Dziennik wojny - dni osiemdziesiąty pierwszy, osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci, osiemdziesiąty czwarty, osiemdziesiąty piąty, osiemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty siódmy, osiemdziesiąty ósmy i osiemdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (811, 812, 813, 814, 815, 816, 817, 818 i 819)
Za Flotę Czarnomorską. Do dna! |
Spróbuję opisać trochę sytuację pod Charkowem, choć jest to trudne. W tej kwestii panuje ogromny chaos informacyjny, w którym trudno odróżnić informację od dezinformacji.
Na tę chwilę wiemy, że Moskale nie rozwinęli szerzej swoich działań, grzęznąc na Zalewem Charkowskim koło Głębokiego i w Łukjańcach oraz na przedmieściach Wołczańska.
Z mapy wyraźnie widać, że aby móc myśleć o ataku na Charków z rejonu Głębokie-Łukjancy, Rosjanie muszą przedefilować korytem rzeki Charków z północy na południe wzdłuż linii wzgórz aż do rejonu Cyrkun-Bobrówka. Zasadniczo taki pomysł to samobójstwo, choć jego powodzenie stawia w trudnym położeniu całe ukraińskie zgrupowanie pod Kupjańskiem.
Jednocześnie z tego rejonu armia rosyjska może dość swobodnie atakować na południowy wschód na Stary Sałtów.
Natomiast w rejonie Wołczańska zajęcie tego miasta otwiera drogę na Kupjańsk i na południe wzdłuż Dońca. Widać też, że właśnie ten kierunek działania wybrali Moskale.
Przy okazji, kanał Kartina Masłom pokazuje, gdzie Moskale powinni atakować, żeby osiągnąć sukces.
W Prikołotnoje znajduje się najwyższy punkt w rejonie, dający kontrolę nad całym odcinkiem. Ale Moskale kombinują inaczej |
Faktem jest, że Rosjanie północny skraj miasta zajęli w ciągu doby. Te pięć kilometrów od granicy pokonali jednak w ciągu pięciu dni. Wychodzi średnio kilometr dziennie na obszarze praktycznie niemożliwym do obrony (do tego wrócę).
Pierwszą poważną przeszkodą dla rosyjskiego natarcia jest właśnie Wołczańsk, przedzielony przez pół rzeką Wołczą, z ubogą siecią dróg i zaledwie trzema mostami, z czego jednym poważnym, wraz z sąsiednimi miejscowościami tworzący naturalny system fortów.
Wobec braku postępów na głównych kierunkach pod Głębokiem, Moskale usiłują obejść tę pozycję od wschodu po grzebiecie wzgórz. Podobnie cały ten rejon chcą prawdopodobnie obejść z Zielonego przez Nieskuczne, Wesołe i południowym brzegiem Zalewu Muromskiego wyjść na tyły pozycji pod Barszczową (rajd mocno ryzykowny, zważywszy, że będzie się odbywał pod ogniem ukraińskim nawet z lekkiej broni).
W ukraińskiej infosferze wybuchła afera, podkręcana przez GUR. O tym, że Andrzej Jusow, czyli "usta" generała Budanowa, przejechał się po "naczelnym dowództwie" za porażkę pod Oczeretnem, już pisałem. Ale na tym się nie zatrzymał.
W kolejnej wypowiedzi Jusow skrytykował władze cywilne obwodu charkowskiego (znów nominatów prezydenta Zełeńskiego), że budowali umocnienia "zbyt daleko od linii frontu i w nizinach, nie pytając o zdanie wojskowych".
W świat poszła narracja o braku umocnień na kierunku charkowskim (a przecież pokazywano ich budowę!). Pojawiły się nawet zdjęcia porzuconych byle jak "smoczych zębów".
Potem wypowiedział się sam Cyryl Budanow, który w artykule dla "New York Times" przedstawił dramatyczny obraz sytuacji. Według niego następny w kolejce jest atak na Sumy, a frontu pod Charkowem, Sumami i Jarem Czasów jednocześnie Ukraina nie utrzyma (z jakiegoś powodu pominął odcinki pod Robotynnem, Marinką i Awdijówką, na których rzeczywiście Moskale mają sukcesy, a przywołał Jar Czasów, gdzie od kilkunastu dni nic się nie zmieniło).
Do tego prezydent Zełeński odwołał swoje wizyty zagraniczne "w związku z powagą sytuacji", a dowódca odcinka charkowskiego został zmieniony. Jerzego Gałuszkina zastąpił prawdziwy kozak Michał Drapaty (o nim za chwilę, bo warto mu się przyjrzeć).
Słowem
DRAMAT!
No to teraz niuanse, bo te są ciekawe.
Zacznijmy od tematu zaskoczenia.
Jak już pisałem, ewakuacja Wołczańska zaczęła się natychmiast, gdy zlokalizowano rosyjskie uderzenie.
Natychmiast to znaczy, że zanim Moskale przekroczyli ukraińską granicę.
W ciągu dwóch dni z tysiąca pięciuset obecnych mieszkańców Wołczańska ewakuowano dwie trzecie. Reszta z różnych przyczyn odmawiała i nieraz trzeba było po nich wracać (babcię, którą pokazywałem w poprzednim wpisie, ostatecznie też ewakuowano).
Co więcej, mimo, że w momencie rozpoczęcia rosyjskiego ataku w sąsiedztwie zaatakowanych miejscowości nie było większych ukraińskich sił, pojawiły się tam w ciągu niecałej doby. Podobnie z artylerią, której nie było w momencie rozpoczęcia ataku, a nagle zjawiła się po kilku godzinach.
Sytuacja przed rosyjskim atakiem... |
I dobę po rosyjskim ataku. Obie mapki od Kartina Masłom |
I fakt, większość ukraińskich jednostek to oddziały drugo- i trzeciorzutowe (te, nie uczestniczące dotąd w walkach, jednostki Państwowej Straży Granicznej Ukrainy, Terobrona itp), ale także jednostki specjalne GUR (przede wszystkim słynny Kraken), SBU (Grupa Omega), a także podlegający GUR Rosyjski Korpus Ochotniczy.
Dalej, Moskale atakują głównie pieszo, bez wsparcia pojazdów opancerzonych. Co najwyżej korzystają z "wózków golfowych", czyli chińskich Dessertcrossów.
Nie tylko ze względu na ukształtowanie terenu, ale przede wszystkim z powodu masowego zniszczenia ich sprzętu zanim dojechał do linii granicy. Zniszczeń Ukraińcy dokonali zarówno artylerią rakietową średniego zasięgu, czyli z głębi swojego terytorium, ale dzięki naprowadzaniu dronami, jak i bezpośrednio pociskami Stugna i Javelin. Ogromną rolę odegrały też masowo użyte drony kamikadze, które latały tak gęsto, że Rosjanie musieli się zatrzymać, żeby oczyścić teren z ukraińskich operatorów dronów (strzelając jak leci po wszystkim, co mogło by być stanowiskiem operatorów i ściągając systemy walki elektronicznej).
Moskale owszem, weszli na te osiem kilometrów z kawałkiem, ale ugrzęźli, bo...
Bo ostatecznie ukraińska artyleria odcięła im logistykę.
Czyli powtórka z wiosny 2022, tylko w innej skali.
Czyli powtórka z wiosny 2022, tylko w innej skali.
Weszli i... zabrali się do rabowania! Oni są niewyuczalni. Nawet nie potrafią bitwy dokończyć, zanim zaczną rabować
To teraz dwa słowa o tych nieszczęsnych umocnieniach.
Vitaly na Xrze pokazał ciekawostkę. W jakich odległościach od linii kontaktu przed zeszłoroczną ukraińską ofensywą znajdowały się rosyjskie linie umocnień?
Pierwsza linia znajdowała się ponad jedenaście kilometrów od linii kontaktu.
Żeby nie skończyć, jak ci ludzie, budujący umocnienia pod Charkowem.
I żeby przeciwnik nie miał wglądu w budowę umocnień.
Oczywiście, na przedpolu i w pasie przesłaniania też były okopy, ale prowizoryczne.
Wracając do zdjęć porzuconych "smoczych zębów". W internecie pojawiły się takie zdjęcia.
W klimacie "O patrzcie, jaki skandal!" opublikował je portal Deep State, z którego regularnie (i nie tylko ja) korzystam.
Portal nie podał jednak żadnych informacji, które pozwalałyby zlokalizować, gdzie to się znajduje. Jedynie, że w okolicy Lipców, które są dość sporą osadą (miasteczkiem?).
Od tej pory Moskale posunęli się o jakieś 700 metrów na południe, ale nie drogą, tylko na wschód od niej.
Zwraca też uwagę sposób ułożenia betonowych bloków. To nie jest rzucenie bezładne. Gdyby po prostu zrzucano zbędne, niewykorzystane lub do przyszłego wykorzystania, zwalano by je na jedno miejsce. Tu z jakiegoś powodu (nie wiem, jakiego) usypano z nich swoisty wał.
Takich zdjęć jest więcej.
Wszystkiego razem znalazłem trzy sztuki. Wszystkie wykonane w bardzo dobrze widocznych miejscach. Jakby ktoś, kto tam zrzucił ten betonowy złom chciał, żeby zostały zauważone. Szczególnie, że ten gruz tak leży od 2023 roku. Prawie od dwunastu miesięcy!
I do tej pory nikt tego nie zauważył?
Po drugie, moskiewska mentalność uniemożliwia wycofanie się z niekorzystnej bitwy. Będą w nią grzęznąć, jak na innych odcinkach, bez względu na straty. To wymusi przerzucanie oddziałów z innych odcinków (już wymusiło), co zmniejszy ciśnienie w pozostałych rejonach.
Sprzątanie po Szojgu w Ministerstwie Legalnego Bandytyzmu trwa w najlepsze. Przymknięto szefa Departamentu Kadr Kuźniecowa. Oczywiście w jego mieszkaniu znaleziono ogromną gotówkę o wartości stu milionów rubli w różnych walutach (bo przecież konta bankowe, także zagraniczne, poza zasięgiem rosyjskiej skarbówki, nie istnieją).
No to teraz trzy informacje, które nad całą sprawą stawiają kropkę nad "i".
Pierwsza.
Po kilku dniach Cyryl Budanow w wojskowym rynsztunku (znaczy z linii frontu) powiedział, że atak na Sumy Moskale na razie odłożyli, bo im pod Charkowem nie poszło.
Druga.
Dziś prezydent Zełeński powiedział, że na żadna z brygad artylerii nie ma trwałego problemu z amunicją, a deficyt miał miejsce dwa miesiące temu.
Trzecia to dwa filmy.
Na pierwszym Ukraińcy obserwują podchodzących pod granicę Moskali. W tle słychać komentarze i meldunki wyżej. Dalej są ujęcia z pierwszych minut walki, na których widać... nieistniejące rzekomo okopy.
Na drugim mamy rejestrację spotkania rosyjskiego agenta w Wołczańsku z moskiewskimi bojcami, którzy pojedynczo przeniknęli do miasta i zebrali się w jego garażu, żeby stąd zaskoczyć siły ukraińskie.
Obraz zarejestrował dron, który przypadkowo sobie tam polatywał.
Do tego wszystkiego rzecznik GUR Andrzej Jusow otwarcie oświadczył, że moskiewskie plany były wywiadowi wojskowemu znane z wyprzedzeniem i że Moskale rozpoczęli działania zgodnie z harmonogramem.
Wniosek?
W moim przekonaniu żadnego zaskoczenia nie było. Ukraina celowo wciągnęła (po raz drugi) Moskali w zasadzkę według tego samego scenariusza, jaki rozegrano w lutym 2022 roku. Upozorowano słabość (częściowo wykorzystano faktyczne osłabienie, jakie miało miejsce po nieudanej ofensywie zeszłorocznej). Przekonano Moskali, że na odcinku charkowskim nie ma znaczących sił ukraińskich, a umocnienia to pic na wodę fotomontaż (porzucone "zęby smoka", brak poważnych umocnień bliżej granicy).
Po co?
Ukraina na tym ataku wiele wygrywa.
Po pierwsze, Moskale grzęzną na kolejnym kierunku operacyjnym, w sytuacji, gdy już odczuwają braki w ludziach. Werbowanie trzydziestu tysięcy miesięcznie, jak zapewniają media, niczego nie zmienia wobec skali moskiewskich strat osobowych. W samej Rosji nawet w strukturach władzy pojawiają się apele o zrotowanie trzystu tysięcy walczących już od dwóch lat. To jest mniej więcej połowa sił zaangażowanych na Ukrainie. Moskwa nie ma kim ich zastąpić, bo werbowani uzupełniają straty bieżące.
Po drugie, moskiewska mentalność uniemożliwia wycofanie się z niekorzystnej bitwy. Będą w nią grzęznąć, jak na innych odcinkach, bez względu na straty. To wymusi przerzucanie oddziałów z innych odcinków (już wymusiło), co zmniejszy ciśnienie w pozostałych rejonach.
Szczególnie, że dowodzi tu generał Łapin, już dwa razy pod Charkowem upokorzony oraz mający prywatną motywację do zemsty.
Po trzecie, dla Moskwy kierunek charkowski i sumski to samobójstwo.
Armia rosyjska ma powodzenia na kierunkach słabo zurbanizowanych, gdzie może rozwinąć swoje atuty. Przede wszystkim masę ludzką, wykorzystując warunki terenowe.
W mieście Moskale są słabi. Nie rozumieją miasta i nie potrafią się w nim poruszać. Potrafią zajmować ruiny po przekształceniu miasta (czy wsi) w teren niezurbanizowany.
Obwody Charkowski i Sumski to rejony silnie zurbanizowane, z dużą liczbą wsi i miasteczek, poprzecinane wzgórzami i rzekami. Idealne do budowy skutecznej obrony. Szczególnie, że na sam Charków trzeba by znacznie więcej, niż te kilkadziesiąt tysięcy, zgromadzone do ataku.
Po czwarte, o ile na wschodzie Ukrainy Rosja wciąż może liczyć nie tylko na swoją agenturę, ale i na środowiska prorosyjskie, to Charkowszczyzna i Sumszczyzna, które poznały już "uroki" RuSSkiego Miru, są na niego mocno impregnowane.
Nieszanowni Rosjanie, my was tu nie oczekujemy, choć mówimy po rosyjsku. Nie trzeba nas wyzwalać. Sami się wyzwolimy bez was.
To nie znaczy, że wśród mieszkańców nie znajdzie się fanatyk Kremla, ale nie stanowią już oni znaczącej grupy. Kto miał się zdemaskować z sympatiami i gotowością do współpracy, już się zdemaskował i najczęściej wyjechał latem i jesienią 2022 roku. Wciągnięcie Moskali w walkę na wrogim dla nich terenie, to duża szansa na ukraiński sukces.
Po piąte wreszcie, bezpośrednie zagrożenie w rejonie już dość spokojnym i postrzeganym jako bliski serca Ukrainy (w odróżnieniu od Donbasu, który znaczna część postrzega jako niemal kolonię za morzami) może dać wstrząs konieczny do odbudowy w społeczeństwie chęci walki.
Problem jest poważny, bo młodsze pokolenia mają tak wyrąbane, że dają się werbować przez Moskali za pieniądze do akcji dywersyjnych przeciw własnemu krajowi. I nie dotyczy to tylko emigracji, ale także mieszkańców Ukrainy. Także w Charkowie. Śledztwa SBU wykazały, że gówniarze łasili się na pieniądze, nie zastanawiając się nad kontekstem, że ich działania zagrażają bezpieczeństwu ich samych i ich bliskich.
Głupota? Oczywiście, ale też spowszednienie wojny i brak poczucia, że jest ona czymś realnym. Postrzeganie świata przez pryzmat gry komputerowej, z której można się wylogować i wrócić do normalności.
To jest i będzie także nasz problem.
Ukraińcy chcą zatem wykorzystać rosyjskie dążenie do rozstrzygnięcia wojny w walnej bitwie (o czym Moskale roili już w 2022 roku) i wciągnąć ich w kolejną przeciągającą się bitwę pozycyjną w warunkach niedogodnych dla Moskwy, a wygodnych dla Ukrainy.
Cała rozgrywka pozwala Ukrainie względnie niskim kosztem zredukować rosyjski potencjał ofensywny do poziomu, który nie będzie zagrażał poważniejszym atakiem w rejonie dla sił ukraińskich niekorzystnym.
Takie tam zastosowanie w praktyce rad Sun-Tsu.
Obiecane dwa słowa o generale Drapatym.
To prawdziwy kozak, który zasłynął odsieczą dla Mariupola w 2014 roku. Wjazd jego kolumny pancernej do ogarniętego prorosyjskimi zamieszkami miasta był wręcz epicki.
Po otwartej inwazji pełnił różne funkcje, w tym był współautorem sukcesu pod Chersoniem. Od lutego bieżącego roku pełnił funkcję Zastępcy Szefa Sztabu Generalnego SZU.
Teraz, po objęciu dowodzenia kierunkiem charkowskim nadal pozostaje na stanowisku w sztabie, co pokazuje, jak istotny operacyjnie jest ten odcinek.
A co na to Moskwa?
- Rosja nie ma w planach zajęcia Charkowa -
powiedział najpierw w programie telewizyjnym Sołowiow.
A potem na konferencji prasowej w Pekinie potwierdził jeden z Putinów.
Tak, powiedział to otwartym testem!
Co nie znaczy, że nie będą dalej cisnąć, ale już przyznali, że nie ma szans na osiągnięcie Charkowa w najbliższym czasie.
Zostawiamy na chwilę front, choć na innych odcinkach też jest ciekawie.
Zaglądamy do Jebanarium, gdzie ma miejsce kolejna "pieredyszka".
Sprzątanie po Szojgu w Ministerstwie Legalnego Bandytyzmu trwa w najlepsze. Przymknięto szefa Departamentu Kadr Kuźniecowa. Oczywiście w jego mieszkaniu znaleziono ogromną gotówkę o wartości stu milionów rubli w różnych walutach (bo przecież konta bankowe, także zagraniczne, poza zasięgiem rosyjskiej skarbówki, nie istnieją).
Wcześniej Kuźniecow przez trzynaście lat odpowiadał za wojskowy kontrwywiad.
W ślad za szefem i protektorem, czyli pasterzem reniferów rezygnacje złożyli także:
Pierwszy wiceminister ON Rusłan Calikow, odpowiedzialny (a jakże) za finanse i audyt oraz |
Wiceminister Tatiana Szewcowa, odpowiedzialna za nadzór nad operacjami finansowymi na styku wojska i biznesu. Co ciekawe, była ona w MON zanim nastał Szojgu |
Widać, że cała sitwa hodowcy reniferów spływa z szambem. Szojgu może się temu przyglądać bezsilnie z loży w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, czekając kiedy jego kolej.
Rezygnację złożył też główny propagandysta ruSSkiej armii, generał Konaszenkow. Na "dowidzenia" hakerzy za pomocą sztucznej inteligencji zrobili mu małego psikusa. Na filmie Konaszenkowowi włożono w usta oświadczenie, że wie, że "sytuacja jest kijowa", ale mówił, co mu kazali.
Podobnie wszechwładny dotąd Nikołaj Patruszew, były sekretarz RBN, który reprezentował w niej służby specjalne, a teraz został asystentem Prezydenta Rosji do spraw rybołóstwa. Co prawda jego syn, Dymitr, został wicepremierem, porzucając stanowisko ministra rolnictwa, ale w Rosji o niczym to nie świadczy.
Drugim asystentem jednego z Putinów został Aleksiej Diumin. Były ochroniarz prezydenta i jego totumfacki, dotąd gubernator Obwodu Tulskiego, wcześniej generał sił specjalnych i służby bezpieczeństwa, a także wiceminister Napadania na Sąsiadów. Odegrał kluczową rolę podczas podboju Krymu w 2014 roku.
Dwaj nieznoszący się ludzie. Diumin i Patruszew. |
Diumin od dawna jest skonfliktowany z Szojgu, a jego kumplem był Prigożyn (dzięki temu gubernator Tuły mógł wpłynąć na "Łysego w czapce", żeby odpuścił swój marsz na Moskwę).
Teraz dostaje zatem należną mu nagrodę za lojalność względem moskiewskiego książątka.
Goryl i jego car na wspólnym meczu hokeja |
Chociaż...
Diumin to człowiek, który doskonale zna Sternika od lat. Na pewno odróżnia oryginał od dublera i zna faktyczny stan formalnego prezydenta Rosji. Jako asystent jednego z Putinów jest potwierdzeniem, że ten, którego przedstawiają jako prezydenta Rosji jest oryginałem. W dodatku ma motywację, żeby nie poddawać tego w wątpliwość.
Bo kto zaprzeczy człowiekowi, znającemu wodza od lat, kiedy powie "To on!"?
Na pożegnanie ze stanowiskiem gubernatora Diumin odstawił cyrk. Najpierw powiedział, że trudno mu ukryć wzruszenie, potem udał, że ma wilgotne oczy, a następnie skomentował "Cholerna alergia!"
Cała sytuacja wielu komentatorom przypomina rozgrywki w stalinowskiej Rosji, kiedy szefów aparatu terroru Jeżowa, czy Jagodę awansowano na zaszczytne, ale mało istotne stanowiska, żeby po chwili postawić przed sądem i zlikwidować.
Mnie to jednak przypomina trochę inną sytuację z tego samego okresu. Konkretnie likwidację Berii po śmierci Stalina.
Sprawy Jeżowa i Jagody, były częścią masowych czystek, a oni byli likwidowani jako "zużyte narzędzia", które wykonały swoją misję.
Likwidacja Berii i jego kamaryli była demonstracyjnym odcięciem się Kremla od stalinowskiej przeszłości i wskazaniem winnego "błędów i wypaczeń". Potem nastąpił "tajny" referat Chruszczowa (który szybko "wyciekł") o "kulcie jednostki" i okres "odwilży", pod przykrywką której szykowano się do kolejnej konfrontacji z Zachodem. Po zaledwie kilku latach "europejski" Chruszczow okazał się takim samym, choć mniej dzikim, imperialistą i satrapą, jak poprzednicy.
To kiedy referat o "błędach i wypaczeniach putinizmu"?
Pośrednim dowodem tego, co piszę, jest histeryczna antyrosyjska kampania ludzi, którzy przez lata byli prorosyjscy, a każdego, kto przed Rosją ostrzegał, ogłaszali oszołomem. Wrzask, że prorosyjscy są "tamci", a nie my, jest uprzedzeniem sytuacji, w której nowa przyszła władza w Moskwie w ramach ugładzania Zachodu wyciągnie z archiwum niewygodne dla wielu kwity, jak na przykład o finasowaniu piątej kolumny w Polsce, torpedującej działania na rzecz ochrony granicy z Białorusią (być może o pieniądzach na film pani Holland), czy przekaże wreszcie wrak Tupolewa z wyraźnymi śladami wybuchu (oczywiście Moskwa po tylu latach jest w stanie takie ślady sprokurować i dziś te szczątki nie mają żadnej wartości dowodowej).
Czemu Rosja miałaby topić swoją agenturę?
Żeby się uwiarygodnić. Robili to już wiele razy.
Inicjując aferę McCarty'ego skompromitowali ideę ścigania sowieckich szpiegów w Stanach, co im dało wolną rękę przez trzydzieści lat, do prezydentury Ronalda Reagana.
Podobną rolę odegrał Anatolij Golicyn, który najpierw pomógł MI-6 zdemaskować Kima Philby'ego (który i tak już był pod obserwacją kontrwywiadowczą po ucieczce do sowietów jego dwóch współpracowników), czy Williama Vassala (zajmującego się głównie szpiegostwem przemysłowym na rzecz rosyjskiej marynarki i który po prostu wykonał swoje zadanie zdobycia potrzebnych rozwiązań technicznych i był już zbędny). Potem Golicyn zaczął "ujawniać" sowieckie powiązania całej struktury CIA, doprowadzając ją do paraliżu. Skompromitowały go dopiero służby brytyjskie, gdy próbował sięgnąć premiera Jej Królewskiej Mości. Przy okazji Golicyn podważył zaufanie do uciekinierów z ZSRS, mówiąc, że będą na Zachód przysyłani fałszywi uciekinierzy, mający dezorganizować zachodnie służby wywiadowcze.
Nikt nie wpadł na to, że mówił o sobie.
Najskuteczniejszym kłamstwem jest odpowiednio podana prawda.
Zatem w ramach kolejnej odwilży być może dowiemy się, że znany łowca rosyjskich szpiegów bajkopisarz Tomasz P. jest prowadzony z Moskwy (co wcale nie musi być prawdą, bardziej prawdopodobne, że jest po prostu mitomanem przekonanym o swojej genialności), że podobnie moskiewską marionetką jest znany polityk z prawicy lub lewicy, a nawet któryś z generałów. I nie będą to ludzie o których rosyjskich koneksjach i tak już wiemy, bo oni dla Moskwy są nieprzydatni.
Część z tych informacji, te na samym początku, będzie prawdą, uwiarygadniającą następne materiały, które już będą łgarstwem lub manipulacją. Poświęceni zostaną ludzie, którzy odegrali swoją rolę i nie są już potrzebni, a także tacy, których współpraca nie rokuje większych szans.
Wszystko po to, żebyśmy zajęli się bijatyką między sobą i dali czas Kremlowi na przemalowanie.
Dlatego wszyscy, których można łatwo w powiązania z Moskwą ubrać, wrzeszczą, ze zawsze byli prawomyślni i antymoskiewscy, a prawdziwi agenci to tamci.
Pod przykrywką tej gry Moskwa będzie się szykować do drugiej rundy, co ma zapewnić nowy minister Agresji Biełousow...
Niecałe dziesięć lat po śmierci Stalina zaczął się Wietnam, a światem wstrząsnął kryzys kubański. Świat był znacznie bardziej zagrożony wojną globalną, niż za rządów wąsatego skurwiela.
To jak jesteśmy przy agenturach...
Parlament Gruzji uchwalił ustawę o agentach zagranicznych. Komisja prawna parlamentu zatwierdziła ostateczny projekt w trzecim czytaniu w ciągu rekordowo krótkiego posiedzenia. Wszystkiego minuta sześć sekund.
Pełny zapis posiedzenia komisji. Odbyło się tak szybko, że posłowie opozycji nie zdążyli wejść na salę
Decyzja wywołała wściekłość gruzińskiej ulicy. Demonstranci przystąpili do szturmu parlamentu, który siły porządkowe odparły.
Na znak protestu zastrajkowały uczelnie wyższe, w tym Akademia Marynarki Wojennej (wszyscy uczestnicy zostali karnie usunięci z wojska).
Poza Tbilisi protesty przebiegają spokojnie. Tu nikt nie ma interesu wydawać policjantom rozkazów do pacyfikacji demonstrantów. Na gruzińskiej prowincji, jak na całym Kaukazie każdy każdego zna
Demonstranci pozdrawiają Putina znaną ukraińską przyśpiewką ludową
A w Tbilisi coraz bardziej rozkręca się klimat Majdanu, choć gruzińskie władze zapewniają, że u nich Majdanu nie będzie.
Nie słabną również protesty w Armenii, ale tam w drugą stronę.
Ormiański ksiądz Tiso, czyli arcybiskup Galstanjan oświadczył, że "siły polityczne popierają go jako kandydata na stanowisko premiera Armenii".
Nie sprecyzował, jakie siły polityczne, bo wiadomo, że rosyjskie.
Tymczasem Moskale oświadczyli, że na prośbę władz Armenii ich jednostki chroniące granicę turecko-armeńską nie zostaną wycofane.
Władze Armenii oświadczyły, że żadnej takiej prośby nie było i że Moskale mają się wynosić, a relacje z Turcją Armenia ogarnia sobie sama.
Znany scenariusz. Kacapy nigdy nigdzie nie ładują się sami. Zawsze "wyzwalają" i zawsze "na prośbę".
Ale teraz atmosfera się zagęszcza i zaczyna się "Moda na sukces. Wersja środkowoazjatycka".
Ridge podbija do Brooke, ale ona jest związana...
Nie, to nie ta bajka.
Zatem, uwaga. Rysujcie sobie.
Armenia, jako jedyny kraj chrześcijański na południowym Kaukazie i obrońca chrześcijaństwa zakumplowana jest z obrońcą wiary Proroka Iranem.
Relacje Armenii z Rosją zmieniły status ze "w związku" na "to skomplikowane".
Azerbejdżan ma skomplikowane relacje z Rosją, będące lustrem relacji Rosji z Armenią (Baku jest zawsze w odwrotnej relacji, niż Erewań). Azerbejdżan kumpluje się też z Izraelem, który jest w otwartym konflikcie (praktycznie w stanie wojny) z Iranem.
Ale obrońca wiary Proroka Iran jest w sojuszu z kutachonem i obrońcą prawdziwej wiary putinosławnej, czyli Moskwą, zaś w konflikcie z Azerbejdżanem.
Do tego Azerbejdżan przyjaźni się z Turcją, której relacje z Iranem są wrogie, z Armenią chłodno poprawne, a z Rosją to czysty biznes i nic osobistego.
Glowa boli?
To dorzućcie, że Iran jest w konflikcie z Talibami z Afganistanu, którzy są w przyjaźni z Rosją i w konflikcie z Tadżykistanem, gdzie mocną pozycję ma ISIS nienawidzący Iranu. Tadżykistan formalnie jest sojusznikiem Rosji.
I w tym popieprzonym kotle relacji na pograniczu azersko-irańskim spada śmigłowiec, którym ze spotkania z politykami azerskimi leciał prezydent Iranu.
To kadry z lotu na miejsce spotkania
Spada skutecznie. W górach we mgle. Obok wsi o pięknej nazwie Uzi (dla niezorientowanych, uzi to nazwa izraelskiego pistoletu maszynowego - oczywiście przypadkowa zbieżność nazw, ale czy równie przypadkowa odnośnie tego zdarzenia?).
Akcja ratownicza od początku nie ma szans i mimo wysiłków przez wiele godzin nie daje rezultatu. Dopiero Turcja dostarcza Iranowi zdjęcia wykonane z drona w podczerwieni, dzięki którym znaleziono wrak.
Prezydent Iranu Ebrahim Raisi zginął.
Sami Irańczycy na wiadomość o śmierci swojego prezydenta zareagowali umiarkowaną rozpaczą, a niektórzy wręcz entuzjazmem.
Tu otwarcie, bo to przed ambasadą Iranu w Londynie
Sprawa jest jednak poważna, bo w regionie, w którym się kotłuje i byle co może rozniecić konflikt, ginie prezydent państwa być może dysponującego bronią atomową, a jednym z podejrzanych jest inne państwo posiadające broń atomową.
Iran otwarcie oskarża o zamach Izrael, który miał dokonać tego "rękami Baku".
Ale to bez sensu. Gdyby Azerbejdżan wykonał taką akcję, to zrobiłby to tak, żeby podejrzenie nie padło na niego, bo przecież nic na tym konflikcie nie zyskuje.
Zatem kto?
Dwie możliwości.
Albo robota wewnętrzna w ramach walki o schedę po sędziwym ajatollahu Alim Chamenei (który swoją drogą jest z pochodzenia Azerem), w którym to rankingu Raisi był jednym z dwóch najpoważniejszych kandydatów (drugim jest syn Chamenejego).
Albo robota tego czwartego, który na tym najwięcej zyskuje.
A kto zyskuje?
Rosja!
Moskwa może uratować skórę Baku wprowadzając wojska okupacyjne... "siły pokojowe" na granicę azersko-irańską. Te same jednostki, które dopiero co wycofała z Górskiego Karabachu na granicę z Kazachstanem.
I tak na dawnej granicy ZSRS między Armenią a Turcją i Azerbejdżanem a Iranem znów będą stacjonować jednostki rosyjskie. I Putin będzie mógł ogłosić rozszerzenie Imperium.
Oczywiście jest możliwa opcja combo: Rosja usuwa Raisiego, żeby utorować drogę Mojtabie Chamenei, który być może jest dla Moskwy wygodniejszy i lepiej sterowny. Wiadomo, że w Iranie faktyczna władza spoczywa w rękach przywódcy religijnego, więc dobrze na tym stanowisku mieć swojego człowieka.
Ale to nie koniec komplikacji.
Tym razem przenosimy się na wyspy Polinezji, a konkretnie do francuskiej kolonii... terytorium zamorskiego Nowej Kaledonii.
W 2018 roku mieszkańcy Nowej Kaledonii odrzucili niepodległość stosunkiem głosów prawie sześć do czterech przy osiemdziesięcioprocentowej frekwencji. Francja zastosowała trik znany z naszego plebiscytu na Śląsku i dopuściła do głosowania Francuzów urodzonych na Nowej Kaledonii, ale na niej nie mieszkający. Rdzenni mieszkańcy, chcący niepodległości, zostali przegłosowani.
Teraz Francja poszła krok dalej i nadała prawa wyborcze na Nowej Kaledonii Francuzom zamieszkałym na wyspie przez dziesięć lat. To wywołało bunt.
I jakie zaskoczenie!
"Putinie, zapraszamy do Kanaku". Kanak to miejscowa nazwa Nowej Kaledonii. |
I tu ciekawostka.
Widzicie po lewej flagę rosyjską (z błędnymi kolorami)? A widzicie nad nią flagę Azerbejdżanu?
Czy Azerowie mają możliwości oddziaływania na Pacyfik? Mocno wątpię. Czy mogli włączyć się w operację rosyjską?
Mogli, tylko po co? Żeby "ukarać" Francję z wspieranie Armenii? Teraz, kiedy bez walki uzyskują od Erewania, co chcą?
Ale jeśli Baku przed rozmowami z Armenią, w których mediatorem jest Francja, zostanie skompromitowane w oczach Paryża, to znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji negocjacyjnej. A wtedy z pomocą przyjdzie kto?
Przyjaciel prezydenta Francji, prezydent Rosji! Zadzwoni, pogada, załatwi...
A przy okazji Francja znów coś straci, tym razem na Polinezji, co będzie dla niej karą za wojowniczą politykę względem Moskwy.
Jak pytacie o zamach na premiera Fico, to też robota Moskwy. Scenariusz Kirow.
Może to wkrótce opiszę. Dziś już nie zmieszczę.
A na wszystko ze swojego tronu patrzy mongolsko-chiński Cesarz, mający całe to towarzystwo w garści.
A propos.
Jeden z Putinów pojechał złożyć hołd lenny i po jarłyk do Pekinu. Warunkiem podróży było to, żeby premierem Rosji w nowym rozdaniu został Michaił Miszustin.
No i został. Generalnie rząd Rosji po wyborach przeszedł tylko kosmetyczne zmiany (nie licząc odpalenia Szojgu).
Zielone kwadraciki to ludzie nowo mianowani. Z tym, że Patruszew był w poprzednim rządzie, ale w Ministerstwie Głodu...znaczy Rolnictwa. |
Tak więc po spełnieniu oczekiwań Pekinu, jeden z Putinów udał się do stóp Cesarza, gdzie złożył hołd lenny.
Nie musicie rozumieć słów. To dyplomatyczne pierdololo. Słuchajcie głosu i patrzcie na mimikę.
Co jeden z Putinów załatwił w Pekinie?
Okrągłe nic. Ani ułatwień w rozliczeniach z Chinami (chińskie banki zagrożone sankcjami nie chcą obsługiwać rosyjskich transakcji), ani budowy gazociągu "Siła Syberii 2". Podpisano w sumie dwanaście umów, w tym dotyczących eksportu do Chin resztek z uboju bydła. Takich, które wykorzystuje się w przemyśle, bo Rosja nie ma jak ich zagospodarować.
Pozwolono mu upaść do stóp Cesarza i niech się cieszy.
Nie zrażony tym (w sumie nie jego problem) jeden z Putinów próbował żartować podczas spotkania ze studentami.
"Zróbmy to demokratycznie. Państwo się zgłosicie, a ja wybiorę"
Dwa słowa o sytuacji na froncie poza odcinkiem charkowskim.
Moskalom udaje się posuwać powoli na odcinku Nowomichajłówki koło Marinki, gdzie podeszli pod Paraskowiówkę
Na kierunku Awdijówki Rosjanie zbliżyli się do Karlówki, a także nieco posunęli pod Nowopokrowskiem i Archanielskim.
Próbują też wyjść na tyły sił ukraińskich pod Berestowem na kierunku Kupjańskim.
Te natarcia wczoraj ugrzęzły i dziś nie posuwały się dalej.
Moskale próbują też odzyskać Robotynne, które przeszło do szarej strefy (a raczej ruiny, które z niego zostały).
Z okazji Dnia Floty Czarnomorskiej Ukraińcy zatopili Moskalom kolejny okręt, a być może dwa. Ale o tym rozpiszę się w następnym wpisie.
Podobnie jak o nowych rozgrywkach Kadyrowa.
Dziś formalnie zakończyła się kadencja prezydenta Zełeńskiego. Oczywiście, warunki wojny zmieniają procedury, ale fakt ten będzie rodził problemy i już rodzi w relacjach nie tylko z Rosją, która oficjalnie uznała Zełeńskiego za uzurpatora, ale i ze Stanami Zjednoczonymi, które otwarcie zaczynają mu meblować gabinet.
Na dobranoc reportaż o ukraińskich czołgistach.
- Przed wojną rozwoziłem chleb...
"Armenia, jako jedyny kraj chrześcijański na Kaukazie i obrońca chrześcijaństwa zakumplowana jest z obrońcą wiary Proroka Iranem. "
OdpowiedzUsuńDla ścisłości - Gruzja też jest krajem chrześcijańskim - choć z pewną muzułmańską mniejszością.
Tak, ale nie uczestniczy w tym kłębowisku żmij, które opisałem (NB Gruzini nienawidzą Ormian).
UsuńPoprawiłem dla jasności, że chodzi o Kaukaz południowy.
Tym Golicynem to mnie Pan trochę zaskoczył, Golicyna wydanego przez SKW nowe władze po 2008 dały na przemiał nie bez przyczyny. Na "referat chruszczowa" się pewnie jednak nie doczekamy, na kremlu zmian raczej bym się nie spodziewał, bo skala infiltracji i korupcji UE i USA(hunter) jest bez porównania z tym co było wtedy, a i wtedy było tak, że już gorzej być nie mogło. Sam jestem ciekaw, zmiana Szojgu, a co ważniejsze, Patruszewa, to jednak coś. Nie za szybko na wykluczenie udziału Izraela w mglistej (znów ta mgła) kolizji pogranicza? All z tą Polinezją, to ciekawy numer, podobnież Francuzi tak się zaangażowali w wygrażanie szabelką, bo im śledztwa wykazały, że zeszłoroczne zamieszki o gigantycznych stratach, kierowane były prosto z kremla, faktycznie zaskoczenie :-)
UsuńCzytałem tę książkę. Najskuteczniejsze kłamstwo to odpowiednio podana prawda. W 1941 Abwehra wprowadziła w błąd sowietów podając im prawdziwe informacje. Paranoja Stalina zadziałała tak, że uznał to za dezinformację.
UsuńPutin i jego otoczenie są po prostu toksyczne i nie wypada się wręcz z nim pokazywać. Korupcja korupcją, a pozory zachować trzeba. Dlatego przewiduję, że we właściwym momencie nastąpi kolejna zabawa w "nową, demokratyczną Rosję", a skorumpowane elity z Zachodu pomogą przyjąć to z entuzjazmem w zachodnich stolicach.
Izrael nic na śmierci Raisiego nie zyskuje.
Swoją drogą mam podobne wątpliwości do Wiktora Suworowa. Może kiedyś rozpiszę.
UsuńHeh. Odnośnie Iranu, to dostałem właśnie info, które wszystko zmienia. Izrael znów jest w centrum podejrzenia. :D
Usuń