Dziennik wojny - doba szósta, siódma i ósma trzeciego roku (737, 738 i 739)
No to wiemy już trochę więcej o promoskiewskiej prowokacji pana Tkacza, omyłkowo nazywanego dziennikarzem.
">Granica na granicy<. Jak Polska zwiększa handel z Rosją przez Białoruś" |
Tytuł artykułu został zmieniony, ale widać go w tytule strony: "Jak Polska ZAMIENIA ukraińską produkcję rolną na rosyjską" |
Tekst donosu pana propagandysty. |
I sam reportaż
I komentarze pod tekstem. Tylko negatywne dla Polski. Pozytywnych nie dodamy, bo zostało to zablokowane. |
Pan Tkacz, wbrew temu, co twierdzi, nie był na granicy polsko-białoruskiej, tylko w głębi Polski, w Łukowie, na zachód od Białej Podlaskiej. I tam filmował urządzenia kolejowe oraz wagony ze zbożem, jadące ze wschodu.
Oczywiście, w odległości osiemdziesięciu kilometrów od granicy dokładnie wiadomo, kto i gdzie załadował wagony.
No jasnowidz normalnie.
Oczywiście, ukraińskie odpowiedniki naszego "Soku z buraka" odpowiednio temat sprzedały. I niestety, nic z tym nie możemy zrobić. U nas też są debile wierzący w świat z memów... |
Ale przyjmijmy, że po prostu wagony rosyjskie i białoruskie są zapakowane zbożem ze wschodu i tylko zmieniły wózki jezdne.
Nadal nie wiadomo, dokąd to zboże jedzie. Może jechać do Niemiec, Francji, czy przez polskie porty do Wielkiej Brytanii. Zboże, wysypane na tory koło Bydgoszczy jechało do Gdańska, gdzie miało być załadowane na statek.
Tymczasem pan pismak, udający dziennikarza, nie uznaje za stosowne ustalić tego. Ładuje za to w tytule tezę, że "Polska zastępuje ukraińskie zboże rosyjskim".
To jak to jest naprawdę?
Janusz Wojciechowski, unijny komisarz ds. rolnictwa ze strony Polski podał następujące dane:
Tłumacząc na pojęcia zrozumiałe dla zwykłych zjadaczy chleba, Unia Europejska w ciągu trzech lat sprowadziła z Rosji nieco mniej, niż trzy i pół miliona ton zbóż i blisko pięć milionów roślin oleistych. Z tego do Polski trafiło trochę ponad sześć TYSIĘCY ton zbóż i sześćdziesiąt tysięcy ton roślin oleistych.
Łącznie rosyjskich produktów rolnych do UE wjechało w tym czasie trochę ponad osiem milionów ton, w tym nieco ponad siedemdziesiąt i pół tysiąca ton do Polski.
Dane ukraińskiego ministra gospodarki Tarasa Kaczki nieco się różnią i mówią, że z Rosji pochodziło w minionym roku milion siedemset tysięcy ton wszystkich produktów rolnych, które trafiły do Unii Europejskiej. Całkowity wolumen importu płodów rolnych do UE (z całego świata, w tym z Ukrainy) to dwa i pół MILIARDA ton. Kaczka przyznaje przy tym, że ubiegłym roku do Polski z Rosji trafiło jedenaście TYSIĘCY ton rosyjskiej pszenicy.
Tymczasem tylko w ubiegłym roku do Polski trafiło cztery i pół MILIONA ton ukraińskiego zboża. Co najmniej o dwa rzędy wielkości (zera) mniej. O czym my w ogóle mówimy?
Co ciekawe, podobne dane podają także sami Ukraińcy. Widać, że nie ma miejsca żadne "zastępowanie", a wręcz jest spadek importu z Rosji i Białorusi |
Dodajmy, że transport lądowy to ułamek całego eksportu Ukrainy, a prawie dziewięćdziesiąt procent idzie morzem i rzekami.
Bez względu na te rozbieżności, nie ulega wątpliwości, że import żywności z Rosji stanowi promil tego, co sprowadza cała Unia Europejska, a to, co trafia do Polski to ułamek promila. Ilości śladowe.
Oczywiście, jak już pisałem, za skandal uważam to, że w ogóle nie zamknięto jeszcze granic dla rosyjskiego eksportu, ale kłamstwem bezczelnym jest teza pana Tkacza, że "Polska zastępuje zboże ukraińskie zbożem z Rosji". Kłamstwem i manipulacją niegodną dziennikarza jest też pominięcie zachodnich odbiorców towarów z Rosji. Ukraińscy czytelnicy mają dobrze mówić o Niemcach i Francuzach, ale pluć na Polaków.
Komu to służy? Ani nam, ani Ukrainie.
To tyle, jeśli chodzi o szczucie Polaków i Ukraińców na siebie nawzajem, w czym niektórzy przedstawiciele obu nacji są bardzo aktywni.
Premier Tusk ogłosił, że Polska jest za wprowadzeniem embarga na rosyjskie produkty rolne, ale doskonale wie, że opinia Polski nie będzie tu miała wielkiego znaczenia, a decyzję podejmuje Komisja Europejska.
To tyle w kwestii relacji polsko-ukraińskich.
Przenosimy się do Jebanarium, gdzie przemawiał jeden z Putinów.
Przemówienie będące tradycyjnym orędziem na początek nowego roku, było mocno promowane. zapowiedziano także wyświetlanie go w kinach. Zupełnie tak samo, jak występy naszego Marszałka Sejmu.
Mogli je także "na żywo", w czasie rzeczywistym oglądać kierowcy jeżdżący przez rosyjskie miasta.
Ale coś nie pykło...
Wbrew zapowiedziom, wcale nie wykupiono wszystkich miejsc w kinach na projekcję wystąpienia "wodzunia"... |
A nastroje tych, którzy musieli jednego z Putinów słuchać w realu, mieszały się między znudzeniem, a przerażeniem...
- Boże moj, chrapnąłem... Żeby tylko zesłali na Sybir, a nie na Ukrainę... |
Szefowa rosyjskiego banku centralnego Elwira Nabulina swoją opinię wyraziła żałobną kreacją. A może to dyskretne nawiązanie do Nawalnego?
"No co ty robisz... skończ" |
Jak widać, nie ona jedna.
W swym corocznym ględzeniu Putin, czy jego klon, nie ma znaczenia, nie powiedział niczego nowego. Ukraina to rosyjska ziemia, Zachód jest zły i jak przekroczy czerwoną linię, to dostanie bombą atomową, to kolejne przedostatnie ostrzeżenie, a wojna zapewni Rosjanom dobrobyt i dostatek. Wszyscy będą na pomocy socjalnej.
Bo pewnie wszyscy będą niezdolni do pracy.
Nie wszyscy olali wystąpienie jednego z Putinów. Kadyrow na przykład wniósł do tekstu drobne poprawki i usunął z niego "wyznawców judaizmu"... |
Epickie brednie jednego z Putinów spowodowały, że nawet Tucker Carlson, który dotąd próbował na forum publicznym przedstawiać stanowisko Kremla (i był regularnie przez wszystkich gaszony), w wywiadzie, który przeprowadzono z nim, nazwał wypowiedzi parodii cara idiotyzmami.
Zachwycona "najlepszą dziennikarską pracą" Simonian musiała mieć głupią minę, kiedy usłyszała tekst z następnego wywiadu.
Niektórzy sugerują, że zmiana tonu u Carlsona jest sygnałem zwrotu w retoryce Trumpa. Faktycznie były i prawdopodobnie przyszły prezydent USA ma już nad Halley taką przewagę, że tylko cud mógłby to zmienić i nie potrzebuje w zasadzie żadnego wsparcia. Może teraz pójść po głosy tych republikanów i niezdecydowanych, którzy są antyrosyjscy.
Znacznie większe zainteresowanie, niż bełkot człowieka, któremu wydaje się, że coś znaczy, wzbudził dzień później pogrzeb Aleksieja Nawalnego.
Jak wiele razy pisałem, żaden z niego liberał, ani demokrata. Taki sam imperialista i nacjonalista, jak Putin. Ale właśnie dlatego stał się dla Rosjan symbolem, przyćmiewając Prigożyna, czy Striełkowa (jeszcze żywego). Tak, jak oni krytykował system, tak, jak oni atakował sobiepaństwo i korupcję, tak, jak oni stawał w obronie zwykłych ludzi.
Ale w odróżnieniu od nich nie był umoczony w system. Prigożyn i Girkin-Striełkow zbuntowali się, gdy system ich odrzucił. Nawalnego system odrzucił, bo się zbuntował. I to jest jego przewaga nad tamtymi.
Tu wyjaśnienie, bo chyba nie wspomniałem. Ciało Aleksieja Nawalnego w końcu oddano jego matce po czasie, jaki był konieczny, by rozkład ukrył ślady przemocy. Przede wszystkim siniaki.
Siniak jest po prostu krwotokiem wewnętrznym. Kiedy krew spłynie całkowicie w dół ciała, a procesy gnilne ukryją skrzepy, siniaki znikają i nie da się już powiedzieć, czy w ogóle były, a co dopiero co je spowodowało.
Przy okazji, Cyryl Budanow potwierdził, że przyczyną zgonu Nawalnego był skrzep. Ale tu pojawiają się pytania:
- co było przyczyną powstania skrzepu?
- czemu skrzep się oderwał i popłynął naczyniami krwionośnymi, blokując serce lub mózg?
W obu przypadkach może to być (nie musi) przemoc.
Na prawosławnej mszy żałobnej zgromadziło się tylu ludzi, że nie zmieścili się w cerkwi (wcześniej FSB zatrzymała księdza, chcącego odprawić mszę za duszę Nawalnego przed pogrzebem). Zatem ludzie poszli na cmentarz.
Kolejka się zrobiła na kilka dni, a że oczekując się znudzili, zaczęli wołać...
Trywializuję, ale chyba nikt nie przewidywał takiego rozwoju wypadków. Wygląda na to, że sytuacja wymknęła się Kremlowi spod kontroli.
Zaczęło się od okrzyków:
- Nawalny! Nawalny!
Potem poszło:
- Wrócić sołdatów do domu!
A dalej poprzez:
- Ukraińcy to dobrzy ludzie!
Aż do....
- Sława Ukrainie! Bohaterom sława!
Grubo.
Służby? Oczywiście.
Ale też prawdziwe nastroje społeczne, którym pozwolono dać ujście.
Po co?
Raz, żeby nie dopuścić do wybuchu. Ludzie się wykrzyczą i rozejdą z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Swoje zrobili.
Dwa, wystąpienia takie są przygotowaniem pod zmianę władzy. Putina się obali. Będzie to szczególnie łatwe, że być może, jeśli rację ma Słowikow, już nie żyje. Po prostu dublerzy zostaną zniknięci po problemie. A wtedy można zasiąść do rozmów z Zachodem o podziale Ukrainy.
Ludzie krzyczą szczerze, ale ci, co podsuwają im hasła do skandowania nie robią tego spontanicznie.
Żeby zachować pozory, teren został obstawiony przez siły FSB.
A nawet dokonuje się zatrzymań.
Łącznie zatrzymano nieco ponad dziewięćdziesiąt osób w dziewiętnastu miastach. Jak na standardy rosyjskie tyle, co nic.
Jak jest naprawdę?
W okupowanej jeszcze części Obwodu Chersońskiego tak mało mieszkańców przyjęło paszporty rosyjskie, że władze Jebanarium musiały zmienić przepisy i dopuścić głosowanie na podstawie paszportów ukraińskich.
Tymczasem w Mariupolu partyzanci naprowadzili ukraińskie rakiety, w wyniku czego spłonął kolejny magazyn paliw.
Po raz kolejny zostały też ostrzelane rosyjskie instalacje koło Teodozji na Krymie.
Według miejscowych Ukraińcy mieli wysłać ponad trzydzieści dronów.
Czym kończy się tłumienie nastrojów społecznych bez możliwości ich rozładowania, przekonały się władze Inguszetii w mieście Karabulak, gdzie wczoraj i dziś doszło do starć bojowników lokalnej islamistycznej partyzantki z oddziałami FSB.
Według Inguskiej Armii Wyzwolenia, która przyznała się do bojowników, zaledwie kilku (według niektórych źródeł dwóch) partyzantów stawiło opór sporym siłom FSB. Wpływ na to miał na pewno fakt, że bojownicy zabarykadowali się w apartamencie w luksusowej części miasta.
Być może teatr, mający na celu z jednej strony wzbudzić w mieszkańcach Inguszetii strach przed terroryzmem i ewentualnym odwetem służb rosyjskich, a jednocześnie pokazać okupantów jako gwarantów pokoju.
Być może jednak jest to kolejny przejaw erozji Rosji jako państwa i powstawania "oddolnych" ruchów niepodległościowych (tu pieniądze mogą pochodzić z Turcji lub Arabii Saudyjskiej).
Warto przypomnieć, że blisko rok temu też w Inguszetii doszło do podobnego zdarzenia, w którym służby rosyjskie poniosły porażkę.
To jeszcze krótko dronem przez Jebanarium.
Trzeba wspomnieć, że ukraińskie drony uderzyły w rosyjski port Bronka, położony koło... Petersburga!
W Jekaterynburgu wybuchła podstacja energetyczna, z której zasilanie szło do trzech zakładów zbrojeniowych.
No będą jakieś przestoje.
Ukraiński dron uderzył także w dom mieszkalny w Moskwie.
Jednak zdaniem samych Rosjan jest to pomyłka, wynikająca z tego, że w prostej linii na trajektorii lotu znajduje się skład ropy, chroniony przez policjantów z bronią antydronową.
O ile mi wiadomo, nikt w tym incydencie nie zginął. Uszkodzonych zostało dziewięć balkonów i wybite okna.
Zupełnie inaczej, niż w Odesie, gdzie dron uderzył w też w budynek mieszkalny. Jednak był to pocisk znacznie mocniejszy i lepiej wycelowany, niż ten w Moskwie.
Czteromiesięczny Timofiej wraz matką. Ojciec również nie przeżył. Zostawili starszą córkę.
Oleg, były zastępca dowódcy 56. Brygady i jego żona, Tatjana, również żołnierka z tej brygady, przebywająca na urlopie macierzyńskim. Przy nich znaleziono ich siedmiomiesięczną córkę Lizę, a po paru godzinach poszukiwań, w innym pokoju odkryto zwłoki ośmioletniej Zlaty i dziewięcioletniego Sergieja.
Wśród ofiar jest też trzyletni Marek i jego tata. Mama, Nastja w ciężkim stanie trafiła do szpitala. Dla niej chyba jednak lepiej będzie odejść za nimi...
Ale i w tej tragedii zdarzył się cud i spod gruzów wydobyto żywego mężczyznę.
Na froncie też tragedia.
73. Morskie Centrum Sił Operacji Specjalnych zostało zniszczone.
Ta skomplikowana nazwa to kryptonim ukraińskiej jednostki morskich komandosów, którzy podczas próby lądowania na Kosie Tendrowskiej (na mapie ten biały, nie zaznaczony łuk) wpadli w zasadzkę i zostali wybici.
Siedemdziesiątka trójka to wręcz legendarna jednostka, która uniemożliwiła Moskalom opanowanie lotniska w Mikołajowie zaraz na początku inwazji i odbiła Wyspę Węży (w sumie, zajęła opuszczoną, ale operację przeprowadzono, jakby wyspa była nadal obsadzona).
Zginąć miało dwudziestu pięciu żołnierzy, a jeden trafić do niewoli. Tak się złożyło, że to zastępca dowódcy jednostki.
I to jest dziwne. Jeśli do niewoli dostaje się zastępca dowódcy jednostki, która wpadła w zasadzkę, to powstaje pytanie, jak to się stało. W walce dowódców likwiduje się w pierwszej kolejności, zatem skoro wszyscy jego ludzie zginęli, to on również nie powinien ujść z życiem. Do niewoli najczęściej dostają się płotki, nowicjusze, ci, których w walce można oszczędzić. Ale nie zastępca dowódcy.
Tenże człowiek na filmie mówi wprost, że na nich czekano. Zresztą, widać to na zdjęciach, że łodzie zostały ostrzelane z brzegu, kiedy się zbliżały (wybito załogi czterech, piąta zawróciła).
Słowa jeńca sugerują istnienie agentury na samym szczycie ukraińskiego systemu dowodzenia.
Możliwe?
Owszem. W minionych miesiącach miała miejsce cała "seria niefortunnych zdarzeń", jak zamach na asystenta Załużnego, czy próba otrucia żony Budanowa. Jednak nie wydaje mi się, żeby w tym przypadku taka była przyczyna. Raczej pan oficer z jakiegoś powodu wystawił swoich ludzi i wziął udział w teatrzyku, mającym podważyć zaufanie ukraińskich żołnierzy do ich dowódców.
Służby rosyjskie odnotowały jeszcze jeden sukces. Udało im się dopaść Maksyma Kuzmirowa, pilota, który w sierpniu ubiegłego roku ukradł Moskalom śmigłowiec Mi-8. Chłopak dostał program ochrony świadków i wyjechał do Hiszpanii. Parę dni temu go dopadli. Strzelili do niego kilka razy, po czym przejechali dla pewności samochodem.
W tej sytuacji kontynuowanie programu namawiania Moskali do dezercji będzie utrudnione. A właśnie 29 lutego został przez GUR ogłoszony Dniem (rosyjskiego) Dezertera.
Dlaczego 29 lutego?
Bo to taki dodatkowy dzień na dezercję. Bonus.
Front.
Spadł kolejny Su-34.
Jeśli to prawda, bo Rosjanie większości tych strat nie potwierdzają, ale pojawiają się filmy z ich upadków, to oznacza, że Moskale stracili w ciągu dwóch tygodni już jedenaście samolotów tego typu, czyli zbliżają się do utraty dwuletnich dostaw Su-34 dla rosyjskiego lotnictwa (w roku 2022 i 2023 dostarczono łącznie szesnaście maszyn).
Poza tym nie ma jakichś dużych zmian, choć wciąż trwają walki i wszystko może się do rana zmienić.
Trwa rosyjski szturm na Iwanowskie pod Bachmutem.
Mapka od Tomasza Fita |
Rosjanie usiłują zająć przewyższenie na północ od wsi, co spowoduje, że siły ukraińskie będą się musiały wycofać. Garnizon Iwanowskiego zaopatrywany jest błotnistą drogą biegnącą w dole mapy, co dodatkowo pogarsza jego sytuację.
Pod Berdyczy, na północnej flance Awdijówki Ukraińcy stracili już cztery Abramsy i Bradleya.
Sytuacja jednak na razie się ustabilizowała.
Na południe od Marinki, pod Nowomichajłówką, Moskale kontratakują i mają pewne sukcesy.
To podobno odcinek Nowomichajłówki i dron ukraiński, strzelający na zasadzie amunicji kasetowej
Reszta bez zmian.
Nieudany rosyjski atak pod Robotynnem
Na Białorusi ktoś wysłał do urzędników list w imieniu Rosyjskiego Towarzystwa Historycznego, w których nakazał im pokłonić się ikonom świętych Swietłany i Stepana.
I tak czynownicy Bulbenfuehrera pokłonili się Banderze i świętej Oldze |
Komentarze
Prześlij komentarz