Dziennik wojny - doba trzysta trzecia, trzysta czwarta, trzysta piąta, trzysta szósta i trzysta siódma trzeciego roku (1033, 1034, 1035, 1036, 1037)

 

Afera z rumuńskimi wyborami poszła w zupełnie nieoczekiwaną stronę.

Ale zanim o Rumunii, to krótko o podwórku krajowym, dla kontekstu. 

16 grudnia Gazeta Wyborcza wrzuciła wypuszczony przez polskie służby materiał o tym, że Rosja ingerowała w polskie wybory w 2023 roku. 



Intelektualne tuzy opcji rządzącej, nie czytając materiału, rzuciły się na temat, jakoby dowodzący według nich tego, że prorosyjska jest polska prawica. 



Tyle, że tekst zupełnie nie dawał podstaw do takich wniosków, a wręcz przeciwnie. Hasła promowane przez rzekomo rosyjskich hakerów w PiS uderzały i podważały jego narrację. 


Dość szybko ogarnęła się w tej kwestii Dominika Wielowieyska z Wyborczej. 

Ale wniosek z lektury stał się przeciekawy, więc Wielowieyska szybko skorygowała narrację. 


Oczywiście, tylko debil może taką narrację łyknąć. 
Raz, że od dawna wiadomo było, że z przyczyn pryncypialnych (między innymi właśnie globalnie dokładnie odwrotnego stosunku do USA, Rosji i Ukrainy) sojusz PiS z Konfederacją nie ma szans realizacji. 
Dwa, że ewentualna koalicja PiS i Konfederacji wzmacniała propagandę PO i euroentuzjastów (według których cała prawica jest prorosyjska, a PiS tę narrację psuł). W efekcie pozwalałoby to dalej walić w taki rząd, jak w bęben i tym razem ciężko byłoby odrzucać takie oskarżenia. 
Trzy, że na osłabieniu PiS najbardziej zyskiwała właśnie Platforma Obywatelska - i tylko dzięki temu skleciła obecną koalicję ognia z wodą. 
Cztery wreszcie, że przepływ wyborców z PiS do Konfederacji wcale nie dawał takiemu układowi zwycięstwa. PiS stracił władzę właśnie w wyniku tego przepływu.
PiS startował do wyborów z pozycji ugrupowania, które choć dostaje najwięcej głosów, nie jest w stanie utworzyć samodzielnego rządu, więc i tak potrzebowałby koalicjanta. Dalsze osłabianie tej partii tylko sytuację pogarszało, niwecząc jakiekolwiek szanse. 
Właściwym działaniem byłaby obrona pozycji PiS tak, żeby musiał zawrzeć koalicję, aby rządzić i jednocześnie wzmacnianie Konfederacji. Taka narracja powinna więc uderzać w środowiska prounijne, a nie krytyczne względem UE. 

Zatem opowieści pani Dominiki można włożyć pomiędzy naprędce i w panice sklecone bajki, a polskim służbom pogratulować klasycznego podpierniczenia podpierniczanego przez podpierniczonego (to chyba z 50 punktów będzie). Wyborcza bowiem radośnie i bezmyślnie sama wystawiła swoje środowisko na strzał i podważyła własne narracje. 

A co do tego ma Rumunia? 
Otóż portal snoop.ro powołując się na materiały ANAF, czyli rumuńskiego odpowiednika CBA, podał, że kampanię, która wypromowała człowieka znikąd Calina Georgescu na zwycięzcę w I turze wyborów opłaciła... 
Partia Narodowo-Liberalna (coś, jak świnka morska: ani to świnka, ani morska), czyli... 
Koalicjant naszej Platformy Obywatelskiej w Europejskiej Partii Ludowej (EPP)!


Mamy więc zastosowany ten sam schemat działania: sztucznie poprzez media społecznościowe pompowane jest marginalne i mało znaczące ugrupowanie, które odbiera głosy centroprawicowemu przeciwnikowi (w Rumunii - Związek Ocalenia Rumunii). W efekcie do władzy dochodzi "ten trzeci". Według planów PNL miał to być Nicolae Ciucă, były generał, premier i aktualnie przewodniczący Senatu, niemal idealnie skrojony na następcę obecnego prezydenta i byłego lidera PNL Klausa Iohannisa. 

Tyle, że w wyniku matactw własnego ugrupowania wszystko poszło nie tak. Ciucă wylądował na piątej pozycji, rywale ze Związku Ocalenia Rumunii (Elena Lasconi) i Partii Socjalistycznej (Marcel Ciolacu) zajęli drugie i trzecie miejsce, a "tym trzecim" okazał się faktycznie prorosyjski Calin Georgescu. 

 6 grudnia pierwsza tura wyborów została unieważniona przez Sąd Konstytucyjny. 
Dotychczasowy prezydent Klaus Iohannis, sprawujący urząd już ponad dwie kadencje, ogłosił, że "zgodnie z normą konstytucyjną" do nowych wyborów pozostaje na stanowisku. 
Ciolacu, żeby nie protestował, dostał urząd premiera (zaprzysiężony 23 grudnia).
I tak, demokratycznie PNL zapewniła sobie dyktaturę prezydencką.

Czy w Polsce ten scenariusz jest możliwy? 
No nie, bo to w Rumunii próbowano scenariusza polskiego. Poza tym, wbrew rojeniom politycznych celebrytów, polska Konstytucja nie daje możliwości, by w przypadku unieważnienia wyborów prezydenckich funkcję Prezydenta RP przejął Marszałek Sejmu. Konstytucja mówi tu wyraźnie o niezdolności Prezydenta do wykonywania obowiązków, a nie o unieważnieniu wyborów. Do czasu wybrania legalnie nowego prezydenta, obecny pozostaje na stanowisku.
Zatem jeśliby próbowano manewrów w tym zakresie, to prędzej będziemy mieli wariant gruziński, czyli dwóch urzędujących prezydentów: legalnego i uzurpatora. W dodatku nie będzie uznanej powszechnie instytucji, która jednoznacznie orzeknie o tym, który jest który. 

To tyle w kwestiach europejskich.
Aha, znowu jakiś statek zerwał kable podmorskie. Tym razem między Finlandią a Estonią. 

Sprawcą był ciągnący za sobą kotwicę rosyjski tankowiec "Eagle S", należący do tzw. floty cieni, której zadaniem jest omijanie sankcji

Robimy skok nad Morze Śródziemne, bo tam ciekawie się dzieje. 

12 grudnia z portu w Petersburgu wypłynął sobie konwój dwóch statków cywilnych w obstawie trzech okrętów. Statki "cywilne" faktycznie należą do firmy "Oboronologistics", czyli dosłownie "Logistyka obronna/wojskowa". Typowa nazwa cywilnej spółki transportowej. 
Te dwa statki to "Sparta" i "Ursa Mayor" (dawniej "Sparta III", co wskazuje, że są to jednostki podobnego typu). "Ursa Mayor" to flagowiec "Oboronologistics". Ich największy statek. 
Szczególną właściwością obu jednostek jest to, że dzięki systemom ro-ro oraz lo-lo mogą być błyskawicznie rozładowywane i ładowane. 

"Ursa Mayor" jeszcze jako "Sparta III"

Szybkie wyjaśnienie. System roll on - roll off to rozwiązanie, umożliwiające wtaczanie i wytaczanie ładunku z ładowni bezpośrednio na nabrzeże (stosowane między innymi w promach). System lift on - lift  off z kolei jest typowy dla kontenerowców, czyli daje możliwość szybkiego układania pudełek jedno na drugim w ładowniach. Jednostki typu "Sparta", w tym "Ursa Mayor" mają rozwiązania umożliwiające stosowanie obu rozwiązań, w dodatku w tym samym czasie: to, co na kółkach, wyjeżdża, jednocześnie dźwigi portowe wyciągają to, co w kontenerach. Idealne rozwiązanie, kiedy czas gra kluczową rolę, jak w przypadku... zaopatrywania wojska na wrogim terenie. 

Konwój obserwowany przez okręty wojenne NATO minął Cieśniny Duńskie, Kanał La Manche i skierował się na południe. 

W Cieśniniach Duńskich oba statki - "Sparta" i "Ursa Mayor" znajdowały się blisko siebie. 

Czemu tam, skoro "Ursa Mayor" oficjalnie płynął do Władywostoku? 
Można zwalić na nieżeglowność mórz podbiegunowych, czyli Północnej Drogi Morskiej, w czasie zimy, choć Rosja ma to całkiem nieźle ogarnięte, włącznie z lodołamaczami na zamrożonych odcinkach. 
Jednocześnie przecież podróż przez Kanał Sueski i Morze Czerwone oraz Zatokę Arabską wiąże się ze znacznie poważniejszymi zagrożeniami. 

Sprawę wyjaśnia fakt, że po drodze konwój miał zawinąć do bazy Tarsuz w Syrii. Albo po to, żeby pomóc w ewakuacji rosyjskiego personelu, albo żeby dostarczyć środki do walki z nową syryjską władzą. 
Albo jedno i drugie. 


Schematycznie przedstawiona trasa konwoju

Jeszcze u wybrzeży Francji "Sparta" sygnalizowała problemy, ale wkrótce ruszyła dalej. 


Wszystko było dobrze do wpłynięcia konwoju na Morze Śródziemne. Krótko po przekroczeniu Gibraltaru na "Ursa Mayor" odnotowano eksplozje w przedziale silnika, które pozbawiły statek sterowności. 



Przy okazji, tu widać absurdalność oficjalnej trasy

Łajba zaczęła dryfować, a po kilku godzinach zatonęła, biorąc na dno cały ładunek. 
Rosja potwierdziła fakt trzech eksplozji i oficjalnie mówi o ataku terrorystycznym.


Oficjalnie wiozła dwa dźwigi i elementy reaktora atomowego do okrętu z napędem jądrowym. 
A nieoficjalnie? 

Jeśli - jak twierdzi ukraiński GUR - płynęła ewakuować ludzi i sprzęt z Syrii, to czemu miała ładunek? 
Podejrzewam, że owszem, miała ewakuować, ale cywilów i rodziny rosyjskich wojskowych, zaś wiosła sprzęt bojowy, który miał zastąpić złom, jaki przejęli rebelianci. 

Ciężko będzie to sprawdzić, bo miejsce zatonięcia "Ursa Mayor" patrolują obecnie okręty rosyjskie, pilnujące, żeby nikt nie dowiedział się zbyt dużo. 

To nie koniec "serii niefortunnych zdarzeń".

Pamiętacie Katastrofę Smoleńską i stan naszego Tu-154 po uderzeniu w miękką, błotnistą ziemię


To dla porównania tak wygląda wrak Embraera po bardzo podobnym uderzeniu w ziemię, tyle, że twardszą (step) i WYBUCHU!





Co ciekawe, z około sześćdziesięciu pasażerów Embraera, połowa PRZEŻYŁA! Choć zgodnie z oficjalną narracją komisji Laski nie mieli prawa. 
Albo zatem w Smoleńsku prawa fizyki działają inaczej, niż w Kazachstanie, albo ktoś łże od piętnastu lat, jak bydlę.

Ale po kolei. 
Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, 6.20 rano. U nas w zasadzie jeszcze noc: 4.20. 
Do lotniska w Aktau w Kazachstanie zbliżył się samolot Embraer Azerbejdżańskich Linii Lotniczych, prosząc o zgodę na awaryjne lądowanie i zgłaszając problemy. 
Zgodę dostał, ale było za późno. 

Embraer dosłownie rozsmarował się koło pasa startowego. Dodatkowo nastąpił wybuch resztek paliwa i silników

Mimo skali katastrofy połowa pasażerów przeżyła (w tym dwaj członkowie załogi), przy czym sześć osób w stanie krytycznym odwieziono do szpitali 

Członkowie załogi Embraera, którzy zginęli w katastrofie

Pierwsza wersja była taka, że Embraer być może zderzył się z ptakami. 



Ale co robił w Aktau, skoro miał wykonywać przelot z Baku w Azerbejdżanie do Groznego w Czeczenii? 

Embraer faktycznie wykonywał lot z baku do Groznego. Kiedy dolatywał do Groznego w pobliżu jego kadłuba wybuchła rakieta przeciwlotnicza rosyjskiego systemu Pancir, która uszkodziła płatowiec. 
kapitan trzykrotnie podchodził do lądowania awaryjnego w Groznym, ale trzykrotnie mu odmówiono, zasłaniając się... MGŁĄ! 
Ostatecznie Embraera skierowano nad morzem (brak gór i możliwość lotu na wględnie niskim pułapie plus możliwość awaryjnego wodowania) do Aktau w Kazachstanie. 

Na całym odcinku przerywanej linii samolot zniknął z radarów, bo rosyjskie systemy zagłuszania radioelektronicznegto wyłączyły mu trasponder

I tu zakończyła się ta tragiczna epopeja. 


I taka jest oficjalna wersja władz Azerbejdżanu.
- Rząd Azerbejdżanu domaga się oficjalnego uznania, formalnych przeprosin i pociągnięcia do odpowiedzialności osób odpowiedzialnych za atak.
I jakoś nie boją się, że będą "musieli wypowiedzieć Rosji wojnę". 
Tylko do tego trzeba mieć jaja, a nie być pierdołą, zgrywającą męża stanu.

Faktycznie, tego ranka w Groznym miał miejsce atak ukraińskich dronów. 


Jednak z jakiegoś powodu zamknięto przestrzeń powietrzną tylko od strony Rosji. Załoga samolotu raczej nie miała też wiedzy o tym, które obszary są wyłączone. 

Niebieskie znaczniki to położenie Embraera. Czerwone obszary to strefy zakazu lotów

Co jeszcze dziwniejsze, dosłownie na drugi dzień po tragedii Tik-tok Pączuszek Kaukazu odznaczył swojego bratanka Chamzata Kadyrowa orderem "Za służbę Republice Czeczenii". 
Chamzat jest Sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Czeczenii i odpowiada między innymi za to, żeby nic na republikę nie spadało. 
25 grudnia zameldował, że 
- Wszystkie wrogie drony zostały zestrzelone!

Ciekawe. 
Gość zestrzeliwuje pasażerski samolot i dostaje za to order. 
A może miał to zrobić? 
Ciekawe, kto był na pokładzie Embraera?

Rosyjscy blogerzy otwarcie mówią o czeczeńskim akcie terrorystycznym. 

Czeczeńskim? 
W sensie wykonawstwa na pewno tak, ale komu najbardziej nie na rękę było ostatnie zbliżenie rosyjsko-azerskie i chętnie by te kraje z powrotem skonfliktował? 

Armenii i...? 
Wpierającej ją Turcji, która chętnie wyrwie Azerbejdżan z rosyjsko-irańskiej strefy wpływów. 

A to już Moskwa i czeczeński taksówkarz, wysyłający Rosjanina nachuj na Ukrainę. Dosłownie
 "Wyp... walczyć na Ukrainę. I zdechnij!"
Jeszcze trochę, a będziemy wspierać walkę narodu rosyjskiego o niepodległość. 

Szybki skok za ocean.

W naszych mendiach przeszedł "skandał", że Donald Trump domaga się aneksji przez USA Grenlandii (faktycznie coś takiego palnął). I już pojawiły się bełkoty, że za Grenlandię miałby przehandlować z Rosją Ukrainę, a z Chinami Tajwan. 


Zupełnie komentatorom z pieluszek umyka fakt, że położenie Grenlandii robi z niej bardzo istotny rejon strategiczny dający posiadaczowi wgląd w terytorium przeciwnika. Jeśli opanują ją Chińczycy, mogą spokojnie zaglądać w terytorium Kanady i USA oraz Europy. 
Z kolei dla NATO jest to miejsce pozwalające kontrolować ruch rosyjskiej floty wzdłuż północnych wybrzeży Rosji i Skandynawii. 

Dania na razie stwierdza, że nic z tego, bo Grenlandia nie jest na sprzedaż.
Ale są niuanse.
Wyspa jest bowiem de facto kolonią Danii (terytorium autonomicznym), które w dodatku nie należy do Unii Europejskiej (choć Dania należy). Od 2008 roku Grenlandia ma prawo do ogłoszenia niepodległości. 
Zatem Dania może nie sprzedawać Grenlandii. Grenlandia może sprzedać się sama. 

Szczególnie, że większość zasiedlonych terenów "Zielonego Lądu" znajduje się od strony Ameryki, a sama wyspa w zasadzie jest częścią kontynentu amerykańskiego ("Ameryka dla Amerykanów!")

Baza Thule w północno-zachodniej części Grenlandii to jedna z największych baz amerykańskich na świecie, której personel liczy ponad dwadzieścia tysięcy osób. Ich obsługa to ważny element grenlandzkiej gospodarki. 

Do tego dochodzi fakt, że przejęcie Grenlandii oznacza dla USA znaczące przesunięcie granicy wyłącznej strefy ekonomicznej (na dwieście mil morskich, czyli trzysta siedemdziesiąt kilometrów od linii brzegowej), a to trzymać będzie rosyjskie i chińskie firmy z dala od wybrzeży amerykańskich. 


Jak zatem widać, ani Rosja, ani Chiny nie mają żadnego interesu w zwiększeniu amerykańskiej obecności na Grenlandii, a nawet wręcz przeciwnie. To uderza w ich interesy zarówno gospodarcze, jak i militarne. 

Domagając się Grelandii Trump wymusza na Moskwie i Pekinie zmianę kierunku zainteresowania, sugerując, że kiedy oni zajmują się Ukrainą, Syrią, Gruzją i Tajwanem, on zrobi ruch w Arktyce. 

Żart syna Trumpa, że ojciec zastanawia się, jaki kraj kupić, ale żarty żartami, każdy z tych ruchów jest wzmocnieniem USA i uderzeniem w pozycję Chin i Rosji

Wspomniałem poprzednio o wstępnych negocjacjach Trumpa z Kremlem. Ich częścią była zarówno zgoda na użycie zachodnich rakiet na terytorium Rosji, jak na przykład wywiad Carlsona z Ławrowem. To wszystko były elementy gry, w czasie której obie strony mogły przedstawić swoje stanowiska w formie niezobowiązującej, z której można się łatwo wycofać. 

I wszystko było fajnie do kolejnego corocznego Q&A jednego z Putinów. Show przygotowywane było od dawna, więc tu nie ma miejsca na przypadkowe, nieprzemyślane wypowiedzi. 

I w trakcie swojego występu jeden z Putinów zabłysnął dwiema błyskotliwymi wypowiedziami:

Że zasiąść z prezydentem Zełeńskim przy stole jeden z Putinów może dopiero kiedy Ukraina przeprowadzi wybory i jej władze będą legalne. Co jest zabawne w ustach gościa już drugi raz wybranego wbrew literze Konstytucji Rosji

Ale druga wypowiedź jest lepsza. 

- Kiedy jest pokój Rosja gnije i chce działać, a kiedy świszczą kule, Rosja idzie do przodu!
No zdanie godne najsłynniejszego z Adolfów.

Obie te wypowiedzi były sygnałem dla Trumpa, że propozycje zostały odrzucone. 

W tej sytuacji Trump zrobił jedyne, co mógł, czyli zmusił Rosję do publicznego odrzucenia negocjacji. 

W czasie wystąpienia w Phoenix w minioną niedzielę powiedział, że chce się jak najszybciej spotkać z Putinem w sprawie zakończenia wojny:
- Te szalone wojny, w które jesteśmy zaangażowani. Jedną z rzeczy, które chcę zrobić, i to szybko, jest zakończenie tej wojny. Prezydent Putin powiedział, że chce się ze mną spotkać tak szybko, jak to możliwe. Musimy na to poczekać, ale musimy zakończyć tę wojnę
- powiedział Trump, przerzucając piłkę na boisko przeciwnika. Trzeba pamiętać, że ponad połowa Amerykanów chce jak najszybszego zakończenia wojny. Trump musi mieć logiczną odpowiedź, czemu do tego nie dochodzi.  
I rzecznik Kremla Pieskow radośnie mu ją dostarczył:
- Nie ma jeszcze przesłanek do zorganizowania spotkania prezydenta Rosji Władimira Putina z prezydentem-elektem USA Donaldem Trumpem. Do tej pory nie było żadnych realnych impulsów w tej sprawie.
I  teraz na pytanie, czemu wojna trwa, Trump ma miażdżący argument: 
BO MOSKWA ODRZUCA POKÓJ!
Jak pisałem, Chiny nie są zainteresowane uwolnieniem sił i środków Zachodu i będą przedłużać konflikt do ostatniego Rosjanina i ostatniego Koreańczyka z Północy. 

 Jak o Koreańczykach, to front. 
Koreańskie ministerstwo planowania napaści na sąsiadów przyznało, że w wojnie na terenie Ukrainy zginęło już tysiąc sto koreańskich bojców. 
Skoro tak, to można mówić spokojnie o co najmniej pięciu tysiącach. Oni padają pokotem, bo raz, że są źle wyszkoleni, zupełnie nieprzystosowani do nowoczesnego pola walki, to dodatkowo po prostu są fizycznie słabi z powodu niedożywienia. Trudno ocenić, ilu z nich zginęło w walce, a ilu po prostu z zimna. 

Pierwszy Koreańczyk oficjalnie wzięty przez Ukraińców do niewoli

Generalnie z raportami jest obecnie trudno, bo coś się dzieje z portalem Deep State i wrzucają aktualizacje mniej regularnie. Podobno jest gruba afera, bo generał Syrski próbuje cenzurować treść portalu, choć przecież jego (portalu, nie Syrskiego) partnerem jest Państwowa Służba Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy, więc choć to inicjatywa prywatna, ma stempel państwowy. Ale te rewelacje pochodzą od Marianny Bezugły, więc ich wiarygodność jest taka sobie. 

Generalnie nie było znaczących zmian w stosunku do sytuacji sprzed pięciu dni. 

Moskale poszerzają przyczółek na południe od Dworzyczną i starają się zająć całą wieś. 


Kontynuują oskrzydlenie operacyjne Pokrowska, choć, jak pisałem, o samo miasto nie będą prędko walczyć. 


Tak te "szybkie postępy" Rosjan wyglądają w praktyce

W Kurachowem broni się jeszcze teren elektrowni wodnej i ostatnie dwa budynki. Poza tym, całość miasta jest w rękach Moskali.


Na południe od Kurachowego likwidowany jest ukraiński system umocnień, który w wyniku błędnego dowodzenia siłami ukraińskimi nie spełnił swojego zadania. 

Kontynuowane jest okrążanie Wielkiej Nowosiłki.


I znowu raport versus rzeczywistość

Na odcinku Zaporoskim zaczęło się coś dziać. Moskale nieco się posunęli pod Robotynnem, zaś Ukraińcy nagłym uderzeniem odbili kawałek terenu koło Kamiańskiego. 



W noc wigilijną i pierwszy dzień Świąt Moskale przeprowadzili kolejne zmasowane uderzenie rakietowe, wymierzone głównie w ukraińskie systemy energetyczne. 


Z siedemdziesięciu ośmiu rakiet udało się zniszczyć pięćdziesiąt dziewięć, a z ponad stu dronów połowę. 
Niestety, 
nec Hercules contra plures,
czyli
i Herkules dupa, gdy pocisków kupa.

Ostatni taki atak miał miejsce dwa tygodnie temu, 13 grudnia. I użyto w nim ponad dziewięćdziesięciu rakiet. 


Poprzedni zaś 28 i 17 listopada.

Przy czym większość to Ch-55/101. 
Daje to liczbę około czterdziestu rakiet tego typu produkowanych tygodniowo przez przemysł rosyjski (Ch-55/101 nie ma już w magazynach, wszystko leci z bieżącej produkcji, stąd odstępy między atakami. Żeby uzyskać efekt masowości, Moskale muszą zgromadzić odpowiednią liczbę rakiet. 

Ukraińcy zapowiedzieli, że też pracują nad rakietami dalekiego zasięgu i - jak to określają - dronami rakietowymi. Zapowiadają produkcję w skali pięciu tysięcy pocisków rocznie (na razie wyprodukowano sto). Jest to wykonalne, bo praktycznie cały sowiecki przemysł lotniczy i rakietowy był zlokalizowany na Ukrainie. Jest więc nie tylko infrastruktura, ale i zaplecze intelektualne i techniczne. 
Najwięcej obiecują sobie po rakiecie "Trąbita", która ma dolecieć do Moskwy. 

Na dobranoc.
"Nazistowsko-banderowski" generał Budanow zapala świece na świeczniku Chanukowym.


Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim, abym w przyszłym roku mógł zamknąć Dziennik Wojny pisząc o zwycięstwie wolności, godności i prawdy nad zniewoleniem, upodleniem i kłamstwem. 


Bo nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy. 
Będziemy się kłócić i nieraz staniemy przeciw sobie. Ale wolni. 



Komentarze

  1. Drobna uwaga: Sparta i Ursa Mayor to statki r-ro, nie masowce (masowiec może służyć przewozowi węgla, rudy, zboża, kruszywa itp.).
    A co do katastrofy samolotu azerbejdżańskiego - tu samolot był niesprawny (w wyniku uszkodzeń), a lotnisko było OK, załoga też się starała. W Smoleńsku samolot był sprawny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Smoleńsku też załoga się starała. Narracje zwalające winę na załogę zostały przez analityków podważone już na etapie raportu Komisji Millera.
      Natomiast dobrze wskazujesz: azerbejdżański samolot był uszkodzony i MIMO TO oraz mimo wybuchu został w mniejszym stopniu zniszczony, niż Tupolew w Smoleńsku.
      Co podważa oficjalną wersję wydarzeń. (Nie tylko to podważa, ale to kolejny kamyczek do ogródka).
      Nie wiem, co dokładnie stało się w Smoleńsku, ale na pewno nie to, co podaje raport Anodiny i raport Millera.

      Ze statkiem to skutek chaosu w informacjach. Zaraz skoryguję.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dni osiemdziesiąty pierwszy, osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci, osiemdziesiąty czwarty, osiemdziesiąty piąty, osiemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty siódmy, osiemdziesiąty ósmy i osiemdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (811, 812, 813, 814, 815, 816, 817, 818 i 819)

Dziennik wojny - dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci, sto dziewięćdziesiąty czwarty, sto dziewięćdziesiąty piąty, sto dziewięćdziesiąty szósty, sto dziewięćdziesiąty siódmy, sto dziewięćdziesiąty ósmy, sto dziewięćdziesiąty dziewiąty, dwusetny, dwusetny pierwszy, dwusetny drugi, dwusetny trzeci, dwusetny czwarty, dwusetny piąty, dwusetny szósty, dwusetny siódmy, dwusetny ósmy, dwusetny dziewiąty, dwieście dziesiąty, dwieście jedenasty, dwieście dwunasty, dwieście trzynasty, dwieście czternasty, dwieście piętnasty, dwieście szesnasty, dwieście siedemnasty, dwieście osiemnasty, dwieście dziewiętnasty, dwieście dwudziesty (922, 923, 924, 925, 926, 927, 928, 929, 930, 931, 931, 932, 933, 934, 935, 936, 937, 938, 939, 940, 941, 942, 943, 944, 945, 946, 947, 948, 949, 950)

Dziennik wojny - dzień sto siedemdziesiąty dziewiąty i sto osiemdziesiąty trzeciego roku (909 i 910)