Dziennik wojny - dzień dwieście czterdziesty pierwszy, dwieście czterdziesty drugi, dwieście czterdziesty trzeci i dwieście czterdziesty czwarty trzeciego roku (971, 972, 973 i 974)


 Kiedy kończyłem poprzedni wpis na Xrze podawali dane z prawie siedemdziesięciu procent komisji wyborczych w Mołdawii, a wynik głosowania w referendum wynosił ponad pięćdziesiąt pięć procent przeciw wstąpieniu do Unii Europejskiej i ponad czterdzieści cztery procent za wstąpieniem.




Do rana sytuacja się odwróciła i o włos, połową procenta, wygrała opcja prounijna.


Wynik przeważyły głosy diaspory zagranicznej

Podobna sytuacja miała miejsce w Polsce w czasie drugiej tury wyborów prezydenckich w 2011 roku. O pierwszej w nocy Jarosława Kaczyńskiego popierało dwie trzecie wyborców, a rano pięćdziesiąt dwa procent popierało już Bronisława Komorowskiego. Również wtedy na wyniku zaważyły głosy z  komisji zagranicznych. Co ciekawe, rok później przy okazji zupełnie innej sprawy w garażu byłego policjanta znaleziono wypełnione karty do głosowania z tych wyborów. I nie były to głosy na zwycięzcę...

Czy ja chcę powiedzieć, że Maja Sandu sfałszowała wybory? 
Pomidor!

Zacznijmy od tego, że na uczciwe prawdziwe wybory w Mołdawii nie było co liczyć. Kraj ten jest zbyt głęboko zinfiltrowany przez moskiewską agenturę, żeby o jakiejkolwiek uczciwości była mowa. Moskwa zbyt brutalnie ingeruje w procesy wyborcze, dążąc do obsadzenia rządów spolegliwymi sobie politykami. W grze z oszustem uczciwość jest zbrodniczą głupotą. 
Uczciwość wobec bolszewików kosztowała Kiereńskiego utratę władzy, a Rosję bolszewicki koszmar. 

To znaczy uczciwość polega na tym, że każdy wie, że ci drudzy oszukują i kwestia sprowadza się tylko do tego, kto zrobi to skuteczniej i finezyjniej. 

Po ogłoszeniu wyników wyborów rzecznik Kremla Borys Pieskow mógł się tylko pruć na wizji, że ktoś dosypał ileś tysięcy głosów i że nastąpiło "mechaniczne, nagłe zwiększenie liczby głosów" na Maję Sandu i przystąpienie do UE. 
Sandu odpowiada, że kierowane przez Moskali gangi kupiły trzysta tysięcy głosów. Oczywiście na rzecz Rosji. 

Jak wiemy z naszej historii, w której mamy choćby Konstytucję 3-go Maja wprowadzoną drogą przewrotu wojskowego i post factum zatwierdzoną przez Sejmiki Ziemskie, w walce z Rosją wszelkie chwyty są dozwolone, a fałszerstwa wyborcze, czy nawet dyktatura wojskowa są lepsze, niż RuSSkij Mir. 
Zresztą z RuSSkim Mirem kończy się wszelka demokracja, czy choćby tylko republikanizm...


Przypomina się historia z sektą guru Osho w latach osiemdziesiątych, która próbowała zrobić przewał w wyborach w hrabstwie Wasco w Oregonie i w tym celu otworzyła ośrodek pomocy dla bezdomnych, których osiedlała na swojej farmie. Ludzie dotąd pozbawieni nadziei dostali dach nad głową, pracę, wyżywienie, opiekę medyczną. Wiadomo, że bez namawiania zagłosują na swoich dobroczyńców. A w stanie Oregon nie trzeba było być stałym mieszkańcem. Wystarczyło się w nim zarejestrować jako wyborca i wskazać, że się tu mieszka. 
W krótkim czasie liczba zarejestrowanych "podopiecznych" sekty zrównoważyła liczbę rdzennych mieszkańców hrabstwa Wasco. Co pogłębiała masowa migracja do innych hrabstw i stanów tych, którym sąsiedztwo sekty nie odpowiadało. 
W tej sytuacji prokuratura stanowa wspierana przez Prokuratora Generalnego USA dokonała reintepretacji przepisów wyborczych stanu Oregon tak, żeby wyeliminować z głosowania sprowadzonych przez sektę bezdomnych. 
Fałszerstwo? Ewidentne. Działania sekty były przecież zgodne z literą prawa. 
Ale alternatywą byłoby objęcie władzy w hrabstwie przez patologiczną sektę i koniec jakiejkolwiek demokracji. 

Wracając do współczesności.

Wstąpienie do Unii Europejskiej zostanie zatem wpisane do Konstytucji Mołdowy. Ale proces integracji nie będzie wcale przebiegał szybko. Opinia publiczna w kraju wcale nie jest prounijna, z czym trzeba się liczyć. A działania Brukseli i coraz mnie mądre pomysły regulacji w niczym nie pomagają. 
Przed nami druga tura wyborów prezydenckich. Maja Sandu może mieć problem, bo jej przeciwnicy reprezentują przynajmniej połowę wyborców, a przewalenie referendum może rozwścieczyć ludzi. Chociaż i tym razem może nastąpić "cud nad urną", co jednak w konsekwencji może pociągnąć Mołdawię w chaos polityczny, co może skomplikować sytuację Ukrainy. 

Naddniestrze jest bowiem zbyt małym skrawkiem terenu, łatwym do kontrolowania przez siły ukraińskie. Jeśli jednak zyska ono oparcie w prorosyjskiej Mołdawii, to stosunek sił może się bardzo zmienić na niekorzyść Ukrainy. 

Naddniestrze to wąski pasek między Mołdawią a Ukrainą. Mołdawia nie ma połączenia lądowego z Rosją, ale może udostępnić jej swoje lotniska

Rosja nie może bowiem zaopatrywać Naddniestrza bezpośrednio bez zwracania uwagi służb ukraińskich. Ale już poprzez Mołdawię, czemu nie? Oczywiście, tylko drogą lotniczą, więc przerzut sprzętu będzie utrudniony, ale już ludzie mogą podróżować całymi kompaniami. A sprzęt jest w magazynach w Naddniestrzu. I w fabryce zbrojeniowej w Benderach. 
Tymczasem na Zachodniej Ukrainie wojska prawie nie ma, a nastawienie ludności nie jest tak patriotyczne, jak by się chciało. Większość "uchylantów", uciekających przed wojskiem to właśnie mieszkańcy Ukrainy Zachodniej. 

Możliwy jest też taki scenariusz, że siły prorosyjskie w Mołdawii po prostu wezwą Rosję na pomoc. Czy to jako legalny rząd, czy jako "rząd tymczasowy" powołany w opozycji do "tego złego imperialistycznego". Klasyka z Węgier w 1956 (właśnie obchodzimy rocznicę Powstania Węgierskiego), czy z Czechosłowacji w 1968. 
O tym, że w razie "bratniej pomocy" NATO nie zrobi niczego, doskonale wiemy. Unia też ograniczy się do gestów. 
Oczywiście, sytuacja, gdy siły prorosyjskie wzywające Moskali tworzą legalny rząd, jest dla Rosji wygodniejsza choćby dlatego, że zanim Kreml zostanie zaproszony, siły prozachodnie zostaną wyproszone. 

Więc co? Nadal prozachodnia dyktatura to taki zły pomysł? 

Przy okazji warto zauważyć przekomiczny w swej wymowie tekst pani Anny Applebaum (a w zasadzie Apfelbaum lub Appletree, żeby być konsekwentnym). 

Raczyła opublikować książkę, której polski tytuł brzmi "Koncern Autokracja", w której opowiada bajki, jak to konglomerat autokratów chce zniszczyć świat liberalnej demokracji. 


Teza, której ma dowodzić książka, jest jednak klasycznym postawieniem wozu przed koniem i dziwieniem się, czemu nie jedzie. 
Oczywiście, jest coś, co można od biedy nazwać "wspólnotą tyranów", która obejmuje Chiny, Rosję, Białoruś i Iran, ale już niekoniecznie Turcję, Armenię, Kazachstan, czy Indie, o Izraelu nie wspominając (nawiasem mówiąc, niejeden z tych tyranów chciałby mieć formalnie takie uprawnienia, jakie ma prezydent USA). Ale to nie jest tak, że ich celem jest zniszczenie państw demokracji liberalnej. Owszem, ich komunistyczni poprzednicy dążyli do zbrojnego podboju całego świata z prostego powodu: system komunistyczny w kapitalistycznym otoczeniu nie mógł przetrwać. Obecni tyrani - w przeciwieństwie do liberalnych demokratów z Zachodu - kompletnie nie są zainteresowani eksportem swoich systemów i poglądów do reszty świata. Chcą "tylko" rozszerzania swoich wpływów. Swoich i swoich państw. 
Chiny nie chcą każdemu wciskać chińskiego komuno-konfucjanizmu. Im zależy na tym, żeby jak najwięcej krajów pracowała dla dobra Chin i szczęścia Chińczyków. Podobnie RoSSja, choć RuSSkij Mir ma w pewnym stopniu charakter ideologiczno-kulturowy, odwołujący się tradycyjnie do wspólnych korzeni, wspólnej historii i prawosławia, to nie wymusza kopiowania swoich rozwiązań w uzależnionych krajach. Przeciwnie, optuje za kultywowaniem lokalnych form i tradycji, byle pieniądze i towary trafiały na konta w Moskwie (okupowany obszar Ukrainy z przyczyn etnicznych jest tu wyjątkiem). 
Przeciwnie, tyrani są zainteresowani właśnie w trwaniu systemu liberalnej demokracji, który łatwo skorumpować i który jest niesamowicie podatny na manipulacje wyborcze. Gdyby pani Applebaum znała historię kraju, którego jest formalnie obywatelką, czyli Polski, to wiedziałaby, że właśnie utrzymywanie systemu wolnościowo-demokratycznego było fundamentem wpływów Rosji w Rzeczypospolitej, a wszelkie próby wzmacniania władzy były w zarodku gaszone przez Petersburg i Berlin. 

Pani Applebaum z typową dla lewackiego myślenia dezynwolturą ignoruje elementarz nauk politycznych, budując swoje chore narracje na rzekomych podobieństwach. 


Najlepsze, że dostrzegając rzekome nawiązania do stylu totalitarnego i stosowanie dehumanizującego języka u Trumpa nie widziała ich u Nawalnego, któremu doradzała. 


Jak widać, są tyrani słuszni i niesłuszni. Słuszni to ci, którzy... realizują interesy Zachodu. Bo w polityce międzynarodowej nie chodzi o żadne wartości i idee, tylko o interesy. 

Jak jesteśmy przy rosyjskich służbach i chaosie

Pamiętacie sprawę Pablo Moralesa... Gonzaleza, czyli Pawła Rubcowa, zwanego ostatnio Dupcowem. To kadrowy oficer rosyjskiego GRU, który udając hiszpańskiego dziennikarza zrobił w jajo połowę warszawskiego Salonu.

Tutaj Rubcow i kwiat "walczącej demokracji" wspierają Łukaszenkę w działaniach przeciw polskim służbom na polsko-białoruskiej granicy


Można to było uciąć w zarodku, ale banda sterowanych przez ruSSkiego agenta wzniosłych matołów zrobiła wszystko, żeby mafie rozkręciły interes. Kwintesencja poziomu intelektualnego liberalnej lewicy, czyli kiedy emocje wyłączają mózgi

Jak się okazało, Rubcow vel Dupcow vel Morales... Gonzalez rubał, dupczył, GRUchał mniej i bardziej atrakcyjne koleżanki po fachu. Tym dziennikarskim, nie szpiegowskim. 

I podobno nie tylko koleżanki. Kolegów też. 


Ludzie, którzy zapamiętale bronili oskarżonego o szpiegostwo Rubcowa dziś rżną głupa, że ujawniane na jego temat informacje są na rękę Rosjanom. No na pewno. Rosjanie uwielbiają palić swoje wypracowane kontakty i wpływy...

Oczywiście, Rubcow nie zrobił niczego, czego nie robiłyby inne służby. Polskie też. W PRL w bezpiece była specjalna komórka zatrudniająca wyszkolone i bezpruderyjne panie (oraz takichż panów) do zadań łóżkowych. Mój tata nazywał je "sybille". 
Wyciąganie informacji przez łóżko jest starsze od Egiptu. 

Tyle, że Rubcow nagrywał swoje GRUchanka, a materiały miały trafić do centrali GRU. Tym samym KAŻDA osoba, która miała z nim intymny kontakt jest z założenia niepewna w kwestii dostępu do informacji niejawnych. Mało tego, słuchając powiązanych z Rubcowem dziennikarzy i polityków nie wiemy, kto z nich bredzi od siebie, a kto gada, co mu kazali, szantażując "kompromatami".

To pozostając w kręgach lewoliberalnego bełkotu, należy odnotować, że Kamala Harris, rozpaczliwie próbując ratować swoją pozycję "prawdziwej prezydent USA" odpaliła ten sam idiotyzm, porównujący Trumpa do Hitlera (oni naprawdę są nudni).


To i wspomniany wcześniej artykuł pani Apfelbaum pokazują tylko, jaka panika jest w obozie Demsów. Trzy zamachy (tak, łącznie trzy) na Trumpa i cały wachlarz działań, mających go skompromitować dały tylko to, że jeśli nic się nie stanie w międzyczasie, Trump w cuglach wygrywa wybory. 

"Pomarańczowy człowiek" musiałby stracić dziesięć punktów procentowych w głosach elektorskich, żeby przegrać. A prowadzi nie tylko w rankingu stanowym

Ale także w sondażach powszechnych

I nawet równowaga w "swing states" tego nie zmienia

Zwolennicy Harris kredkują rzeczywistość, mówiąc o jej "niewielkiej przewadze" nad Trumpem.


Ale coraz więcej sondaży pokazuje, że Trump Kamali odjeżdża i "prawdziwa prezydent" USA zrobi dla amerykańskich demokratów dokładnie to, co zrobiła "prawdziwa prezydent" w Polsce. Tylko, że tam nie mają jej już ani kiedy, ani na kogo wymienić

Swoją drogą, pokazuje to słabość zachodnich elit politycznych. 
Republikanie musieli oprzeć się na trudnym nawet dla nich do zakceptowania ekscentrycznym biznesmenie, bo wśród siebie nie mają odpowiedniego polityka, a Demsi już trzeci raz wystawiają do wyścigu osobę, której kompetencje intelektualne do kierowania atomowym mocarstwem są... dyskusyjne. 
Słabe to. Szczególnie w kontekście realnych zagrożeń ze stron chińskiego i rosyjskiego ekspansjonizmu. 

Fascynuje mnie, co lewoliberalni mają z tą kompulsywną potrzebą samookłamywania. I to bez względu na długość, czy szerokość geograficzną. Jeśli ktoś żyje w świecie alternatywnym, to na pewno jest przedstawicielem liberalnej lewicy

Dobrze. 
Jak mocno prawdopodobny, a praktycznie prawie pewny wybór Trumpa na prezydenta USA wpłynie na wojnę? 

Hm...
Trudno powiedzieć. 
Trump na pewno będzie próbował zrealizować swoje rojenia o zakończeniu wojny w dwadzieścia cztery godziny. Tylko, że Kreml jest już w nią tak uwikłany, że nie może ot tak z niej się wycofać. Nawet jeśli Ukraina zrobi "gest dobrej woli" i odda część terytorium, to wiadomo, że nie za darmo. W dodatku Kijów ma siły i środki, żeby torpedować ewentualny proces pokojowy, zwalając to na Rosję. I w drugą stronę tak samo. 
W dodatku mentalność rosyjska nie pozwoli Putinowi, czy kto tam teraz podejmuje decyzje, na zadowolenie się planem minimum. Jeśli Zachód zaproponuje Donbas, to Moskwa zażąda całej Ukrainy wschodniej aż do Dniepru. 
W takiej sytuacji Trump poczuje się dotknięty w swoje wybujałe ego, co pchnie go, zgodnie z jego deklaracjami do takiego wsparcia Ukrainy, żeby Rosja się po tym nie podniosła. 

I dokładnie w tym kontekście odczytuję T-shirt prezydenta Zełeńskiego. Zawarł z Trumpem jakiś dil, który pozwolił mu na otwarte prowokowanie i drażnienie Rosji

Na koszulce, którą podczas wieczornego orędzia miał na sobie prezydent Zełeński, są zaznaczone etniczne granice Rosji zanim zaczęła ekspansję. W sumie jestem za. Chyba sobie taki T-shirt zamówię

Coś jest na rzeczy, bo podczas szczytu BRICS jeden z Putinów powiedział, że dostał poprzez Turcję propozycję rozmów pokojowych z Ukrainą i nawet wyraził na nie zgodę, ale prezydent Ukrainy odmówił.


Obie strony będą teraz rżnęły głupa, że oni chcą się dogadać, ale ci drudzy nie chcą.

Kończąc wątki międzynarodowe, w sobotę odbędą się wybory parlamentarne. 
Rządząca od dwunastu lat, od obalenia w bezkrwawym przewrocie prezydenta Saakaszwilego, partia "Gruzińskie Mazanie" Bździny Iwanaszwilego (no dobra, "Gruzińskie Marzenie" Bidziny Iwaniszwilego), oczywiście promoskiewska, tym razem nie ma szans na wygranie wyborów i musi szykować się albo do oddania władzy i rozliczenia z popełnionych przestępstw i nadużyć, albo wezwać "bratnią pomoc" z Moskwy. 


Weekendowa masowa demonstracja zwolenników opcji prozachodniej

I autobusy przywiezionych pod groźbą utraty pracy uczestników wiecu partii rządzącej...

którzy wstydzą się pokazywać swoje twarze.

Christo Grozew, szef platformy wywiadowczej Belingcat, twierdzi, że już w na początku zeszłego roku rosyjskie służby w swoich raportach proponowały "scenariusz białoruski", żeby "uniknąć drugiej Armenii".

Gruzja to dokładnie to, co grozi Mołdawii. 
"Gruzińskie Mazanie" Bździny Iwanaszwilego objęło władzę drogą demokratyczną, w przyspieszonych wyborach, jako część szerokiej koalicji sił prodemokratycznych, a następnie - zgodnie ze sprawdzoną bolszewicką strategią - po kolei likwidowano lub uzależniano rywali i partnerów aż została tylko partia rządząca przeciw skłóconej i rozbitej opozycji. 

Zjednoczenie opozycji - raczej nietrwałe, ale choćby na chwilę - jest efektem ciężkiej pracy prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili, która choć wywodzi się z "Gruzińskiego Mazania" nigdy nie zgodziła się być marionetką Iwanaszwilego, co doprowadziło do konfliktu między nimi, a następnie pchnęło prezydent do opozycji. 

Iwanszwili zaczął w stylu sowieckim szykanować panią prezydent na przykład odmawiając jej samolotu na wizyty zagraniczne (coś, jak u nas w latach 2007-2010, tylko jej samolot na szczęście nie spadł). 

Zacieśnianie systemu zacięło się przy próbie wprowadzenia do gruzińskiego prawa wzorowanych na rosyjskich przepisów "o agentach zagranicznych" (przy czym sama idea kontrolowania przepływów finansowych między zagranicą a ngosami jest słuszna, jak pokazują także wydarzenia w Polsce - Rosja stara się chronić przed tym, co sama robi - ale w stylu rosyjskim jest to parodia i w istocie narzędzie do gnojenia opozycji, a nie do kontroli zagranicznych wpływów na politykę krajową).
Dwukrotna próba przepchnięcia odpowiedniej ustawy doprowadziła do masowych demostracji. Ustawa weszła w życie, ale jest powszechnie bojkotowana, a jej niemal siłowe wprowadzenie spowodowało, że nawet umiarkowani zwolennicy rządu zaczęli mieć wątpliwości. 

Miałem kończyć sprawy międzynarodowe, ale jeszcze krótko o szczycie "cygełek".
Spotkanie szefów państw BRICS w Kazaniu nie skończyło się raczej po myśli organizatorów. 
Po pierwsze, spotkanie olał prezydent Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva, wymawiający się tym, że uderzył się w głowę. Wywinąć miał kozła w łazience i nabił sobie guza. 
Po drugie, zasadniczy cel, dla którego zwołano spotkanie tego klubu przegrywów był taki, żeby wprowadzić do obiegu nowa walutę łączącą wszystkie kraje członkowskie. 


Jeden z Putinów uczestniczący w spotkaniu pokazał nawet wzorcowy bank-knot



Ale na tym koniec. Zgodnie z zapowiedzią, nic z tego nie wyszło. 
Indie bronią swojej rupii, jak niepodległości. 
Brazylia nie zamierza oddawać nikomu kontroli nad jej systemem finansowym.
Reszta zaś nie zamierza finansować chińskich zbrojeń i rosyjskiej wojny. 

Krótko o froncie.

Pod Kurskiem brak znaczących zmian. Ukraińcy odpuścili trzymanie jakiejś linii frontu i bawią się z Moskalami w berka: atakują, niszczą sprzęt i umocnienia, odskakują, żeby pojawić się gdzie indziej. Wojna manewrowa, męcząca dla strony podgryzanej. 

Pod Kupjańskiem Moskale ponownie doszli do Oskiła na północ od Kruglakówki. 

Na kierunku pokrowskim Selidowe stracone, oddziały ukraińskie proszą o zezwolenie na odwrót. Na razie nie ma zgody.
Na południe od tego miasta Moskale kontynuują natarcie w kierunku na zachód, zgodnie z tym, co przewidywałem. 
Powoli zamyka się operacyjne oskrzydlenie Kurachówki.
Na odcinku Marinka-Węglodar Moskale znów posunęli się nieco do przodu, ale Ukraińcy tu nie bardzo mają się gdzie bronić. 

Marek Meissner zwraca uwagę, że podstawowe błędy Ukraińców to źle działający system łączności, brak koordynacji i współpracy między jednostkami, flankowanie dobrych jednostek słabymi, pchanie zbyt małych sił na zagrożone odcinki.
Tomasz Fit dodaje, że Rosjanie działają na zasadzie "milion ukłuć szpilką zabije słonia". Atakują naprawdę małymi grupami - do dziesięciu bojców - ale na całej szerokości frontu. W efekcie zawsze gdzieś znajdą lukę. No i klasyczne szturmy "mięsne", bo przecież kiedyś obrońcom amunicja się skończy. 

Skuteczność tej strategii jest taka, że rosyjscy propagandyści doszli do wniosku, że 

mobilizacja zniszczy ekonomię, więc lepiej sięgnąć po najemników z zagranicy.

Eh, te niewyczerpane rezerwy ludzkie i materiałowe Rosji. Gdzież one? 

A swoją drogą, pamiętacie, ze w Rosji na najemnictwo grozi pięć lat odsiadki? A za werbunek dziesięć? 

Jak o najemnikach, to w odpowiedzi na informacje o północnych Koreańczykach na Ukrainie, władze Korei Południowej zapowiedziały zweryfikowanie swojej polityki względem pomocy Kijowowi. Weryfikacja ma obejmować między innymi broń i sprzęt, a także doradców.

Na dobranoc dawno nie widziany rzut wieżą czołgową wzwyż. Ale tym razem z bliska. 






Komentarze

  1. Troche cherry picking tych sondaży w poście, większość sondaży daje kandydatów na równo, albo lekka przewagę Kamali, a tutaj 7% przewaga Trumpa. Zdziwię się jak psychopata znowu siądzie na najważniejszym stołku politycznym świata.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do[iero swiat , by sie zdziwił gdyby ta wariatka Harris usiadła na najwazniejszym stołku

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dni osiemdziesiąty pierwszy, osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci, osiemdziesiąty czwarty, osiemdziesiąty piąty, osiemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty siódmy, osiemdziesiąty ósmy i osiemdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (811, 812, 813, 814, 815, 816, 817, 818 i 819)

Dziennik wojny - dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci, sto dziewięćdziesiąty czwarty, sto dziewięćdziesiąty piąty, sto dziewięćdziesiąty szósty, sto dziewięćdziesiąty siódmy, sto dziewięćdziesiąty ósmy, sto dziewięćdziesiąty dziewiąty, dwusetny, dwusetny pierwszy, dwusetny drugi, dwusetny trzeci, dwusetny czwarty, dwusetny piąty, dwusetny szósty, dwusetny siódmy, dwusetny ósmy, dwusetny dziewiąty, dwieście dziesiąty, dwieście jedenasty, dwieście dwunasty, dwieście trzynasty, dwieście czternasty, dwieście piętnasty, dwieście szesnasty, dwieście siedemnasty, dwieście osiemnasty, dwieście dziewiętnasty, dwieście dwudziesty (922, 923, 924, 925, 926, 927, 928, 929, 930, 931, 931, 932, 933, 934, 935, 936, 937, 938, 939, 940, 941, 942, 943, 944, 945, 946, 947, 948, 949, 950)

Dziennik wojny - doba dwudziesta czwarta, dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta i trzydziesta trzeciego roku (754, 755, 756, 757, 758, 759, 760)