycie czyimś klientem, przynależność do klanu, jest częścią tożsamości politycznej i przepustką do awansów. W ostatnich latach Ukraina trochę się pod tym względem zbliżyła do Zachodu, ale tylko trochę. Patron zapewnia bezpieczeństwo, którego niezależny kontestator nie ma, ale w zamian za pełną lojalność. Włodzimierz Zełeński nie zostałby prezydentem Ukrainy, gdyby nie miał patrona w osobie Igora Kołomojskiego (którego wsadził do więzienia, gdy sam stał się oligarchą i patronem). 

Trochę to przypomina relacje feudalne w średniowiecznej Europie, ale tu w formie czystej nigdy to w pełni się nie rozwinęło (nawet we Francji, która była matecznikiem feudalizmu), a w Polsce (w rozumieniu Korony) w zasadzie nigdy nie zaistniało. 

I nie zmieniło tego wszystkiego nawet trzysta lat wspólnoty politycznej z Koroną w ramach Rzeczypospolitej, bo na Ukrainie wszystkie te zjawiska funkcjonowały niejako równolegle do oficjalnego systemu państwowego. Formalnie była demokracja (szlachecka), ale w Koronie poseł był zależny od wyborców, w tym w znacznym stopniu od własnej rodziny, mieszkającej po sąsiedzku. Poseł z Ukrainy i Lewobrzeża zależny był od swojego magnata, który mu płacił. W Koronie pozycja szlachciców, w tym możnych zależała od siły, w tym liczebności ich rodów. Tych rodów było kilkanaście i się wzajemnie równoważyły wpływami tak, że żaden nie był w stanie zdobyć dominacji. Takie przypadki, jak Zamoyski, klasyczny typ self-made-mana, były wyjątkami. 
Na Ukrainie pozycja zależała wyłącznie od posiadanego majątku. Sprytny i zaradny średniak był w stanie szybko dojść majątku, który pozwalał mu dosłownie kupić koronę królewską. W efekcie pracujących na swoim w Koronie było znacznie więcej, niż na Ukrainie, gdzie nawet znaczna część szlachty żyła z wynajmowania się możnym. Taki Wielkopolanin Skrzetuski (prawdziwy Skrzetuski, Mikołaj) służył pod Wiśniowieckim, bo chciał, bo była to znakomita praktyka żołnierska i źródło niemałego dochodu. Na majątku mu nie zależało. Ale powieściowy Zagłoba nie miał wyjścia. Jako herbowy nędzarz zawsze musiał znaleźć kogoś, kto mu zapłaci za alkohol. 
Jednocześnie jednak najbogatsi koroniarze nie mieli startu pod względem pozycji do średnio bogatej szlachty ukraińskiej. Ta dysproporcja generowała bardzo poważne skutki społeczne. W Koronie szlachcic mógł żyć skromnie, ale niezależnie, licząc się co najwyżej z opinią własnego rodu. Na Ukrainie, gdzie majątek robiło się szybko, ale jeszcze szybciej traciło, było to znacznie bardziej trudne, jeśli nie niemożliwe. 

Co więcej, Ukraina swoją tożsamość zbudowała na tradycji chłopskiej. Ukraiński ruch niepodległościowy i narodowy zawsze się do niej odwoływał. Polska tożsamość i tradycja polityczna ma rodowód szlachecki i nawet milion Kamilów Janickich tego nie zmieni. 
To też generuje ogromne różnice w postrzeganiu rzeczywistości. 

System sowiecki te zjawiska na Ukrainie (a także, w Rosji, na Białorusi i większości krajów zagarniętych przez ZSSR) zakonserwował, ale one już tam były - inaczej, niż u nas, gdzie naleciałości posowieckie i porosyjskie są ewidentnym przeszczepem obcego organizmu. 

Na marginesie, te różnice kulturowe widać także pomiędzy Polakami pochodzącymi z Centralnej i Zachodniej Polski a naszymi rodakami z Polski Wschodniej i dawnych Kresów. Polak wyrosły w kulturze Polski Zachodniej (co nie jest tożsame z aktualnym zamieszkaniem tam), bez trudu zidentyfikuje Polaka ze wschodu naszego kraju. Nie tylko po wymowie, akcencie i regionalizmach, ale też po zupełnie innej mentalności. 
A różnice między Polską (nawet wschodnią) a Białorusią i Ukrainą są znacznie bardziej znaczące. 

I na to jeszcze nakłada się typowy dla neofitów sposób wprowadzania nowych rozwiązań, traktowanych jak przepis na ciasto. Tak, jak u nas liberalizm wprowadzano z Misesem w ręku, sprawdzając, czy wszystkie parametry się zgadzają i czy jest, jak w książce, tak samo do tematu podchodzono w Rosji, czy na Ukrainie odnośnie kapitalizmu i demokracji, a wcześniej tak samo zaprowadzano agraryzm w Kambodży. 
Zresztą, sam bolszewizm jest niczym innym, niż wprowadzeniem idei Marksa (patologicznych i chorych) z "Manifestem Komunistycznym" jako instrukcją w ręce. Pojęcie "likwidacji burżuazji jako klasy", przez Marksa rozumiane jako stworzenie warunków, w których ta grupa społeczna ulega rozmyciu i przechodzi do innych klas, w Rosji zrozumiano jako fizyczną eliminację "burżujów".

Dlatego próba przeszczepienia na żywca zachodnich koncepcji państwa narodowego na Ukrainie dwukrotnie doprowadziła do katastrofy. 
Pierwszą była działalność OUN i UPA, które wizję państwa jednolitego etnicznie doprowadziły do takiego absurdu, że nawet nazistów z Niemiec to zbulwersowało. Bo przy całej patologii III Rzeszy, hitlerowcy nigdy nie przewidywali, że ich państwo będzie etnicznie jednolite! Wymordowanie Żydów było skutkiem zapętlenia się z jednej strony we własną doktrynę, która głosiła "rozwiązanie problemu" (pierwotnie miało to być znalezienie im miejsca gdziekolwiek poza Europą), a z drugiej niemożności realizacji koncepcji wysiedlenia ich poza Europę w wyniku klęsk wojennych. Ale aż do 1942 roku w III Rzeszy obok Niemców żyli - jako obywatele niższych kategorii, czy poza kategoriami - Żydzi, a do końca wojny także Polacy, Czesi, Serbowie Łużyccy i inni. 
Kompletnie nie rozumiejący zachodnioeuropejskiej koncepcji państwa narodowego nacjonaliści ukraińscy (nie wszyscy) jeszcze przed wojną (Michał Kołodziński) planowali "oczyszczenie Ukrainy" z "elementów etnicznie obcych". Czyli na bazie innej ideologii zrobili dokładnie to samo, co Pol-Pot w Kambodży trzydzieści lat później, gdy zachwycony ideami agraryzmu postanowił przymusowo cofnąć społeczeństwo tego kraju do epoki neolitu. 
Warto przy tym zapoznać się choćby z artykułem na Wikipedii, opisującym OUN oraz poglądy głównego ideologa ukraińskiego nacjonalizmu Dmytro Doncowa. W zasadzie bez poznania ich nie jesteśmy w stanie zrozumieć ukraińskiej polityki, bo to Doncow, nie Bandera stanowi jej istotę. 

Drugą katastrofą były lata po 2004 roku, kiedy politycy ukraińscy (Juszczenko i Timoszenko) próbując zbudować sobie zaplecze polityczne, odwołali się do nacjonalistycznych koncepcji OUN i Doncowa. To, że takie pomysły, a już zwłaszcza ich realizacja, eliminują z ukraińskiej wspólnoty politycznej całe grupy ludności, które niekoniecznie poczuwają się do tych tradycji, jakoś do polityków nie dotarło. Kontynuował potem ten kierunek Piotr Poroszenko, co w efekcie dało wygraną w wyborach pochodzącemu z Dnipro (gdzie bardziej popularny wśród ludzi jest Nestor Machno) rosyjskojęzycznemu Włodzimierzowi Zełeńskiemu. 
Ale najważniejsze, że owo ciśnienie na nacjonalistyczną część tradycji ukraińskiej dało pożywkę rosyjskiej propagandzie, czego skutkiem było oddolne poparcie aneksji Doniecka, Ługańska i Krymu Oczywiście, bez akcji "zielonych ludzików" z GRU nic by z tego nie było, ale 1 i 2 Korpusów Armijnych z Ługandy i Donbabwe nie wystawiła GRU. To byli i są mieszkańcy tych obwodów, którzy nie widzą problemu w walce o RuSSkij Mir i w zabijaniu Ukraińców.
Po prostu ukraińskie elity, kierując się błędną ideologią, bardzo pracowicie pomogły w hodowaniu wrogów Ukrainy.  

I jak to teraz przekłada się na relacje polsko-ukraińskie? 
Ano prosto. Polacy, jako naród w stu procentach okcydentalny (nawet nie zokcydentalizowany, ale właśnie okcydentalny, czyli zachodni w mentalnych i kulturalnych korzeniach - zokcydentalizowana jest Zachodnia Ukraina) oczekują we wzajemnych relacjach tego, co jest normą w świecie zachodnim: moje działanie na twoją rzecz rodzi po twojej stronie zobowiązanie do wzajemności. Tak to rozumie większość Polaków, pytających, co my z tego mamy nie w kontekście, co my wygrywamy danym ruchem, ale co w zamian da nam partner. 

Na Wschodzie tak to nie działa. 
Twoje działanie na moją rzecz jest twoją dobrą wolą, która nie generuje po mojej stronie żadnych zobowiązań dopóki sam nie zadeklaruję, że takie zobowiązania mam. W dodatku ujmę to tak, żeby zawsze móc się z tego wycofać. Chyba, że odpowiesz na moją prośbę. Dlatego Ukraińcy poczuwają się do zobowiązań wobec Niemiec (u których wybłagali pomoc), a nie wobec Polski, która pomoc dała nie proszona, z własnej woli. Oczywiście, że są wdzięczni i będą to powtarzać, ale to nie rodzi po ich stronie zobowiązań. Pomogliśmy, bo chcieliśmy.
Co więcej, Ukraińcy doskonale rozumieją, że nasza pomoc nie była bezinteresowna i że wspierając ich realizowaliśmy także własny interes. Na argument, że tyle im pomagamy, odpowiadają 
- A my za was walczymy i to wy nam powinniście być wdzięczni. 
I nie mówimy tu o relacjach międzypaństwowych, bo Ukraina w odpowiedzi na polskie działania przyjęła na przykład ustawy podnoszące status Polaków na Ukrainie (co wymusiło z kolei demonstracyjne odcięcie się od Polaków, bo ustawę tę natychmiast podchwyciła Moskwa, rzężąc o kolonizacji Ukrainy przez Polskę). Dziś ta ustawa jest w zasadzie martwa, ale w 2022 roku, kiedy istniały nadzieje na szybkie zwycięstwo nad Moskalami i kiedy robiono konferencje, kto będzie odbudowywał którą część Ukrainy, była realną ofertą.

Mówimy o relacjach międzyludzkich. 
Z punktu widzenia Tatiany, czy Oleny to, że polska rodzina udzieliła im w 2022 roku schronienia nie zobowiązuje ich do wdzięczności wobec wszystkich Polaków, a nawet wdzięczność wobec gospodarzy nie jest nieskończona (w końcu Polacy goszczący uciekinierów dostali za to pieniądze, więc o co chodzi?). Dla syna Tamary, Petro, możliwość nauki w polskiej szkole nie oznacza, że nie może on zrobić dużych pieniędzy "na boku" przewożąc nielegalnych imigrantów, czy wręcz podpalając jakieś obiekty na zlecenie GRU. 
Pieniądz to pieniądz, a lojalność obowiązuje wyłącznie względem swoich. 

Oczywiście, to nie dotyczy stu procent Ukraińców (tak samo, jak zachodniość nie dotyczy stu procent Polaków, a jedna trzecia wykazuje mentalność bardzo wschodnią), ale taka postawa części z nich, osadzona we wzorcach kulturowych, jest widoczna. 

Bulwersujące? 
Tak, jak długo patrzy się na problem przez pryzmat naszej, czyli zachodniej kultury. Próba wywierania presji na okcydentalizację mieszkańców Ukrainy (podobnie, jak na mieszkańców innych krajów Wschodu, w tym Rosji) prowadzi do sprzeciwu i buntu, a stąd krok do otwartej kontestacji. 

I to nie ma nic wspólnego z niewdzięcznością! Oni są naprawdę wdzięczni za pomoc! Ale ta wdzięczność nie oznacza, że mają wobec nas jakiekolwiek zobowiązania, a już na pewno nie oznacza konieczności refleksji nad ich bohaterami. 

Oczywiście, skoro mieszkasz u nas, to szanujesz naszą kulturę - i z tym zdaniem zgadza się większość Ukraińców w Polsce - ale w ich oczach obejmuje to po prostu zasady dobrego wychowania (mówienie "dzień dobry" i zwracanie się przez "pan, pani"), a już niekoniecznie relacji międzyetnicznych. 

Nasza kultura oparta jest - czy tego chcemy, czy nie - na germańsko-łacińskim fundamencie (czy dokładniej łacińskim, przefiltrowanym przez kultury germańskie). Czyszczenie polskiej kultury z patologii mentalnych okresu sarmackiego (uwalnianie "duszy anielskiej" z niewoli "czerepu rubasznego") - przy całym szacunku do polskiej kultury tego czasu - oznaczało jej deorientalizację, w tym wywalenie choćby pochodzących ze Wschodu elementów stroju narodowego, jak kontusz i zastąpienie go węgierską czamarą (paradoksalnie, pochodząca z Azji rogatywka została, stając się symbolem narodowym i zastępując futrzaną czapę, mającą rodowód... skandynawski!). Ta nasza kultura jest i będzie w kolizji z orientalną słowiańsko-grecko-tatarsko-turecką kulturą Ukrainy. A na terenie samej Ukrainy, zokcydentalizowana Ukraina Zachodnia będzie w kolizji z orientalną Ukrainą Wschodnią (i znów paradoks: łatwiej nam będzie się dogadać z Ukraińcami ze wschodu, gdzie obie strony mają świadomość różnic, niż z tymi z zachodu, gdzie złudzenie podobieństw będzie zawsze generowało konflikt). Zaś w całości wschodnioeuropejska (ale wciąż europejska) Ukraina będzie zawsze w kolizji z azjatycką Rosją. 
Blokowe patrzenie na kultury w wykonaniu Feliksa Konecznego nie pozwala zrozumieć niuansów. 

Na dokładkę, Polacy mają mentalność bliższą amerykańskiej, niż niemieckiej i wychodzą z założenia, że owszem, na początku rozbitkom należy pomóc, ale po wstępnym okresie, kiedy przybysze staną na nogi, mają sobie radzić sami (choć Niemcy też - i to przed nami - wprowadzili radykalne ograniczenia w zakresie pomocy dla ukraińskich uchodźców).
I paradoksalnie, to nie jest przejaw niechęci, ale SZACUNKU! Traktujemy tych ludzi jak równych sobie. Dlatego oczekujemy od nich tego samego, co od siebie. W Polsce korzystanie z pomocy społecznej nie jest tytułem do chwały, a nadużywanie jej jest uważane za formę oszustwa i wyłudzenia. 
Ponieważ traktujemy Ukraińców jak takich samych, tak samo zdolnych ludzi, jak my, mamy wobec nich takie same oczekiwania. 

Cztery lata temu potrzebowaliście pomocy? 
OK. Dostaliście ją. Po czterech latach powinniście już stanąć na nogi. Skoro stać was na nowy samochód, to nie potrzebujecie już naszego wsparcia.
Z naszej perspektywy, gdybyśmy im pomagali cały czas, pokazywalibyśmy, że traktujemy ich, jak kogoś gorszego, kto sam sobie nie poradzi.
Rzecz w tym, że wielu Ukraińców tego tak nie rozumie. Przyzwyczajeni do relacji klientelistycznych wezwanie do radzenia sobie samemu traktują jako przejaw agresji i pogardy, a nie szacunku. 

Dziennikarz z liberalnej strony Mariusz Kowalczyk (m.in. "Newsweek") cytuje taką wypowiedź znajomej Ukrainki z Kijowa:

 - No tak, bo zobaczyliście, że my też mamy dobre samochody i dobre telefony, że jesteśmy ludźmi cywilizowanymi i potrafimy sobie radzić. Nie ułożyło się to wam ze stereotypem dzikich, biednych Ukraińców, którzy marzą o najgorszej pracy w Polsce.
No właśnie nie. 
Zobaczyliśmy, że też macie dobre samochody i dobre telefony, że jesteście ludźmi cywilizowanymi i potraficie sobie radzić, co oznacza, że możecie sobie radzić sami i nie potrzebujecie naszej pomocy. 
Właśnie dlatego, że nie działa stereotyp dzikich, biednych Ukraińców, którzy marzą o najgorszej pracy w Polsce. 
Traktujemy was, jak równych sobie, a nie jak podopiecznych. 

Kolizja kulturowa. 

Do tego wszystkiego etnicznie pojmowany naród - co wynika z niezrozumienia idei państwa narodowego - generuje takie absurdy, jak opisywana przez mojego znajomego sytuacja jego syna, który w polskiej szkole przez kolegów Ukraińców jest naciskany do deklaracji, że jest spolonizowanym Ukraińcem. Czemu? Bo pochodzi z polskiej rodziny, która przeprowadziła się po wojnie z terenu dzisiejszej Ukrainy! 
W świecie ukraińskich pojęć bowiem identyfikacja etniczna wynika nawet nie tyle z rodowodu, ile z miejsca pochodzenia. Urodziłeś się na terenie dzisiejszej Ukrainy, to jesteś Ukraińcem i tyle (nawet polityka nazistowska nie szła tak daleko). 

Sprawy Wołynia, UPA i Bandery to tylko zwerbalizowanie tych znacznie głębszych nieporozumień. 

Te problemy legły u podstaw coraz większych animozji między Polakami a Ukraińcami w Polsce. Polaków drażni to, że Ukraińcy kupują litrami wódkę. Bo w Polsce chlanie wódki na umór w skali masowej było dwustuletnim epizodem, związanym z zaborami i sowiecką okupacją. U nas litrami chleje się piwo i wino (w tym "siarę"), a wcześniej także miód. Bo w Polsce przyjmuje się (co nie znaczy, że stosuje), że alkohol kupuję, kiedy mnie na to stać, gdy zostało mi trochę pieniędzy po wydaniu na wszystkie zobowiązania (oczywiście, mówimy o pewnym postulowanym kulturowo podejściu, a nie o realiach). Bo jak ktoś nie ma na życie, to nie wydaje na wódkę. Bo jeśli z moich podatków idzie pomoc, to nie chcę, żeby szła na wódkę. 

Ile było takich przypadków? 
Nikt nie wie. Ale "ludzie mówio". Wiadomo, jak powiadała moja mama, że w chórze najgłośniej słychać fałszującego, więc niechby te przypadki stanowiły jeden promil z tego miliona uciekinierów - zatem wszystkiego tysiąc - to i tak jest dość, żeby poszła wieść, że Ukraińcy za pieniądze z pomocy kupują wódkę. A w naszym okcydentalnym społeczeństwie to godne potępienia (choć spory procent korzystających z pomocy społecznej Polaków robi to samo i w liczbach bezwzględnych jest ich więcej - promil z trzydziestu sześciu milionów to trzy tysiące sześćset).

To samo dotyczy łamania prawa, udziału w przemycie, w tym przemycie ludzi i organizowaniu nielegalnej migracji, a już szczególnie działania na zlecenie rosyjskich służb.

Osobna sprawa to kwestia, ilu wśród uchodźców było faktycznych Ukraińców, a ilu tylko "obywateli Ukrainy", zupełnie się do identyfikacji z tym państwem nie poczuwających. Ilu zaś było uśpionych agentów FSB i GRU, czekających na sygnał do działania. Skala infiltracji Ukraińców przez służby rosyjskie jest naprawdę ogromna i sięga szczytów struktur politycznych. Dla służb rosyjskich działający na szkodę Polski (i Ukrainy) obywatel Ukrainy to dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Znowu temat, którego my nie "łapiemy", że nie wszyscy na Ukrainie identyfikują się z tym państwem (istniejąca od lat maniera pisania "Ukrainiec", "Niemiec", czy "Rosjanin" o każdym, kto ma ukraiński, niemiecki, czy rosyjski paszport - coś w miarę oczywistego w państwie jednolitym etnicznie, ale zupełnie bez sensu w państwach wielonarodowych). To kolejne, po sytuacji strategicznej, podobieństwo tej wojny z II wojną światową w Polsce. Do 1939 roku Polska była krajem wieloetnicznym i bardzo boleśnie odczuła tego konsekwencje w momencie wybuchu wojny. Z oboma okupantami współpracowały całe mniejszości narodowe, a wielu Polaków obcego pochodzenia musiało na nowo zdefiniować swoją przynależność. 

Z drugiej strony, orientalni Ukraińcy każde zdanie krytyczne biorą do siebie, a świat postrzegają dwuwartościowo. Albo robisz to, czego oczekują, albo jesteś ich wrogiem, choćby per saldo było to dla nich korzystne. Wręcz kuriozalne jest ich podejście do prezydenta Trumpa, któremu muszą za każdym razem dowalić. Nawet kiedy daje im broń i doprowadza do tego, że Moskwa odpuszcza z żądaniami, to i tak jest dla nich głupim prostakiem, który daje się wodzić Moskwie za nos (w tym są podobni do naszych liberałów, ale w przypadku naszych źródłem tego podejścia jest ideologiczny fanatyzm, a w przypadku Ukraińców, dziecięce podejście do polityki, rozumianej jako wszystko albo nic).

Na to nakłada się kompletne niezrozumienie polskiej i europejskiej polityki, którą nawet wysoko wykształceni Ukraińcy pojmują bardzo prosto:
Ukraina chce do UE -> RoSSja krytykuje UE -> kto krytykuje UE jest z Rosją, a kto jest proeuropejski popiera Ukrainę. 
To wręcz dziecięce podejście powoduje, że potrafią zarzucić prorosyjskość prawicy, która w 2022 roku zaryzykowała naprawdę dużo, żeby dozbroić ukraińskie wojsko i naraziła się sporej grupie polskich wyborców wprowadzając mocno proukraińskie prawo.
I Ukraińcy nie widzą sprzeczności między jednym a drugim. "Proeuropejska" opcja w polskiej polityce może mówić o ograniczeniu przywilejów danych ukraińskim uchodźcom i nie wywołuje to większych protestów poza wystąpieniami pojedynczych osób, a rzekomo "antyeuropejska" nie może zrobić tego samego, bo nagle wybucha histeria. 
Te zachowania też są odbierane jako przejaw niewdzięczności, choć Ukraińcy, kierowani opisanym wyżej sposobem myślenia, zupełnie tego tak nie rozumieją. 

I jeszcze do tego dołóżmy, że Kijów szukając wsparcia dla swojej walki w pewnym momencie postawił na Niemcy, od których mógł jeszcze sporo uzyskać, a nie na Polskę, która nie miała już nic do dania (zachowanie racjonalne, choć - odsyłam do tego, co pisałem o poczuwaniu się do zobowiązań).
- Polska ma wrażenie, że wystarczająco pomogła Ukrainie i Ukraińcom - że na początku dała im wszystko, otworzyła przed nimi swoje domy, przyjęła uchodźców, dostarczyła broń. A potem Zełenski trochę ją »sprzedał«
- mówi w rozmowie z serwisem aktualne.cz Jan Lupomesky, czeski politolog mieszkający w Polsce.

No w tym misz-maszu nie bez znaczenia jest powiązanie wielu znaczących Ukraińców w Polsce ze środowiskiem, które w polskiej polityce szybko traci poparcie, a przez część najbardziej radykalnych wyborców jest postrzegane jako "niemiecka V kolumna". Powołując się w swojej publicystyce na przedstawicieli tej opcji, którzy wielokrotnie wcześniej zasłynęli wypowiedziami antypolskimi, proniemieckimi i... PROROSYJSKIMI!, mieszkający w Polsce Ukraińcy tylko pogarszają swoją pozycję i drażnią polską większość. 

Na to nakłada się obecna wciąż relacja postimperialna w naszych stosunkach. W oczach Ukraińców Polacy to cały czas dawna metropolia, która jest odpowiedzialna za swoje dawne włości. Ma obowiązek pomagać swoim dawnym terytoriom, ale nie ma prawa wtrącać się w ich wewnętrzne sprawy. 
Polacy zaś z reguły chcą relacji równorzędnych, czyli coś daję, coś dostaję. 
Ale jednocześnie nie dotyczy to UPA i Wołynia, bo w tych kwestiach wielu naszych rodaków oczekuje, że Ukraińcy będą bez dyskusji spełniać nasze oczekiwania. Co wprowadza irytację po ukraińskiej stronie. 
Wiadomo, że stawianie takiego ultimatum narodowi walczącemu o wolność ma stuprocentową gwarancję nieskuteczności. 

Jak widać, kultury Polski i Ukrainy wcale nie są, jak chcieliby optymiści, takie podobne. Polska to lekko zorientalizowany kraj Okcydentu. Ukraina to nieco zokcydentalizowany kraj Orientu. Podobieństwa znajdują się gdzieś na obszarze orientalizacji i okcydentalizacji, czyli w bardzo wąskim w istocie marginesie. 

I powtarzam: opisuję, nie oceniam. Można dyskutować, czy rzeczywiście system jawnych "dowodów wdzięczności" jest gorszy od takiego, jaki mamy w Europie, gdzie korupcja kwitnie, szczególnie na najwyższych szczeblach w Brukseli, ale udajemy, że to coś nagannego. 
Podobnie, jak można się spierać, czy bezwzględna lojalność wobec swojej wspólnoty naprawdę jest czymś gorszym, niż radykalny indywidualizm. 

Symbolem różnic między kulturą Wschodu a kulturą polską jest słowo "obcy". 
Pochodzi ono od słowiańskiego "obszczij", co oznacza... WSPÓLNY. A w Polsce - nie mój, nie nasz. Czyli dokładne przeciwieństwo. 

Więcej o tych sprawach z perspektywy Ukraińca z Donbasu, Mikołaja Susujewa (pozdrawiam) w wywiadzie z Filipem Bily (też pozdrawiam)

I tak mamy beczkę prochu, która tylko czeka na iskrę. Kiedy w kampanii prezydenckiej Rafał Trzaskowski zaproponował ograniczenie przywilejów, z jakich korzystają Ukraińcy i wprowadzenie czytelnego weryfikatora uprawnień (płacenie podatków w Polsce), co spotkało się z poparciem premiera Donalda Tuska, ukraińska aktywistka Natalia Panczenko wrzuciła wpis, w którym ostrzegała przed graniem na konflikt międzyetniczny. Została przez to zhejtowana przez "prawdziwych patriotów", często o moSSkiewskiej proweniencji. 

I tak dochodzi do...
Ewidentnej prowokacji.
A nawet ich serii. 

Najpierw w internecie pojawiła się mapka, sugerująca, że większość Ukraińców uważa Polskę za wroga. 
Nie zamieszczam jej, bo nie warto.

Rzeczywistość wygląda bowiem tak

Aha, już widzę bulwers "prawdziwych patriotów", że lubiących nas nie jest ponad sto procent, a połowa jest obojętna. Nadal nie jest to uważanie nas za wrogów, prawda? 

Potem siedemnastoletni kretyn, niestety z Ukrainy, zbezcześcił pomnik ofiar Rzezi Wołyńskiej w Domostawie (dla mnie forma estetyczna tego pomnika jest... kontrowersyjna, no ale jest). 


Policja szybko namierzyła i zatrzymała jego, jak i jego kolegę, który też pochodzi z Ukrainy i wspólnie zajmowali się wywieszaniem banderowskich flag i malowaniem antypolskich haseł. 
Oczywiście obaj działali na zlecenie rosyjskich służb. 

Wreszcie opus magnum prowokacji.

9 sierpnia w Warszawie amerykańska firma Live Nation Entertainment zorganizowała koncert białoruskiego rapera Maksa Korża. 
Całe wydarzenie było w istocie jedną wielką prowokacją i aż dziw, że polskie służby nie wyłapały tego zawczasu. 

Na początek organizator. 
Polski oddział amerykańskiej korporacji Live Nation Entertainment jest poza podejrzeniami o jakiekolwiek koneksje z Rosją. Wręcz przeciwnie, po moskiewskiej inwazji firma zlikwidowała swoją aktywność w Rosji. 

Ale faktycznym organizatorem był Dwiż (w zapisie angielskim Dvizh), czyli młodzieżowa "fanbaza" fanów... Korża.


Co jeszcze ciekawsze, Dvizh Warszawa to nazwa firmy reklamowej Maksyma Kabaldina. 

A kim jest Kabaldin?

Zwykły ochroniarz ma firmę? Ciekawe, no nie? 
Wrócimy do tego.

Ale dalej robi się coraz ciekawiej. 
Sam główny bohater wydarzenia, Maks Korż (a nie Korzh, w Polsce piszemy po polsku, a nie kulawym angielskim) jest białoruskim raperem, wykonującym specyficzną formę tej... no powiedzmy, że muzyki, charakterystyczny dla przestrzeni posowieckiej. Zachowanie publiczności przypomina dawne koncerty punkrockowe u nas, gdzie królowało pogo.


Obecnie coś podobnego nazywa się slam dancing, slamming lub moshing. Jest to po prostu totalna żywiołowość, o jakiej nasze zreokcydentalizowane społeczeństwo zapomniało.

Korż niby udaje krytycznego wobec władz Rosji i Białorusi (potępił agresję z 2022 roku, a ze swojego kraju wyjechał, gdy KGB wezwało go na "rozmowę"). Jednocześnie w 2016 roku wystąpił na okupowanym Krymie, a obecnie planuje koncerty w Rosji. 


Fajne zalegendowanie, no nie?
W rzeczywistości bowiem, Korż jest elementem rosyjskiego systemu propagandy, mającym przypominać młodzieży z krajów posowieckich, że stanowią części pewnej ideowej i kulturowej wspólnoty, którą on i jego twórczość uosabia. Rzucone na stadionie w Warszawie hasło "Zatrzymaj wojnę" nie jest skierowane do młodzieży rosyjskiej, tylko ukraińskiej i ma za zadanie paraliżować wolę oporu przeciw moskiewskiej agresji

No to lecimy dalej. 
Organizator występów Korża, czyli właśnie firma/organizacja Dwiż dzień przed oficjalnym koncertem, czyli w piątek 8 sierpnia zorganizowała nieoficjalny występ na Woli w Warszawie, który zgromadził kilka tysięcy młodych ludzi. 


Być może był to spontan, ale wyszła z tego impreza masowa, na którą organizator nie miał zezwolenia. W dodatku uczestnicy zachowali się...
Dość mało elegancko, używając eufemizmu.

Mieszkańcy okolicy skarżyli się na głośną muzykę, odpalanie rac (i związany z tym smród), a po wszystkim zostały śmieci, odchody i puste butelki po piwie

W dodatku towarzystwo rozpełzło się po mieście

Ale prawdziwa imba miała miejsce już na właściwym koncercie, trakcie którego uczestnicy nie tylko slammingowali (to jeszcze pół biedy), ale wręcz zrobili regularną burdę, z którą stewardzi nie potrafili sobie poradzić i konieczne było użycie pododdziałów zwartych. 



Jakby tego było mało, jeden matoł wyciągnął czerwono-czarną flagę z tryzubem...


A drugi radośnie hajlował!


No brawo!
Ten od flagi co prawda przeprosił, że nie miał pojęcia o tym, jak banderowska flaga odbierana jest w Polsce. I to jest możliwe, bo naprawdę, na Ukrainie temat Wołynia i zbrodni UPA jest zakopany bardzo głęboko i oficjalne czynniki panicznie boją się go wyciągać.

Ale są oczywiście niuanse.

Jeden z głównych prowodyrów tłumu na koncercie ma ciekawą przeszłość


Jak widać, czysta prowokacja, w którą wciągnięta została bezrefleksyjna młodzież wywodząca się z krajów posowieckich. 
I nasza młodzież tak samo dałaby się wciągnąć, gdyby zastosować formę artystyczną dostosowaną do jej wrażliwości (na przykład dostarczając darmową pizzę). 

Robota w białych rękawiczkach. 

Sami przebywający w Polsce Ukraińcy natychmiast od całej awantury się odcięli





Koncert wprost rosyjską prowokacją nazwał legendarny białoruski opozycjonista Zenon Paźniak.


Odcięło się od niego też szefostwo białoruskiej opozycji ze Swietłaną Cichanouską.

Wracamy do tematu organizacji/firmy Dwiż/Dvizh i jej szefa Maksyma Kabaldina. 

Bez wątpienia to on (a raczej firmowana przez niego firma/organizacja) był organizatorem zadymy dzień przed koncertem i chwali się tym na swoich profilach instagramowych (są trzy, zupełnie różne w treści). 
Ochroniarz nie ma pojęcia o przepisach o imprezach masowych? 

Co ciekawe, Kabaldin wyjechał z Kijowa do Warszawy... w lutym 2022 i w Polsce zaangażował się w pomoc uchodźcom. Był między innymi koordynatorem w punkcie kontaktowym prowadzonym przez ZHP.

Wspominałem o przysłanej wraz z uchodźcami rosyjskiej agenturze? 
Zalegendowanie poprzez aktywność społeczną na rzecz uchodźców, przy okazji profilowanie tych, którzy mogą być podatni na werbunek. Potem praca jako ochroniarz w hotelach. 
No idealna osoba dla rosyjskiego wywiadu. 
Dla każdego wywiadu. 

Po koncercie następuje zbiorowa egzaltacja, a temperatura emocji zbliża się do wrzenia. Wiele osób w Polsce, bez względu na opcje, domaga się deportacji zadymiarzy zza wschodniej granicy. 
W sumie, w tym wzburzeniu naprawdę jesteśmy bardzo "niemieccy". 
Ukraińcy zaczynają czuć się zagrożeni. 

Oczywiście, trollkonta ewidentnie powiązane z Rosją podkręcają atmosferę. 

I wtedy wychodzi Prezydent Karol Nawrocki. Cały na czarno (na czarno, bo świadomie wziął na siebie konsekwencje tej decyzji) i oświadcza, że zawetował nową ustawę o pomocy Ukraińcom w zakresie tych przepisów, które stwarzały pole do nadużyć i stwarzały Ukraińcom choćby pozór pozycji uprzywilejowanej względem Polaków.
Jak przytomnie zauważył wspomniany już Michał Susujew, nie są to jakieś znaczące zmiany i sytuacja Ukraińców w Polsce nie zmieni się w poważnym stopniu. 

W odpowiedzi ledwo mówiący po polsku (ale z polskim obywatelstwem - naprawdę, osobiście znam Ukraińców lepiej posługujących się polskim, to kwestia chęci) ukraiński dziennikarz Witalij Mazurenko postanowił obrazić prezydenta Nawrockiego, porównując go do "pachana", czyli... szefa gangu.


Potem przeprosił, ale stwierdził, że nie czuje skruchy.

I dołożył do pieca:
- Moje osobiste doświadczenie, jako człowieka, to doświadczenie trzyletniej dyktatury Janukowycza, która była w Ukrainie. Jeżeli ludzie zobaczą całą moją wypowiedź, to zauważą, że porównałem zachowanie pana Karola Nawrockiego z zachowaniem Janukowycza. Tym określeniem "pachana" obdarzono Janukowicza. Moim zdaniem to określenie też do zachowania pana Nawrockiego pasowało. I tu była analogia nie w słowie, tylko chodziło, by dostrzec w Polsce doświadczenia, które przeszła już Ukraina. Chodzi o to, by zapobiec zawężeniu demokracji w Polsce, która już zaczyna mieć miejsce.
 Konsekwencje poleciały od razu i Mazurenko wyleciał z roboty w piśmie "Obserwator Międzynarodowy", gdzie był wicenaczelnym. Odciął się od niego także Katolicki Uniwerstytet Lubelski, gdzie Mazurenko robił doktorat (ale nie zrobił). 

Mazurenko to emigrant pomajdanowy. W czasie Majdanu w 2014 roku był najpierw w Kijowie, a potem w Odesie, po czym przyjechał do Polski. Z zawodu jest prawnikiem od prawa międzynarodowego...

Czyli po tym, jak Ukraińcy wywalili prorosyjskiego prezydenta, Mazurenko emigruje do Polski. I do tego jest specjalistą od prawa międzynarodowego. Aż korci spytać, gdzie studiował i czy przypadkiem nie w Moskwie...
Problem w tym, że za cholerę nie można znaleźć informacji, gdzie robił magisterkę.

I pytanie, kto prezydentowi Andrzejowi Dudzie podłożył świnię z wnioskiem o polskie obywatelstwo dla tego człowieka. Teraz nie można go wywalić z naszego kraju.

Z drugim trollem poszło sprawniej.
Dwudziestodziewięcioletni uchylant, który groził podpaleniami w zemście za ograniczenie obywatelom Ukrainy dostępu do 800+...


Został po kilkunastu godzinach demonstracyjnie deportowany na Ukrainę.

O nim też nic nie wiemy. Możemy przypuszczać, na czyje zlecenie działał na zasadzie "cui bono", czyli ten jest winien, kto skorzystał.

Żeby nie było, my też mamy swoich trolli moskiewskich, których radośnie podają dalej polscy politycy. 

Rafał Mekler, który był jednym z przywódców awantury z blokowaniem granicy z Ukrainą podał dalej taki wpis. Konto jakiegoś noname'a, udające prawicowe, wrzuca zdjęcie szyby samochodowej z naklejką. Ze zdjęcia nie wynika, gdzie to jest zrobione, ani kiedy. On pisze, że to Obwód Lwowski, a ja napiszę, że Paryż i udowodnij mi, że nie. Takie naklejki spokojnie można sobie zrobić na własnej drukarce. Odpowiednia folia samoprzylepna na Temu kosztuje jedenaście złotych

Po dłuższym drążeniu Tomasz Bartecki, Polak mieszkający we Lwowie namierzył informację oryginalną.


Z której nadal niewiele wynika. Ukraińskie rejestracje BB (a czytając po polsku: WW) to... Obwód Ługański. Prawie w całości zajęty przez Moskali. Ukraińskie samochody z tą rejestracją jeżdżą najczęściej po Rosji. 


Czy samochód z tą rejestracją mógł pojawić się we Lwowie? Mógł. Mógł pojawić się też w Niemczech, czy w Hiszpanii. Ale najbardziej prawdopodobne, że samochody te jeżdżą po Rosji.

Po kolejnych dniach atmosfera zaczęła stygnąć. Premier Tusk na Radzie Gabinetowej powiedział, że sam pomysł takiej zmiany przepisów o pomocy popiera i ostatecznie dziś rząd przyjął nowy projekt ustawy, uwzględniający zastrzeżenia Prezydenta. 

Czyli podsumowując.
Rosja szykowała - i zaczęła realizować - prowokację, czy raczej serię prowokacji, które miały wykorzystać pojawienie się negatywnych emocji między Polakami a uchodźcami ukraińskimi. Chodziło o skłócenie nas i wywołanie gorącego konfliktu, co z jednej strony utrudniłoby wsparcie dla Ukrainy, z drugiej popsułoby wizerunek Polski na świecie, wpychając ją w istocie w orbitę wpływów rosyjskich (powiązana z tym gra tematem relacji polsko-żydowskich tym razem nie daje efektu, bo w Europie Izrael ma najgorszą prasę w swojej historii). 

Strona polska w osobie Prezydenta Karola Nawrockiego "zdetonowała" temat, likwidując lub ograniczając te obszary polskiego wsparcia, które budziły najwięcej kontrowersji i w efekcie odcinając przynajmniej część "paliwa" rosyjskiej propagandzie. 

Generalnie Ukraińcy w Polsce nie dali się sprowokować do zachowań agresywnych, a wielu z nich prowokacje potępiło. 

Przy okazji dyskusji, jaka się rozwinęła, nastąpiło wyjaśnienie sobie wielu spraw, a także wzajemne przypomnienie sobie, co kto dla kogo zrobił. Do tego po raz pierwszy chyba przedstawione zostały wyliczenia, jaki procent Ukraińców korzysta z pomocy (wcale nie taki wielki), ile to naprawdę kosztuje podatników oraz, jaki wkład do polskiego budżetu wnoszą pracujący u nas i mający firmy Ukraińcy. Okazało się w efekcie, że pomoc dla swoich finansują sobie sami, bo stanowi ona ułamek tego, co wnoszą oni w podatkach. 
Ze strony Konfederacji zgłoszono zastrzeżenie, że to nie wszystkie koszty, bo kosztuje też zatrudnienie dodatkowych lekarzy, czy nauczycieli, żeby obsłużyć uchodźców. Ktoś jednak przytomnie stwierdził, że te "koszty" to generowanie miejsc pracy, więc dla gospodarki pozytywne. 

Zamiast awantury wyszła zatem ożywiona i gwałtowna, ale jednak dyskusja.

Kijów przy okazji wygrał swoje, uświadamiając uciekinierom, że nawet w przyjaznej Polsce wciąż jednak są gośćmi, a u siebie, gdzie nikt nie będzie im strzelał focha, są tylko na Ukrainie. Z kolei ci, którzy nie wyjechali, po krótkiej chwili satysfakcji "dobrze tak uchylantom", dostali komunikat, że no w sumie, to jednak swoi, którzy być może będą chcieli za jakiś czas wrócić i chyba trzeba zrobić im miejsce. Mimo wszystko. 

A RoSSja? 
A Rosja dostała amoku. 

Najpierw, 30 sierpnia, we Lwowie zastrzelony został Andrzej Parubij, ukraiński polityk, legenda Majdanu i szara eminencja walk w 2014 roku. Co istotne, jako przewodniczący Werhownej Rady, współpracował z polskimi parlamentarzystami.
Kremlowskie kanały o zabójstwo Parubija próbują oskarżać prezydenta Zełeńskiego.

Zatem mamy zabicie polityka pracującego nad polsko-ukraińskimi relacjami, krytycznego względem obecnych władz Ukrainy. 
Zbyt oczywiste, żeby nie było podejrzane. 

Ale oznacza to, że plan prowokacji się nie powiódł i teraz zaognianie relacji będzie realizowane według innego scenariusza. 

Dzień później moSSkiewska propaganda zrobiła histerię, oskarżając o nazizm uczestników Rajdu Motocyklowego Ponary-Katyń. Według kanału Readowka motocykliści są "polskimi fanami Hitlera" (i nie ma przy tym znaczenia, że w Ponarach Polaków zamordowali współpracujący z Niemcami nacjonaliści litewscy). 

Argument o naziźmie uczestników opiera się na tej samej frazie, jaką swego czasu stosowała Gazeta Wyborcza: "bo idą z pochodniami!" Zgodnie z tą logiką, jak ktoś nosi buty, to jest nazistą, bo Hitler też nosił buty (pisałem wyżej, że na Wschodzie skupia się na podobieństwach, nie na różnicach)


Analogiczna forma manifestacji uczestników Rajdu Katyńskiego (który przestał jeździć do Katynia) jakoś moSSkiewskiej propagandzie nie przeszkadzała. Ale uczestnicy XXV Międzynarodowego Rajdu Katyńskiego, zgodnie z nazwą pojechali do Huty Pieniackiej. 




Stowarzyszenie "Kocham Polskę", organizator potępionych przez Rosję uroczystości w Miednoje, to organizacja, która odłączyła się od MRK.

Ministerstwo Ogłaszania Światu Idiotyzmów, czyli roSSyjski MSZ, ogłosiło, że wszystkich trzydziestu dziewięciu uczestników Rajdu ma zakaz wjazdu do Rosji.
Rok temu taka sama uroczystość nie wywołała awantury. Ani przez wcześniejsze ćwierć wieku. 

Czy to już zapowiedź wojny?
Nie. To tylko wyraz wściekłości z porażki. 

W tym kontekście postrzegam te pięć rosyjskich dronów, które spadły na terytorium Polski. To wyraz wściekłości za to, że chitry plan nie wypalił, bo został w ostatniej chwili zdetonowany prezydenckim wetem. 

A czemu Moskwa odpaliła te prowokacje właśnie teraz? 

Bo w minioną sobotę w Puźnikach odbył się pierwszy z dawno oczekiwanych powtórnych pochówków ofiar Zbrodni Wołyńskiej. 

Wydarzenie to na jakiś czas wybija argument o braku zgody na ekshumacje (choć po prawdzie nadal nie wygląda to tak, jak byśmy chcieli)


Na tę chwilę tyle. O prezydencie Trumpie i innych sprawach w następnym wpisie. 

Teraz trochę o froncie.

Wielka Letnia Ofensywa MoSSkali okazała się ponownie mokrym kapiszonem. Po trzech miesiącach walk i gigantycznych strat Moskale nie osiągnęli żadnego z zakładanych celów. Co gorsza, w kilku miejscach musieli się cofnąć. 

Po kolei.

Na północ od Sum SZU odbija powoli zajęte przez Moskali obszary na swoim lewym skrzydle, za to rosyjskie lewe skrzydło naciska pod Junakówką na prawe skrzydło ukraińskie. 

Prawdopodobnie wojsko rosyjskie chce obejść od wschodu pozycje SZU i dojść do Chrapowszczyny, żeby zagrozić Ukraińcom oskrzydleniem. Żadnego innego sensu ten ruch nie ma.

Pod Wołczańskiem brak zmian terytorialnych. Odnotowuję ruchy Rosjan, które wyglądają, jak przejście do obrony w trzech liniach



Sytuacja pod Kupjańskiem rozwinęła się zgodnie z tym, co pisałem... miesiąc temu!

Po tygodniach kombinowania 23 sierpnia Moskalom udało się zrobić wyłom w ukraińskich pozycjach w zachodniej części Myrnego i dojść do granic Sobolówki. Ukraińska kontra po pięciu dniach wyrzuciła ich całkowicie z Myrnego i cofnęła za drogę Dworzyczna-Kupjańsk. Oznacza to, że Moskale w wyniku swojej akcji stracili nawet to, co mieli miesiąc temu. 
Genialne!

Na południe od Kupjańska siły rosyjskie wciąż szukają sposobu poszerzenia przyczółka, żeby móc zrobić przeprawę.


Na odcinku limańskim nie jest już tak wesoło. Sypnięcie się obrony na południe od Torskiego zawaliło cały tamten odcinek frontu. Jednocześnie pod Karpówką Moskale odpuścili pomysł forsowania Oskiła (głupi) i ruszyli w górę rzeki w stronę Dońca.


Prawdopodobnie spróbują forsowania w obszarze Jarowa-Nowoselówka-Drobyszewe-Pryszyb.

Jeszcze gorzej jest pod Srebrzanką, gdzie może dojść do oskrzydlenia ukraińskich oddziałów w tej miejscowości. 


Na razie Moskale odpuścili marsz na Siewiersk. Prawdopodobnie będą chcieli obejść go z rejonu Dronówki. 

Pod Jarem Czasów stagnacja. 
Próba obejścia miasta od północy na tę chwilę ugrzęzła.

Na odcinku toreckim Moskale czołgają się przez dolinę między Toreckiem a Konstantynówką. 

Atakowanie tędy to naprawdę głupi pomysł. Ukraińcy mają przewagę wysokości, a Moskale mnóstwo przeszkód terenowych, w tym koryta rzek i rzeczek

Torecka Moskale nadal w pełni nie kontrolują

Pod Pokrowskiem bez większych zmian. Paraliż.


Na południe od Pokrowska wojska rosyjskie kontynuują zajmowanie dolin.


Jest tu jednak niuans. 
W niektórych miejscach oddziały rosyjskie przekroczyły granicę Obwodu Donieckiego i weszły na teren Obwodu Zaporoskiego. Problem w tym, że tam za chwilę zacznie się teren znacznie lepiej sprzyjający obronie, a logistyka rosyjska już i tak jest napięta, jak plandeka na Żuku. 

Generalnie można powiedzieć, że trzymiesięczna WIELKA OFENSYWA skończyła się dla Moskali wynikiem fatalnym. Wręcz gorszym, niż nieudana ofensywa ukraińska w 2023 roku. Za cenę gigantycznych strat nie osiągnęli żadnego z wyznaczonych celów, a miejscami zostali zmuszeni do cofnięcia się. 

Mści się na nich po raz nie wiem, który chaos decyzyjny i brak koordynacji pomiędzy poszczególnymi odcinkami frontu. To powoduje, że ich wysiłek wciąż się rozprasza, a uzyskane sukcesy szybko są marnowane. 

Podobno gromadzą znów siły na kierunku zaporoskim. Jeśli tak, to będzie to kolejny głupi ruch, powodujący straty i żadnych wymiernych korzyści. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dzień trzysta sześćdziesiąty szósty trzeciego roku, pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy i dziewiąty dzień czwartego roku (1096, 1097, 1098, 1099, 1100, 1101, 1102, 1103, 1104, 1105)

Dziennik wojny - doba dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta, trzydziesta, trzydziesta pierwsza i trzydziesta druga czwartego roku (1121, 1122, 1123, 1124, 1125, 1126, 1127, 1128)

Dziennik wojny - dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci, sto dziewięćdziesiąty czwarty, sto dziewięćdziesiąty piąty, sto dziewięćdziesiąty szósty, sto dziewięćdziesiąty siódmy, sto dziewięćdziesiąty ósmy, sto dziewięćdziesiąty dziewiąty, dwusetny, dwusetny pierwszy, dwusetny drugi, dwusetny trzeci, dwusetny czwarty, dwusetny piąty, dwusetny szósty, dwusetny siódmy, dwusetny ósmy, dwusetny dziewiąty, dwieście dziesiąty, dwieście jedenasty, dwieście dwunasty, dwieście trzynasty, dwieście czternasty, dwieście piętnasty, dwieście szesnasty, dwieście siedemnasty, dwieście osiemnasty, dwieście dziewiętnasty, dwieście dwudziesty (922, 923, 924, 925, 926, 927, 928, 929, 930, 931, 931, 932, 933, 934, 935, 936, 937, 938, 939, 940, 941, 942, 943, 944, 945, 946, 947, 948, 949, 950)