Dziennik wojny - dzień trzysta czterdziesty dziewiąty, trzysta pięćdziesiąty, trzysta pięćdziesiąty pierwszy, trzysta pięćdziesiąty drugi, trzysta pięćdziesiąty trzeci, trzysta pięćdziesiąty czwarty i trzysta pięćdziesiąty piąty (714, 715, 716, 717, 718, 719, 720)
Nius tygodnia to oczywiście odwołanie generała Załużnego i zastąpienie go generałem Syrskim, który mimo pierwotnej odmowy ostatecznie zgodził się na taką zmianę. Internet huczy od komentarzy od "wicie-rozumicie, to przecież nic niezwykłego" do dość dosadnych, wychodzących też z sił zbrojnych, że jest to decyzja fatalna.
Pożegnalny tweet generała Załużnego |
Oczywiście, rację mają ci, którzy piszą, że nie wszystko, co obciąża Syrskiego jest faktycznie jego winą, bo czasem miał po prostu dyspozycje odgórne i musiał je wykonać, jak choćby w Bachmucie, gdzie kazano mu trwać na pozycjach, choć wszyscy spece mówili, że nie da się ich utrzymać.
Różnie też można mówić o wynikach jego dowodzenia. Jedni oskarżają go o masakrę pod Debalcewem w 2015, inni wskazują, że wyprowadził wtedy swoich ludzi z okrążenia.
Nie ulega wątpliwości jednak, że to on dowodził pod Kijowem dwa lata temu, on przeprowadził dwie ofensywy pod Charkowem, uwalniając prawie całe terytorium obwodu i o on ogarnął pieprznik w Donbasie, jaki zostawił po sobie jego poprzednik.
Nie zmienia to faktu, że opinia o nim nie jest zbyt pozytywna. Uważany jest za technokratę, nie liczącego się z ludźmi i kosztami. Nastawionego zadaniowo.
Do pewnego stopnia jest to opinia pozytywna, bo dowódca powinien być nastawiony zadaniowo. Pytanie, co uważa on za swoje zadanie.
Po objęciu stanowiska Syrski zadeklarował kontynuację linii generała Załużnego, czyli oszczędzanie ludzi i strategiczną obronę.
"Zełeński przeciw Załużnemu: szokujące realia walczącego kraju" - komentarz z prasy... kazachskiej! |
W ślad za tą zmianą sypią się dymisje wszystkich prawie dowódców wyższego szczebla. Wymieniony został praktycznie cały Sztab Generalny. Między innymi odejść musiał generał Najew, dowódca Połączonych Sił Zbrojnych Ukrainy, czyli zgrupowania broniącego odcinka w Donbasie oraz generał Aleksander Tarnawski, odpowiadający za kąt między Donieckiem a Węglodarem, autor lania, jakie Moskale dostali od Ukraińców rok temu.
O dymisji tych dwóch od dawna się mówiło. Podobno niezbyt akceptował ich minister obrony Rustem Umerow. Obu łączy to, że dość skutecznie walczyli na tym bardzo trudnym odcinku frontu i że głośno wyrażali krytyczne uwagi co do ogólnego dowodzenia państwem w czasie wojny. Najew wzywał do ewakuacji mieszkańców północnej Ukrainy jeszcze w lipcu zeszłego roku (jesienią faktycznie na terytorium ukraińskie przeniknęły stamtąd grupy dywersyjne, które dokonały rzezi na wysuniętych posterunkach ukraińskich).
Najnowszy rajd moSSkiewskich terrorystów miał miejsce dwa tygodnie temu koło Sum. Bandyci zastrzelili dwoje cywilnych Ukraińców |
Tarnawski głośno mówił o brakach w zaopatrzeniu, szczególnie w pociski artyleryjskie.
Łącznie mówi się o dziesięciu generałach, przy czym niektórzy o dymisji dowiedzieli się z mediów zanim wręczono im odpisy z rozkazów personalnych.
Takie trochę to słabe.
Nowy sztab generalny Sił Zbrojnych Ukrainy to w większości młodzi ludzie, bez obciążeń służbą w sowieckiej armii. Część z nich wywodzi się z najbardziej zaczepnych jednostek, wszyscy są doświadczonymi dowódcami.
Czas pokaże, czy rację mają krytycy, czy optymiści.
Na odchodnym generał Załużny dostał Gwiazdę Bohatera Ukrainy (odznaczenie o cokolwiek posowieckim charakterze). Razem z nim odznaczony został Cyryl Budanow.
Decyzja prezydenta Zełeńskiego wywołała oczywiście pewien ferment, w końcu generał Załużny jest symbolem zwycięstw Ukrainy w wojnie, ale nie na tyle poważny, by miało to na chwilę obecną zachwiać strukturami władzy na Ukrainie. Czy to w segmencie cywilnym, czy to wojskowym.
Problem może pojawić się z czasem, w miarę pogarszania się sytuacji Ukrainy na polu bitwy.
Decyzja prezydenta ma jednak szkodliwy wymiar z zupełnie innego powodu. Media rosyjskie od razu podchwyciły, że generał Syrski jest etnicznym Rosjaninem, a jego matka i brat mieszkają we Włodzimierzu koło Moskwy (200 kilometrów od rosyjskiej stolicy, czyli mniej więcej jak Radom od Warszawy). W sieci pojawiły się zdjęcia obojga, jak uczestniczą w demonstracji "Nieśmiertelny Pułk" poświęconej czci poległych w II wojnie światowej.
I oczywiście, nie ma w tym nic zdrożnego. Równie dobrze można by robić wyrzuty polskiemu generałowi Szeptyckiemu (dwa jego bracia byli liderami ukraińskiego ruchu narodowego), czy admirałowi Unrugowi. A nawet mojemu dziadkowi, który odrzucił propozycję podpisania deklaracji wyższej kategorii niemieckości, choć jego kuzyn był w SS.
Ale nacjonalistyczna propaganda rosyjska na tym właśnie żeruje, dostarczając argumentów za tezą, że w istocie wojna na Ukrainie jest "wojną domową" pomiędzy "Rosjanami". I w tym kontekście zastąpienie wywodzącego się ponoć z polskiej szlachty Załużnego Rosjaninem Syrskim jest strzałem we własną stopę. To podanie przeciwnikowi propagandowej amunicji.
Inny przykład tej narracji i wizerunkowego samobójstwa to reportaż o ukraińskim dowódcy Bradleya, który podjął skuteczną walkę z rosyjskim czołgiem. Chłopak został za to odznaczony, co podano do publicznej wiadomości, ujawniając jego dane personalne. Rosjanie poszperali i "odkryli", że dowódcą rosyjskiego czołgu był... ojciec dowódcy ukraińskiego Bradleya.
Co robi propaganda ukraińska?
Reportaż o walce syna z ojcem!
Popierniczyło was?
Może jeszcze zróbcie reportaż o tym, że Ukrainę stworzyli sowieci, idealnie się wpiszecie w putinowską narrację.
A jak jesteśmy przy putinowskiej narracji, to moskiewskie książątko, rojące, że jest dla kogokolwiek partnerem, ale uzależniające swój kraj od Chin, dało głos trumpistowskiemu, prorosyjskiemu dziennikarzowi... propagandyście Tuckerowi Carlsonowi.
W ogóle, to z Carlsonem wyszedł niezły cyrk. Zajawiono jego przyjazd, jakby to był jakiś prezydent mocarstwa. Kremlowskie telewizje śledziły każdy jego krok. Mało brakło, a zrobiliby reportaż na żywo z korzystania z toalety.
Informacja o tym, co Carlson jadł na obiad |
Wreszcie jeden z Putinów udzielił wywiadu (spóźniając się dwie godziny - wreszcie to na niego ktoś musiał czekać, bo od dwóch lat to on stoi regularnie w poczekalni), który też mocno zajawiano w rosyjskich mediach, nadały go chyba wszystkie telewizje, a nawet...
wszedł na ekrany kin (w Polsce w kinie transmitowano pierwsze posiedzenie nowego Sejmu, więc jak widać znowu Polska jest trendsetterem świata).
W wywiadzie jeden z Putinów powtórzył całość swoich bredni, w tym o historycznych prawach Rosji do Ukrainy, bo przecież "kiedyś wchodziła w skład Imperium Rosyjskiego", ale dodał też parę nowych bzdurek. Mnie najbardziej ubawił passus, że:
1. Ukraina to sztuczny twór powstały z woli Rosji w czasach ZSRS (w pewnym sensie prawda, bo Ukraińska SSR to pierwsza forma państwowa Ukrainy, która istniała dłużej, niż kilka miesięcy i która miała nawet reprezentację w ONZ), ale
2. nazwę Ukraina wymyślili Polacy (to akurat prawda, bo oznacza ona po prostu pogranicze, zaś ludność Ukrainy nazywać Ukraińcami zaczął jeden z Potockich w XVIII wieku w ramach walki z rosyjskim imperializmem i to Polacy zaczęli budzić ukraińską oraz białoruską tożsamość narodową), ale
3. ukraiński ruch narodowy to dzieło austriackich służb (też poniekąd prawda, bo rzeczywiście w ramach skłócania poddanych Cesarstwa austriacki wywiad wykorzystał budzący się ukraiński ruch narodowy przeciw Polakom podobnie, jak skierował frustrację Słowaków przeciw Węgrom, idea była ta sama, co w Rosji: Wiedeń miał być gwarantem pokoju między skłóconymi etnosami).
Niemniej, jakim cudem te trzy oderwane od siebie fakty (mocno przy tym naciągane) jeden z Putinów powiązał w całość, to nie mam pojęcia.
Równie dobrze można powiedzieć, że pojęcie Słowaka stworzyli Węgrzy (na określenie większości etnicznej w swoim państwie), słowacki ruch narodowy stworzyli Austriacy i Niemcy, żeby szachować Węgrów i Czechów oraz że Słowację stworzyła Unia Europejska.
I w jakimś sensie będzie to prawda, ale w rodzaju trzeciego typu prawdy księdza Tischnera.
Czy Polacy ze Śląska Cieszyńskiego są mniej Polakami, bo ich poczucie polskiej tożsamości narodowej rozwinęło się w XIX wieku w opozycji do katolicyzmu (Czesi i Austriacy) oraz niemieckojęzycznych Austriaków i Niemców?
Przecież to bzdura.
Ale największe oburzenie wywołał tekst o tym, że II wojnę światową sprowokowała Polska, która nie spełniła niemieckich żądań oddania "odwiecznie niemieckich terytoriów".
Oczywiście, tekst ten, przez odwołanie do historycznego przykładu służył kolejnemu usprawiedliwieniu napaści, ale wywołał oburzenie nawet w Rosji, gdzie do prokuratury trafiło zawiadomienie o popełnieniu przez Putina przestępstwa polegającego na pochwalaniu nazizmu.
Na Ukrainie żartują, że wywiad potwierdza, że Putin żyje, bo żaden sobowtór nie wymyśliłby takiej ilości kretynizmów.
Chociaż już wcześniej dublerzy wielokrotnie szokowali wypowiadanymi w imieniu Putina idiotyzmami.
A w Chinach i Mongolii już zareagowali pokazując, że w sumie na podstawie słów jednego z Putinów mogą legalnie zagarnąć przynajmniej Daleki Wschód, a najlepiej całą Rosję.
Wywiad Tuckera poszedł w świat, przede wszystkim amerykański, dokładnie w dniu, kiedy senatorowie głosowali nad tym, czy temat pieniędzy dla Ukrainy, Tajwanu i Izraela głosować razem z kasą na wzmocnienie granicy, czy osobno. W efekcie obie kwestie rozdzielono większością dwa do jednego, a następnie przegłosowano w senacie. Ukraina dostanie prawie tyle, ile planowano. Wiadomo, że GOP zrobią dla Izraela wszystko. Nawet dadzą kasę na Ukrainę.
Jest jednak niuans. Do Kijowa nie pójdzie gotówka (w małej ilości), ale konkretna broń i wyposażenie wyprodukowane w USA. Więc pieniądze na pensje Ukraina musi znaleźć gdzie indziej.
Na dokładkę w mediach amerykańskich pojawił się też wywiad z rosyjskim ambasadorem przy Organizacji Najbardziej Zbędnej. Z wiadomą treścią.
Demokratyczny świat oczywiście się oburza.
Ale te działania mają drugie dno.
Po pierwsze, Tucker pełni tu rolę nie tylko prorosyjskiego propagandysty, ale też emisariusza środowisk MAGA do Putina. Jaka była treść rozmów poza kamerą, nie wiemy. Najprawdopodobniej usłyszał warunki, pod jakimi Trump jest gotów wygasić konflikt. Wiadomo, że opór Ukrainy powiązany jest ściśle z zachodnią pomocą i zakręcenie kurka zmusza Kijów do rozmów.
Republikanie pokazali, że mogą przyblokować Ukrainie pieniądze, po czym pokazali, że są w stanie je odblokować.
I teraz od decyzji Kremla zależy, jaka będzie decyzja przyszłej administracji USA. Trump zadeklarował, że może zakończyć wojnę w 24 godziny, a środkiem do tego może być udzielenie odpowiedniej pomocy Ukrainie.
Na Kremlu potrafią liczyć i doskonale wiedzą, że zachodnia kroplówka uniemożliwia Moskwie podbój Ukrainy, ale nie daje Kijowowi możliwości przełamania sytuacji na swoją korzyść.
Zatem jeden z Putinów usłyszał "warunki brzegowe", wśród których najprawdopodobniej jest zadeklarowanie przez Moskwę neutralności w konflikcie amerykańsko-chińskim. Co oczywiście nie ma szans się zdarzyć. Stany, jeśli chcą mieć wolną rękę na Pacyfiku, muszą zneutralizować Rosję. I tyle.
Oczywiście, Carlson podsumował swój wywiad słowami wspierającymi putinowską wersję świata, ale niestety, tak to działa. Jeśli ma nadal pełnić swoją rolę łącznika z Kremlem, Kreml musi mu ufać.
Druga kwestia jest bardziej złożona.
Wbrew bulwersacji liberalnej strony politycznego sporu, pozwolenie przeciwnikowi żeby mówił, daje często znacznie lepszy efekt, niż jakakolwiek propaganda. Dlatego blokowanie przeciwnych opinii nie ma sensu, bo poddany medialnej presji człowiek, o ile nie jest kretynem, sam zacznie szukać weryfikacji. Zatem, jak się mówi na polskiej prawicy "dajcie im mówić". Nic nie ośmieszyło niektórych polskich ugrupowań politycznych bardziej, niż publiczne wypowiedzi ich liderów, powtarzane ze śmiechem w nieskończoną ilość razy.
Tyle, że na Ukrainie nie za bardzo jest do śmiechu.
W Kosmaczu koło Stanisławowa (Iwano-Frankowsk) wzburzony tłum napadł i pobił kobietę oraz jej sześcioletnią córkę.
Inspiracją do zamieszek była plotka jakoby wystawiała ona mieszkańców tej miejscowości komisarzom wojskowym prowadzącym mobilizację.
Już po incydencie mieszkańcy spotkali się z przedstawicielami struktur werbunkowych wojska i na tym spotkaniu mówili, że nie rozumieją z kim i o co jest wojna!
Przerażające? No to coś lepszego. W Kijowie, który ledwie dwa lata temu cudem oparł się moskiewskiej inwazji, młodzież nic nie wie o wojnie.
No dobrze, takie sondy robi się tak, że z pięćdziesięciu wywiadów wybiera się pasujące pod tezę. Ale jednak trochę pasujących pod tezę się znalazło.
Okazuje się, że ukraińska narracja leży i kwiczy na Ukrainie!
Już wcześniej dochodziły sygnały, że znaczna liczba mieszkańców Ukrainy, nawet z obszarów przyfrontowych, "łyka" propagandę rosyjską. Tu jednak jest znacznie gorzej, bo jakiś procent obywateli Ukrainy ma walkę ich kraju o istnienie w du... żym poważaniu.
Dramat? Na pewno, ale nie łudźcie się, że u nas będzie inaczej. To ta sama postawa, co naszych dzbanów, bredzących, że gdyby Piłsudski nie angażował się na Wschodzie, można by wywalczyć więcej od Niemców i Czechów (nie można by, bo w kwestii Niemiec ręce wiązało nam stanowisko sojuszników, podobnie jak z Czechami). Fakt, że zaangażowanie na Wschodzie wynikało z agresji Rosji przeciw Polsce i Europie ("Po trupie pańskiej Polski do rewolucji światowej!") do naszych dzbanów nie dociera.
Jeśli zdarzy się, że Rosja nas otwarcie zaatakuje, znajdą się debile, uważający, że nie wiedzą, o co walka, a Białostocczyzna, jako "region prawosławny" w zasadzie powinna być białoruska. I będą uciekali z podkulonym ogonem za granicę, żeby żyć na cudzej łasce, zamiast bronić swojego.
Każdy naród ma swoich debili.
A jak mówimy o uciekinierach, to policzono, kto z Ukrainy nawiał za granicę. Okazuje się, że największy odsetek stanowią ludzie z obszarów najmniej zagrożonych. Ci sami, którzy nie palą się do walki w obronie własnego państwa.
Oczywiście, na tym żerują rosyjscy prowokatorzy, starający się rozbić Ukrainę wewnętrznie i wywołać zamieszanie na ukraińskich tyłach.
Tyle, że aby sprowokować, trzeba mieć kogo. Tak, jak ruSSkie onuce żerują na słusznym gniewie europejskich rolników (tak na marginesie, ukraińskie mendia wciąż nie dostrzegają protestów rolniczych w Niemczech i Francji, papka dla przeciętnego Ukraińca mówi tylko o Polsce), tak wykorzystują uzasadnione lęki mieszkańców oddalonych od frontu regionów Ukrainy przed wojną. Ukraińskie media zajmują się jednak nie promowaniem odpowiedniej narracji w społeczeństwie, a pompowaniem ego swoich liderów.
Zgadnijcie, jaki będzie tego efekt.
Entuzjazm do walki spadł tak bardzo, że policjanci z pułku specjalnego z Dnipro ODMÓWILI wykonania rozkazu o przeniesieniu do Brygady Szturmowej "Liut". W odpowiedzi władze rozwiązali wszystkie policyjne jednostki specjalne i po prostu przepisali ateków do brygady.
Bzdura straszna, bo o ile można zrozumieć udział policjantów z jednostki KORD w obronie Mariupola, czy nawet utworzenie ochotniczej brygady policyjnej, jaką była "Liut", to jednak zadania policji, a zatem i wyszkolenie, są zupełnie inne, niż wojska. Posyłanie ateków do okopów to marnowanie ludzi, potrzebnych na innych odcinkach. W końcu zagrożenie dywersją i działaniami terrorystycznymi wcale w wyniku wojny nie zmalało, a wręcz wzrosło.
Poszukiwanie ludzi do walki podsunęło władzom Ukrainy także taki pomysł, żeby ściągnąć z emerytur wojskowych, których jest... sto pięćdziesiąt tysięcy.
W sumie nareszcie ktoś na to wpadł. U nas emeryci mundurowi są na listach mobilizacyjnych do ukończenia sześćdziesiątego roku życia, a oficerowie nawet nieco dłużej. Po tę rezerwę należało sięgnąć już dawno. Jakoś nikt o tym nie pomyślał. Wolano bawić się w łapanki po klubach.
Na szczęście dla Ukrainy druga strona nie jest mądrzejsza, a rzekłbym, że wręcz głupsza. O ile bowiem huczne świętowanie w Moskwie chińskiego Nowego Roku można traktować jako element folkloru wielonarodowego państwa...
To jednak skala i forma aktywności chińskiej na Syberii ma już wszelkie cechy rozwiniętego kolonializmu przy pozorach suwerenności Moskwy nad regionem.
Przypomina to 1:1 położenie Rzeczypospolitej względem Moskwy w XVIII wieku i raduje serce, że każdy dostanie to, co zrobił innym.
Tymczasem tak wygląda rosyjska "brama na Morze Kaspijskie", czyli Astrachań.
Abdykację rosyjskiego państwa widać gołym okiem.
Wracając do Ukrainy.
Sytuacja militarna, nie licząc Awdijówki, bez poważniejszych zmian. Jedną z pierwszych decyzji nowego głównodowodzącego, czyli generała Syrskiego po objęciu stanowiska było rzucenie na ten odcinek ostatnich rezerw, w tym świeżo uzupełnionej po wycofaniu spod Bachmutu 3 Brygady Szturmowej Gwardii Ofensywnej "Azow".
Ten żołnierz Trzeciej Brygady miał szczęście. Już po nagraniu przez niego tego pożegnania z bliskimi, został jednak odnaleziony przez swoich. Ewakuowano go i przeżył.
A tak pod Srebrzanką walczy "drugi" Azow, czyli Dwunasta Brygada
Widać, że nie będzie żadnego wycofania, tylko do upadłego obrona ruin, które już dawno powinno się oddać, bo wręcz nie sposób się w nich bronić. Powtórka z Bachmutu, Soledaru, Sewerodoniecka i Limana ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Tymczasem Rosjanie odcięli koksownię i ostatnią drogę zaopatrzenia garnizonu...
Ile jeszcze ludzi musi zginąć dla bezsensownych ambicji polityków?
Ultrasi Dynama Kijów oddają hołd swoim poległym kolegom
A skutek jest taki, że nie uda się utrzymać nie tylko Awdijówki, ale prawdopodobnie pod Bachmutem sytuacja ulegnie pogorszeniu. Rosjanie naciskają tu z północnej flanki na Jar Czasów.
Generalnie nastroje w wojsku dalekie są od entuzjastycznych i jeśli władze nie ogarną tematu, dziarskie piosenki nie wystarczą.
A ustawy mobilizacyjnej wciąż nie ma.
Komentarze
Prześlij komentarz