Dziennik wojny - doba dwieście osiemdziesiąta czwarta drugiego roku (649)
Nawiązując jeszcze do zdolności Rosji do odtworzenia swojego potencjału wojennego, to na marginesie zacytowanej wczoraj wymiany zdań między Markiem Meissnerem a Jarosławem Wolskim odniósł się jeden z autorów portalu Ekonomia Rosji i jego youtubowej wersji, czyli Kremlinka Show. Mateusz Lech, na którego już się tu parę razy powoływałem, podziela opinię Marka Meissnera, że Rosja nie jest w stanie szybko odbudować swojego potencjału militarnego (o ile w ogóle), bo gwałtownie traci potencjał ekonomiczny.
Współczesna nauka o wojskowości siłę militarną widzi jako funkcję siły ekonomicznej i społecznej. Wojny wygrywają rezerwy. Żeby mieć rezerwy, trzeba mieć sporo nadwyżek od ludnościowej (wysokie bezrobocie) poprzez nadwyżkę mocy produkcyjnych, pozwalającą uruchomić dodatkową produkcję na potrzeby wojny aż do nadwyżki surowców i środków pieniężnych.
Współczesna nauka o wojskowości siłę militarną widzi jako funkcję siły ekonomicznej i społecznej. Wojny wygrywają rezerwy. Żeby mieć rezerwy, trzeba mieć sporo nadwyżek od ludnościowej (wysokie bezrobocie) poprzez nadwyżkę mocy produkcyjnych, pozwalającą uruchomić dodatkową produkcję na potrzeby wojny aż do nadwyżki surowców i środków pieniężnych.
Rosja nie ma w zasadzie żadnej z nich. Nadwyżka ludnościowa w skali kraju już od dawna nie istnieje, a problemem jest brak rąk do pracy. To się przekłada na brak nadwyżki mocy produkcyjnych, bo nawet jeśli są przedsiębiorstwa mogące podjąć produkcję, bo niczego innego nie robią, to nie ma fizycznie komu wykonywać pracy.
Na dokładkę prowadzona bez pojęcia branka do wojska doprowadziła do powszechnego braku specjalistów.
Nadwyżka surowcowa owszem, w pewnym zakresie (ale ograniczonym) jest, jednak z jednej strony tych surowców nie ma komu przerobić, po drugie, spowodowana sankcjami szybka degeneracja parku technicznego powoduje, że pozyskiwanie surowców też zaczyna być problematyczne. W Rosji rozważa się wprowadzenie zakazu eksportu ropy naftowej i zbóż ze względu właśnie na topniejące zapasy (przypomnę, że Putin obiecał Chinom i Afryce, że po zerwaniu umowy zbożowej zaspokoi ich potrzeby rosyjskim zbożem. Teraz się okazuje, że rosyjskiego zboża nie ma.
Rezerwy finansowe szybko zjada inflacja.
W tej całej analizie pomijamy kontekst technologiczny. Współczesna broń to sprzęt wysokiej technologii, którego wytworzenie wymaga czegoś więcej, niż kawałka żelaza, ogniska, kowadła i młota. Brak dostępu do nowoczesnych technologii prowadzi w efekcie do szybkiego topnienia rezerw w zakresie najnowocześniejszych środków transportu. Gwałtownie maleje tabor kolejowy i flota lotnicza zarówno wojskowa, jak i cywilna.
Ciekawym uzupełnieniem tematu jest informacja od Michała Piekarskiego, dotycząca rosyjskich samolotów Su-34, czyli ich najnowszych "szturmowików".
Przed atakiem na Ukrainę Rosja miała sto dwadzieścia cztery takie maszyny plus jedną w wersji zmodyfikowanej Su-34M. Według Oryxa na dziewięćdziesiąt osiem utraconych przez Moskwę samolotów, licząc od lutego 2022, aż dwadzieścia dwa to Su-34. Czyli jedna szósta została strącona lub spadła z innych powodów. Nie znamy przy tym liczby samolotów, które zwyczajnie się zużyły w wyniku intensywnej eksploatacji.
W tym czasie rosyjskie fabryki przekazały armii całe... CZTERNAŚCIE takich maszyn (dziesięć w roku 2022 i cztery w bieżącym). To są dane oficjalne.
Wyplywają stąd dwa wnioski:
- Rosja nie jest w stanie uzupełniać strat bieżących,
- możliwości produkcyjne rosyjskiego przemysłu maleją, a nie rosną (opowieści o odbudowie przemysłu zbrojeniowego powinny trafić na półki z bajkami.
Mateusz Lech wyciąga jednak z tych informacji wniosek dokładnie odwrotny, niż pozostali analitycy. Według niego właśnie kurcząca się baza ludzka i materiałowa może spowodować, że Rosja po wygaszeniu walk na Ukrainie, zaatakuje natychmiast w innym miejscu.
Po prostu w jego przekonaniu na Kremlu mają świadomość, że nie ma na co czekać. Rosja silniejsza nie będzie, a NATO już nie będzie słabsze.
W odpowiedzi na zapowiedź zamknięcia przez Estonię przejść granicznych z Rosją, Moskale postawili plakat, że "Granice RoSSji nigdzie się nie kończą"
Tymczasem coraz ciekawsze kwiaty wyskakują w polityce ukraińskiej. "Ukraińska Prawda" ujawniła, że prezydent Zełeński zbudował swój własny system komunikacji z dowódcami liniowymi, z pominięciem generała Załużnego.
I jak zwykle są niuanse.
"Ukraińska Prawda" to portal internetowy założony przez męczennika walki o demokrację i niezależność Ukrainy, gruzińskiego dziennikarza Georgija Gongadze. Został on zamordowany na rozkaz pierwszego prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy, a jego uprowadzenie i śmierć były jednym z katalizatorów, które zainspirowały Pomarańczową Rewolucję na przełomie 2004 i 2005 roku.
Potem pod kierunkiem OIeny Prytuły portal generalnie stał po stronie środowisk narodowych aż do negowania Zbrodni Wołyńskiej włącznie. Popierał też Majdan i krytykował aneksję Krymu przez Rosję.
Ale...
Atakował także rządy Petro Poroszenki, wręcz pod pozorem braku walki z korupcją apelując do rządów USA i Unii Europejskiej o wstrzymanie pomocy dla Ukrainy (jakkolwiek rządy Poroszenki to była patologia, takie wezwanie to jednak trochę za daleko posunięte działanie).
W 2021 roku Prytuła sprzedała portal w całości firmie inwestycyjnej Dragon Capital, kierowanej przez słowackiego przedsiębiorcę Tomáa Fialę. Jednym z partnerów biznesowych Dragon Capital jest... Georga Soros, innym zaś Leszek Czarnecki. Firma była zamieszana w biznesy z naszym Getin Bankiem (Czarnecki). Jej główne obszary działalności to bankowość i nieruchomości (na początku udziałowcem mniejszościowym był Goldman Sachs).
Od początku rosyjskiej inwazji Ukraińska Prawda kilkakrotnie podała informacje niesprawdzone, wprowadzające zamieszanie informacyjne po ukraińskiej stronie. Mimo wysokiej pozycji w zagranicznych rankingach wiarygodności, wśród lokalnych komentatorów nie ma dobrej opinii.
Dlaczego o tym piszę?
Bo z powyższego widać, że portal "Ukraińska Prawda" nie jest medium faktycznie niezależnym i neutralnym, a jednym z tych, którym "nie jest wszystko jedno". Dlatego ma interes w tym, żeby kreować taki obraz polityki ukraińskiej, który jest na rękę jej właścicielom.
Nie można powiedzieć, że to środowisko prorosyjskie, ale z racji aktywów w bankowości i nieruchomościach właściciel portalu, firma Dragon Capital może być zainteresowana w zakończeniu działań wojennych.
Tego typu informacje są generalnie bardzo szkodliwe dla spójności ukraińskiego oporu i generalnie atmosfery w kraju. Sytuacja na froncie robi się naprawdę bardzo ciężka, zatem wiadomości o kłótniach na szczycie robią naprawdę bardzo złą robotę.
Dodatkowo takie wiadomości podważają i tak już słabnącą pozycję prezydenta Zełeńskiego i zdejmują z głównodowodzącego odium porażki. To nie Załużny przegrał, tylko Zełeński, który się wtrącał (co wcale nie musi być sprzeczne z rzeczywistością). W kontekście wcześniejszych zarzutów o nieprzygotowanie Ukrainy na inwazję i błędy w dowodzeniu, rzekomo zniwelowane przez niesubordynację Załużnego, jest to element gry na wyeliminowanie prezydenta Zełeńskiego.
Czy środowisko Sorosa chce dogadać się z Rosją, czy raczej szybko wygrać wojnę? A może oba scenariusze są brane pod uwagę? Załużny jako ten, który mówi "zrobiliśmy, co się dało, ale więcej nie ugramy", może być znakomitym człowiekiem do negocjacji z Moskwą. Nikt mu nie zarzuci kombinowania, ani tchórzostwa.
Pytanie, czy on będzie chciał być czyjąś marionetką? A może ma świadomość, że kontynuacja walki grozi katastrofą?
Na froncie poza Awdijówką i Bachmutem sytuacja stabilna.
Na północnej flance Bachmutu uderzenie rosyjskie na Berchówkę o włos nie przerwało frontu. Ukraińcy z trudem utrzymali linię dzięki wsparciu jednostek ściągniętych z odcinka zaporoskiego.
Sytuacja na północ od Bachmutu według Tomasza Fita |
Pod Awdijówką trwają rosyjskie ataki i ukraińskie kontrataki w rejonie Stepowego.
Każda próba zdobycia przez Moskali koksowni kończy się ich masakrą. Płot zakładu jest nieprzekraczalną linią. Można powiedzieć, że granicą życia i śmierci.
To plus opisane wczoraj aktywności rosyjskich grup dywersyjnych na granicy północnej koło Czernihowa i Kijowa nastrajają pesymistycznie, choć tak do końca to powodów do poważnego pesymizmu nie ma. Ale zmęczenie wojną i brak wyraźnych sukcesów swoje robią.
Docierają także informacje o wznowieniu ataków na odcinku Węglodaru.
Tymczasem prezydent Zełeński odwiedził żołnierzy na odcinku kupjańskim, a po drodze wpadł do Charkowa, gdzie odwiedził szkołę ukrytą w schronie przerobionym z korytarzy metra.
W piar to on zawsze był dobry. Z drugiej strony, jaką traumą są dla dzieciaków takie warunki nauki.
Ukraińskie służby wykonują kolejne uderzenia w rosyjskie zaplecze.
W Ługańsku drony podpaliły magazyny paliw.
Z kolei w rejonie Moskwy pożar ogarnął magazyny fabryki produkującej "samochody specjalne". Jak sama nazwa wskazuje, wytwarza się tu przyrządy celownicze.
W Jebanarium nowa aferka. Blogerzy przeprowadzili śledztwo i rozpracowali PKW "Reduta", swego czasu głównego konkurenta "Wagnera". Obecnie "Reduta" jest monopolistą na rynku prywatnych korporacji wojskowych w Rosji (gdzie najemnictwo i werbowanie najemników są zakazane i zagrożone długoletnim więzieniem).
Okazało się, że "Reduta' nie ma... żadnych własnych oddziałów! O ile PKW "Wagner" ma swoją strukturę, magazyny, ośrodki szkolenia, o tyle "Reduta" zajmuje się jedynie werbunkiem. Zwerbowany trafia do jednostek liniowych regularnej armii, ale formalnie nie ma go na stanie.
Jeśli zostanie ranny lub zginie, armia nie jest mu nic winna.
Sprawa wyszła od tego, że podczas ubiegłorocznej ukraińskiej ofensywy pod Charkowem jeden taki redutowy oddział się zgubił. Przez kilka miesięcy bojcy ukrywali się i błądzili po okolicy zdumieni, że nikt nie próbuje ich szukać. Kiedy wreszcie udało im się dostać do swoich, byli jeszcze bardziej zdziwieni, gdy okazało się, że w ich jednostce nikt o nich nic nie wie. Po prostu ich nie ma. Nie istnieją.
W rosyjskich szeregach notuje się coraz więcej kolorowych od Afryki poprzez Azję po Amerykę Południową. Ciekawe, czy oni są uwzględnieni w stanach armii, czy też "martwe dusze"?
Zdjęcia satelitarne ujawniły, że Flota Czarnomorska prawie w całości opuściła port w Sewastopolu. Zostały tylko okręty wystrzeliwujące rakiety "Kalibr".
W Stanach szykują się prawybory. Wielki biznes, chcący zarobić na dostawach dla Ukrainy, coraz mocniej wspiera republikańską rywalkę Trumpa Nikki Haley. Jako pochodząca z naturalizowanej rodziny hinduskiej (właściwe jej nazwisko brzmi Nimarata Nikki Randhawa, a Haley ma po mężu), może być ciężkim orzechem do zgryzienia dla Demokratów. Kobieta, z imigranckiej rodziny. Nie da się z nią walczyć ani "patriarchatem", ani "białym przywilejem". Do tego jest antyrosyjska i proukraińska. Ma doświadczenie w administracji jako gubernator Południowej Karoliny (dwukrotnie) i dyplomatyczne jako ambasador USA w ONZ. Generalnie w opozycji wobec Trumpa, wielokrotnie go krytykując, a nawet działając przeciw niemu, cały czas zachowując lojalność względem Partii Republikańskiej. W jej wypowiedziach
Jednak najpierw musi wygrać prawybory i dostać oficjalną nominację.
Pierwotnie nikt na nią nie stawiał, ale kiedy DeSantis okazał się za słaby, a Haley na jednej z konwencji stanowych pokazała pazur, zaczęły do niej spływać pieniądze od wielkiego biznesu, który chce głosować na Republikanów, ale nie chce Trumpa.
Wzrost poparcia dla Nikki Haley w trzech stanach, w których najwcześniej odbędą się prawybory. Do Trumpa daleko, ale ona ma wzrost i to dynamiczny |
Tymczasem szef frakcji parlamentarnej "Sługi Narodu" Dawid Arhamia udał się na rozmowy z Kongresem USA w... butach za ponad tysiąc dolarów.
Na pewno w stonowanych, wciąż jeszcze purytańskich Stanach, gdzie epatowanie bogactwem dowodzi złego smaku, znajdzie zrozumienie.
Referendum w Wenezueli, zgodnie z przewidywaniami dało poparcie polityce prezydenta Nicolasa Maduro. Dziewięćdziesiąt pięć procent głosujących opowiedziało się za przyłączeniem Essequibo, czyli większości terytorium Gujany do Wenezueli. Oczywiście, jak w każdym komunistycznym kraju wyniki referendum można wyrzucić do kosza, bo wiadomo było, że cały cyrk jest po to, żeby Maduro miał podkładkę.
Maduro, który komunistyczną polityką doprowadził leżący na ropie kraj do nędzy, robi to samo, co Putin i ucieka w "małą zwycięską wojenkę", żeby odwrócić uwagę społeczeństwa od katastrofalnego stanu kraju.
Tymczasem walki na granicy wenezuelsko-gujańskiej już trwają
Blokada przejść granicznych na granicy polsko-ukraińskiej zaczyna uderzać w polskie firmy. W jej wyniku tracą dostawcy soków owocowych i wędlin, których miejsce na Ukrainie zajmują producenci ukraińscy.
Kompromitowane są także polskie służby, bo protestujący zorganizowali sobie punkt odpraw granicznych i sprawdzają, co jest przewożone.
Wbrew twierdzeniom strajkujących, transporty wojskowe są blokowane. Pod pretekstem, że to "luksusowe jachty" zatrzymano łodzie bojowe dla ukraińskiego wojska, produkowane przez wyspecjalizowaną firmę "Safe Boats".
Swoją zgubę, łodzie bojowe typu RIB znalazł także słynny "Madziar" z jednostki dronowej. Łodzie są potrzebne do wsparcia żołnierzy walczących na lewym brzegu Dniepru.
Zatrzymany został także transport humanitarny materacy szpitalnych (można ich także używać w schronach przeciwlotniczych).
Według protestujących matołów materace to pretekst do przewozu świeżo zakupionej naczepy. Bo przecież Ukrainiec nie ma prawa mieć swojej ciężarówki.
Eh, chciałoby się tych kretynów wysłać na miesiąc do Kijowa, żeby pożyli pod bombami i zrozumieli swoją głupotę.
Ukraińcy po okresie reakcji gniewnych i agresywnych zaczęli się odwoływać do emocji pozytywnych i walki ze wspólnym wrogiem.
Organizator protestu, polityk "Konfederacji" Rafał Mekler, widząc, że narracja zaczyna mu się wymykać z rąk, postanowił podbić stawkę i do postulatów ekonomicznych próbuje dopisywać polityczne.
Pokazuje tym samym, że nie chodzi o sytuację rolników (którzy, jak pokazałem wyżej, tracą na blokadzie), ani przewoźników, a o robienie dymu.
Specjalnie dla pana Meklera i blokujących rozsądek razem z nim... kącik muzyczny.
Komentarze
Prześlij komentarz