Dziennik wojny - doba trzysta pięćdziesiąta ósma i trzysta pięćdziesiąta dziewiąta


 Z czołgami jest jak ze statusem związku na facebooku: to skomplikowane. 
Po szumnych deklaracjach, kto ile da, zaczęło się "tak, ale". W efekcie na już zmontowany został stan jednej brygady Leopardów 2, w której połowę stanowią pojazdy z Polski.
A reszta?
A resztę trzeba czytać między wierszami. 
Szwecja i Finlandia dadzą swoje, jak zostaną oficjalnie członkami NATO - czyli być może już w lecie, bo ich członkostwo blokowane jest przez Turcję Endorgana, który raczej majowych wyborów nie wygra. 
Holandia nie da czołgów Leopard 2, tylko amunicję i części do nich. Dokładnie tyle, żeby starczyło dla osiemnastu pojazdów. Czyli tylu, ile Holandia zadeklarowała, że da. 
Przekazanie samolotów w częściach cos wam mówi?
Kilka państw skorygowało się z Leopardów 2 na Leopardy 1. Czemu? Bo tych drugich mają więcej i chętnie się ich pozbędą. 
Co? Że dają to, czego nie potrzebują? No logiczne. Niektórzy by chcieli, żeby państwa europejskie całkowicie pozbyły się broni i posłały na Ukrainę. Wtedy bez strzału będzie można je zająć mobikami z Białorusi i to bez ciężkiego sprzętu.
Cała sztuka wspierania sprzętowego Ukrainy polega na spełnieniu warunków brzegowych, czyli:
- daniu tego, co jest najbardziej potrzebne teraz i w najbliższym nadchodzącym etapie działań,
- daniu tego, czego żołnierze ukraińscy mogą użyć od razu, do obsługi czego są przeszkoleni, 
- daniu tego, co jest łatwe w obsłudze logistycznej (tu przypomina się porażka z Panzerhaubitze 2000), a do tego przy tym wszystkim jednocześnie
- nie zachwiewając własnego potencjału obronnego. 
Co z czołgów zostało przekazane Ukrainie w styczniu i lutym (jak rozumiem, chodzi o jednoznaczne decyzje, a nie o mgliste obietnice, ani o realną obecność na Ukrainie). Trzeba do tego dodać Bradleye, które choć formalnie są pojazdami wsparcia piechoty, pełnią też rolę niszczycieli czołgów. 

Czym dysponują darczyńcy


I to naprawdę nie jest łatwe. Nie jest bowiem sztuką wysłać na Ukrainę tony sprzętu i amunicji. Ważne, żeby one się tam przydały i żeby jednocześnie nie okazało się, że sami jesteśmy bezbronni. 
Nie bez znaczenia jest też wytworzenie odpowiedniej "mgły wojny" tak, żeby przeciwnik nie wiedział, czy czołgi są, czy nie i ile. To pozwoli wytworzyć czynnik zaskoczenia. Przeciwnik po prostu wrypie się na czekającego na niego Leośki. Węglodar przy tym to będzie igraszka. 

A jakie są skutki dotychczasowych dostaw? 
W zakresie artylerii, bo ona tu jest najważniejsza, znacznie ważniejsza, niż czołgi, obecnie w SZU stosunek sprzętu posowieckiego i natowskiego wynosi pół na pół, przy czym sowiecki jest stopniowo wycofywany. Z dwóch przyczyn. Pierwsza jest taka, że po prostu się zużywa, a nie ma sensu w niego inwestować, bo (druga przyczyna) kończy się do niego amunicja. I nawet uruchomiona pod Kijowem produkcja pocisków artyleryjskich w sowieckich kalibrach tego nie zmienia, bo miesięczna produkcja jest wystrzeliwana w kilka dni. Po prostu amunicji posowieckiej jest i będzie coraz mniej. 
Ukraińcy robią więc to samo, co Rosjanie: zużyte części jednych dział zastępują dobrymi częściami innych. I tak z czterech niesprawnych sztuk artylerii robi się jedną działającą. 
Różnica jest taka, że SZU stopniowo posowieckie działa zastępuje zachodnimi, a Rosja nie ma takiej możliwości. 
Zatem mimo zużycia, liczebność ukraińskiej artylerii rośnie i pod Bachmutem wynosi już jeden do jednego, czyli na tym odcinku osiągnięto liczebny parytet. Jak na to nałożymy przewagę technologiczną, mamy przyczynę załamania się rosyjskiego natarcia. 
Ot, taki przykład spod Węglodaru. Pamiętacie masakrę rosyjskich czołgów dziesięć dni temu? Pewnie, że pamiętacie. 
A co powiecie na to, że Rosjanie byli pewni, że pola minowego tam nie ma, że wcześniej sprawdzili, że droga jest wolna i mogą atakować? 
Co? Cuda wianki? Magia? Amba fatima było i ni ma, ale na odwrót? 
Mniej więcej. 
Ukraińcy dysponują systemami RAAM (amerykański) i SCATMIN (niemiecki), które pozwalają wystrzeliwać miny z dział na dystansie kilkudziesięciu kilometrów. Każdy pocisk zawiera dziesięć min, które po eksplozji pocisku nad wyznaczonym terenem są rozsypywane na obszarze mniej więcej czterysta na czterysta metrów.

Pocisk RAAM zawierający dziesięć min przeciwpancernych

Zasada działania systemu RAAM


Pas natarcia czołgów może zostać zaminowany na dosłownie kilka minut przed ich przybyciem, pozwalając pozostawić pozostałe rejony czyste. Choćby po to, żeby samemu nimi zaatakować.
Na dokładkę mina, która nie wybuchła w oznaczonym czasie, definiowanym przed jej wystrzeleniem, sama się neutralizuje. 
W efekcie przeciwnik nigdy nie wie, gdzie pole minowe jest, a gdzie jeszcze lub już go nie ma. Zresztą, ta wiedza jest płynna i w ciągu godziny może się dwa razy zdezaktualizować. 

Ale to nie koniec niespodzianek. Myślicie, że Moskale są głupi i idą na rympał? Nic z tych rzeczy. Oni przytomnie przed co czwartym czołgiem prowadzą trał naciskowy. Czyli pierońsko ciężki walec, który pozoruje nacisk koła czołgu, żeby mina wybuchła pod nim, czyli przed czołgiem, a nie pod czołgiem. To się świetnie sprawdzało w czasie drugiej wojny światowej. 
Tyle, że miny natowskie używają zapalników wieloczynnikowych oraz sejsmiczno-akustycznych. Nie interesuje ich nacisk, tylko częstotliwości drgań powietrza i gruntu charakterystyczne dla czołgu. Czołg wcale nie musi najechać na minę, żeby ona wybuchła. Wystarczy, że czujnik po częstotliwości ustali, że to czołg, a po zmianie amplitudy drgań, że właśnie jest nad miną. 
I bum!
I tak technologia znowu jest górą.

Generalnie ta wojna to ewidentny tryumf technologii nad tępą siłą. Pokazuje też, jak bardzo zmieniło się myślenie o wojnie na Zachodzie i jak bardzo Wschód pozostaje pod tym względem z tyłu. Pokazuje też mimo wszystko upadek myśli wojskowej w Rosji. Nie, nie dlatego, by miała ona dotąd jakieś błyskotliwe wzloty, ale to, co odwalają bojcy w polu jest w poprzek nawet rosyjskich koncepcji militarnych. Żukow, choć morderca, łapałby się raz za razem za głowę, bo on kosztem tysięcy bojców miał jednak jakieś wyniki. A ci tutaj żadnych. Chwalenie się zdobyciem po półrocznych krwawych bojach jednej wioski jest żenadą nad żenadami. 

Odłączony od stada samotny drapieżnik łatwo sam może stać się ofiarą. 
Czytała Krystyna Czubówna.

Jak jesteśmy przy żenadzie, to pamiętacie, jak zniknęło Rosjanom półtora miliona mundurów? No to uszyli nowe. Są tak świetne, że nie trzymają nawet rosyjskich standardów (dostawy dla armii to zawsze i na całym świecie była pożywka dla oszustów i cwaniaków). Paru generałów poleciało za to ze stołków, a odpowiedzialna za sprawy finansowe pani dyrektor z Ministerstwa Mordowania Cywilów poleciała z okna. Na bruk. Skutecznie, więc zeznawać nie będzie. 

Marina Jankina odpowiadała za finanse w Zachodnim Okręgu Wojskowym Erefii. 
Przed skokiem na główkę wyniosła wszystkie dokumenty na balkon. 

Za to inna pani, udająca rosyjskiego rzecznika praw dziecka, podziękowała Putinowi za to, że dał jej okazję do popełnienia zbrodni wojennej i adoptowania dziecka z Mariupola bez pytania jego rodziców o zdanie. Dodatkowo, ponieważ ta adopcja wiąże się z próbą wynarodowienia dziecka, mamy tu do czynienia ze zbrodnią przeciw ludzkości. 

Ta słodka idiotka, której czoło wyraża tęsknotę za rozumem udaje rzecznika praw dziecka w Rosji.

To faktycznie niebywała okazja i niebywałe osiągnięcie. Popełnić zbrodnię wojenną nie zbliżając się do linii frontu. Co Rosjanie by bez Putina zrobili? Nawet zbrodniarzami nie mogli by być.
Łącznie do Rosji wywieziono szesnaście tysięcy ukraińskich dzieci, z czego tysiąc z Mariupola. Część z nich trafiła do obozów reedukacyjnych, prowadzonych pod pozorem szpitali psychiatrycznych. Władze USA namierzyły wszystkie obozy i szykują sankcje wobec osób zamieszanych w ten proceder.
 
Dziewięćdziesięciu czterech bohaterów wróciło do domu. W tym obrońcy Mariupola i Buczy. Wymiana była jeden do jednego. 

Z powrotem w domu. Jak kogoś to nie wzrusza, to nie ma serca.

Na froncie, jak na froncie. 
Po kilku dniach od ogłoszenia zdobycia Hranikówki koło Dworycznego, Rosjanom udało się wreszcie zająć tę wioskę. I na razie tyle.
W okolicach Krzemiennej i Białogórówki bez zmian. Do Fedorówki Rosjanie podciągają odwody, bo liczą na to, że masą przełamią ukraińską obronę w wąwozie. Ciągle nie rozumieją, że rzeczy niemożliwe udają się tylko Polakom (casus Somosierra).
A przy okazji. Po Bachmutem już opowiadają, że walczą z Polakami. Czyli wpiernicz dostają legendarny.

Odparcie nocnego szturmu na obrazie noktowizyjnym. Bachmut.

Na północ od Bachmutu wagnerowcy zrobili sobie fotkę w Paraskowiówce, na południowy zachód od Krasnej Góry, ale według źródeł nie zajęli całej wioski, tylko doszli do jej centrum. Akcja ma znaczenie w kontekście wewnętrznych rywalizacji w Rosji. Mimo wycofywania wagnerowców i zastępowania ich "spadochroniarzami" z mobilizacji, nadal to najemnicy stanowią główną siłę uderzeniową i uzyskują jakiekolwiek sukcesy. I to mimo, że oficjalna armia nie dostarcza im już amunicji. 
Tak, rosyjskie władze wojskowe są gotowe stracić pozycje na rzecz Ukraińców, byle tylko wybito wagnerowców. Nic, tylko służyć w rosyjskiej armii. 

Wagnerowcy w Paraskowiówce


Za to na południe od Bachmutu, w rejonie Kleszczówki, Ukraińcy skutecznie kontratakowali, uwalniając trochę terenu i stwarzając siłom rosyjskim atakującym Iwanowskie zagrożenie odcięciem. 
Małe sukcesy rosyjskie w Marince. W dodatku w śmiesznym miejscu, bo na półwyspie, który z trzech stron otaczają rzeki. Zajęcie tego cypla niczego w istocie nie daje, bo nie pozwala rozwinąć natarcia dalej. 

Coś znowu walnęło w Amiańsku na Krymie. Partyzanci działają.

Podobno w przemówieniu dwudziestego czwartego lutego Putin ma ogłosić włączenie do Rosji separatystycznych republik Osetii Południowej i Abchazji. Władze Abchazji już powiedziały, żeby zapomniał o tym, bo konstytucja tej republiki zabrania jej włączania w inny organizm państwowy. 

Na koniec kwestia rzekomego powołania polskiego legionu ochotniczego. Poza kilkoma dziwnymi źródłami i artykułem w onecie, autorstwa ludzi mających wcześniej różne dziwne publikacje, nigdzie na oficjalnych kanałach nie znalazłem potwierdzenia tej informacji. Szczególnie nie ma tego na kanałach ukraińskiego ministerstwa obrony, któremu jednostka ma podlegać. 
Przyjmijmy, że to kaczka dziennikarska.
A Polska i tak ma się czym pochwalić.






Komentarze

  1. W zeszłym roku wiosną i latem słuchałem na jutubie kilku naszych generałów, którzy udzielali wywiadów odnośnie tej wojny. Ich przewidywania prawie wcale się nie sprawdzały, a niektórzy wręcz mijali się z prawdą i faktami. Słuchanie ich to była strata czasu. Aż strach pomyśleć jakich mieliśmy generałów. Mam nadzieję, że teraz mamy lepszych.
    Twój blog jest nad wyraz profesjonalny i podaje wiele szczegółów z walk i bitew. Nie trafiłem wcześniej na nic co choćby zbliżało się do Twojego poziomu. Brawo Ty.
    Te miny wystrzeliwane to niezły pomysł. Nie słyszałem dotąd o czymś takim. A do tego jeszcze wiedzą czy jedzie nad nimi czołg ... To mi przypomina reklamę pralki sprzed około 15-20 lat temu. "Ona wie czy pierze jedną koszulę czy dwie, ale mnie to bez różnicy, bo i tak mam tylko tą jedną"
    Czyli co z tymi Leośkami ? Dojadą w bardzo okrojonym składzie ?
    Jeden batalion czołgów to ile ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję za uznanie. Staram się. :-)
      Z generałami jest tak, że nie tylko nasi na początku stawiali kreskę na Ukrainie. Generalnie panowało przekonanie, że będą się bohatersko i krótko bronić, dlatego w pierwszej fazie dostali tylko broń lekką, umożlwiającą w razie co walkę partyzancką. Dopiero po zwycięstwie pod Kijowem zmieniło się nastawienie.
      Trzeba też pamiętać, że większość naszych oficerów to uczniowie absolwentów Woroszyłowki. Oni mają myślenie sformatowane w określony sposób. A wojsko nie jest instytucją, która poza warunkami wojennymi premiuje niekonwencjonalne myślenie. :-)
      Gdyby Rosjanie walczyli tak, jak powinni zgodnie z ich własną doktryną, Ukraina nie miałaby szans. I tak na tę sprawę patrzyli zachodni generałowie (i słusznie). Wiedzieli, co Rosjanie powinni zrobić i takiego działania oczekiwali. Tymczasem Rosjanie robili rzeczy kompletnie oderwane od jakiejkolwiek logiki. Lata wojen kolonialnych sprawiły, że oni sami zapomnieli, jak się walczy w Europie. Jak do tego dodamy zcentralizowany system dowodzenia plus ignorantów typu Szojgu na szczytach, mamy przepis na katastrofę.
      Dla mnie ciekawe jest, jak sprawę rozgrywa Ukraina. Widać bardzo nowatorskie podejście, w dużym stopniu zbieżne z koncepcją Śmigłego z 1939 roku (za wszelką cenę nie dopuścić do umycia rąk przez sojuszników, nie dopuścić do bitwy walnej i zachować jak najwięcej siły żywej własnego wojska, działania obronne prowadzić elastycznie, zaznaczając własne prawo do spornego terenu - dlatego Bachmut jest ważny, politycznie, nie strategicznie).
      O minach też dopiero przedwczoraj przeczytałem. :-) Genialne.
      Leośki będą, ale ile i kiedy, nie wiemy. Na pewno po wyszkoleniu odpowiedniej liczby załóg.
      Według norm ukraińskich to 39 pojazdów.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - doba dwudziesta czwarta, dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta i trzydziesta trzeciego roku (754, 755, 756, 757, 758, 759, 760)

Dziennik wojny - dni czterdziesty szósty, czterdziesty siódmy, czterdziesty ósmy, czterdziesty dziewiąty, pięćdziesiąty, pięćdziesiąty pierwszy i pięćdziesiąty drugi, pięćdziesiąty trzeci, pięćdziesiąty czwarty, pięćdziesiąty piąty, pięćdziesiąty szósty, pięćdziesiąty siódmy, pięćdziesiąty ósmy, pięćdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (776, 777, 778, 779, 780, 781, 782, 783, 784, 785, 786, 787, 788, 789))

Dziennik wojny - doba trzysta dwudziesta i trzysta dwudziesta pierwsza (685 i 686)