Dziennik wojny - dzień trzysta sześćdziesiąty drugiego roku (725)

 

Premier Tusk nie okazał się jednak wyzwolicielem, jak wymarzyły sobie liberalne środowiska ukraińskie. Zgodnie tym, co przewidywałem od razu. Może gdyby skala rolniczych protestów nie była tak wielka i ograniczyły się one do blokowania granicy z Ukrainą, to coś by próbował ogarnąć. Ale nie, kiedy płonie całą Europa, a blokady w Polsce są w całym kraju. 


Nie wchodzę tu w kwestię, czy protesty rolników są słuszne, czy nie. Pisałem wielekroć, że takich dużych akcji nie da się zrobić oddolnie i zawsze ktoś za nimi stoi. Jednocześnie jednak żadne pieniądze nie wygenerują nastrojów społecznych na taką skalę. To musi iść razem. Muszą istnieć ludzie na tyle sfrustrowani i zdeterminowani, żeby było kogo wspierać funduszami. 
Widać to było u nas przy okazji działań KOD, a potem protestów przeciw wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. O skali i zasięgu, jaki uzyskały "pioruniaste" KOD mógł tylko pomarzyć. Ale problemy wokół których KOD próbował gromadzić ludzi były wydumane i nikogo nie angażowały emocjonalnie. W przeciwieństwie do tematu aborcji. 
Oczywiste jest też, że kijowski Majdan był konkretnie podsypany pieniędzmi (ale ukraińskimi od oligarchów, nie zachodnimi, wbrew rojeniom rosyjskiej propagandy). Jednak ludzie, którzy na Majdan szli, robili to z potrzeby serca, a nie za pieniądze. 

I to samo dotyczy obecnych protestów rolników. Dopóki dotyczyło to tylko kwestii importu zboża z Ukrainy, angażowała się mała, choć krzykliwa grupa pod przewodem polityków wyraźnie prorosyjskich

Ten koleś już trafił na ukraińska listę onuc

Kiedy jednak do tej kwestii doszły problemy wynikające z obłędu "zielonej transformacji" (niedawno ekopolitycy zamówili raport dotyczący tworzenia... ekologicznej armii) i przygotowania do włączenia ukraińskiego rolnictwa w obieg UE, co oznaczać musi obniżenie kwot dopłat, ruszyły naprawdę poważne masy. I żaden polityk nie może tego ruchu zignorować. Szczególnie, że razem z rolnikami protestować wyruszyli także przewoźnicy i inne grupy zawodowe. W dodatku jest to powiązane z podobnymi protestami w Niemczech, Francji i innych krajach UE. 
Czy to jest wspierane? Oczywiście.
Czy stanowi reakcję na realne problemy? Oczywiście. 
Dlatego ma taką siłę rażenia. 

I dlatego premier Tusk powiedział głośno:
- Nasze wsparcie dla Ukrainy w wojnie pozostaje niezmienione, ale interesy polskich rolników są ważne. To, że kilkaset, czy tysiące ludzi na Ukrainie chce zarobić ogromne pieniądze, to nie nasz problem.
I zapowiedział drobiazgowe kontrole tego, co z Ukrainy jest wwożone do Polski. 

Zaś minister Kołodziejczak instruuje blokujących granicę, jak rozpoznać, czy plomba na ciężarówce jest dobrze założona.


Chociaż ledwie tydzień temu próbował zastraszyć rolniczkę, wzywającą do protestów. 

Protestujący natomiast zapowiadają blokowanie transportu kolejowego.



Ze strony Ukraińców reakcją jest potężny ból sempiterny, bo jak to, oni tu walczą o życie, a tam nie mogą się dorabiać? 



W ślad za tym leci już otwarta propaganda antypolska, budująca obraz Polaków jako rasistów (bez sensu, bo Ukraińcy i Polacy to nie tylko ta sama rasa, ale wręcz pokrywające się w znacznym stopniu etnosy, więc o żadnym rasizmie nie ma tu mowy).






Oburzającym się na to podejście (faktycznie infantylne) przypomnę nasze gadki z cyklu "my tu walczyliśmy za Anglię, a oni nas zdradzili!". No nie, nie walczyli nasi za Anglię, tylko w Anglii walczyli za Polskę. Anglicy zaś po prostu pilnowali swoich interesów, w przeciwieństwie do największego nieszczęścia Polski w okresie II wojny światowej, jakim był generał Władysław Sikorski. 

Nie poprawia sytuacji informacja podana przez media ukraińskie, że Polska od początku inwazji importowała dwanaście milionów ton rosyjskiego zboża (więcej, bo ponad pięć i pół miliona przywieziono do końca maja). 



Tyle, że niekoniecznie. Według GUS cyfry się zgadzają, ale już jednostki nie, bo dane GUS mówią o KILOGRAMACH, nie tonach. Zatem nie dwanaście milionów, a sto dwadzieścia TYSIĘCY ton. Brzmi trochę lepiej, ale przecież nie stymuluje tak emocji.

Oczywiście, to, że w ogóle sprowadza się zboże z Rosji (na pewno w tym też to skradzione Ukrainie), a nawet się ten import zwiększa, to jest skandal i związki rolnicze już od jakiegoś czasu protestują w tej sprawie, a pod koniec sierpnia ubiegłego roku nawet domagały się wprowadzenia embarga na rosyjskie zboże.

Problem w tym, że ta decyzja nie leży w gestii władz Polski, bo oddaliśmy ją Brukseli wstępując do Unii Europejskiej. A kraje UE importują z Rosji zboże na potęgę.

Pojawił się też pomysł blokowania importu z Polski, bo bilans handlowy jest dla Polski trzykrotnie lepszy, niż dla Ukrainy. 
Tyle, że taki bilans świadczy o tym, że Ukraina sprowadza to, czego sama nie ma i nie może wyprodukować, a to są w znacznym stopniu materiały wojenne. 
Choć nie tylko. Myślę, że ukraińscy odbiorcy bardzo się ucieszą, kiedy ich rodacy zablokują im ich sprowadzone z Polski luksusowe samochody.

W tym samym czasie, kiedy europejscy rolnicy protestują przeciw napływowi ukraińskich towarów, a przewoźnicy przeciw ulgowemu traktowaniu ich ukraińskich kolegów, kiedy z kolei ukraińscy przewoźnicy chcą blokować przejścia z Polską, Wielka Brytania przedłuża umowę z Ukrainą o handlu bezcłowym. 
Kto zarobi? 

Oczywiście, głównym beneficjentem narastającej wrogości będzie Moskwa i... Pekin!

I w tym samym czasie ambasador Rosji w Polsce jawnie czci pamięć sowieckiego zbrodniarza Iwana Czerniachowskiego, mającego na rękach krew polskich bohaterów. 


Na szczycie 52 Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa prezydent Zełeński miał usłyszeć od sojuszników sporo gorzkich słów. Powiedziano mu wprost, że jeśli zwrócił się w swojej polityce przeciw Polsce, to powinien zapłacić za otrzymaną od nas pomoc. Nieco wcześniej podobne komentarze padły ze strony amerykańskich senatorów z ramienia Republikanów.
Cóż... Polityka to gra interesów, a nic tak nie pracuje na własny interes, jak wiarygodność. Dlatego kiedyś tak dbano o honor. Czyli wiarygodność właśnie. 
Prezydent Zełeński w odpowiedzi miał zacząć biegać za delegacją Chin. 

Żeby zakończyć wątki międzynarodowe.
W czasie tejże konferencji polski minister Radosław Sikorski wysunął propozycję tyleż logiczną, co prowokacyjną: 
Problem blokad na granicy zostanie rozwiązany, kiedy Francja, Wielka Brytania i USA całkowicie opanują Morze Czarne i zapewnią bezpieczną żeglugę masowcom z ukraińskim zbożem. 
Propozycja nierealna, bo żaden z tych krajów nie chce wchodzić w otwartą wojnę z Rosją. Ale faktycznie taki ruch dużo by zmienił. 

I również w czasie tegoż szczytu prezydent Andrzej Duda spotkał się z byłym prezydentem Ukrainy Piotrem Poroszenko. 
Inwestycja w przyszłość? Poroszenko może ponownie startować w wyborach, a prezydent Zełeński ma tendencję spadkową. Nad Dnieprem przewidują, że jeśli do Poroszenki dołączy generał Załużny, to ten tandem ma szansę pokonać Zełeńskiego w wyborach. Tak, czy tak Piotr Poroszenko jest najmocniejszym obecnie kontrkandydatem Zełeńskiego w wyborach prezydenckich. 

Na Ukrainie po serii akcji antymobilizacyjnych, pojawiły się działania na rzecz mobilizacji. W Winnicy kobiety wyszły na ulice. 


Zupełnie, jak w Rosji. 
Ale tu podobieństwa się kończą. 
Po pierwsze, nikt na Ukrainie tych kobiet nie szykanuje, nie zatrzymuje, nie tępi.
Po drugie, one domagają się, żeby w trepy wziąć tych, którzy od służby się uchylają. 

Wracamy na front.
Institute for the Study of War zauważa, że pod Awdijówką po raz pierwszy w tej wojnie Rosjanom udało się uzyskać przewagę w powietrzu, co znacząco poprawiło skuteczność działań Moskali. Pojawiły się zatem pierwsze analizy, czy to trwała tendencja, znacząco pogarszająca położenie sił ukraińskich, czy jednak "wypadek przy pracy".
Znawcy podkreślają, że Awdijówka ma szczególne położenie. Była to najbardziej na wschód położona ukraińska pozycja. W bezpośrednim sąsiedztwie Doniecka oraz zaledwie sto siedemdziesiąt kilometrów od rosyjskiej bazy lotniczej w Rostowie nad Donem. 
Z tego wynikały dwie kwestie. 
Po pierwsze, ukraińskie systemy OPL nie mogły znajdować się zbyt blisko linii frontu, a po przełamaniu na skrzydłach w ogóle musiały zostać cofnięte poza zasięg rosyjskiej artylerii. 
Po drugie, rosyjskie samoloty startujące z Rostowa mogły osiągnąć pozycję do otwarcia ognia w zaledwie kilka minut, nie ryzykując znalezienia się w zasięgu ognia ukraińskiej OPL. Pozwoliło to na wielokrotne starty, wystrzelenie rakiet lub wypuszczenie bomb i powrót na lotnisko zanim ukraińskie systemy OPL mogły zareagować. 

Dla porównania z Rostowa do Węglodaru jest w linii prostej 150 km, ale w miarę prosta linia frontu powoduje, że atakujący samolot dość szybko może znaleźć się w zasięgu ukraińskiej OPL. Podobnie jest nad Dnieprem, jeśli samolot startuje z Dżankoj. W dodatku jeśli chodzi o kierunek Krymski, to tu Ukraińcy mają dość dobrą kontrolę nad całym obszarem pomiędzy Krymem a Chersoniem. 
Z kolei z Dżankoj pod Robotynne jest prawie dwieście pięćdziesiąt kilometrów, więc OPL ma nieco więcej czasu na reakcję i dodatkowo tu znów układ frontu nie utrudnia na razie działań ukraińskich systemów przeciwlotniczych, wzmacnianych też obroną przeciwlotniczą Dnipro. 

Wszystko wskazuje na to, że wypracowanie przez Rosjan przewagi w powietrzu pod Awdijówką było "wypadkiem przy pracy", a nie regułą. 

Jakby na potwierdzenie tego właśnie w kącie koło Węglodaru i Marinki, a także koło Ługańska wczoraj zestrzelone zostały trzy rosyjskie Suki, a dziś jedna. 



Ten samolot spadł koło wsi Djakowe, sto kilometrów od linii frontu, ale trafiony był na pewno wcześniej, nad frontem

Jak jesteśmy przy Awdijówce, to ustalono dowodzącego tą operacją ze strony rosyjskiej. Jest nim generał Andriej Mordwiczew, zdobywca Mariupola i Azowstalu. To także on opanował sytuację pod Swatowem po tym, jak we wrześniu 2022 roku zawalił się rosyjski front na odcinku charkowskim. 


Ciekawe, że postrzegany był wcześniej jako kumpel Prigożyna, któremu miał zawdzięczać mianowanie na miejsce generała Łapina na dowódcę odcinka pod Swatowem. 
Faktycznie, kiedy Moskale pod Awdijówką zaczęli walczyć skutecznie, na odcinku swatowskim i kupjańskim popisywali się nieudolnością. Jakby im zmieniono dowódcę. Teraz już wiadomo, dlaczego. 

W bitwie o Awdijówkę Rosjanie stracili równowartość... trzech dywizji. Czyli całej armii.


Przyjmując podany wczoraj przelicznik strat trzynaście do jednego należy uznać, że Ukraińcy stracili tyle, co sześć batalionów. Dwie brygady. 


Nawet przyjmując, że tak dokładne dane w kwestii strat są na pewno nieprawdziwe, i tak po stronie rosyjskiej jest miazga.

Tym się różni człowiek od bydlęcia, że nawet w stanie zagrożenia życia pomoże słabszemu

Moskale zgodnie z przewidywaniami zabrali się od razu do mordowania jeńców. Nic nowego w ich wykonaniu. 


 
Idąc za ciosem Mordwiczew usiłuje atakować Lastoczkine, które rygluje całą pozycję. Zajęcie tej wsi otwiera drogę na Orłówkę, a stąd na północ na Berdyczy-Stepowe lub na południe na Tonenke-Pierwomajskie, co pozwala wyjść na tyły wojsk ukraińskich i zmusić je do dalszego odwrotu. 


I tu zaskoczenie. Jak pisze Tomasz Fit, cały żółty czworokąt jest pod ogniem nagle odnalezionej ukraińskiej artylerii, która skądś nagle wzięła amunicję. 

Prawdopodobnie wobec zagrożenia oskrzydleniem, wycofano na nowe pozycje w pierwszej kolejności artylerię właśnie, przygotowując ją do osłony odwrotu z miasta i zatrzymania pościgu (podobny manewr zrobił hetman Ostrogski pod Orszą, tyle że on nie wycofał tam armat, a ukrył je wraz z piechota przed oczyma Moskali, zaś polska i litewska jazda raz po raz manewrem odwrotowym podprowadzała rosyjskie wojska pod ogień). 

Trwa rozpoczęta wczoraj próba odbicia przez Moskali Robotynnego, ale na razie bez poważniejszych efektów. Mapka od Tomasza Fita

Z kolei pod Bachmutem po wczorajszych sukcesach koło Chromowego, Moskale uderzyli w rejonie Iwanowskiego. 


W zeszłym roku właśnie Iwanowskie, atakowane od południa, skutecznie zatrzymało próbę oskrzydlenia Bachmutu od południa i pozwoliło utrzymać pozycje, z których wiosną wyszło przeciwuderzenie. 
Jeśli teraz zostanie utracone, SZU będą musieli się wycofać ze wszystkich odzyskanych ciężką walką terenów. 
Jak pisałem wcześniej, błędy w Awdijówce pociągną za sobą utratę pozycji pod Bachmutem. 

Zbliża się bitwa o Jar Czasów


Po wyjeździe w Rosji Tucker Carlson jeździ po świecie z putinowską "dobrą" nowiną, przekonując między innymi, że Rosja nie ma zamiaru atakować Polski.


Problem w tym, że rosyjscy propagandyści prostują nieco te słowa, mówiąc, że nie muszą dokonywać inwazji, żeby Warszawa stała się rosyjskim miastem. Bo przecież Rosja nikogo nigdy nie napadła, tylko dbała o swoje bezpieczeństwo i tak nie napadając na przykład Chanatów Kazańskiego, czy Krymskiego doszli do Sachalinu.
Tak dosłownie gość mówi!


Tak więc należy się cieszyć, że znów nas nie napadną. Dokładnie tak samo, jak nie napadli nas w 1771, 1792, 1794, 1830, 1864, 1939...
Mamy długą historię nienapadania nas przez Rosję.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - doba dwudziesta czwarta, dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta i trzydziesta trzeciego roku (754, 755, 756, 757, 758, 759, 760)

Dziennik wojny - dni czterdziesty szósty, czterdziesty siódmy, czterdziesty ósmy, czterdziesty dziewiąty, pięćdziesiąty, pięćdziesiąty pierwszy i pięćdziesiąty drugi, pięćdziesiąty trzeci, pięćdziesiąty czwarty, pięćdziesiąty piąty, pięćdziesiąty szósty, pięćdziesiąty siódmy, pięćdziesiąty ósmy, pięćdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (776, 777, 778, 779, 780, 781, 782, 783, 784, 785, 786, 787, 788, 789))

Dziennik wojny - doba trzysta dwudziesta i trzysta dwudziesta pierwsza (685 i 686)