Dziennik wojny - doba sto osiemdziesiąta siódma, sto osiemdziesiąta ósma, sto osiemdziesiąta dziewiąta, sto dziewięćdziesiąta, sto dziewięćdziesiąta pierwsza i sto dziewięćdziesiąta druga trzeciego roku (917, 918, 919, 920, 921, 922)

 


Bojowy debiut ukraińskich efek był też skandalicznym falstartem. Z niewiadomych obecnie przyczyn jedna z maszyn rozbiła się o ziemię. Nie ma jednak żadnego filmu z tego zdarzenia, więc nie wiadomo, co się stało. W wyniku katastrofy zginął jeden z najbardziej doświadczonych pilotów ukraińskich Aleksy Mes, który niedawno w USA oficjalnie odbierał samoloty dla Ukrainy. 
Bardzo symboliczna strata. 


Zanim zginął Mes zdążył zestrzelić trzy rakiety i drona. 

Największe nieszczęście ukraińskiego parlamentu Marianna Bezugla (taki przypadek, jakby u nas redaktor Żemła została posłanką na Sejm), zwana przez samych Ukraińców "Bezumna", czyli "Bezmózg" ogłosiła, że F-16 został zestrzelony przez ukraińską baterię rakiet przeciwlotniczych Patriot. 


Czy to jest możliwe? 
Teoretycznie tak. 
Nowoczesne systemy naprowadzania współpracują z transponderami samolotów, identyfikującymi maszynę w powietrzu. Taki transponder ma wszystko, co startuje z lotniska, dzięki temu kontrola lotów wie, co gdzie jest.

Popularny flightradar też z tego systemu korzysta

Swoje transpondery mają też maszyny wojskowe, tylko że one mają dodatkowo sygnał kodowy, który systemom naprowadzania pozwala na identyfikację swój-obcy. 

I teraz teoretycznie jest możliwe, że w bazie systemu Patriot nie było wgranego kodu ukraińskich efek, albo, że transponder efki nie podawał właściwego kodu. Teoretycznie. Bardzo teoretycznie. Na takim  poziomie teoretyczności, jak szansa na kontakt z pozaziemską cywilizacją. 

Co mogło się zatem stać? 
Możliwych przyczyn jest bardzo dużo. Od rozsmarowania się na glebie w wyniku zbytniego obniżenia pułapu i zmniejszenia prędkości w pogoni za nisko i powoli lecącym dronem ("lataj, synku, nisko i powoli" to najgorsza z możliwych rad) aż po wpadnięcie na manewrującą w tym rejonie rakietę Ch-101.
Teoretycznie, przypadkowe zderzenie z lecącą w kierunku innego celu rakietą Patriot też jest możliwe. Po prostu w miniony weekend w czasie rosyjskiego ataku na niebie był tłok, a przypadkowe zderzenia i wpadnięcie pod własny ostrzał to nic niezwykłego. 

Prezydent Zełeński natychmiast po ujawnieniu tej straty odwołał ze stanowiska dowódcę Sił Powietrznych Ukrainy Mikołaja Oleszczuka, którego zastąpił Anatol Kriworożko. 
Ruch trochę głupi i nerwowy, szczególnie, że Oleszczuk dowodził Siłami Powietrznymi przez cały okres inwazji (mianowany został pół roku wcześniej) i to jemu Ukraina zawdzięcza fakt, że jej lotnictwo przeżyło pierwsze ataki i trzeci rok działa skutecznie na froncie. W decyzji tej widzę chęć przypodobania się Amerykanom, którzy włączyli się w dochodzenie przyczyn straty efki. 
Rzekłbym, że zachowanie prezydenta Zełeńskiego jest takie trochę sowieckie. 

A jak jesteśmy przy skandalach, to ostatnio do pieca dołożył ukraiński minister spraw zagranicznych Dymitr Kuleba. 
Wziął on bowiem udział w politycznej imprezie partii rządzącej w Polsce, finansowanej także z niemieckich pieniędzy, pod nazwą Campus Polska Przyszłości, gdzie uczestniczył w spotkaniu panelowym. Wszystko było w porządku do pytań z sali, kiedy dziewczę zadało mu pytanie o kwestię ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej - ta sprawa faktycznie jest skandaliczna i już dawno powinna być przez Ukraińców załatwiona po to, żeby nie dawać rosyjskiej i niemieckiej propagandzie oręża do skłócania nas. 


- Zdaje sobie pani sprawę, czym była operacja "Wisła" i wie pani, że ci wszyscy Ukraińcy zostali przymusowo wygnani z terytoriów ukraińskich, żeby zamieszkać m.in. w Olsztynie. Ale nie mówię o tym. Gdybyśmy dzisiaj zaczęli grzebać w historii, to jakość rozmowy byłaby zupełnie inna i moglibyśmy pójść bardzo głęboko w historię i wypominać sobie te złe rzeczy, które Polacy uczynili Ukraińcom i Ukraińcy Polakom. Nie mamy problemu z kontynuacją ekshumacji. Mamy tylko taki wniosek do rządu w Polsce, żeby też upamiętniać Ukraińców. Chcemy, żeby to było dwustronne. A jeżeli nasza relacja miałaby być zdominowana przez emocje, to znaleźlibyśmy się w takim miejscu, w którym Rosja by wygrywała. Są prowokacje właśnie w obszarze historii, które są organizowane przez Rosję. Tak więc myślę: zostawmy historię historykom, a przyszłość budujmy razem. Przyszłość niech będzie dla Was
- odpowiedział minister.

W sposób oczywisty była to prowokacja. Dziewczę nie mówi od siebie, tylko czyta z komórki tekst po angielsku. Spokojnie mogła zadać pytanie po polsku. Raz, że Kuleba na tyle zna polski, że zrozumiałby, a dwa, że organizatorzy zapewnili tłumaczy. Ale nie o to chodziło. 

Kuleba zaskoczony zaczął niby dyplomatycznie wychodzić z niezręcznego dla niego pytania (niezręcznego, bo jako minister reprezentuje rząd i nie może powiedzieć niczego, co nie zostało wcześniej uzgodnione). Ale wzięty z zaskoczenia strzelił kolejne fau pas, zestawiając Rzeź Wołyńską z przeprowadzoną przez komunistyczne władze w Polsce Akcją "Wisła" podczas której wysiedlono ze wschodniej i południowej Polski sto czterdzieści tysięcy osób narodowości ukraińskiej i przeniesiono na Ziemie Odzyskane. 

Fail Kuleby jest trojakiego, a nawet czworakiego, czy pięciorakiego rodzaju:
- po pierwsze: skala i forma - masowe wysiedlenia są zbrodnią przeciw ludzkości, ale jednak nie mają startu do masowych okrutnych i bestialskich mordów, to po prostu nie ta kategoria;
- po drugie: decydent - o wysiedleniach w ramach Akcji "Wisła" zdecydowały zależne od Moskwy władze PRL, a nie suwerenne władze polskie - rozliczanie Polaków za decyzje władzy okupacyjnej ma tyle samo sensu, co hipotetyczne pretensje do Ukrainy o zamordowanie Polaków w ramach "Operacji Polskiej", przeprowadzonej przez sowieckie NKWD (na terenie sowieckiej Ukrainy, która formalnie aż do 1945 roku zachowywała status "niezależnej" - nawet jest obok ZSRR sygnatariuszem Karty Narodów Zjednoczonych - wymordowano wtedy całe miasteczka). Nikt w Polsce takich roszczeń jednak nie stawia, bo wszyscy wiedzą, że Ukraińcy nie mieli wtedy nic do gadania i sami byli ofiarami tych samych zbrodniarzy (zupełnie tak samo, jak ofiarami sowieckich władz w Polsce Ludowej byli także, a wręcz przede wszystkim Polacy). 
Natomiast o mordowaniu Polaków przez bojówki UPA decyzję podjęli suwerenni liderzy ukraińskiego ruchu narodowego. Oczywiście, prowadzeni na pasku przez agentury Moskwy i Berlina, ale jednak podejmujący decyzje nie pod czyjeś dyktando, a na własny rachunek (warto przy tym poznać historię konfliktu między prawdziwą UPA, stworzoną przez Tarasa Borowca "Tarasa Bulbę" z ewidentnie agenturalnym i terrorystycznym OUN-B Bandery). 
Co więcej, wysiedlenia lokalnie na Hrubieszowszczyźnie zostały przyhamowane w wyniku sojuszu polskiego i ukraińskiego podziemia przeciw komunistom. Do tego wiele władz lokalnych bardziej lub mniej jawnie torpedowało zarządzenia komunistyczne i potrafiło wysiedlanych wypuścić do domów. 
A zatem nie ma tu żadnej symetrii. Z jednej strony jest działanie władz okupacyjnych, z drugiej kierownictwa ruchu walczącego w imieniu narodu o niepodległość;
- po trzecie, kontekst - działania władz PRL miały na celu zakończenie trwającego już od kilku lat konfliktu (prowadzonego głównie na terenie ZSRR), który z jednej strony podważał legitymizację komunistycznego rządu w Polsce (bo nie potrafił zaprowadzić pokoju), z drugiej uniemożliwiał demobilizację armii, co było poważnym obciążeniem dla gospodarki, po trzecie wreszcie, blokował siły i środki, które komunistyczna władza chciała skierować przeciw poakowskiemu podziemiu zbrojnemu (i faktycznie, do rozprawy z opozycją przystąpiono dopiero po "rozwiązaniu kwestii ukraińskiej" - paradoksalnie, działalność UPA w Polsce Wschodniej dała polskiemu podziemiu swoisty "parasol"). 
Z kolei działalność bojówek upowskich na Wołyniu, Hrubieszowszczyźnie, Lubelszczyźnie i innych przedwojennych regionach II RP miała na celu pod osłoną wojny eksterminować mniejszość polską (na tych terenach często stanowiącą większość). Tu nie chodziło o zakończenie konfliktu, tylko wręcz o jego wywołanie. 
Znów paradoksalnie akcja ta pod każdym względem była na rękę sowietom. Raz, że dezorganizowała Niemcom zaplecze i wymuszała użycie części sił do działań policyjnych w celu ochrony ludności polskiej (kolejny paradoks, ale dochodziło do uzbrajania mieszkańców polskich wsi przez Niemców). Dwa, że blokowała możliwość polsko-ukraińskiej współpracy przeciw sowietom. Trzy, że zarówno Ukraińców, jak i Polaków wpychała w objęcia Niemców, co było na rękę sowieckiej propagandzie, za wszelką cenę starającej się przypisać Polakom sojusz z Niemcami. 
Dodatkowo prowadzone przez UPA czystki etniczne były kontynuacją nkwdowskiej "Operacji Polskiej". Dokończonej wysiedleniami, eufemistycznie zwanymi repatriacją, po 1944 roku. 
OUN przy antysowieckiej retoryce idealnie zatem wpisywał się w sowiecką politykę narodowościową względem Polaków.

Zatem każde zestawienie Rzezi Wołyńskiej z Akcją "Wisła" jest czystą manipulacją.

Co więcej, minister mówi, żeby historią zajmowali się historycy. Tyle, że ekshumacje to nie historia, a po prostu elementarne człowieczeństwo, co tak doświadczony naród, jak Ukraińcy, powinien rozumieć. W dodatku decyzje o ekshumacjach podejmują urzędnicy, zależni od polityków. Historycy mogą co najwyżej o nie prosić. 
Zatem i tu mamy do czynienia z pieprzeniem andronów. 

No i ostatnie, co rozjuszyło najwięcej komentatorów.
Minister Kuleba wspomniał Ukraińców, którzy
zostali przymusowo wygnani z terytoriów ukraińskich.
 Ze zdania tego wynika, że dla ministra Lubelszczyzna, czy Beskid Niski to są terytoria ukraińskie, czytaj: Ukraina ma względem Polski roszczenia terytorialne. 

MSZ Ukrainy i polski minister Sikorski próbowali potem wygładzać temat i prostować wypowiedź ministra Kuleby, ale "mleko się rozlało". Jak to ktoś powiedział:
- Moskwa nie potrzebuje swoich propagandystów, żeby nastawić Polaków przeciw Ukrainie. Wystarczy im minister Kuleba.
Minister dyplomacji, którego słowa trzeba interpretować i prostować sam się wyklucza ze swojego stanowiska. 

Cóż...
Zawsze powtarzam, że aby sprowokować, trzeba mieć kogo. Minister usiłując wymknąć się z zastawionej na niego niewygodnym pytaniem (powinien przewidzieć, że może takie pytanie paść i przygotować się) pułapki, wdepnął jeszcze bardziej, sprawiając, że dla większości sił politycznych w Polsce stał się ewidentnie persona non grata.  W tym kontekście wcześniejsze stanowiska przedstawicieli polskich władz, w istocie odmawiające Ukrainie kontynuacji pomocy w zakresie sprzętu (nie wprost, ale obłożone takimi warunkami, że w zasadzie sprowadza się do tego samego), brzmią jako logiczne i uzasadnione. Premier Tusk wprost powiedział, że Polska zablokuje członkostwo Ukrainy w UE, jeśli Kijów nie rozwiąże po polskiej myśli sprawy ekshumacji. 
I tak minister własnymi rękami załatwił odmownie relacje z najważniejszym sojusznikiem Ukrainy, bo Polska nadal taką rolę pełni. Szczególnie w sytuacji, gdy Niemcy również sygnalizują, że dalszej pomocy nie będzie. 
A takie nadzieje wiązały niektóre środowiska ukraińskie z obecnym polskim rządem...

Ale, żeby nie ładować do jednej bramki, polska (i europejska) prawica dzielnie stara się dołączyć do grona śmiesznych ludzi, dzielnie broniących rosyjskiej agentury w imię wolności i praworządności. 

Pamiętacie sprawę Pablo Moralesa... Gonzaleza? A pamiętacie, jak przy aferze sędziego Szmydta pisałem o tym, że za wszystkimi zaburzeniami społecznymi ostatnich lat stoi Moskwa? No to nie będziecie zaskoczeni tym, że Gonzalez dzielnie się przewijał i na manifestacjach proaborcyjnych, i przy protestach na rzecz poparcia polityki migracyjnej Aleksandra Łukaszenki. Wszędzie tam, gdzie można było "pobujać łódką".
Nasi dzielni lewicowcy i liberałowie radośnie skakali pod dyktando GRU dokładnie tak samo, jak UPA na Wołyniu tańczyła do muzyki granej w Moskwie. 

Ale prawica nie byłaby sobą, gdyby nie stanęła do rywalizacji z lewicą o palmę pierwszeństwa pod względem braków w myśleniu. 

W minioną sobotę w Paryżu na lotnisku zatrzymany został twórca i właściciel komunikatora Telegram Paweł Durow. Władze francuskie zarzucają mu, że nie chce współpracować ze śledczymi i przez to chroni komunikujące się przez Telegrama siatki pedofilskie. 
Sąd jednak nie poszedł na rękę śledczym, bo po ośmiu godzinach przesłuchań Durow wyszedł na wolność. Musiał wpłacić tylko śmieszną kwotę tytułem kaucji i ma się dwa razy w tygodniu meldować na policji. 

I oczywiście prawicowi obrońcy wolności zaczęli od razu drzeć japę, że system chce zniszczyć ostatni niekontrolowany bastion wolności słowa, jakim ma być Telegram. 



No to po kolei. 
Durow formalnie jest obywatelem Francji. Nadanie obywatelstwa wychodził sobie molestując prezidą Macrą w Pałacu Elizejskim (nawet w chwili zatrzymania twierdził, że jest umówiony z Macronem, co wcale nie musiało być dalekie od prawdy). 

Durow oficjalnie przebywa we Francji jako uchodźca. Uciekać rzekomo miał z Rosji za to, że nie chciał ujawnić FSB kodów Telegrama, pozwalających czytać zaszyfrowane wiadomości. 
Niezła legenda, no nie? Taka trochę nie do sprawdzenia. 
Szczególnie, że z Telegrama korzystają w Rosji wszyscy od zwykłych ludzi, poprzez służby(!) i wojsko aż do lokatorów Kremla. 
Próbka jawnego wykorzystania Telegrama przez służby rosyjsko-białoruskie. Tu strona z jesieni 2021 roku dostarczająca "dowodów" na zbrodniczą działalność funkcjonariuszy polskiej Straży Granicznej. Z materiałów tych obficie korzystali potem "aktywiździ", a nawet pewna reżyserka

Służby francuskie od razu miały wątpliwości, ale prezidą Macrą podjął i tak decyzję nadającą Durowowi obywatelstwo. 

Prześladowany w Rosji Durow wielokrotnie do tej Rosji jeździł i zabiegał o spotkanie z Putinem. Niektórzy twierdzą, że się spotkał, ale Moskwa oficjalnie temu zaprzecza. 
Wierzymy im, no nie? 

Co ciekawe, na lotnisko w Paryżu Durow przyleciał z Azerbejdżanu. W Baku był dokładnie wtedy, kiedy przebywał tam jeden z Putinów. 


Do Francji przyleciał zaś doskonale wiedząc, że prowadzone jest przeciw niemu postępowanie i może zostać zatrzymany. 

No to składamy klocki, jak mawiał mój tata analizując różne sprawy. 
Koleś, który jest właścicielem komunikatora, wykorzystywanego przez najważniejsze osoby w państwie rosyjskim (czyli mający dostęp do najważniejszych tajemnic) jedzie do Baku w tym samym czasie, co jeden z Putinów, a następnie mimo groźby aresztowania leci do Paryża i na lotnisku twierdzi, że ma się spotkać z prezydentem Macronem. 

Coś się komuś kojarzy? 

11 maja 1941 roku nad brytyjskim wybrzeżem pojawił się nisko lecący Messerschmidt 110, który po wykryciu został zaraz zestrzelony. Pilot wyskoczył ze spadochronem i wylądował niedaleko Glasgow. Tym pilotem był wysoko postawiony działacz NSDAP i ulubieniec Adolfa Hitlera, Rudolf Hess. Domagał się spotkania z księciem Hamiltonem, którego znał sprzed wojny, a także z królem Jerzym VI. Twierdził, że przybywa z misją pokojową. 
Brytyjczycy go zignorowali, bo choć sympatie proniemieckie wśród brytyjskiej arystokracji były znaczne (a przyszła królowa Elżbieta ma piękną fotkę z lat trzydziestych, na której hailuje), to MI5 i MI6 doskonale wiedziały, jakie konsekwencje dla Imperium przewiduje amerykański Plan Czerwony, gdyby Londyn próbował się zwąchać z Berlinem. 

Czy teraz mamy próbę podobnej akcji, uwalonej na starcie przez służby francuskie? Czy Kreml wysłał Durowa do Macrona z zadaniem złożenia "oferty pokojowej"? Macron być może nie miałby nic przeciw, jeśliby Moskwa obiecała mu oddanie Afryki w zamian za brak zaangażowania na Ukrainie. 
Wybory prezydenckie wypadają co prawda dopiero za trzy lata, ale po ostatnim laniu, jakie w wyborach do parlamentu dostała partia prezydencka, taki sukces byłby dobrym punktem  wyjścia do poprawy notowań. Szczególnie, że wszelkie inne opcje polityczne we Francji i tak wsparcie dla Ukrainy ograniczą. 
Ale we Francji, jak w każdym poważnym państwie, to służby sterują politykami, a nie politycy służbami. Inicjatywa została więc ucięta, a prezidą Macrą nie może się spotykać z gościem, któremu postawiono zarzuty o powiązania z siecią pedofilską (znamienne, że nie podniesiono znacznie bardziej oczywistego wykorzystywania Telegrama przez terrorystów - po prostu we Francji terroryzm nie jest postrzegany jednoznacznie negatywnie). Dziękuję, można się rozejść.

A co takiego w istocie jest w tymże Telegramie? 
Jak wspomniałem: kod szyfrujący. 
Przy czym trzeba coś sobie wyjaśnić. Niektórzy broniąc Durowa piszą, że komunikatory Signal, czy WhatsUp też nie ujawniają swoich systemów szyfrowania. 
Po pierwsze, nieprawda, bo na konkretne żądania sądów w konkretnych sprawach kryminalnych dają służbom dostęp do możliwości czytania interesujących je kont. Nie ujawniają szyfrowania, ale dają dostęp. 
Po drugie, Telegram nie jest takim samym konunikatorem, jak Signal, czy WhatsUp. To bardziej portal z funkcją komunikatora, który pozwala szyfrować nie tylko chaty, ale i poszczególne grupy (podobnie, jak to robi facebook). To pozwala na przykład koordynować działalność grup przestępczych, wymieniać się plikami przez pedofilów, koordynować nielegalną migrację, prowadzić aukcje ludzi oraz nielegalnego towaru i wiele, wiele innych.


Skriny z telegramowych grup organizatorów nielegalnej migracji przez granicę polsko-białoruską. Materiały sprzed trzech lat, więc już nieaktualne

Doszło do tego, że z powodu permanentnych problemów z łącznością rosyjska armia koordynowała między sobą swoje działania na Ukrainie. 

Kremlowscy propagandziści już się boją, że w wyniku zatrzymania Durowa wyciekną ich poufne rozmowy, których treść niekoniecznie pokrywa się z tym, co oficjalnie pisali

Jak widać zatem, ustawianie Pawła Durowa w pozycji "bohaterskiego obrońcy wolności słowa" jest tak samo sensowne, jak obrona Pablo Moralesa... Gonzaleza. Jeden i drugi to funkcjonariusz moskiewskiego reżimu z wolnością słowa nie mający nic wspólnego. 

Zabawne, kiedy "szermierze" opcji "patriotycznej" w Polsce gadają retoryką Kremla

"Za Durowa" - każdy pretekst jest dobry, żeby zrobić komuś krzywdę. Taka mentalność psychopatów

Tymczasem w Proletarsku strażakom udało się ugasić najdłuższy pożar nowoczesnej Europy, czyli magazynu paliw. Po szesnastu dniach walki, kosztem zdrowia czterdziestu strażaków ugaszono ogień, którego nie byłoby, gdyby Putin i jego klika nie rozpętali wojny. Ukraina skutecznie przenosi konsekwencje inwazji na najeźdźcę. 

Lubię zapach spalonego rosyjskiego magazynu paliw o poranku


Koło miejscowości Mołodeżny Kamieński w Obwodzie Rostowskim w powietrze wyleciał kolejny skład paliw

Zaatakowana została też elektrownia koło Riazania (całkiem blisko Moskwy)

W odpowiedzi Moskale znowu wykonali szereg uderzeń na obiekty głównie cywilne, przede wszystkim w Charkowie. W piątek na pięć rejonów tego miasta spadło dziesięć ciężkich bomb szybujących FAB. Uderzenie zostało przeprowadzone w biały dzień, kiedy ludzie znajdowali się na ulicach. 




Jedną z ofiar jest czternastoletnia dziewczyna, która przysiadła na ławce w parku. Wybuch urwał jej głowę. 


Tymczasem kacapska swołocz otwarcie szydzi ze śmierci dziewczyny


O erotyczno-nekrofilskim zryciu Moskali chyba popełnię osobny wpis, bo jest o czym.

Inna ofiara to osiemnastoletnia graficzka Weronika Kożuszko. 


A to jej ostatnia praca wykonana na kilka godzin przed śmiercią.


Coś jakiś kołek będzie pieprzył o strzelaniu do wroga diamentami? 

Bomby spadły też na centrum handlowe w Charkowie




I tu ciekawostka. Kilka dni przed atakiem w mediach społecznościowych pojawiło się nagranie miejscowej idiotki, zwykłej przekupki handlującej w tym centrum handlowym, która pruła się, że centrum zamknięto, a w środku rozlokowano 3 Brygadę Szturmową "Azow". 



I cyk, Rosja ma uzasadnienie do ataku na cel cywilny!

Głupia, czy agentka? 
Niestety, optuję za gorszym rozwiązaniem. Po prostu głupia. 

Ukraińcy odpowiedzieli salwą z wyrzutni MLRS po rejonie Białogrodu



Uderzenie ewidentnie chaotyczne, bezcelowe, słowem, głupie. Komuś po ukraińskiej stronie puściły nerwy. 
Ja się dziwię, że dopiero teraz. 

Znacznie więcej sensu miał wykonany na drugi dzień, czyli 31 sierpnia zmasowany atak dronów na Rosję. 

Moskale doliczyli się stu pięćdziesięciu ośmiu dronów, z których wszystkie zestrzelili

Niektóre zestrzelenia wyglądały tak


Inne tak


A to moskiewska rafineria



I podmoskiewska elektrownia


Oczywiście, zestrzelenia też miały miejsce. 
Na przykład takie. 
Ukraiński dron został tak skutecznie zakłócony przez rosyjskie systemy walki radioelektronicznej WRE, że...

spadł na zabudowania mieszkalne. Grunt to skuteczność OPL

Rosjanie odpowiedzieli z furią, tym razem bombardując także Kijów


oraz znowu Charków, który dziś wyglądał tak.


Ukraińcy odpowiedzieli, uderzając między innymi w pociskami Storm Shadow w rosyjski magazyn amunicji w Bachmucie.


A to dzisiejsza noc nad Twerem. Całkiem niedaleko Moskwy.


Coś się też wydarzyło we wsi Romanówka w Obwodzie Rostowskim. Trudno powiedzieć, co, ale rozciągnięty pożar i barwa płomieni (paliwo) sugeruje rozbicie się jakiegoś samolotu.


A jak o samolotach mowa, to tak ładnie rozsmarował się rosyjski MiG w Donbasie. 


Przechodzimy na front. 

Kierunek kurski. 
Tempo natarcia ukraińskiego spadło wyraźnie, ale Moskalom nie udało się odzyskać inicjatywy, a SZU wolniej, jednak posuwają się do przodu. 
Moskale bombą paliwowo-powietrzną zbombardowali w Sudży reprezentacyjną halę widowiskową, żeby uniemożliwić wykorzystanie jej Ukraińcom. 


Moskiewski korespondent wojenny Romanow nie ukrywa, że jego zdaniem Rosji do końca wojny nie uda się odzyskać zajętych terenów w Obwodzie Kurskim. Wynika to jego zdaniem z ukraińskiej taktyki, polegającej na unikaniu bezpośrednich starć tam, gdzie Rosjanie mają przewagę. Ukraińcy wycofują się wtedy do lasu, a w lesie teren działa na ich korzyść.


Romanow potwierdza też to, o czym pisałem, że Moskale z tego rejonu szykowali atak na Sumy i uderzenie ukraińskie popsuło im plany. Ale co innego jest ciekawe.
Według Romanowa na terytorium rosyjskim Ukraińcy mają większą przewagę nad Rosjanami, niż na własnym. 
To jest kuriozum w skali świata, bo zawsze działania na terenie przeciwnika obarczone są zagrożeniem ze strony miejscowej ludności. Oczywiście, Romanowowi chodzi o to, że Rosjanie muszą liczyć się ze stratami wśród miejscowych, a Ukraińcy nie (choć rzeczywistość bywa odwrotna). Ale między wierszami potwierdził to, co napisałem w poprzednim wpisie, że miejscowi nie traktują Ukraińców jak wroga. Za to Tik-tok Army, która jest istotną częścią sił rosyjskich na tym odcinku, owszem, jest dla miejscowych obca i wroga. 

Nastroje wśród bojców i służb rosyjskich są na granicy paniki. Rosyjskie oddziały obrony terytorialnej są tak zhisteryzowane, że atakują...


Regularne jednostki armii rosyjskiej. 

Przy okazji materiały już archiwalne z niszczenia mostów na rzece Sejm 


 I prób odbudowania przepraw.



Tu widać, jak próbowano łatać jezdnię składanym mostem

Pod Kupjańskiem Moskalom nie udało się uderzenie z wyłomu pod Piszczane na północ, więc skierowali się na południe. Skoordynowane uderzenia z Piszczane i Stelmachówki muszą się spotkać w Łozowe. To zagrozi siłom ukraińskim i zmusi je do wycofania się.

Mapka od Tomasza Fita

Pod Pokrowskiem na kierunku północnym rosyjskie natarcie siadło, a pod Krutym Jarem Moskale musieli się nieco cofnąć. Próba natarcia przez Michajłówkę na Selidowe, mimo pierwszych sukcesów też się nie powiodła. 


Całość rosyjskich sił poszła tak, jak przewidywałem prosto na południe do Kurachówki. Drugie uderzenie na Kurachówkę pójdzie z Krasnogórówki, którą jednak najpierw Moskale muszą w pełni opanować.

Mapka od Tomasza Fita

Teren tu jest dla Rosjan fatalny i dopóki Ukraińcy trzymają wzgórza po zachodniej stronie drogi z Halicynówki do Kurachówki, perspektywy rosyjskiego sukcesu są marne. Na razie główne walki toczą się o Newelskie, które osłania północny obszar Krasnogórówki. Bez zajęcia obu miejscowości atak ze wschodu na Kurachówkę też nie ma większych szans powodzenia. 


Moskale podjęli też kolejną próbę zdobycia Węglodaru. Tym razem poprzez okrążenie. 

Tyle, że przez ostatnie półtora roku topografia Pawłówki i Wodjannego nie zmieniła się i nadal nie będzie pracować dla Rosjan. Rzeczka Kaszlachacz nadal będzie utrudniać im natarcie. Mapka od Tomasza Fita

Poranne przygotowanie artyleryjskie pod Węglodarem

Mimo operacji kurskiej liczba rosyjskich ataków nie zmniejszyła się, a wręcz wzrosła.


Ale jest niuans. 
Spadła jakość tych ataków. Na kierunku Pokrowsk-Kurachówka nie ma prawie zmechu, który poszedł pod Kursk. Są tylko mobiki z jednostek "szturmowych". To tak, jakby w dawnej Polsce wycofać z kierunku husarię, pancernych, dragonów i piechotę łanową, a zostawić pospolite ruszenie i to nie szlachty, a chłopów. Liczba ataków może wzrosnąć, ale ich skuteczności to nie podniesie. 

A jak już wspomnieliśmy o stosunkach rosyjsko-czeczeńskich, to powiązani z terrorystyczną nazistowską bojówką Kremla "Rusicz" skinhaedzi ujawnili, że współpracują z rosyjskimi służbami podczas represjonowania i szykanowania Czeczenów.



Co? 
W kraju, w którym kadyrowcy robią, co chcą, goście jawnie przyznają się do szykanowania Czeczenów?
Głupota, czy celowe kreowanie konfliktu? 


Jeden z Putinów pojechał właśnie do Mongolii. W ramach prezentu oferuje dawnej kolonii ropę i gaz po cenach poniżej wartości rynkowej i taniej, niż są one sprzedawane w Rosji. 
Mongolia, choć wchodzi w skład Międzynarodowego Trybunału Karnego zapowiedziała, że nie zamierza aresztować Putina. 
Może po prostu wiedzą, że to nie ma sensu, bo to nie Putin ich odwiedza? 

Chiny tymczasem dalej drenują rosyjską gospodarkę.
Jakiś czas temu banki chińskie zaczęły odmawiać przyjmowania chińskiej waluty zakupionej w Rosji. Rosjanin chcący rozliczać się w Chinach musiał przywieźć do Chin  Przywieźć ruble i tu wymienić je na juany. Po kursie chińskim. 
Teraz Chiny poszły krok dalej. 
Nie rozliczają żadnych transakcji, których sygnatariuszami są Rosjanie. Biznesy nawet w imieniu Rosjan robią Chińczycy. 

Na Ukrainie, jak i w Polsce zaczął się nowy rok szkolny. Wiele dzieciaków do klas będzie uczęszczać w podziemnych schronach.


Ukraiński artysta Aleksiej Saj stworzył dzieło "I'm fine", do którego wykorzystał postrzelane znaki drogowe. 
Wymowne.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dni osiemdziesiąty pierwszy, osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci, osiemdziesiąty czwarty, osiemdziesiąty piąty, osiemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty siódmy, osiemdziesiąty ósmy i osiemdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (811, 812, 813, 814, 815, 816, 817, 818 i 819)

Dziennik wojny - doba dwudziesta czwarta, dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta i trzydziesta trzeciego roku (754, 755, 756, 757, 758, 759, 760)

Dziennik wojny - dzień sto siedemdziesiąty dziewiąty i sto osiemdziesiąty trzeciego roku (909 i 910)