Dziennik wojny - doby dwieście dziewięćdziesiąta ósma, dwieście dziewięćdziesiąta dziewiąta, trzysetna, trzysta pierwsza, trzysta druga i trzysta trzecia drugiego roku (663, 664, 665, 666, 667 i 668)


 Dziennik powoli zmienia się tygodnik. 
Cóż, na froncie generalnie stagnacja. Rosjan i Ukraińców stać na sukcesy taktyczne, ale o strategicznych obie strony mogą na razie zapomnieć. I obie strony okopują się na swoich medialnych i negocjacyjnych pozycjach. 
Rzecznik Kremla Pieskow powiedział, że obecnie nie ma przestrzeni do negocjacji. Oznacza to de facto, że Moskwa szykuje się do uderzeń strategicznych, które mają zapewnić jej osiągnięcie podstawowych celów (któregoś szczebla) w wojnie. 
Przypomnę, że celem maksimum jest "nowa architektura bezpieczeństwa", w której o świecie decydować będzie kilka kluczowych krajów (w tym Rosja), a nie wszystkie, jak obecnie. Na podwórku europejskim realizacji tej koncepcji służy niemiecki pomysł centralizacji. Po egidą Niemiec oczywiście. I wtedy Niemcy jako Unia Europejska będą jednym ze światowych rozgrywających. A kolonie francuskie bez walki staną się niemieckie. 
Do tego potrzebne jest wypromowanie Rosji jako światowego gracza i eliminacja USA jako gwaranta światowego porządku. I tu znowu (w kwestii USA) mamy zbieżność interesów Rosji i Niemiec. Podobnie Niemcom na rękę jest podział Ukrainy i wykreowanie Rosji jako groźby dla Unii Europejskiej. Bo wtedy Niemcy, które zniszczyły własną armię, będą mogły być gwarantem bezpieczeństwa dla zagrożonych przez Rosję krajów frontowych. Pierwszy ruch już jest realizowany. Niemiecka dywizja ma stacjonować na Litwie. Za dwa lata, bo jeszcze jej nie sformowano. 
Litwa, żeby to osiągnąć, posłusznie wypina się na Warszawę, pomimo porozumień międzyrządowych zdejmując polskie tablice w Rejonie Solecznickim. Skąd władze Litwy wiedzą, że nowy polski rząd nie kiwnie w tej sprawie palcem? 
Na świecie liczą się tylko z tymi, którzy potrafią bronić swoich interesów. Popychadła nie mają szacunku, wbrew złudzeniom naszych frajerskich pięknoduchów. 
Słowem Niemcom potrzebna jest groźba ze strony Rosji, żeby na niej budować swój wizerunek obrońcy Europy. Jeszcze trochę, a w imię tej wizji zrehabilitują Waffen SS. 

Niemcy cały czas finansują i wspierają gospodarczo Rosję, omijając sankcje poprzez kraje Azji Środkowej. 

Na przykład poprzez Kirgistan, w którym liczba użytkowników różnych pojazdów wzrosła nagle o pięć i pół TYSIĄCA procent. PIĘĆDZIESIĄT PIĘĆ RAZY! Pamiętacie nowe Mercedesy u Kadyrowa? No właśnie tą drogą.

Ukraińscy funkcjonariusze medialni masturbują się mentalnie skalą pomocy niemieckiej, ignorując te fakty. Ale to ta sama pokolonialna mentalność lokaja, która bez pana żyć nie umie. Tak samo entuzjastycznie pisali kiedyś o Rosji. Jeśli Ukraina wejdzie do UE (nie wejdzie, ale jeśli) to będą to bezkrytyczni entuzjaści wszystkich unijnych rozwiązań. Jak im Bruksela każde wyłączyć kopalnie i elektrownie (i węglowe, i jądrowe), to radośnie będą do tego nawoływać. 
Przeżyliśmy to u nas i wciąż mamy dzbanów, którym wydaje się, że UE to nad-rząd, mogący wydawać polecenia rządom krajów członkowskich, a nie stowarzyszenie państw, jakim jest faktycznie. 

Przykład niezrozumienia Unii na Ukrainie? 
Proszę bardzo. Jeden z komentatorów rozpisał się, kto może być przeciw przyjęciu Ukrainy do UE, wskazując między innymi Polskę (która do cholery zawsze była za tym i na to naciskała, a fakty pismakowi znad Dniepru nie przeszkadzają). Generalnie podaje kraje "nowej" Unii, bo "są to kraje rolnicze, dla których rolnik ukraiński będzie konkurencją". Natomiast za przyjęciem będą kraje "starej" Unii, które są przemysłowe i potrzebują ukraińskiego zboża. 
O wspólnej polityce rolnej pan komentator nie słyszał, albo słyszał i kłamie. O dopłatach dla rolników, z czego najbardziej korzysta Francja ("stara" Unia) też pewnie nie. Kreśli więc scenariusz, który nie ma żadnego oparcia w faktach (ale przy okazji szczuje ukraińskich producentów rolnych na sąsiednie kraje). 
Jaki jest bardziej realny scenariusz? 
Ukraina to przede wszystkim wielkie przedsiębiorstwa rolne. Tam prawie nie ma drobnej własności, jak u nas (od czasów opisywanych przez Henryka Sienkiewicza niewiele się tam zmieniło pod tym względem, to klasyczna gospodarka trzeciego świata z wielkimi latyfundiami i niezamożną, czy wręcz biedną większością). To są takie areały, że dopłaty do nich zniszczą budżet UE. Stracą na tym rolnicy nie tylko polscy, ale przede wszystkim francuscy, a także te resztki niemieckich. Unii nie stać na przyjęcie ukraińskiego rolnictwa!

Dodatkowo Ukraina to ważny eksporter produktów rolnych na cały świat, w tym dla Unii Europejskiej. I UE nie stać na utratę tak ważnego dostawcy (Unia zarżnęła własne rolnictwo płacąc rolnikom za nicnierobienie po to, żeby za ciężkie pieniądze sprowadzać produkty rolne spoza UE - logiczne, nie?).
Jak zatem zjeść ciastko (Ukrainę w UE) i mieć ciastko (dostawcę produktów rolnych)? 
Prosto. Przyjąć Ukrainę bez obszarów rolniczych!

Niemcom, Francji i innym krajom "starej" Unii opłaca się dokonanie podziału Ukrainy wzdłuż Dniepru. Oddanie terenów rolniczych Rosji, z którą będzie można znów handlować i udawać, że to kraj cywilizowany, a pozbawioną rolnictwa i większości ciężkiego przemysłu Ukrainę przyjąć do UE jako nowy rezerwuar taniej siły roboczej i rynek zbytu dla masowo produkowanego badziewia, bo Polacy się popsuli i nie ma gwarancji, że będą chcieli jeździć na zbiory szparagów. 

Niemcy, Francja i "stara" Unia grają na wyjście z wojny z twarzą poprzez rozbiór Ukrainy. 

I temu służą artykuły w Der Bild, że Rosja będzie toczyć wojnę do 2026 aż osiągnie linię Dniepru (niespecjalnie ma ku temu potencjał), czy że za rok Rosja napadnie NATO. Mają przygotować medialnie realizację planu Berlina (Roepcke to medialny cyngiel Kancelarii Rzeszy... Urzędu Kanclerskiego).



Czy nad Dnieprem zdają sobie z tego sprawę? W środowisku politycznym owszem, bo na ostatniej konferencji prasowej prezydent Zełeński wyraźnie powiedział, że nie wchodzi w grę opcja częściowego wejścia Ukrainy do Unii i że granice Ukrainy są określone od 1991 roku. 


Oczywiście, jego opinia nie musi być wiążąca dla środowisk decyzyjnych finansowo, ale oligarchom taki scenariusz raczej też nie jest po drodze. Musieliby dogadać się z Kremlem, a na to wielu z nich nie ma ochoty. Wolą być Europejczykami. I to Europejczykami biorącymi gigantyczne kwoty w ramach wspólnej polityki rolnej za nicnierobienie. 

I to jest przyczyna, dla której Ukraina do Unii Europejskiej nie wejdzie. Unia nie weźmie jej z oligarchami (tak rolniczymi, jak i przemysłowymi - widzicie, jak Achmetow zamyka swoje kopalnie, czy wyłącza wielkie piece?), a oligarchowie nie pójdą na plan niemiecko-francuski. Formuła stowarzyszeniowa, czy państwa kandydującego, dająca sporo nowych możliwości, jest dla nich całkowicie zadowalająca.

Społeczeństwo ukraińskie coraz mniej ufa politykom, a jedynie zaufanie do wojska jest niewzruszone. I oczywiście do generała Załużnego. 

Po kolei od góry: Prezydent, Werhowna Rada, Rząd, Głównodowodzący W. Załużny, Siły Zbrojne Ukrainy, Służba Bezpieczeństwa Ukrainy, Policja Narodowa. Wszystko z grudni '21, '22 i '23.

Dla porównania rosyjski gównemdowodzący Szojgu zaliczył epicki upadek zaufania do niego. 


Z dziesięciu procent na początku inwazji do czterech procent obecnie. Po prostu poza Czukczami, którzy nie wiedzą, kto to Szojgu (Czukcza to w Rosji synonim nieogara), nikt mu nieufa. Nawet najbliższa rodzina (szczególnie). 
Z prawej dla porównania dynamika zaufania do polityków w Rosji. Widać, że Szojgu nawet tu bije rekordy. Jakby startował w konkursie na największą pierdołę, to zająłby dopiero czwarte miejsce. 

A jak jesteśmy przy badaniu opinii, to poniżej ciekawe dane z lutego 2022, tuż przed inwazją. 


Osiem procent było gotowych zgłosić się do wojska, a czternaście do oddziałów ochotniczych. Co czwarty deklarował walkę działalnością na tyłach. Siedemnaście i pół procenta będzie się starało po prostu przeżyć. Co piąty nie umiał się określić, a trzynaście procent nie wierzyło, że do inwazji dojdzie (po ośmiu latach niewypowiedzianej wojny!). 

Jak rzeczywistość zweryfikowała te dane? Oczywiście, gotowych do walki i działania okazało się więcej, niż deklarowało. To prawda. Ale jednocześnie w najnowszym sondażu aż siedemdziesiąt procent zadeklarowało, że w razie przymusowej mobilizacji woli zrezygnować z obywatelstwa. Gotowość czynnej walki deklaruje i tak więcej, niż blisko dwa lata temu, ale trudno mówić o optymiźmie, jeśli większość ma wyrąbane na to, czy ich państwo istnieje, czy nie. 

Wstrzymajcie się jednak ze słowami potępienia. Oto dane z Polski. 


Jak widać rozkład zbliżony do ukraińskiego. Podobnie co czwarty zrobi to, co deklarowała pani premier Ewa Kopacz i zamknie się w domu. A ci, których na to stać wyjadą. Zostaną ci, których nie stać. Z tego co piąty będzie bierny. Czynne działanie podejmie dwie piąte społeczeństwa. 
To tak nieźle. W czasie II wojny światowej walka zbrojna objęła jakieś 2-3% polskiego społeczeństwa, a udział w czynnym oporze (w tym tajne nauczanie) nie przekraczał dwudziestu procent. A i tak był to największy w Europie ruch oporu. 

Ale na tym tle, gotowości zaangażowania się w obronę kraju, toczy się na Ukrainie bardzo ostra debata. Chodzi o to, że Siłom Zbrojnym nieco brakuje ludzi. Problem polega nie tylko na stratach, które są duże, choć te nieodwracalne (zabici, trwale okaleczeni, zaginieni, wzięciu do niewoli) nie tak duże, jak rosyjskie. Ale straty odwracalne (ranni, kontuzjowani) też mają swój ciężar. Ranny/kontuzjowany żołnierz nie wraca na linię, tylko najpierw jest leczony, potem przechodzi rehabilitację, a potem dostaje przydział zależnie od uszczerbku na zdrowiu. Z pewnymi słabościami można dalej służyć w armii jako choćby celowniczy działa, ale nie można już pilotować myśliwca, czy być komandosem. Zatem taki żołnierz formalnie wraca na stan armii, ale niekoniecznie w tej samej strukturze, w której był przed otrzymaniem rany, czy kontuzjowaniem. 
Dodatkowo armia ukraińska musi chronić długi front i linię północnej granicy z Rosją oraz z Białorusią. Szczególnie po ostatnich wypadach rosyjskich grup dywersyjnych, które pokazały, jak granica jest nieszczelna. 

Nowe umocnienia ukraińskie na północnej granicy z Rosją. Padają pytania, czemu nie było takich pod Bachmutem, w Marince, czy Awdijówce. Choć nie wiem, czy nie było. Umocnienia same nie walczą

To powoduje, że licząca formalnie milion z kawałkiem armia ukraińska zbyt rozciągnięta. Potrzebni są nowi rekruci, którzy uzupełnią stany kadrowe, zastąpią tych, którzy ubyli, ale także dadzą wartość dodaną, do wykorzystania w następnym sezonie ofensywnym. 



O potrzebie wstępowania do armii napisał legendarny dowódca Azowstalu, a obecnie dowódca 12 Brygady Szturmowej Gwardii Narodowej "Azow" Denis "Redis" Prokopenko (jak się okazuje częściowo pochodzący z Karelii potomek obrońców Finlandii przed sowiecką inwazją)

I temu służy zaakceptowana przez Werhowną Radę koncepcja Załużnego, żeby obniżyć wiek mobilizowanych. Ale koncepcja leży na biurku prezydenta Zełeńskiego i nie zasługuje na jego podpis. Jak wiele innych dokumentów. Tak w ramach demokracji prezydent Ukrainy ma zwyczaj wrzucać do kosza nie podobające mu się ustawy. 
Kiedy sprawa wyszła na jaw. Politycy zaczęli się prześcigać w pomysłach, jak załatać dziurę kadrową. A to pomysły posłanki Bezumnej, żeby mobilizować kobiety, a to najazdy na ośrodki wypoczynkowe, czy kluby imprezowe w poszukiwaniu dekowników. Oczywiście, te działania, żywcem przypominające to, co robi się w Jebanarium, wywołały oburzenie wśród Ukraińców. Stąd taki, a nie inny wynik sondażu, wyrażający protest przeciw temu, co odwalają politycy i posłuszni im komisarze wojskowi (po reformie Zełeńskiego, bo poprzedni byli zbyt skorumpowani). 

Poszło nawet dalej. Minister obrony Rustem Umerow ogłosił, że państwa UE powinny cofnąć pomoc dla obywateli Ukrainy i deportować ich do domu, żeby można było ich wcielić do wojska.


W reakcji Niemcy powiedzieli, że nie ma opcji, choć niemiecka opozycja przyklasnęła pomysłowi. Podobnie w głowę popukała się Estonia.

W społeczeństwie zaczęło wrzeć. Dziennikarz Aleksy Peczyj, który na paszporcie służbowym wyjechał do UE obsługiwać jakąś międzynarodową imprezę, oświadczył, że nie wraca na Ukrainę, bo więcej dobrego zrobi jako właśnie dziennikarz, tłumaczący społeczeństwu zachodniemu, o co chodzi w wojnie, niż jako kolejny żołnierz w szeregach armii. 



Aż wypowiedział się generał Załużny, który stwierdził, że w sprawie mobilizacji nie należy niczego zmieniać, tylko robić tak, jak do tej pory. 


W podobnym duchu wypowiedział się też szef GUR Cyryl Budanow, zwracając uwagę, że nie można odpuścić z mobilizacji, bo zabraknie ludzi do walki. 


Jak jesteśmy przy generale Załużnym i dziennikarskich nieogarach, jeden z dziennikarzy spytał generała, jakie ma plany w związku z wojną. 

- Jak przedstawię plany, to będzie to show, a nie wojna
- odpowiedział Załużny. 

A jak jesteśmy przy Załużnym, to w jego gabinecie znaleziono rosyjski podsłuch. 
To znaczy, jak w radiu Erewań. 
Nie w jego gabinecie, tylko w jednym z wielu pomieszczeń roboczych, z którego akurat od dłuższego czasu nie korzystał. 
Nie podsłuch, tylko urządzenie podsłuchowe, ale bez możliwości rejestrowania, ani nadawania, a nawet chyba bez baterii. 
I nie rosyjski, a ukraiński sprzed jakichś dziesięciu lat. 


Ale na drugi dzień na rosyjskich kanałach pojawiło się nagranie rzekomo zarejestrowane tym urządzeniem. Oczywiście AI. 
Dylan Maljasow, redaktor naczelny ukraińskiego portalu Defence Blog pisze o dziwnej rozmowie telefonicznej, w której ktoś głosem jego znajomego próbował wyciągać od niego informacje wrażliwe.


Jako przykład, co można zrobić za pomocą sztucznej inteligencji zamieszczony został film prezentujący posłankę Bezugłę (Bezumną) z jakimś durnym spiczem. Jak skomentowali autorzy, to fejk, ale ona mogłaby takie głupoty opowiadać. 



Kończąc wątek ukraińskich aberracji politycznych. 
Cyrk z blokowaniem granicy polsko-ukraińskiej trwa nadal, realizowany przez to samo towarzystwo, powiązane z prorosyjską częścią Konfederacji. Zniesienie blokady w jednym miejscu powoduje pojawienie się jej w innym. 
Ukraińcy (oczywiście ta głupsza część) roili sobie, że blokada jest skutkiem działań "prorosyjskiego" rządu PiS (trzeba naprawdę mieć problem z kopułą, żeby po tej skali pomocy dla walczącej Ukrainy nazywać tamten rząd prorosyjskim, ale są tacy debile). I że przyjdzie "Tusk wyzwoliciel", który odblokuje granicę. W swoim oderwaniu od rzeczywistości nawet odblokowanie Dorohuska przez miejscowego wójta w dniu powierzenia przez Sejm funkcji premiera Donaldowi Tuskowi, uznali za pierwszą jego decyzję w roli szefa rządu (co trzeba mieć pod kopułą, żeby łykać takie kocopoły?).  Zupełnie nie zauważyli, że Donald Tusk wyraźnie mówił, że będzie chronił interesy polskich rolników i transportowców. 
No i teraz zaskoczenie, bo po prawie dwóch tygodniach blokady są dalej, a polski minister infrastrutury mówi, że rozwiązanie problemu jest bardzo trudne. 


Strona polska mówi, że "postara się" rozwiązać problem do pierwszego lutego. 
Czyli na świętego nigdy. 
Ukraińskie nieogary miedialne postrzegają Konfederację jako sojusznika PiSu (zupełnie ignorując rzeczywistość), więc Tusk w ich oczach jako antypisowski i proeuropejski musi być przeciw Konfederacji. Że Konfa jest narzędziem tych samych środowisk, dla których pracuje Donald Tusk, to im umyka. 
Więc produkują teraz opowieści (trzymajcie się mocno), że najazd funkcjonariuszy Platformy Obywatelskiej na media publiczne jest na Ukrainie przedstawiany jako zabezpieczenie medialne odblokowania granicy, czemu PiS będzie rzekomo przeciwdziałał (że pewne ustalenia międzyrządowe zostały zawarte jeszcze za władzy PiS, to już pismakom umyka). 
Generalnie, czytając te wypociny, można odnieść wrażenie, że blokada granicy polsko-ukraińskiej jest osią sporów politycznych w Polsce. To, że większość ma na problem wywalone zupełnie jest ignorowane.

Ale lepsze, że media na Ukrainie w ogóle strasznie pompują temat blokady, ignorując, że transport drogowy jest marginesem całej ukraińskiej logistyki w handlu zagranicznym.
Po prostu buduje się opartą na całkowitych kłamstwach narrację, opartą na czysto ideologicznych schematach, w których rzeczywistość nie ma żadnego sensu. 

No dobrze, a czemu nowy rząd jeszcze nie rozwiązał problemu blokad? 
Raz, że to rzeczywiście nie jest łatwe. Obok cwaniaków i zadymiarzy tam są ludzie, którzy realnie na ułatwieniach dla Ukraińców stracili. 
A dwa, że...
To się zupełnie nie opłaca. 
Czemu? 

W czasie konferencji prasowej prezydenta Zełeńskiego, korespondent polskiej Gazety Wyborczej zapytał o opinię na temat blokady granicy. Prezydent Zełeński odpowiedział, że społeczeństwo ukraińskie za kryzys zbożowy oskarżało głównie jego i rząd Ukrainy.

Minister Radosław Sikorski po dwóch latach oczekiwania dostał wreszcie zgodę UE na wizytę w Kijowie.

No właśnie. To Zełeński jest jednym z głównych przeszkadzaczy w realizacji niemieckich planów. Bo on nigdy nie zgodzi się na plan podziału Ukrainy. Zatem trzeba jak najbardziej zaszkodzić Zełeńskiemu, konfliktując go z otoczeniem i sojusznikami. A że jak już pisałem, nie jest on wytrawnym politycznym graczem, to się daje wrabiać w kolejne wtopy. 
Sprawa polskiej granicy to kolejny element tej układanki. Raz, że zatruwa relacje polsko-ukraińskie także na poziomie społecznym. Dwa, że podkopuje pozycję prezydenta Zełeńskiego we własnym społeczeństwie. Trzy, że nastawia ukraińskie społeczeństwo nieufnie wobec najbardziej proukraińskiej i antyrosyjskiej opcji w polskiej polityce (bardziej proukraińskich i antyrosyjskich, niż PiS nie ma). W efekcie jest jednym z elementów izolowania Ukrainy na forum międzynarodowym i odcinania w niej osób nieprzejednanych względem Rosji. 

W tym kontekście artykuł z "Politico" podważający kompetencje obecnej ekipy rządowej na Ukrainie i postulujący powołanie "Rządu Jedności Narodowej", który "nie tylko będzie w stanie wyznaczać priorytety, ale i osiągać rezultaty przy wykorzystaniu dostępnych środków". 
Znana  retoryka? 

To zmieniamy temat. 
Jebanarium. 

Aleksander z Woroneża, zmobilizowany w styczniu, czyli prawie rok temu, podczas przepustki nagrał film, że ma dość i wezwał do pokoju. 


Po kilku dniach nagrał drugi film, w którym przeprasza za pierwszy film. 


Ale postulat zakończenia wojny pojawił się także w materiałach ruchu "Droga do domu", skupiającego żony mobików. Trwało kilka miesięcy zanim ruskie baby od "oddajcie mojego, zabierzcie innej" doszły do "ani jednego więcej". Ale lepiej późno, niż wcale. 

Kolejny bunt mobików, którzy zorientowali się, że choć im obiecano, że są Obroną Terytorialną, nagle dowiedzieli się o przeformowaniu ich w piechotę szturmową.


Postulaty antywojenne pojawiły się też w rozpoczętej w Rosji kampanii prezydenckiej. Pojawiły się i zniknęły. 
Swoją kandydaturę zgłosiła Jekateryna Duncowa, która zamierzała kandydować z prawie takim samym programem, jak Ksenia Sobczak, czyli "nie mam szans, ale i tak wystartuję, żeby nie było, że nic się nie robi". Takie działanie było krytykowane przez opozycję, jako uwiarygadniające wyborczą fikcję reżimu putinowskiego. 
Do zbioru liberalnych banałów Duncowa dołączyła postulat zakończenia wojny. 


I jaki przypadek. Centralna Komisja Wyborcza (ta sama, która szkoliła naszych komisarzy z PKW w 2013 roku) odrzuciła kandydaturę Doncowej z powodu "błędów w dokumentach".

Bo Putin jest bezkonkurencyjny. Nikt nie śmie z nim konkurować. 

A jak przy rywalach Putina jesteśmy, to The Wall Street Journal opublikował artykuł o kulisach zamachu na Prigożyna w sierpniu bieżącego roku. W zasadzie powtarza on treści publikowane przez kanał "Generał SWR". Głównym przeciwnikiem "Kucharza" miał być sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego Patruszew, który czytając mojego bloga uznał już w lecie 2022 roku, że działania PKW "Wagner" budują zbyt mocną pozycję Prigożynowi. To on miał doprowadzić do ochłodzenia na linii Prigożyn-Putin, a następnie do otwartej wrogości. Odegrał tu rolę Himmlera przy boku Hiltera, który doprowadził do zerwania między Adolfem a Roehmem i SA, stanowiącymi do 1934 roku gwardię przyboczną fuehrera. 
Artykuł podaje też kilka smaczków. Podobno podczas Marszu na Rzym Marszu Sprawiedliwości nie mając pewności, jak się zachowa armia rosyjska, Kreml prosił o interwencję... Kazachstan! Który kazał im się gonić, choć to dzięki rosyjskim wojskom obecny prezydent Tokajew utrzymał się przy władzy. 
W trakcie podjętej przez Prigożyna próby przewrotu Patruszew odegrać miał znów rolę Himmlera, tylko z Operacji "Walkiria" w 1944 roku, bo to on koordynował przeciwdziałanie, przede wszystkim przekonując sojuszników Prigożyna, żeby się nie wychylali i żeby przekonali go do kapitulacji. 
23 sierpnia bieżącego roku osobiście na lotnisku dopilnować miał, żeby zainstalowano ładunek wybuchowy. 
Patruszew jest przez WSJ przedstawiany jako nieoficjalny łącznik między Moskwą i Pekinem, namaszczonym przez Chiny na następcę Putina. 

Nawalnego nadal nie znaleziono. 

Wracając na front. 
Generalnie trwa lokalna przepychanka. Wczorajsze sukcesy rosyjskie pod Chromowem i Bohdanówką koło Bachmutu zostały dziś zniwelowane kontratakiem. 
Na innych odciknach drobne sukcesy rosyjskie i ukraińskie. 
Rosjanie nie mogą zniszczyć przyczółka w Krynkach i jak wściekli szukają w Oleszkach tych, którzy pomagają wojskom ukraińskim. 

Film miażdżący propagnadowo. Awdijówka i zdjęcia poległych bojców z podaniem imienia, miejscowości pochodzenia 

Nowomichajłówka na północ od Awdijówki i skutki kolejnych prób rosyjskich ataków

Chyba okolice Bohdanówki i walka okopowa. Ale kot na końcu pilnujący jeńca zrobił wszystkim dzień

Film z akcji Legionu "Wolność Rosji" na pozycje rosyjskie we wsi Terebreno w Obwodzie Białogrodzkim, czyli zemsta za rajdy na stanowiska ukraińskie

I wisienka na torcie dzisiejszego odcinka, czyli sytuacja z odcinka dnieprzańskiego. 


Ukraińcy ostrzelali rosyjskie magazyny za pomocą bomb latających J-Dam, wypuszczanych z samolotu. Do przechwycenia nosiciela bomb Rosjanie wysłali trzy samoloty Su-34, czyli klucz, co jest w tej wojnie wyjątkowym wyjątkiem. 
I wszystkie trzy wylądowały brutalnie na ziemi. Podobno odezwały się systemy Patriot. Te, których ostatnio brakuje w Kijowie. 

Część lotników udało się ewakować, ale...

...część użyźniła czarnoziem.

W rejonie Krynek Rosjanie wstrzymali wszelkie loty. 

Jutro Wigilia. Po raz pierwszy od XVI wieku w tym samym czasie obchodzona w Polsce i na Ukrainie (ale 25 i 26 grudnia nie są tam dniami wolnymi). 
Ukraińcy nagrali specyficzne kolędy, zmieniając ich treść, żeby dopasować do sytuacji wojennej. Miłego słuchania. 


Dzieląc się opłatkiem, pomyślcie o cenie, jaką ma wasz spokój. 

Komentarze

  1. Małe sprostowanie: 25 grudnia jest zasadniczo dniem wolnym od 2017 r., ale 25.XII.2023 nie był nim (tak samo jak nie będzie 1.I.2024) z uwagi na stan wojenny. Pozdrawiam i życzę błogosławieństwa Bożego w Nowym Roku. Pozostaję niezmiennie wdzięczny za świetnego bloga!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dni osiemdziesiąty pierwszy, osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci, osiemdziesiąty czwarty, osiemdziesiąty piąty, osiemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty siódmy, osiemdziesiąty ósmy i osiemdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (811, 812, 813, 814, 815, 816, 817, 818 i 819)

Dziennik wojny - dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci, sto dziewięćdziesiąty czwarty, sto dziewięćdziesiąty piąty, sto dziewięćdziesiąty szósty, sto dziewięćdziesiąty siódmy, sto dziewięćdziesiąty ósmy, sto dziewięćdziesiąty dziewiąty, dwusetny, dwusetny pierwszy, dwusetny drugi, dwusetny trzeci, dwusetny czwarty, dwusetny piąty, dwusetny szósty, dwusetny siódmy, dwusetny ósmy, dwusetny dziewiąty, dwieście dziesiąty, dwieście jedenasty, dwieście dwunasty, dwieście trzynasty, dwieście czternasty, dwieście piętnasty, dwieście szesnasty, dwieście siedemnasty, dwieście osiemnasty, dwieście dziewiętnasty, dwieście dwudziesty (922, 923, 924, 925, 926, 927, 928, 929, 930, 931, 931, 932, 933, 934, 935, 936, 937, 938, 939, 940, 941, 942, 943, 944, 945, 946, 947, 948, 949, 950)

Dziennik wojny - doba dwudziesta czwarta, dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta i trzydziesta trzeciego roku (754, 755, 756, 757, 758, 759, 760)