Dziennik wojny - dzień trzysta czterdziesty, trzysta czterdziesty pierwszy, trzysta czterdziesty drugi, trzysta czterdziesty trzeci, trzysta czterdziesty czwarty, trzysta czterdziesty piąty, trzysta czterdziesty szósty drugiego roku (705, 706, 707, 708, 709, 710, 711)
"Spartanie zrzucali starych i chorych, a ja po prostu zrzucę wszystkich" |
Po tragicznych w skutkach mrozach, które zamroziły prawie całą Rosję, przyszła odwilż. I kiedy lód odpuścił, okazało się, że nic już nie trzyma ścian.
System państwowy, który paraliżuje Rosję, jest jedynym w istocie spoiwem tego pozbawionego jakiejkolwiek wspólnej tożsamości zlepka ludów i religii. Kiedy rozpadnie się system władzy, najwięcej wyszarpie ten, kto będzie przygotowany. Jak klan Kadyrowów w Czeczenii.
Ale dziś nie o największym producencie filmików na tik-toka. I nie będzie do śmiechu.
Ukrainą (i nie tylko) wstrząsnęła afera z odwołaniem ze stanowiska generała Załużnego.
Dwa dni temu pojawiły się plotki, jakoby prezydent Zełeński miał zamiar odwołać generała. Początkowo Załużnemu zaproponowano kierowanie Radą Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, albo stanowisko ambasadora, jeśli sam złoży dymisję. Kiedy padła odpowiedź odmowna, posunięto się do gróźb, że i tak zostanie odwołany, ale nie dostanie nic w zamian.
W mediach pojawiły się przecieki, że nowym głównodowodzącym ma zostać szef GUR Cyryl Budanow. Padało też nazwisko lansowanego przez Zełeńskiego generała Syrskiego.
Ostatecznie Kancelaria Prezydenta Ukrainy i Sztab Generalny zdementowały te informacje. Faktem jednak jest, że w czwartek wieczorem Załużny był u Zełeńskiego na rozmowie.
Nieoficjalnie mówi się, że w ślad za informacjami w mediach rozdzwoniły się telefony przywódców państw wspierających Ukrainę, którzy "wyrażali obawy", związane z przeciekami. W języku dyplomatycznym stwierdzenie "wyrazić obawy' należy odczytywać, jako:
- Pogrzało cię, kolego?
Chociaż według "Washington Post" Biały Dom nie zajął otwartego stanowiska.
Drugim powodem odwrotu Kancelarii Prezydenta miał być fakt, że ani Syrski, ani Budanow nie wyrazili zgody na objęcie stanowiska głównodowodzącego. Budanow jest wywiadowcą i specem od brudnej roboty w interesie państwa, a Syrski może by i chciał, ale doskonale wie, że podpadłby tym armii. W dodatku wojsko zanim nie przepada, oskarżając o szafowanie życiem żołnierzy.
Oczywiście, w armii decyduje rozkaz, ale osobowość dowódcy i zaufanie do niego bardzo mocno wpływa na to, jak bardzo w wykonywanie rozkazów wojsko się angażuje. To (czyli brak tego zaufania) jest jednym z powodów słabości Moskali. Wykonują rozkazy, ale tak, żeby nikt nie powiedział, że tego nie zrobili. Nie wkładają w zadanie całych swoich sił fizycznych i umysłowych, które wolą zachować do walki o przetrwanie.
W efekcie Załużny pozostaje na stanowisku, ale wiadomo, że nie na zawsze. Andrzej Jermak, szara eminencja administracji ukraińskiej, będzie nadal szukał sposobu na pozbycie się generała.
Chodzi o kilka kwestii od silnego autorytetu w społeczeństwie, który zagraża politykom, szczególnie przed wyborami, począwszy do dość twardej postawy w kwestii kontynuowania walki (choć Budanow też jest raczej "jastrzębiem") do sporej niezależności zarówno formalnej, jak i osobistej.
Kanał InformNapalm, zwrócił uwagę na fakt, że jeśli działania Kancelarii Prezydenta mają osłabić poparcie społeczeństwa dla Załużnego, to jest to działanie głupie, bo Załużny w wojsku nie może zdyskontować swojej popularności politycznie, a poza wojskiem, jeśli pójdzie w politykę, staje się rzeczywiście groźnym dla Zełeńskiego rywalem.
Na ulicy Bankowej w Kijowie, gdzie znajduje się Kancelaria Prezydenta, mogą oczywiście liczyć na to, że póki trwa wojna, żadnych wyborów nie będzie (czyli przedłużanie wojny zaczyna być w interesie otoczenia prezydenta Zełeńskiego!), a do tej pory popularność zdymisjonowanego generała wygaśnie.
O ile jego następca przyćmi go sukcesami, bo jeśli nie, Załużny pozostanie symbolem jedynych, jak dotąd ukraińskich sukcesów w tej wojnie, czyli obrony Kijowa, Czernichowa, Sum i Charkowa, dwóch ofensyw pod Charkowem i uwolnienia Chersonia. Zełeńskiego obciążają za to porażki, a szczególnie brak przygotowania kraju na rosyjski atak (jak pisałem, nie jest to do końca prawda, przygotowania były, ale ukryte, bo zamierzano Rosję wciągnąć w zasadzkę, ale odbiór społeczny jest taki, że Ukraina była nie gotowa, a władze zignorowały ostrzeżenia).
W wywiadzie dla włoskiej telewizji RAI-1 prezydent Zełeński niefrasobliwie powiedział, że zamierza wymienić nie tylko jedną osobę, bo
- Potrzebny jest "restart", który dotyczy nie tylko jednego stanowiska, ale kierunku przywództwa kraju.
To wszystko w warunkach bardzo złych prognostyków dla Ukrainy w roku bieżącym.
Co prawda Unia Europejska zatwierdziła pakiet pomocy dla Ukrainy w wysokości 50 miliardów euro, ale pomoc amerykańska utknęła. Rosja i Chiny skutecznie rozproszyły uwagę USA na inne obszary, szczególnie na Bliski Wschód, gdzie Stany robią wszystko, żeby nie dać się wciągnąć w otwartą wojnę, ale mają na to coraz mniejsze szanse.
Jemeńscy Houti zapowiedzieli, że przetną kabel światłowodowy, biegnący dnem Morza Czerwonego. Kabel ten zapewnia dziewięćdziesiąt procent światowej komunikacji internetowej i osiemdziesiąt procent telefonicznej. Czyli ciachnięcie kabla w jednym miejscu ogłusza cały glob.
A internet wymyślono w Pentagonie po to, żeby właśnie takich sytuacji nie było...
W każdym razie to, co Ukraina może w bieżącym roku dostać, stanowi jedną czwartą kwoty, jaką założono w budżecie, że Ukraina dostanie.
Nie chodzi tu o pomoc wojskową, tylko finansową na samo funkcjonowanie państwa, wypłaty pensji, emerytur, czy rent.
- Nie jest dobrze, cesarzu
- jak miał powiedzieć śmiertelnie ranny Jan Longo, genueński dowódca obrony Konstantynopola do ostatniego bizantyjskiego cesarza na kilka godzin przed zdobyciem miasta przez Turków.
Pieniędzy jest mało. Broni jest mało. O szumnie zapowiadanym projekcie unijnym miliona pocisków w rok można zapomnieć, bo przemysł państw UE nie jest w stanie udźwignąć takiej produkcji. Amerykańscy kontrolerzy szukają czterdziestu tysięcy (CZTERDZIESTU TYSIĘCY!) sztuk lekkiej broni piechoty, która trafiła na Ukrainę i nie wiadomo, co się z nią stało.
Armia w tych warunkach szykuje się do kolejnej wiosenno-letniej operacji ofensywnej, ale tym razem nastroje dalekie są od zeszłorocznego entuzjazmu. Przeciwnie, podejście jest takie, że
zrobimy, co trzeba, ale na cuda nie liczcie.
Trochę nastroje poprawiają skuteczne uderzenia GUR w rosyjską infrastrukturę (uszkodzono już sześć rafinerii, wiele magazynów paliw, a także inne obiekty infrastrukturalne), czy zatopienie kolejnego okrętu Floty Czarnomorskiej. Nie zmienia to w niczym ogólnie złej sytuacji Ukrainy w globalnej rozgrywce. Jej pięć minut, kiedy skupiała na sobie uwagę wszystkich, minęło.
Dokładnie nawiązując do tej sytuacji, generał Załużny w artykule opublikowanym na portalu CNN sugeruje, że Ukraina musi przygotować się na czas ograniczonego wsparcia i zmienić swoją strategię na froncie, ograniczając się do skutecznej obrony. Skoro to, co dostarczono w zeszłym roku nie wystarczyło, a teraz będzie mniej, to znaczy, że o skutecznej ofensywie można zapomnieć i trzeba skupić się na utrzymaniu tego, co już jest.
A to dla prezydenta Zełeńskiego jest nie do przyjęcia, bo on chce już zaraz odzyskać całą Ukrainę i w glorii wyzwoliciela przystąpić do wyborów.
Na domiar wszystkiego Chiny ustami swojego ministra obrony Dong Jun, piastującego tę funkcję dopiero od miesiąca, zadeklarowały, że w kwestii Ukrainy poprą Rosję, pomimo nacisków państw zachodnich. I to jest znacząca zmiana retoryki, bo do tej pory Chiny nie zajmowały jednoznacznego stanowiska, a prezydent Zełeński próbował je zjednać. Bez efektu. Po przegranych dla środowisk prochińskich wyborach na Tajwanie Pekin wrócił do retoryki wojennej, a razem z nią otwarcie poparł działania Rosji.
Dong Jun, były dowódca chińskiej marynarki wojennej zastąpił poprzednika Li Szangfu, który przed objęciem stanowiska dowodził wojskami lotniczymi i rakietowymi. Li Szangfu był zakumplowany z rosyjskimi odpowiednikami, wspólnie z którymi modernizował armię. Z identycznym efektem, jak w Jebanarium. Czyli kradzieżami na masową skalę. W lecie ubiegłego roku podczas jednej z prób broni rakietowej pocisk międzykontynentalny nie odpalił z wyrzutni. Sprawdzono czemu i okazało się, że w zbiornikach paliwa ma wodę. Przeprowadzono kontrole we wszystkich jednostkach i okazało się, że to nie był jednostkowy przypadek (wtedy Xi zaczął mówić na forum publicznym, że Chiny zjednoczą Tajwan drogą pokojową). Li Szangfu pod koniec sierpnia zniknął z radarów i nikt nie wie, co się z nim stało.
Nikt nie wie też, co się stało z rosyjskim szefem Sztabu Generalnego Gierasimowem, który zniknął z radarów zaraz po uderzeniu HIMARSów w stanowisko dowodzenia na lewym brzegu Dniepru. Podobno w czasie ataku Gierasimow był tam obecny. Nie ma na to żadnych potwierdzeń, ale generała faktycznie w mediach też nie ma.
Ale pozostając w Chinach, ta wypowiedź ministra ma swoje drugie dno.
Chiny traktują Rosję jako obszar do podporządkowania, co nieźle im idzie (w tym roku w Rosji oficjalnie będzie obchodzony... chiński Nowy Rok). Jednak Moskwa też ma tego świadomość i niekoniecznie dyszy entuzjazmem w tej kwestii. Imperialna polityka Rosji, będąca funkcją polityki Chin, jest jednak dla Kremla sposobem na urwanie się Pekinowi ze sznurka. Jednak aby to się udało, Rosja musi mieć pozycję międzynarodową, pozwalającą jej działać niezależnie od protektora.
I dlatego Putin domagał się "nowej architektury bezpieczeństwa", w której Moskwa byłaby równorzędnym partnerem dla Waszyngtonu i Pekinu i mogłaby rozgrywać swoją pozycję względem obu stolic.
Warunkiem uzyskania tej pozycji było jednak i jest opanowanie Ukrainy i przywrócenie hegemonii w Europie Środkowowschodniej. Tyle, że tu niekoniecznie entuzjazmem dyszą zainteresowane państwa środkowoeuropejskie, a nawet Berlin i Bruksela, bo to oznaczałoby uszczuplenie obszaru ich wpływów.
W efekcie napaści na Ukrainę, Rosja coraz bardziej osuwa się w zależność od Chin, czy to bezpośrednio, czy poprzez powiązane z Chinami państwa bliskowschodnie. Tonie, ale nadal walczy.
W tym kontekście w Pekinie postrzegają zbliżenie między Moskwą a Pjongjang...
Tak, wiem, że nazwa nic wam nie mówi, ale to stolica... Korei Północnej.
A co to za imperium, którego prowincje współpracują ze sobą pomijając Centralę?
Chiny chcą mieć na Półwyspie Koreańskim swojego "psa łańcuchowego", ale niekoniecznie chcą, żeby już zaczął gryźć. Ma rzucać się na płot i szczekać, skupiać uwagę, odwracając ją od działań Chin, a nie prowadzić samodzielną politykę międzynarodową. To samo dotyczy Rosji w Europie. Ma być straszakiem, wymuszającym na Zachodzie rozkładanie sił, a nie samodzielnym graczem. Tymczasem obaj wasale zaczynają grać we własne bierki, na co Pekin nie może pozwolić.
Zatem Chiny zastosowały kij i marchewkę. Marchewka to deklaracja poparcia działań Rosji na Ukrainie. A kij? Kijem jest wizyta wysłannika Pekinu w Waszyngtonie, gdzie poskarżył się on na rosyjsko-koreańskie zbliżenie i zaproponował szukanie rozwiązań, pozwalających zatrzymać obu "szaleńców".
Oczywiście, zdaniem Pekinu, jednym z rozwiązań jest spełnienie "słusznych żądań Rosji". Innymi słowy:
- Jak nie dacie Moskwie Ukrainy, to dogada się ona z Koreą Północną, a wtedy nawet my ich nie będziemy w stanie kontrolować.
Pokrętne to, ale to jest Azja. Tu nic nie jest proste.
Żeby zakończyć wątki dyplomatyczne. W Kanale Zero Krzysztofa Stanowskiego pojawił się wywiad z prezydentem Andrzejem Dudą, w którym na pytanie, czy Ukraina odzyska Krym i Donbas powiedział on dosłownie, że:
Uważam, że Rosja musi być tutaj ciśnięta. Nie wolno dać się Ukrainie poddać i nie wolno, aby Zachód się poddał w tym zwarciu, ponieważ w ten sposób uznamy prawo do odrodzenia się imperializmu rosyjskiego, czego nigdy nam nie wolno uznać, bo ten imperializm zaatakuje.
Na precyzujące pytanie Roberta Mazurka prezydent dodał:
Trudno mi jest na to pytanie odpowiedzieć. Nie wiem tego. Nie wiem tego, czy odzyska Krym, ale wierzę w to, że odzyska Donieck i Ługańsk. Krym jest miejscem szczególnym. Nie wiem tego, czy Ukraina odzyska Krym. On jest szczególny również ze względów historycznych. W istocie, jeżeli popatrzymy historycznie, to przez większość czasu był w gestii Rosji - powiedział prezydent o ukraińskim Krymie.
Oczywiście natychmiast rozpruły się worki z bólem sempiterny. Ambasador Ukrainy w Polsce napisał
Krym to Ukraina: jest i pozostanie. Prawo międzynarodowe - podstawa. Czasowa oupacja Krymu przez Rosję to zbrodnia wojenna, za którą ona zostanie ukarana. Deokupacja Krymu to nasze wspólne z wolnym światem zadanie i obowiązek. Zrobimy to bez wątpienia. Wierzymy i działamy razem
— Vasyl Zvarych (@Vasyl_Zvarych) February 3, 2024
Wtórował mu nasz Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski, który sprostował, że
I w sumie dobrze, że sprostował, bo rosyjska propaganda już na słowach naszego prezydenta żerowała.
Tyle tylko, że zarówno tweet ambasadora, jak pana ministra nie dotyczyły słów prezydenta. Andrzej Duda nie zakwestionował praw Ukrainy do okupowanych terytoriów, tylko przedstawił swoją opinię co do możliwości realizacji planów ich odzyskania.
Polska ma historyczne prawo do Zaolzia, ale możliwości odzyskania go nie istnieją, więc nie ma tematu.
Oczywiście, prezydent myli się potężnie, ale w zupełnie innym aspekcie, niż to, o co prują się jego krytycy.
Zacznijmy od kwestii historycznej.
Zacznijmy od tego, że Krym rosyjski był około dwieście lat i to łącznie z obecną okupacją, zaś cywilizacja na nim liczy sobie z okładem dwa i pół tysiąca lat. Najdłużej był grecki i rzymski, a także scytyjski, huński, chazarski itp.
Do Rusi należał przez jakieś trzysta lat (niecałe), po czym stał się tatarski i tatarsko-turecki cały czas z silnymi wpływami greckimi. Tatarzy panowali na Krymie od połowy XIII do lat osiemdziesiątych XVIII wieku, czyli pięćset lat.
Do Rusi należał przez jakieś trzysta lat (niecałe), po czym stał się tatarski i tatarsko-turecki cały czas z silnymi wpływami greckimi. Tatarzy panowali na Krymie od połowy XIII do lat osiemdziesiątych XVIII wieku, czyli pięćset lat.
Po aneksji Krymu przez Katarzynę II Wielką Nierządnicę, wprowadziła ona ukaz, na mocy którego Krym stał się enklawą dla muzułmanów z podbitych przez nią obszarów dawnych chanatów, szczególnie Chanatu Krymskiego obejmującego znacznie więcej, niż tylko Krym.
Stworzyła w ten sposób swoisty rezerwat dla tych, którzy chcieli pozostać przy muzułmańskiej i tatarskiej tożsamości. Kto chciał pozostać, musiał przejść na islam. Pozostałych, głównie prawosławnych przesiedlono do założonych przez Katarzynę lub już istniejących miast na południu i wschodzie dzisiejszej Ukrainy.
Dlatego w tym czasie przestała istnieć chrześcijańska społeczność Gotów Krymskich, którzy albo przyjęli prawosławie, albo islam i wtopili się w te społeczności.
W efekcie Krym zaczęli zamieszkiwać ludzie, którzy świadomie nie chcieli być Rosjanami, a południową i wschodnią Ukrainę ludzie, chcący tymi Rosjanami być, choć ich przodkowie mieli różne pochodzenie.
To dlatego Tatarzy Krymscy byli solą w oku nacjonalistycznej polityki Stalina. Nie chcieli się asymilować. Dlatego też Krym wybrał w 1991 Ukrainę i dlatego na Krymie jest najsilniejszy ruch oporu, umożliwiający GUR i SZU te wszystkie błyskotliwe uderzenia.
Ale, prezydent ma też sporo racji, bo to na Krymie poparcie dla przynależności do Ukrainy w referendum w 1991 roku było najmniejsze.
Tyle, że to nie było opowiedzenie się za przynależnością do Rosji, a raczej wciąż jeszcze do ZSRS, postrzeganego jako państwo wieloetnicznej, gdzie społeczność krymska ma więcej szans rozwoju (Krym miał status republiki autonomicznej, z własnym samorządem, językiem itp), niż w jednorodnym etnicznie (nieprawda, ale tak to było i często nadal jest postrzegane) państwie ukraińskim. Kwestie te stały się podłożem dość ostrego konfliktu między rządem Ukrainy a ludnością Krymu, co ułatwiło Moskalom inwazję w 2014 roku i aneksję półwyspu.
Sytuacji nie ułatwia struktura narodowościowa, w której co prawda ponad jedną trzecią stanowią Ukraińcy i Tatarzy, a z pozostałych dwóch trzecich znaczna część to wojskowi i ich rodziny, ale nadal Rosjanie mają tu dużo do powiedzenia.
Kontrolowanie półwyspu, na którym popiera cię co piąty (Ukraińcy), warunkowo co dziesiąty, a spośród reszty większość tobą gardzi lub nienawidzi, jest zadaniem dość trudnym.
I faktycznie znacznie lepsza sytuacja jest, a raczej do 2014 roku była w Obwodzie Donieckim i Obwodzie Ługańskim, gdzie większość (między pięćdziesiąt cztery a prawie sześćdziesiąt procent) stanowili Ukraińcy. Tyle, że ta sytuacja jest już nieaktualna, bo kto czuł się Ukraińcem to w większości z Donbabwe i Ługandy wyjechał.
Zatem obecnie większość stanowią Rosjanie lub Ukraińcy postrzegający siebie jako jednak odmiana Rosjan.
Ale tu zaczynają się niuanse.
Na Krymie za przynależnością do Ukrainy opowiedziało się pięćdziesiąt cztery procent głosujących. Zakładając, że wszyscy z tych dwudziestu procent Ukraińców opowiedzieli się za, oznacza to, że pozostałe trzydzieści trzy procenty składały się z Tatarów i Rosjan. Czyli przynajmniej co trzeci krymski Rosjanin chciał być obywatelem Ukrainy.
Przekładając na ogólną strukturę ludności, za Rosją na Krymie jest około czterdziestu procent mieszkańców, przy czym tylko część Rosjan.
Zupełnie inna sytuacja jest u Ługandonów. Tam za Ukrainą opowiedziało się po osiemdziesiąt trzy procent ludności, co przy blisko sześćdziesięcioprocentowej reprezentacji Ukraińców daje zaledwie dwadzieścia pięć do trzydziestu procent na wszystkie inne nacje. Oznacza to, że co drugi Rosjanin był za przynależnością do Ukrainy.
Są jednak niuanse.
Na Krymie za Ukrainą było półtora raza więcej nie-Ukraińców, niż Ukraińców.
W Donbabwe i Ługandzie nieukraińskich zwolenników Ukrainy było trzykrotnie mniej, niż Ukraińców.
Po ucieczce Ukraińców z zaanektowanych terytoriów w 2014 roku na Krymie zwolenników Ukrainy zostało więcej, niż Donbasie.
(Krym nie sformował swoich jednostek do najazdu na Ukrainę, w przeciwieństwie do Ługandy i Donbabwe).
Streszczając ten wywód w jednym zdaniu, na Krymie Ukraina ma obecnie większe poparcie, niż w Donbabwe i Ługandzie. Dodając fakt, że większość zwolenników poddania Krymu Ukrainie wyjechała razem z Flotą Czarnomorską, już uciekła lub ucieknie w momencie ukraińskiego ataku, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że wkraczające SZU będą witane jako wyzwoliciele, a nie najeźdźcy (warto zauważyć, że Atesz składa się z Tatarów i Rosjan oraz Ukraińców, którzy nie są trzonem tego ruchu).
Zupełnie inna sytuacja jest w Ługandzie i Donbabwe, gdzie poparcie dla Ukrainy jest naprawdę mizerne, choć Rosjanie są coraz bardziej postrzegani niechętnie. Ale Ługandony nie zamierzają zwracać się przeciw Moskwie, jedynie domagają się traktowania tak samo, jak inni Rosjanie.
Drugi aspekt, z powodu którego pan prezydent nie ma racji, jest czynnik militarny.
Krym nie jest żadną niezdobytą twierdzą, jak bredzą rosyjscy propagandziści. Zdobywany był wielokrotnie, także w czasach najnowszych. W końcu sami Rosjanie zajęli go ledwie dziesięć lat temu. Półwysep, a praktycznie, nie licząc bardzo wąskiego Przesmyku Perekopskiego, bardzo łatwo izolować, a w większości płaski teren ułatwia działania zaczepne (tylko na południu są góry).
W przeciwieństwie do Krymu Ługanda i Dobabwe są bardzo dobrze skomunikowane z Rosją, co oznacza, że bardzo trudno je izolować, a o możliwościach operacyjnych świadczy zarówno rozpaczliwe walenie rosyjskimi głowami w ukraińską ścianę od dziesięciu blisko lat, jak i fiasko kontynuacji ofensywy charkowskiej w zeszłym roku. Donbabwe to teren górzysty z niezłą siecią kolejową, co ułatwia obronę w oparciu o granicę Rosji, a Ługanda to szereg pasm górskich, biegnących z północy na południe, z których każde może być kolejną rubieżą obrony.
Wreszcie, opanowanie Krymu otwiera drogę do wyzwolenia Zaporoża i Mariupola, a opanowanie Ługandy i Donbabwe rodzi więcej problemów, niż możliwości. Mówił o tym swego czasu Cyryl Budanow. Szkoda, że doradcy naszego prezydenta nie czytają wypowiedzi szefa ukraińskiego wywiadu.
Tym niemniej histeria, jaką wywołała wypowiedź prezydenta Dudy (w tym przepraszanie Ukraińców za niego!) świadczy o tępocie histeryzujących. Jego wypowiedź jest błędna, ale nie z tych powodów, którymi mentalnie masturbują się histerycy.
A teraz jeszcze raz przeczytajcie powyżej, co napisał generał Załużny. Nie współbrzmi to ze słowami naszego prezydenta?
Dobra, zostawiamy wielką politykę i niekumatych internautów, komentujących coś, czego nie rozumieją.
Wracamy do dywersyjnych uderzeń ukraińskich, o których wspomniałem wyżej.
Ukraina wraca do sprawdzonej w pierwszej fazie rosyjskiego najazdu strategii i skutecznie uderza w rosyjskie zaplecze.
W Moskwie są nieco zaniepokojeni, bo uderzenia sięgają coraz dalej w głąb terytorium Rosji, a wymierzone są głównie w rafinerie, składy paliw i infrastrukturę naftową. Uderzone zostało już sześć rafinerii.
Trafienie dronem rafinerii w Petersburgu
Wczoraj w kosmos poleciała "instalacja ELOU-AVT-5" w rafinerii w Wołgogradzie (najnowsza, oddana w zeszłym roku), która jest dość istotnym elementem procesu rafinacji ropy naftowej.
W wyniku tych ataków eksport rosyjskiej ropy spadł o jedną trzecią w stosunku do stycznia zeszłego roku, a w lutym będzie gorzej. W Moskwie otwarcie mówi się o zakazie eksportu ropy, co oznacza także zmniejszenie się wpływów do budżetu, w którym już brakuje pieniędzy.
Ukraińskie rakiety po raz kolejny uderzyły w krymskie lotnisko wojskowe w Belbeku, robiąc tam potężną kaszanę.
Na zdjęciach satelitarnych widać, że jednym z celów były magazyny, które zostały zniszczone.
Zniszczeniu miały ulec także trzy Suki (dwa Su-27 i jeden Su-30), które nie zdążyły wystartować. Zginąć miało dwunastu bojców, a dziesięciu zostało rannych.
I to wszystko pięcioma rakietami, bo tylko tyle przebiło się przez OPL z dwudziestu czterech wystrzelonych.
Ukraińcy konsekwentnie wyłączają Rosjanom światło, biorąc odwet za zeszłą zimę.
Tutaj przedmieście Moskwy w chwili trafienia w podstację
Swoją drogą, ciekawe, że w tym roku Rosjanie nie atakują infrastruktury energetycznej, choć jesienią obawiano się, że drugiej takiej zimy sieć ukraińska nie wytrzyma. Co więcej, od dłuższego czasu nie było dużych uderzeń rakietowych i dronowych. Niewykluczone, że zbierane są pociski na atak w rocznicę inwazji.
Najważniejsze jednak było zniszczenie przez ukraińskie drony morskie rosyjskiej fregaty rakietowej "Iwanowiec".
Miesiące zakończonych różnymi wynikami prób ataków dały w końcu opracowanie skutecznej taktyki:
uderzenie grupą dronów, pierwszy uszkadza napęd, zatrzymując okręt i uniemożliwiając manewrowanie, reszta dobija bezbronną łajbę.
Zabawne, że w dniu zatopienia "Iwanowca" w telewizji pojawił się reportaż z ćwiczeń, w czasie których załoga "obroniła się" przed dronami
Front się stabilizuje. Rosjanie krzyczą głośno, że w Awdijówce zajęli dziewiętnaście domów, ale obszar ten nadal jest szarą strefą.
Fragment walk pod Awdijówką. Na drugim piętrze są ukraińscy spadochroniarze, a na parterze Rosjanie. Przybywa kawaleria... dron, który toruje drogę odciętym desantowcom
A tak wygląda n-ta próba rosyjskiego ataku pod Nowomichajłówką. W piach poszło pięć czołgów i siedem BMP
Po krótkiej próbie wypchnięcia Ukraińców z przyczółka pod Krynkami, inicjatywa znów przeszła w ręce Sił Zbrojnych Ukrainy, które starają się ten przyczółek poszerzyć. Na razie odzyskano pozycje utracone w styczniu.
Poza tym, nic szczególnego.
Prezydent Zełeński znów pokazał klasę i odwiedził żołnierzy na froncie. Pod Robotynnem. Czyli tam, gdzie od dwóch tygodni nic szczególnego się nie działo.
Pod Awdijówkę nie dotarł, choć ponad rok temu bywał pod Bachmutem. Tym razem zabrakło chęci. Może po prostu nie chciał stawać twarzą w twarz z żołnierzami, którzy walczą tu od dwóch lat bez rotacji i odpowiadać na pytania, kiedy będą zmiennicy.
Ustawa mobilizacyjna wciąż nie została uzgodniona. A czas płynie.
Ukraina wymieniła kolejnych jeńców. Wróciło dziewięćdziesięciu pięciu żołnierzy, w tym obrońcy Mariupola.
Ale rodziny pozostających w niewoli azwoców protestują w Kijowie, domagając się większej aktywności władzy.
Od jutra (a w sumie od dziś, bo przeczytacie to rano) na wschodzie Polski obowiązuje ostrzeżenie nawigacyjne dotyczące nieplanowanej aktywności lotnictwa wojskowego. Oznacza to, ze nad zaznaczonym terenem samoloty wojskowe mają pierwszeństwo i mogą startować bez zapowiedzi.
Rozbudowywane są też po polskiej stronie umocnienia na granicy z Białorusią i Rosją.
Władymir Osieczkin i portal gulagu.net twierdzą, że to reakcja na spodziewaną na dniach inwazję Rosji na Białoruś.
I to jest dobra informacja!
Putin do kampanii wyborczej potrzebuje nimbu zwycięzcy, zbierającego "utracone" rosyjskie ziemie. O sukcesie na Ukrainie może zapomnieć, więc rzuci się na Białoruś i tak już całkowicie Rosji podporządkowaną.
Pośrednio to przyznanie się do klęski.
W najbliższym czasie okaże się...
Komentarze
Prześlij komentarz