Dziennik wojny - doba sto czternasta, sto piętnasta, sto szesnasta, sto siedemnasta, sto osiemnasta, sto dziewiętnasta, sto dwudziesta, sto dwudziesta pierwsza, sto dwudziesta druga (1210, 1211, 1212, 1213, 1214, 1215, 1216, 1217, 1218)
Stany Zjednoczone weszły do wojny, choć nie tam, gdzie wielu chciałoby je widzieć. Doprowadziły sytuację do skraju wybuchu konfliktu irańsko-arabskiego i... USA, Iran i Izrael ogłosiły rozejm!
Rozegranie genialne, na którym Waszyngton, a prezydent Trump osobiście, mocno wygrywa, zaś cała reszta...
Ameryka bowiem nie dopuści do powtórki z Wietnamu, szczególnie wobec szalejącej na jej terenie rosyjskiej i chińskiej agentury. Jednak uderzenie w Iran ma ogromny wpływ na front ukraiński i na całą geopolityczną układankę. Mocniej można było uderzyć Rosję tylko na jej terenie, a to na razie nie wchodzi w grę.
Ale najpierw odrobina kontekstu i historii.
Okazuje się bowiem, że "filozof Putina", czyli Aleksander Dugin, główny twórca ideologiczno-filozoficznej podbudowy rosyjskiego reżimu, od pewnego czasu nie pisze w komunikatorach nic po rosyjsku. Tworzy po angielsku i zwraca się wprost do obywateli USA.
Jakkolwiek Sorosa uważam za wrzód na dupie świata, którego działalność spowodowała wiele zła, zaś liderzy Demokratów ponoszą imienną odpowiedzialność za osłabienie potencjału USA, to jednak wszyscy oni torowali drogę Putinowi i jego ekipie, a nie próbowali go zatrzymywać.
Retoryka Dugina to nic innego, jak technika manipulacyjna, stosowana w sektach i relacjach toksycznych, oparta na przekazie:
- Cały świat cię nienawidzi, tylko ja cię rozumiem.
Niczym się ona nie różni od propagandy bolszewickiej i nazistowskiej i służby budowaniu autorytetu źródła poprzez to, że wysyła ono przekaz, jaki chce w tym momencie otrzymać ofiara.
W Polsce też mamy trochę takich typów, którzy swoją medialną pozycję budować zaczęli od gadania dokładnie tego, co odbiorca chciał usłyszeć, żeby potem stopniowo zmieniać przekaz na wygodny dla czynników zewnętrznych. Z reguły dla Moskwy. Najbardziej znany to Wojciech Olszański vel Aleksander Jabłonowski "Jaszczur". W początkowej fazie swojej działalności był tak skuteczny, że kilka prelekcji demaskujących go musiał wygłosić Leszek Żebrowski.
Dlaczego od tego zaczynam?
Sprawa ta obrazuje kwestię, o której już parę razy pisałem i której nie wolno ignorować, analizując działania USA w kwestii rozwoju III wojny światowej, którą cały czas mamy (ci, którzy boją się, że III wojna światowa wybuchnie, spóźnili się trzy lata).
I teraz kontekst historyczny.
Dlaczego Stany Zjednoczone przegrały w Wietnamie?
Błąd!
Stany militarnie Wietnam wygrały!
Stany militarnie Wietnam wygrały!
Przegrały politycznie na własnym terenie.
Po ofensywie Tet zarówno Wietcong, jak i armia północnowietnamska były zmasakrowane i niezdolne ani do dalszych działań zaczepnych, ani do obrony. Straty ludzkie i sprzętowe były zbyt duże, przy czym nie osiągnięto żadnego z założonych celów. Wystarczyło dobić gada.
Wtedy jednak sowiecka agentura w USA uruchomiła masowy ruch antywojenny (już pisałem: nie ma długotrwałych masowych wystąpień, za którymi nie stałyby jakieś służby lub środowiska biznesowe, po prostu ktoś musi to organizować i płacić choćby za nagłośnienie).
Zdjęcie, którym sowiecka i prosowiecka "antywojenna" propaganda grała do bólu (podobnie, jak następnym). Południowowietnamski generał Nguyen Ngoc Loan zabija strzałem w głowę kapitana Vietcongu Nguyena Van Lema (Nguyen w Wietnamie to takie nazwisko, jak u nas Kowalski, czy Nowak). Zbrodnia wojenna? No niekoniecznie. Van Lem został bowiem złapany z bronią w ręku i w cywilnym ubraniu, bez opaski oznaczającej członka formacji samoobrony. Tym samym zgodnie z prawem wojennym został uznany za dywersanta i szpiega, co oznacza rozwałkę na miejscu i proces nie jest konieczny. W późniejszych latach pojawiły się też informacje jakoby osobiście zabił przyjaciela generała Loana wraz z całą rodziną, ale nie ma potwierdzeń tej wersji. Niemniej w czasie ofensywy Tet Vietcong faktycznie hurtowo mordował południowowietnamskich urzędników, żołnierzy i policjantów wraz z rodzinami. Loan otwarcie mówił, że emocje po tym, co zobaczył, w nim kipiały. Amerykańscy Marines, którzy doprowadzili Van Lema do Loana odmówili jednak rozstrzelania jeńca. Wtedy Loan wykonał egzekucję sam.
Fotografia wykonana całkiem przypadkowo przez obecnego na miejscu Eddie'go Adamsa z AP stała się środkiem do oskarżania władz południowowietnamskich i USArmy o okrucieństwo, bestialstwo, mordowanie cywilów. Działania Amerykanów w Wietnamie straciły wymiar moralny, a przecież American Boys nie mogą uczestniczyć w niemoralnych wojnach (ta purytańska paranoja!).
Nakręcane odpowiednią retoryką w mediach i kinie (rewelacyjny film i serial M*A*S*H był elementem tej kampanii, podobnie, jak równie genialne "Złoto dla zuchwałych") plus lansowanie ideologii hippisowskiej (musical "Hair") dały efekt w postaci presji społecznej na wycofanie wojsk USA z Wietnamu.
Stany mimo militarnego sukcesu wycofały się z Indochin, a o wojnie postanowiono zapomnieć.
Mentalny stan społeczeństwa amerykańskiego po Wietnamie znakomicie pokazuje film "Rambo. Pierwsza krew" z 1982 roku, w którym tytułowy John Rambo jest traktowany jak wyrzutek i dosłownie wyrzucony z miasteczka, do którego przypadkiem trafił. Ameryka nie chciała pamiętać o tej wojnie, bo dała sobie wcisnąć kit, że powinna się jej wstydzić. Do tego stopnia, że nie mówiono o jeńcach, którzy pozostali w wietnamskiej niewoli, a upomniały się o nich dopiero filmy klasy B "Zaginiony w akcji" i "Rambo II" (oczywiście wcześniejszy "Łowca jeleni" też porusza ten temat, ale wciąż jest w klimacie wstydliwie przepraszającym), zaś o weteranach, poza "Rambo" mówił choćby serial "Drużyna A", poruszając kwestie zarówno PTSD (genialna rola Dwighta Schulza jako szalonego pilota Murdoca), jak i wyklęcia żołnierzy przez system, choć ich jedyną winą było wykonywanie rozkazów (wątek misji, która po fakcie została uznana za zbrodnię wojenną).
Skalę zakłamania w kwestii Wietnamu pokazuje historia Phan Thị Kim Phúc, zwanej "napalm girl", która padła ofiarą niewątpliwej zbrodni wojennej popełnionej przez amerykański oddział. Zbrodni będącej wynikiem nie celowego planowania, lecz stresu pourazowego połączonego z błędną orientacją w sytuacji, co z kolei było skutkiem działalności Wietcongu, który świadomie atakował Amerykanów w pobliżu wiosek wietnamskich tak, by Jankesi każdego Wietnamczyka traktowali, jak wroga, zaś Wietnamczycy, bojący się tak działających Amerykanów, byli zmuszeni szukać pomocy u Wietcongu. Klasyka komunistów, napuszczających różne grupy na siebie. W powiązaniu z barierą językową i kulturową dawało to mieszankę wybuchową, która w My Lai wybuchła napalmem. Phan Thị Kim Phúc została poparzona przez napalm, po czym uratowali ją Amerykanie, którzy zapewnili jej opiekę. Wyjechała na Zachód i osiadła w Kanadzie. Jakoś nigdy nie zamierzała wracać do komunistycznego Wietnamu
I tak, na wojnie "friendly fire" to rzecz zwyczajna. Zawsze tak było. Jedynie na filmach pociski zawsze trafiają przeciwników, a miecze zawsze tną tylko wrogów.
Amerykańskie elity dobrze pamiętają wietnamską lekcję i panicznie boją się zarówno ugrzęźnięcia w niekończącym się konflikcie - co udało im się powtórzyć w Iraku i Afganistanie - oraz (znacznie bardziej) masowego społecznego buntu przeciw wojnie.
Inaczej mówiąc, Stany nie wejdą w żaden zewnętrzny konflikt, jeśli nie będą mieć osiemdziesięciu procent poparcia w społeczeństwie i stu pięćdziesięciu procent pewności, że cała wojna będzie szybkim i skutecznym uderzeniem, po którym "American boys" wrócą cali i bezpieczni do domów.
Ameryka mentalnie jest w miejscu Francji w 1939 roku! I tak samo jest "ustawiana" przez moskiewską propagandę. Wtedy nie chciano umierać za Gdańsk, teraz nie chcą umierać za Kijów. Ani za Tel Awiw. Ani za Warszawę...
Na szczęście armia amerykańska jest zawodowa, ale to też rodzi ograniczenia. Waszyngton nie może wejść w konflikt, który wymagałby przywrócenia poboru.
I w Moskwie oraz Pekinie doskonale to rozumieją. Dlatego pozwalają sobie na...
Atak w samym sercu Ameryki.
Bo tak dokładnie trzeba postrzegać zadymy, jakie na tle polityki imigracyjnej USA zorganizowano głównie w Kaliforni. I fakt, że nastąpiło to w kilka dni po serii ukraińskich uderzeń w rosyjskie bazy bombowców strategicznych, pociąg z czołgami, rejony ześrodkowania i wieże Bojki na Morzu Czarnym nie jest tu przypadkowy. Pomimo amerykańskich zapewnień, że nie mieli z tymi akcjami nic wspólnego. A może właśnie z ich powodu, gdyż na Kremlu i w Zakazanym Mieście (tak, wiem, że obok, ale ładniej brzmi) nie wierzą w informacje, które nie zostały zdementowane. W każdym razie, w ocenie Moskwy i Pekinu za atakami stała Ameryka, a nawet jeśli nie stała, to pomagała (to oczywiste z perspektywy ludzi tak gardzących Ukraińcami, że nie przyjmują do wiadomości, że mogą oni taką operację wykonać samodzielnie).
Impulsem do wybuchu zamieszek były naloty amerykańskiej służby migracyjnej ICE na nielegalnych imigrantów w Kalifornii. Dokłądnie takie same, choć mniej brutalne, jakie robią służby rosyjskie w Moskwie i Petersburgu, ale Rosjanom wolno, a Amerykanom nie.
Tak się składa, że w rządzonym przez socjalistów stanie mało kto chce normalnie pracować, a wszyscy lubią wygodne życie, więc kwitnie forma para-niewolnictwa, czyli zatrudnianie do różnych prac, w tym do prac domowych, nielegalnych imigrantów, którym można płacić grosze, bo i tak nikomu się nie poskarżą. Imigrant ma i tak więcej kasy, niż dostawał przez większość życia, mieszkańcy Los Angeles mogli zapłacić mniej, niż płaciliby legalnym pracownikom, władze stanowe mogły pochwalić się inkluzywnością i postępowością, tylko statystyki przestępczości szybują w okolicach kosmosu i są o prawie trzydzieści procent wyższe, niż średnia krajowa w USA. Co prawda szczyt liczby zabójstw wypadł w 2021 roku i wyniósł wtedy czterysta dwa zabójstwa w ciągu całego roku i od tamtej pory systematycznie spada. Nadal jednak ktoś jest zabijany praktycznie codziennie.
Ale najgorsza jest "epidemia" fentatylu - syntetycznego opioidu pięćdziesiąt razy mocniejszego od heroiny. Można zaryzykować tezę, że spadek przestępczości w LA wiąże się ze wzrostem spożycia tego szitu. Raz, że zamienia on człowieka w zombie, więc nie popełni on przestępstwa, a dwa, że zażywający szybko umiera, więc tym bardziej nie zrobi niczego niezgodnego z prawem. Ofiarami narkotyku są przede wszystkim bezdomni - a więc osoby stosunkowo często popełniające przestępstwa (nie, nie stygmatyzuję bezdomności, po prostu chęć przeżycia popycha do czynów niezgodnych z prawem - można to ignorować, ale to niczego nie zmienia) oraz młodzież szkolna - czyli znów grupa która stosunkowo częściej wchodzi w kolizję z prawem.
Oczywiście, problem fentatylu nie dotyczy tylko LA i Kaliforni, ale tam jest najmocniej widoczny.
Jak władze stanu Kalifornia zareagowały na problem?
Gavin Newsom, gubernator stanu przeznaczył trzy i pół miliona dolarów na zakup przez szkoły naloksonu, będącego antidotum na opioidy. Uczniom pozwolono mieć go przy sobie podczas zajęć.
Faktycznie, specyfik ratuje życie, jednak strategia ta to jak zalecanie mieszkańcom terenów zagrożonych powodzią, żeby nie wychodzili z domu bez koła ratunkowego. Leczy to skutki, ale nie rozwiązuje problemu.
Fiasko poniosła też polityka Joe Bidena, który w czasie swojej prezydentury w miejsce skutecznej walki z dystrybutorami narkotyków wprowadził szeroki program profilaktyki narkotykowej wśród młodzieży.
Program poniósł klęskę, bo działanie fentatylu nie ma nic wspólnego z problemami młodych ludzi. Środek ten jest silnie uzależniający, więc dilerzy nawet nie bawili się w wyszukiwanie dzieciaków z problemami, które chciałyby uciec w narkotyki. Podawali fentatyl wmawiając dzieciakom, że to legalny środek przeciwbólowy, czy lek na ADHD. W społeczeństwie, w którym tabletki żre się z dowolnego powodu, to wystarczyło. Jedna dawka i dzieciak złapany. I możecie swoje programy profilaktyczne sobie wsadzić.
A najgorsze, że ten szit po prostu zabija. Nawet w małych dawkach jest śmiertelny.
I wiadomo o tym od dawna. Przynajmniej od czasu "odbijania" zakładników w Teatrze na Dubrowce w Moskwie. Tak skutecznym, że siły porządkowe razem z terrorystami zabiły stu dwudziestu dziewięciu zakładników. Zabił ich aerozol, którego częścią był właśnie fentatyl.
Co to ma wspólnego z nielegalną migracją?
Produkcją i dystrybucją fentatylu zajmują się głównie gangi złożone z imigrantów. Po przybyciu do USA dowiadują się oni bowiem, że Stany nie są już krajem nieograniczonych możliwości i że praca nie leży na ulicy (w sumie to nigdy nie leżała, dlatego organizacje pracownicze w USA nie mają takiego potencjału, jak w Europie). Jeść natomiast trzeba. I wtedy pojawia się gangus, który proponuje dobrze płatną, choć nielegalną pracę.
Wchodzisz?
Wchodzisz?
To jeszcze jeden element do układanki.
Jak już wspominałem na początku bieżącego roku, organizacja nielegalnej migracji z Meksyku do USA wygląda podobnie, jak na granicy polsko-białoruskiej. Tyle, że rolę pośredników dla wycieczek z Afryki i Azji pełnią nie służby Łukaszenki, a "pracownicy" rosyjskich (co za zaskoczenie!) instytucji kulturalnych i gospodarczych.
Jeśli chcecie powiedzieć, że wygląda to na celową dywersję, w stylu opisywanym przez Sun-Tsy, to będziecie mieli rację. Zwerbowanie ludzi, którzy poprowadzą taką akcję, to żaden problem ani w Latynoamerce, ani w Azji, ani w Afryce.
Rząd federalny postanowił zatem zrobić porządek ze wszystkimi problemami, jakie generuje nielegalna migracja. Za jednym zamachem obniżyć bezrobocie, zmniejszyć poziom przestępczości i opanować problem fentatylu.
Ale przecież, jak wspomniałem, iluś ludzi dzięki tej sytuacji żyło wygodnie, czy to zatrudniając imigrantów za psie pieniądze, czy to w ramach ngosów kradnąc fundusze przeznaczone na pomoc dla imigrantów (o tym dalej), czy to w ramach grup przestępczych. Zbyt wielu miało interes w tym, żeby ten stan utrzymać.
5 czerwca agenci ICE w wyniku nalotów zatrzymali czterdziestu nielegalnych imigrantów. Akcja została przeprowadzona w magazynie na terenie Los Angeles, w którym według Toma Homana, szefa ICE, prane były brudne pieniądze z handlu narkotykami i działalności przestępczej. Agenci ICE nie wiedzieli zdaje się o prawdziwym charakterze obiektu i weszli, jak do siebie, ale spotkali się z reakcją dość gwałtowną.
Film przedstawia ucieczkę agentów ICE spod magazynu, w którym zostali zaatakowani. W trakcie tych zamieszek kierowca radiowozu ICE, uciekający przed agresywnym tłumem, przejechał blokującego mu drogę imigranta
Wybuchły gwałtowne zamieszki, w których atakowani byli przedstawiciele władzy, ale także niszczone sklepy, blokowane ulice itp.
![]() |
Co istotne, w trakcie wystąpień pojawiły się żądania secesji, utworzenia nowego państwa, powrotu w granice Meksyku |
Demokratyczni politycy z Kalifornii niczego jednak nie zauważyli, żadnej przemocy
Ponieważ władze Kaliforni nie radziły sobie z problemem, po trzech dniach prezydent Trump zmobilizował kalifornijską Gwardię Narodową oraz wysłał do LA siedmiuset żołnierzy Korpusu Piechoty Morskiej.
Marines wspólnie z Gwardią Narodową dość szybko opanowali sytuację
Protesty oczywiście trwają dalej, ale nie mają już tak gwałtownego charakteru.
Za to zaczął się jazgot polityczny. Zacytowana wyżej pani kongresłumen oburzyła się na przysłanie wojska, bo przecież nie było żadnej przemocy. Zaś gubernator Kalifornii Gavin Newsom zarzucił prezydentowi Trumpowi, że nie miał prawa uruchamiać Gwardii Narodowej, która formalnie faktycznie podlega gubernatorowi i jest formacją obrony terytorialnej.
- Nie jesteś królem. Nie masz prawa robić, co chcesz
- rzucił Newsom.
Prezydent Trump odpowiedział, że Newsom powinien przeprosić mieszkańców LA za to, jak kiepską robotę robi (a przy okazji solidnie gubernatora oraz burmistrza LA obraził).
W ślad za tym 14 czerwca w LA i wielu innych miastach Komitet Obrony Demokracji... Demokraci i ich kumple zorganizowali szereg demonstracji pod hasłem
NO KING!
Na demonstracjach pojawiły się też hasła proirańskie, propalestyńskie i antywojenne
Kilka dni później Sąd Administracyjny, do którego trafiła skarga Newsoma, stwierdził jednak, że prezydent Trump jest królem przynajmniej w kwestii użycia sił zbrojnych, których jest formalnym zwierzchnikiem i w skład których jednak Gwardia Narodowa wchodzi.
Ale to nie koniec ciekawostek.
Zarówno politycy, jak i zwykli ludzie zaczęli sprawdzać, kto stoi za zamieszkami. Kto je organizuje i finansuje?
Wśród zlokalizowanych organizacji ciekawe są dwie.
Pierwsza to CHIRLA.
Nic wam to nie mówi?
A Grupa Granica coś mówi?
No to Grupa Granica jest polskim odpowiednikiem CHIRLA. Tyle, że amerykański pierwowzór jest starszy i działa trochę bardziej swobodnie po stronie meksykańskiej, a działający u nas pożyteczni idioci do strony białoruskiej mają słaby dostęp (ale też mają). Poza tym, obie struktury działają tak samo. Tylko CHIRLA dłużej, bo od lat osiemdziesiątych.
Formalnie nie mają biura, ani pracowników, mimo to dostają gigantyczne pieniądze od Stanu Kalifornia.
W roku 2023 dostali trzydzieści trzy miliony dolarów.
W roku 2023 dostali trzydzieści trzy miliony dolarów.
Z czego dwadzieścia milionów dolarów jesienią, gdy wiadome się stało, że Donald Trump wygrywa wybory prezydenckie.
Publicznych podmiotów sponsorujących wywrotową w istocie organizację jest więcej.
Stan Kalifornia zaś wynajmuje organizacji pomieszczenia za symbolicznego...
No właśnie nawet nie za symbolicznego centa. Za free.
Śledztwo w sprawie CHIRLA przeprowadziła Laura Powell, adwokatka, jak sama o sobie pisze, była lewaczka, "Kalifornijka, która odrzuciła ucieczkę".
CHIRLA to jednak małe piwo w zestawieniu z drugim klocuszkiem.
Temat wyciągnęła Lily Tang Wiliams, jak sama się przedstawia, ocałała z rewolucji kulturalnej Mao amerykańska Chinka.
Singham pojawiał się już w amerykańskiej polityce w kontekście napaści Hamasu na Izrael w październiku 2023 roku.
No i teraz śmietanka.
Ale po kolei.
Na poniższym filmie widać kolesia, który zadymiarzom rozdaje policyjne zasłony na twarz (błędnie nazywane przyłbicami).
To Alejandro Teodoro Orellana, lider bojówki "Brązowe Berety", która wraz z PSL (rżę w tym miejscu) wchodzi w skład wywrotowej koalicji ANSWER, która stoi za większością zadym w USA w ostatnim ćwierćwieczu. Polityczne centrum ANSWER to komuniści z PSL (rżę nadal).
Orellana głosi potrzebę powołania w Kalifornii niezależnego państwa Aztlan.
I teraz trzymajcie się!
Według Christiny Aguayo (tej kobiety na filmie)
ANSWER jest finansowana przez Progress Unity Found, z którą powiązana jest Tides Foundation (wspólnie utworzyły United Charitable Found, którym zarządza TF, a środki dostaje PUF).
Z kolei na rzecz Tides Foudation ostatnio tylko prawie osiemnaście milionów dolarów wpłacił... George Soros!
Tak, ten Soros. Rzekomo bardzo antykomunistyczny i antyrosyjski.
Tak na marginesie, do TF należy Wikipedia. To już wiadomo, czemu zamieszczane na niej artykuły mają wyraźny przechył?
Czyli wygląda to tak:
Soros wpłaca na Tides Foundation.
Tides Foundation poprzez United Charitable Found przekazuje środki na Progress Unity Found.
Progress Unity Found finansuje ANSWER, w której rolę decyzyjną pełni PSL (mój wyszczerz nie mija), sterowany z Pekinu.
ANSWER pod dyktando PSL przekazuje kasę Brązowym Beretom, zamierzającym oderwać Kalifornię od USA.
Fundacja ukryta w funduszu, który udaje organizację pozarządową. Klasyczna pralnia pieniędzy.
A więcej o powiązaniach George'a Sorosa i o sponsorowaniu zawodowych protestatorów i zadymiarzy macie tu:
Czy to nie jest kolejna szurska teoria w stylu Tomasza P.?
No nie. Tomasz P. prowadzi swoje "śledztwa" na zasadzie:
Macierewicz sikał we wtorek w kiblu w Galerii Mokotów, a na Mokotowie mieszka Kutajcew. Czyli Macierewicz powiązany jest z Kutajcewem.
Natomiast to, co zrobiła Christina Aguayo to prześledzenie powiązań finansowych i przepływu pieniędzy. Bo o ile z sąsiadem z drugiego piętra nic mnie nie łączy, poza grzecznym "dzień dobry" na schodach, to już z dziewczyną, która regularnie płaci mi za wynajem ode mnie mieszkania mam jakiś rodzaj relacji.
I taki nóż na gardle ma prezydent Trump. Jego pole manewru jest bardzo ograniczone, bo w każdej chwili Pekin i Moskwa mogą mu zrobić jazdę w jego kraju.
![]() |
Tym bardziej, że wciąż większość Amerykanów nie pali się do wojny i co ciekawe, mniej do tego chętni są Demokraci, niż Republikanie. Co i tak w kontekście ogólnym ma niewielkie znaczenie |
Dlatego tak ważne było uderzenie na Iran.
Prezydent Trump pokazał za jego pomocą, że nie ma mowy o powtórce z Wietnamu, a co więcej, jego działania kończą konflikty.
Żart?
Żart?
Prezydent Trump doprowadził już do:
- zażegnania konfliktu indyjsko-pakistańskiego - za co Pakistan złożył wniosek o przyznanie mu Pokojowej Nagrody Nobla,
- zawarcia pokoju między Rwandą a Demokratyczną Republiką Konga,
- wreszcie do rozejmu między Iranem a Izraelem (zobaczymy, jak trwałym).
Skupmy się zatem na temacie irańskim.
![]() |
Chronologia operacji "Midnight Hammer" |
To, że Stany szykują się do uderzenia, było jasne już jak kończyłem poprzedni wpis. Pytanie brzmiało tylko, kiedy i na jaką skalę. Ogół uważał, że prezydent Trump zwariował.
Sam POTUS powiedział jeszcze w weekend, że daje sobie dwa tygodnie na decyzję, czy atakować, czy nie.
I zaatakował po dwóch dniach.
Celem ataku były trzy najlepiej chronione instalacje w Fordo, Natanz i Isfahanie. Szczególnie ukryty w skalistej górze obiekt w Fordo był nieosiągalny dla sił izraelskich.
![]() |
Zakład w Fordo jest nie tylko miejscem wzbogacania uranu, ale też i największym magazynem tego surowca w Iranie. A raczej był. |
Amerykanie użyli bomb GBU-57 MOP (działanie pokazane w filmie na początku wpisu), których zasadniczą cechą jest to, że podobnie, jak bomby JDAM wbijają się w grunt lub przebijają budynek i wybuchają w środku, co powoduje znacznie większe zniszczenia, niż eksplozja powierzchniowa.
To na tej samej zasadzie, co wybuch petardy na otwartej dłoni (poparzy i porani) a eksplozja w zaciśniętej pięści (urwie dłoń, a przynajmniej palce).
Amerykańskie bomby uderzyły w dwa miejsca, po trzy bomby w każde. I co prawda, nie ma szans, żeby wbiły się aż do fabryki, która położona jest na głębokości pół kilometra pod ziemią, ale zadziałała właśnie zasada petardy w dłoni.
Patrząc na otwory po uderzeniach bomb, dwie pierwsze naruszyły strukturę skał, a trzecia wbiła się znacznie głębiej, być może na około sześćdziesięciu metrów (w litą skałę bomba MOP wchodzi na czterdzieści metrów).
Wybuch na tej głębokości dał falę sejsmiczną o sile około trzech-czterech stopni w skali Richtera (w ogromnym przybliżeniu - jedna tona trotylu wybuchnięta pod ziemią daje wstrząs na poziomie półtora do dwóch stopni w skali Richtera, zaś w MOP ma ładunek o masie dwóch i pół tony - oczywiście, wartość ostateczna zależy zarówno od rodzaju ładunku wybuchowego, głębokości wybuchu, jak i typu gruntu: im sztywniejszy, tym fala lepiej się rozchodzi i ma większą energię).
Wybuch na tej głębokości dał falę sejsmiczną o sile około trzech-czterech stopni w skali Richtera (w ogromnym przybliżeniu - jedna tona trotylu wybuchnięta pod ziemią daje wstrząs na poziomie półtora do dwóch stopni w skali Richtera, zaś w MOP ma ładunek o masie dwóch i pół tony - oczywiście, wartość ostateczna zależy zarówno od rodzaju ładunku wybuchowego, głębokości wybuchu, jak i typu gruntu: im sztywniejszy, tym fala lepiej się rozchodzi i ma większą energię).
Czyli takie małe trzęsienie ziemi. Niezbyt groźne na powierzchni, ale pod powierzchnią odpowiadające przeciętnemu tąpnięciu górniczemu. To znaczy powodujące walenie się ścian, pękanie sytemu podpór, deformację śluz i drzwi. Generalnie po takim lekkim wstrząsie obiekt staje się niezdatny do użytku. W dodatku wirówki służące do wzbogacania uranu bardzo takich wstrząsów nie lubią.
A to wszystko razy sześć.
A to wszystko razy sześć.
W Fordo było około trzech tysięcy takich wirówek. Opowieści o ewakuacji tego ustrojstwa w ciągu kilku dni, czy nawet godzin, można włożyć między bajki. Zacznijmy od tego, że wszystkie są mocno napromieniowane, więc sam kontakt z nimi jest niebezpieczny. No i "świecą", a MAEA nie stwierdziła podniesienia się poziomu radiacji.
Ze zdjęć wynika, że zniszczony lub uszkodzony został system wentylacyjny obok strefy dekontaminacji (oczyszczania po kontakcie z substancją radioaktywną), biur i pokojów socjalnych oraz początkowa część ciągu technologicznego wirówek. W obu miejscach znajdowały się dodatkowe systemy umożliwiające przebywanie pod ziemią i ciąg technologiczny, co dodatkowo zwiększa czułość systemu w tych punktach (bomby po prostu albo nie musiały się przebijać przez pół kilometrową warstwę skały, a przez nieco mniejszą lub istniejące już szczeliny-szyby wentylacyjne umożliwiły głębszą penetrację).
Oznacza to, że nie ma obecnie możliwości wykorzystania fabryki w Fordo do produkcji wzbogaconego uranu. Zarówno z przyczyn ludzkich (napromieniowani pracownicy nie mają gdzie się oczyścić i przebrać), jak i technologicznych. Prawdopodobnie zostało zerwane zasilanie, co wyłączyło wirówki, a tych nie można ot tak sobie wyłączać, bo się psują. Nie można lekceważyć efektu wstrząsów. Każde uszkodzenie korpusu jednej wirówki grozi zniszczeniem sąsiednich.
Skutki amerykańskiego ataku, mimo, że nie doszło do epickiego "BUM!", są poważne i Iran długo będzie się po tym zbierał.
Iran oczywiście wyraził oburzenie niecnym atakiem i zapowiedział rewanż.
![]() |
Opublikowana w irańskiej prasie mapka z możliwymi celami amerykańskimi w regionie |
Ostatecznie wybrane zostały bazy Al Udeid w Katarze i Al Asad w Iraku. Do pierwszej poleciało pięć rakiet, a do drugiej jedna. Ta jedna eksplodowała, ale bez strat w personelu, bo władze irańskie uprzejmie uprzedziły o ataku.
Moment zestrzelenia irańskiej rakiety nad Katarem
W ogóle, mam sporo zabawy z tej kurtuazji, jaka przy tej okazji się odbywa. Coś, o czym w Europie zapomnieliśmy:
- Ej, Muhammad, za dwie godziny zrzucimy coś na południowe przedmieścia Teheranu. No wiesz, tam, gdzie masz koszary. Zabierz stamtąd swoich ludzi.
- Hej, Icchak, za godzinę wystrzelimy rakietę na siedzibę Mossadu. Odsuń się, żeby nie oberwać.
Iran zablokował też cieśninę Ormuz, przez którą pływają tankowce z państw Zatoki Perskiej. Zarówno atak na Katar, jak i zablokowanie cieśniny Ormuz uderzyło w państwa arabskie, a władze Kataru zastrzegły sobie prawo do odpowiedzi.
Groźba wojny arabsko-irańskiej, w której kraje arabskie jawnie stanęłyby po stronie Izraela, stała się realna.
Wtedy wszedł prezydent Trump cały na biało i rzucił:
- Dobra, chłopaki. Daliśmy sobie po razie i wystarczy. Pora na dogadanie się.
![]() |
Styl tego postu bawi mnie niezmiernie, ale jak najbardziej odpowiada stylistyce bliskowschodniej, którą prezydent Trump doskonale rozumie |
"Chłopaki" jeszcze tam trochę się do siebie rzucali i pluli, ale opieprzeni przez prezydenta Trumpa zgodzili się na rozem.
Kruchy, bo kruchy, ale zawsze. Szczególnie, że obie strony mogą świętować zwycięstwo.
Iran przetrwał najazd Wielkiego Szatana, a Izrael zniszczył irański potencjał geopolityczny.
A straty są poważne. Zginęła sama czołówka wojska oraz IRGC, przy czym szef Kwatery Głównej irańskiej armii dwa razy. To znaczy dwóch kolejnych szefów w odstępie trzech dni. Wytłuczone zostało szefostwo Quds, czyli struktury odpowiedzialnej za działania poza Iranem, a jej komórka palestyńska została wyzerowana.
To nie koniec, bo Irańczycy są świadomi, że Izraelowi musieli pomagać ludzie z samych szczytów struktur państwowych, więc za chwilę zacznie się tam polowanie na szpiegów, co pociągnie za sobą kolejne ofiary. Mimo świętowania zwycięstwa, Iran został poważnie osłabiony.
I oczywiście, na co wskazuje Wojciech Kempa, Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej zyskał męczenników, ale niekoniecznie kandydatów na kolejnych męczenników. Fakt, że przeciwnik może dopaść cię nawet w łóżku musi działać studząco na każdego.
Wisienką na torcie jest likwidacja dwunastu najważniejszych naukowców, odpowiedzialnych za program nuklearny.
Iran jednak może świętować, bo zachował jedność jako państwo, co wcale nie jest oczywiste oraz utrzymał swój reżim. W obliczu wojny społeczeństwo skupiło się wokół przywódców państwowych i religijnych, a opozycja straciła na znaczeniu, szczególnie wobec rojeń o przejęciu władzy przy obcej pomocy.
To plus likwidacja największego betonu daje szansę na przeprowadzenie reform modernizacyjnych, czyli swoistej pierestrojki w wydaniu islamskim, a także na negocjacje z USA w sprawie zdjęcia sankcji (bo kluczowy przedmiot sporu chwilowo nie istnieje).
Wielu analityków liczyło na obalenie rządu irańskiego i zmianę polityki tego państwa, ale to nie mogło się wydarzyć. Iran, jak prawie wszystkie państwa postkolonialne, jest sklejony z różnych etnosów, niekoniecznie czujących miętę do siebie. W przypadku Iranu, który kolonią co prawda nie był, ale miał stan częściowej zależności od Brytyjczyków i Rosji, a nawet przejściowo Turcji, z którą rywalizował. Dodatkowo sytuację komplikuje to, że sam Iran, jeszcze jako Persja, był centrum imperium, czyli obejmował w swoich granicach różne ludy, w tym ludy tureckie, jak Azerowie (o rywalizacji z Turkami wspomniałem?). W efekcie Azerjbejdżan Południowy, skąd pochodzi prezydent Pezeszkian, chętnie by się oderwał i po połączeniu z Azerbedżanem poszedł własną drogą. Z kolei Persowie niespecjalnie przepadają za Pezeszkianem, który z ich perspektywy jest obcy.
Takich konfliktów jest w Iranie więcej. Obalenie systemu nie oznacza tu zatem wolności i demokracji, a rozpad i chaos. W kraju, który ma materiały do produkcji broni jądrowej.
Ostatnie, czego Stany tutaj chcą, to rozpad, chaos i materiały rozszczepialne poza kontrolą.
Najlepsze rozwiązanie to właśnie islamska pierestrojka.
Dlatego Izrael nie dostał zgody na eliminację ajatollaha Chamenei. Waszyngton chce się dogadać, a nie mieć tu kolejny kocioł.
Izrael wyszedł z konfliktu poobijany, ale rozwiązał sporo głównych problemów, z jakimi się borykał. Przede wszystkim całkowicie pozbawił radykalne środowiska palestyńskie zewnętrznego wsparcia (oczywiście, nie na zawsze), co daje szansę, że wśród Palestyńczyków dojdą do głosu grupy szukające jakiejś formuły współistnienia (oparte o Fatah).
Po drugie, przekroczona została mentalna bariera, zakazująca państwom arabskim współpracy z Izraelem. Co prawda Jordania już wcześniej wspólnie z lotnictwem izraelskim zwalczała irańskie ataki dronowe i rakietowe, jednak tym razem otwarcie udostępniła Izraelowi swoją przestrzeń powietrzną. Widok izraelskich śmigłowców chroniących jordańskie niebo przewracał mentalnie rzeczywistość.
Dodatkowo Jordania i Arabia Saudyjska udostępniły swoje lotniska Amerykanom do ataku na Iran.
Tego nie było nawet w czasie I wojny w Zatoce Perskiej, kiedy jednak Izrael był proszony o pozostanie na uboczu, a Irak ostrzeliwując IL starał się wciągnąć go do wojny i odwrócić sojusze.
Po drugie, przekroczona została mentalna bariera, zakazująca państwom arabskim współpracy z Izraelem. Co prawda Jordania już wcześniej wspólnie z lotnictwem izraelskim zwalczała irańskie ataki dronowe i rakietowe, jednak tym razem otwarcie udostępniła Izraelowi swoją przestrzeń powietrzną. Widok izraelskich śmigłowców chroniących jordańskie niebo przewracał mentalnie rzeczywistość.
Dodatkowo Jordania i Arabia Saudyjska udostępniły swoje lotniska Amerykanom do ataku na Iran.
Tego nie było nawet w czasie I wojny w Zatoce Perskiej, kiedy jednak Izrael był proszony o pozostanie na uboczu, a Irak ostrzeliwując IL starał się wciągnąć go do wojny i odwrócić sojusze.
To jest poważna zmiana, bo zdejmuje z Izraela swoistą regionalną klątwę. Inna kwestia, czy Żydzi sami sobie tego nie spierniczą na fali zachłyśnięcia się sukcesem.
Z drugiej strony Izrael odczuł, czym jest realna wojna. Nie bijatyka z bandą partyzantów w klapkach, których najsilniejszą bronią są rakiety-samoróbki, ale konfrontacja z nawet słabszymi i technologicznie zapóźnionymi, ale jednak pełnoprawnymi siłami zbrojnymi pełnoprawnego państwa.
Państwa arabskie, szczególnie Arabia Saudyjska mają na razie z głowy problem z głównego rywala w regionie (Izrael nim nie jest) i mogą zarówno skupić się na rozwoju, jak i modernizacji. Rywalizacja na radykalizm wydaje się zakończona. Jeśli zastąpi ją rywalizacja gospodarcza, to świat na tym zyska.
No i tryumfator, czyli USA pod kierownictwem prezydenta Donalda Trumpa.
Wygrana na całej linii.
Osiągnął cel, jakim była eliminacja irańskiego programu nuklearnego (nieprzychylne mu mendia snują oczywiście teorie, że to na pewno nic nie dało, ale jak pokazałem wyżej, są to bzdury).
Osiągnął cel, jakim było zakończenie konfliktu irańsko-izraelskiego.
Uzyskał wzrost akceptacji społecznej dla rozwiązań militarnych (dzień po nalocie kontynuację działań popierało sześćdziesiąt procent Republikanów i trzydzieści procent Demsów, a największe wyrażane obawy - prawie osiemdziesiąt procent pytanych - dotyczyły ludności cywilnej, a nie groźby utknięcia w Iranie).
Pokazał skuteczność strategii Pokój przez siłę.
To rzadki przypadek wojen, po zakończeniu których wszyscy mogą świętować zwycięstwo.
Z naszej perspektywy najlepsze jest to, że Rosja w swojej schizofrenii jednymi ustami proponowała mediację, a drugimi groziła, że będzie stanowcza, jeśli Chamenejemu coś się stanie.
Ale poza pyskowanie nie wyszła.
Najśmieszniejszy awatar prezydenta Rosji Dymitr Miedwiediew podpierniczył islamskich braci i kiedy oni rżnęli głupa, że żadnej broni jądrowej nie mają (ale już za chwilę będą gotowi jej użyć przeciw USA i Izraelowi), on wywalił na Telegramie elegancki wpis, w którym....
![]() |
zasugerował, że Rosja będzie wpierać Iran w pracach na bronią jądrową |
Został za to ostro zrugany przez prezydenta Trumpa
Po czym wycofał się rakiem ze swoich słów
W zasadzie po "romansie" (rzekomym) prezydenta Trumpa z Putinem nie ma już śladu.
Już po zakończeniu wojny z Iranem na pokładzie Air Force One dziennikarze spytali prezydenta Trumpa o ostatnią rozmowę telefoniczną z jednym z Putinów:
- Czy mogę ci jakoś pomóc z Iranem
- spytał jeden z Putinów.
- Nie potrzebuję pomocy z Iranem. Potrzebuję, żeby ktoś mi pomógł z tobą
- miał odpowiedzieć prezydent Trump.
Kreml zaś wrócił do swojej retoryki, wręcz ją podbijając. Pojawiły się ze strony Moskwy wypowiedzi, że wojna będzie trwała aż do wycofania wojsk NATO z państw bałtyckich.
W czasie briefingu przy okazji Międzynarodowego Forum Ekonomicznego w Petersburgu (SPIEF) zapytany przez dziennikarza AP jeden z Putinów powiedział, że:
rosyjskie ataki na bloki mieszkalne to uderzenia w infrastrukturę wojskową,
jakiekolwiek rozmowy z Ukrainą Moskwa traktuje jak kontynuację rozmów w Mińsku w 2022 roku,
Moskwa nie zgadza się na obecność na Ukrainie jakichkolwiek wojsk, które stwarzałyby zagrożenie dla Rosji, wliczając w to wojska ukraińskie,
jeden z Putinów może się spotkać z prezydentem Zełeńskim, ale niczego z nim nie podpisze, bo Zełeński nie jest (zdaniem Moskwy) prezydentem,
jeden z Putinów chętnie się spotka z prezydentem Trumpem, ale spotkanie to musi być przygotowane i zakończyć się pozytywnie - czytaj: przyjęciem rosyjskiego dyktatu.
Co prawda Rosja ogłosiła gotowość spotkania się z delegacją ukraińską w Stambule w przyszłym tygodniu, ale oficjalnie Ukraina nic o tym nie wie.
Jak jesteśmy przy SPIEF (którego "międzynarodowość" uratowała Indonezja i... Talibowie), to padło na nim otwarcie stwierdzenie, że po okresie ożywienia w przemyśle, gospodarka Rosji zaczęła hamować i obecnie ma już stagnację.
Kurczę, w PRL na ekonomii politycznej socjalizmu uczyli, że gospodarka wojenna daje paliwo na rok, góra dwa lata, a potem wszystko staje, bo gospodarka wojenna to masowa produkcja złomu i nic więcej. Ponieważ wyprodukowany towar nie wchodzi w obieg gospodarki, nie napędza jej.
Jak Iwan kupuje samochód, to jeździ nim na wycieczki (kupuje paliwo), wyposaża (kupuje gadżety), zwiedza (płaci za hotele, jedzenie, pamiątki).
Jak Sasza dostaje czołg, to wyjeżdża nim do akcji i wraca pieszo.
Jeśli wraca.
Normalny towar generuje kolejne decyzje zakupowe, co stymuluje gospodarkę. Na ekonomii wojennej zarabiają tylko przedsiębiorcy pogrzebowi.
Przechodzimy do sytuacji na Ukrainie.
Co gorsza, wbrew krakaniom ekspertów ceny ropy po krótkim piku poleciały epicko na pysk, a Ural przebiła nawet własne dno.
Generalnie, poza kilkoma odcinkami, jest stagnacja. Obie strony gromadzą siły na letnią ofensywę.
Odcinek Wołczański - brak zmian.
Dworzyczna - brak zmian.
Na południe od Kupjańska aż do Malinówki brak zmian.
Rzeź rosyjskiego natarcia w Obwodzie Ługańskim
Odcinek Terny-Jampolówka - bez zmian.
Las koło Srebrzanki na północnym brzegu Dońca. Moskale nie posunęli się tu od prawie trzech lat, ale walki trwają. Te "pajęczyny" na drzewach to światłowody do sterowania dronami
Odcinek Jar Czasów-Kurdjumówka - brak wyraźnych zmian, ale tędy Moskale próbują atakować na Konstantynówkę. Jak na razie bez skutku. Walki przypominają to, co działo się dwa lata temu pod Węglodarem.
Udaczne-Konstatynopol - niewielkie zmiany koło Konstantynopola, czyli zajęcie Andrzejówki.
Na zachód od Konstantynopola Moskale kontynuują zajmowanie równiny na południowy brzegu Wołczy. Widać, że ukraińska linia obrony, oparta na wzgórzach na północnym brzegu, daje tutaj radę |
Pozostałe odcinki bez zmian.
Brak zmian wygląda tak. Likwidacja rosyjskiego punktu dowodzenia koło Chersonia
Ten żołnierz SZU wygrał życie. Rosyjski dron minął go i milimetry
Trwa wymiana ciosów rakietowych i dronowych. Tradycyjnie. Ukraińcy bombardują fabryki, magazyny i składy amunicji oraz paliw, Moskale walą na oślep po domach cywilnych.
Najbardziej różnicę podejścia obu stron pokazują przypadki ataków na pociągi.
Koło Melitopola w sobotę Ukraińcy uziemili pociąg transportujący paliwo.
Moskale w poniedziałek odpowiedzieli uderzeniem w pociąg Odesa-Dnipro.
Tego dnia Moskale skupili swoją furię na Dnipro (to ich nowa taktyka, uderzają wszystkim, co mają w jedną miejscowość). W miasto uderzyły cztery rakiety. Celami "wojskowymi" były pociąg (cywilny), przedszkole, szkoły.
Porównajcie z wymianą ciosów między Iranem a Izraelem, gdzie informowano, co należy ewakuować. I powiedzcie, kto tu jest "dzikusem"?
Niestety, nie będzie lepiej.
Dzięki importowi chińskich maszyn i części Rosja zwiększyła zdolności produkcyjne rakiet do siedemdziesięciu miesięcznie. Podobnie jeśli chodzi o drony Szahid, to przy obecnym poziomie potencjału we wrześniu Moskale będą mogli wystrzeliwać siedemset dronów miesięcznie.
Podczas szczytu NATO w Hadze ukraińska dziennikarka, której mąż jest na froncie, spytała prezydenta Trumpa o systemy Patriot.
- Pozwólcie, że powiem jedno — oni chcą mieć rakiety do systemów obrony powietrznej Patriot i zobaczymy, czy uda się udostępnić im część z nich. Wiecie, bardzo trudno je zdobyć. My też ich potrzebujemy. Dostarczaliśmy je do Izraela. Są bardzo skuteczne — w 100%. Trudno uwierzyć, jak bardzo są skuteczne, i oni chcą ich bardziej niż czegokolwiek innego na świecie, jak pewnie wiecie. To bardzo dobre pytanie i życzę pani powodzenia. Widzę, że bardzo panią to porusza
- powiedział prezydent Trump.
Na zakończenie rosyjska piosenka okopowa, nagrana anonimowo, mówiąca o tym, jak kiepsko jest na froncie.
Kolejny wpis być może być za tydzień. Albo dwa. Wyjeżdżam do lasu i nie wiem, jak będzie z możliwościami internetowymi.
Komentarze
Prześlij komentarz