Dziennik wojny - dzień sto trzeci, sto czwarty, sto piąty, sto szósty, sto siódmy, sto ósmy, sto dziewiąty i sto dziesiąty trzeciego roku (833, 834, 835, 836, 837, 838, 839 i 840)



Zostałem wywołany do tablicy, odnośnie sędziego Tomasza Szmydta.
Fakt, nie pisałem o tym przypadku, a może warto. Nie będę jednak opisywał całej sprawy, bo fakty wszyscy (?) znają. 

No cóż... Sędzia, jak sędzia. Jakich wielu. Może poza tym, że karierę zrobił dość szybko, ale też bez przesady. Błyskawiczna to ona nie była. Rozpędu nabrała po dwudziestu latach, kiedy w roku 2012 sędzia Szmydt przeniósł się do sądownictwa administracyjnego. Od tego momentu niemal co roku zajmuje coraz bardziej eksponowane stanowiska w Ministerstwie Sprawiedliwości i hierarchii sądowniczej... 
Do 2019 roku, kiedy rozkręcił "aferę hejterską" (zważywszy, że był w niej głównym świadkiem oskarżenia, to cała afera staje pod znakiem zapytania). 

Ale potem nadal (z przerwą) orzekał i robił karierę na salonach. 
Aż do wiosny 2024 kiedy w trakcie urlopu zniknął i objawił się na konferencji prasowej na Białorusi. 


Prywatnie dwukrotnie żonaty, dwoje dzieci. Po rozstaniu z drugą żoną widywany był z tajemniczą "Oleną K.", której "narodowość pozostaje niejasna, jednak możliwe, że jest Ukrainką, Rosjanką lub Białorusinką" (kocham tę dziennikarską precyzję). 

Wiadomo też, że według oświadczenia majątkowego za 2022 rok Szmydt miał stary samochód i potężne długi. 

No i co ja o tym myślę? 

Po pierwsze, żenujące przerzucanie się naszych polityków oskarżeniami, kto Tomasza Szmydta wylansował, jest bez sensu. 
Raz: faktem jest, że największe sukcesy osiągnął pod skrzydłami Zbigniewa Ziobro. Ale zanim do tego doszło, wyrobił sobie markę i opinię pod kierunkiem wcześniejszych ministrów. Ziobro dostał już człowieka z konkretną pozytywną kartoteką, na której się oparł. 
Dwa: żaden z prezydentów, premierów, czy ministrów nie weryfikuje żadnego z ludzi, którym wręcza powołania, czy nominacje. To robią za niego inni. Sam wielokrotnie robiłem OSINT dla swojego szefa, sprawdzając ludzi i instytucje, chcących czegoś od niego. To, czy szef wejdzie na minę, czy nie, zależało od mojej wnikliwości i dociekliwości, a nie od przekonań szefa.

Zatem Tomasz Szmydt przez dwadzieścia kilka lat zbudował taką opinię o sobie, że dla Zbigniewa Ziobro nie miała znaczenia wcześniejsza aktywność sędziego w krytycznym wobec rządu Stowarzyszeniu Sędziów "Themis". 
Nie bez znaczenia jest też to, że zgodnie z polskimi przepisami sędziowie są poza prawem, to znaczy nie podlegają żadnej kontroli ze strony służb. Rozumiane to w praktyce jest tak, że sądownictwo w Polsce nie ma ochrony kontrwywiadowczej i zbudowanie takiej ochrony byłoby sprzeczne z prawem.

Zatem prezydenci, premierzy i ministrowie dostawali na biurko zaopiniowane przez kogoś kandydatury i opierali się na tym, co im napisano (ewentualnie dodatkowo na rozmowie z kandydatem). 

Z tego wynika "po drugie".
Po drugie, sędzia Tomasz Szmydt nie był Hansem Klossem, Stirlitzem, ani Jamesem Bondem, ale elementem czegoś większego. Ktoś go w takim, a nie innym kierunku lansował. Ktoś dobrze umocowany w Ministerstwie podsuwał kolejnym szefom odpowiednie mianowania i powołania oraz wnioski do prezydenta. Kariera sędziego nie wykazuje bowiem żadnej przypadkowości. Jest logiczna i konsekwentna. 

Po trzecie, sędzia Tomasz Szmydt doskonale wiedział co, komu i kiedy powiedzieć, żeby uzyskać to, czego potrzebował. Kiedy chciał awansować za władzy pisowskiej, był gorącym zwolennikiem zmian w systemie sądownictwa. Kiedy z kolei trzeba było zmienić front, przyszedł do opozycji z dokładnie tym, czego ona potrzebowała. 

I znakomicie podsumował to Krzysztof Stanowski.



Po czwarte, dlaczego sędzia Tomasz Szmydt uciekł właśnie teraz? Czy był, jak chcą niektórzy, szefem siatki zdekonspirowanej przez polski kontrwywiad? 
Nie sądzę. Sędzia Szmydt niczym nie kierował, choć uważam, że pracował dla ZBiRa od dawna, zanim trafił do sądownictwa administracyjnego, czyli przed 2012 rokiem. Jego rola była jednak ściśle związana z tym co robił (o tym za chwilę). Uciekł, a raczej został odwołany, bo wykonał swoją robotę i nie był już potrzebny, a jego ekstrakcja dawała znacznie więcej korzyści rosyjskim i białoruskim służbom, niż poświęcenie go. 

No dobrze, a jakie było jego zadanie? Co wiedział?
Po piąte, rolą sędziego Tomasza Szmydta w moim przekonaniu nie było zdobywanie informacji tajnych, a... 
Typowanie kandydatów na agentów!
Po co obcemu wywiadowi sędzia?
A kto więcej wie o brudach, które chcą ludzie ukryć i o ich kłopotach? 
Sędzia Szmydt zajmował się prawem pracy i ubezpieczeniami społecznymi.
 
Przypuśćmy, że Janusz biznesu ma problemy finansowe, zalega z wypłatami dla pracowników, którzy go skarżą. Od wyroku sędziego zależy, czy zostanie zlicytowany, czy nagle pojawi się cudowny wyrok, pozwalający mu ujść cało. Sędzia wskazuje figuranta swoim mocodawcom, a ci odbywają z gościem rozmowę werbunkową. Jeśli się zgodzi na współpracę (i to wcale nie musi być jakaś niesamowicie wielka afera, jeden z niedawno zatrzymanych w Polsce nastolatków, pracujących dla Rosji, na początek malował zupełnie niewinne grafitti w wyznaczonych miejscach), sędzia zwrotnie dostaje informację i wydaje korzystny dla Janusza wyrok. Ponieważ Janusz za współpracę dostaje kasę, często pod pozorem fikcyjnych kontraktów, jest w stanie dogadać się pracownikami, którzy wycofują skargę i po problemie... A raczej początek, ale zupełnie innego. Szpiegostwo to wejście w bagno, z którego się nie wychodzi. 

Potem sądownictwo administracyjne, czyli znowu raj dla typującego. Tysiące obywateli bezradnych wobec machiny urzędniczej, dostających nagle szansę wyjścia z matni. Kilkunastu dostanie propozycję. kilku skorzysta. 

No i najważniejsze. Wyrokowanie w sprawach dostępu do informacji niejawnych. Powiedzmy, że jakiś agent rosyjskich, czy raczej białoruskich służb (Rosjanie na kierunku polskim wyręczają się bliższymi nam etnicznie i kulturowo Białorusinami) nie dostaje dopuszczenia do informacji, na których zależy jego mocodawcom, albo poświadczenie bezpieczeństwa zostaje mu cofnięte. Zainteresowany składa odwołanie i sprawa trafia do sędziego Szmydta, który... wyrokuje zgodnie z instrukcją z Centrali. 
Ilu kretów Tomasz Szmydt dopuścił do niejawnych informacji? 




I ostatnie. To, co było widać najbardziej, czyli "chwianie łódką". 
Afera hejterska, w której istotną rolę odegrał Tomasz Szmydt, wpisuje się w ciąg prowokacji, których celem było wzbudzenie społecznych emocji przeciw ówczesnemu rządowi. Począwszy od do dziś niejasnego zabójstwa prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, poprzez aferę hejterską, zadymę antyaborcyjną (kto z was kojarzy, że manifest ideologiczny tej akcji pod hasłem "To jest wojna" Klementyna Suchanow opublikowała na prawie rok przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego?), aż po agresję hybrydową na granicy polsko-białoruskiej. 


Przy czym, celem tych działań nie było obalanie rządu (to była narracja dla rozentuzjazmowanego tłumu), tylko samo rozbuchanie emocji. Służby rosyjskie (i nie tylko rosyjskie) potrafią jednocześnie podpuszczać pozornie nic ze sobą nie mające siły, żeby doprowadzić do ich starcia. Celem nie jest wygrana kogokolwiek, tylko samo rozbudzenie emocji i wywołanie konfliktu.

Ucieczka sędziego była elementem tej samej gry. Zachwiała potężnie łódką, uruchamiając histerię oskarżeń, kto jest bardziej ruSSkim szpionem. Dodatkowo na pewno zabrał ze sobą (jak nie na piśmie, to w głowie) pełne dossier potencjalnych celów do werbowania. Dlatego służby białoruskie jeszcze długo będą z jego wiedzy korzystać. Sędzia Szmydt to nie durny Emilek Czeczko, który został cynicznie wykorzystany. To świadomy uczestnik tej gry, który po prostu ograł wszystkich. 


Służby ZBiRa wykorzystały doskonale słabości polskiego systemu bezpieczeństwa, wynikające z chorych założeń ideologicznych, jak to, że sędziowie nie potrzebują żadnej "opieki" ze strony służb i że "środowisko samo się oczyści". Sędziowie to ludzie. Ze swoimi problemami i słabościami. Sędzia, który "przepiłował trzynastkę" w Tajlandii, nie przestanie tego robić w Polsce. Jest tylko ostrożniejszy. I jest znakomitym celem nie tylko dla obcego wywiadu, ale i dla grup przestępczych, które nie muszą mu płacić, bo mają go w garści. 


Podobnie jest z aferą z żołnierzami, zatrzymanymi za niezgodne z prawem użycie broni w reakcji na atak migrantów na granicę. Z punktu widzenia ścisłego przestrzegania przepisów, żołnierze przekroczyli uprawnienia, bo:
- siłowe przekroczenie granicy nie było z użyciem "broni, samochodu lub innego niebezpiecznego przedmiotu" (kwestią interpretacji jest, czy niebezpiecznym przedmiotem jest gałąź, skoro zabić można długopisem - długopis przedmiotem niebezpiecznym! zakazać dzieciom pisania!),
- przepisy dopuszczają oddanie STRZAŁU ostrzegawczego (jednego), w celu wymuszenia podporządkowania się osoby wydawanym przez żołnierza/funkcjonariusza poleceniom (A co, jeśli się nie podporządkuje? Jaki sens ma strzał ostrzegawczy, jeśli za nim nie może pójść użycie broni? To może po prostu wydawać funkom i żołnierzom broń hukową, a nie ostrą?).
W dodatku, według rzecznika Prokuratury Krajowej "żołnierze oddający strzały nie znajdowali się w sytuacji zagrażającej ich życiu". 

Tylko, że...
Żołnierz, czy funkcjonariusz widząc idącego na niego byczka nie wie, co ten człowiek ma w ręce, ani jakie ma intencje. Co więcej, jeśli jest układ kilku naszych na kilkudziesięciu tamtych, to nie ma filozofowania, że może biegną, bo jest promocja w LIDLu. Leci na mnie sześciu. Co mam robić? Działam w samoobronie! Szczególnie, że tych ludzi nie powinno tu być i tyle. 

Podobno na filmie migranci byli jeszcze za płotem. 
Ten, który rzucał włócznią z patyka i noża w naszego żołnierza też był za płotem. Na granicy patrole nie są w bezpiecznym dystansie do agresorów, tylko w bezpośrednim zasięgu noży, kamieni, czy butelek. 

Tymczasem wiele osób z wygodnych foteli chciałoby sytuacji jednoznacznej i "czystej", czyli faktycznie bezpośredniego ataku. Ale kiedy do niego dojdzie, zaatakowany może nie mieć żadnych szans na obronę. 


Ten film pokazuje dokładnie to, o czym piszę. Wobec nożownika nawet człowiek uzbrojony w broń palną nie ma szans na skuteczną reakcję, a nóż widać dopiero w ostatniej chwili, kiedy już jest za późno. 


Podobnie bezpośredni zamach włóczną, szczególnie na tym dystansie, o jakim mówimy, jest możliwy do zauważenia, kiedy nie ma już czasu na reakcję. Gdyby zaatakowany zareagował skutecznie, w opinii prokuratora nie byłby w sytuacji zagrażającej życiu. 

Co ciekawe, zgodnie z prawem polscy żołnierze uczestniczący w misjach za granicą Polski mają prawo do "reakcji wyprzedzającej". Ale w kraju już nie. Tu zgodnie z prawem mają się dać zabić.

Ocena, czy żołnierz lub funkcjonariusz działał właściwie w świetle obecnego prawa jest kwestią dobrej woli oceniającego i jego interpretacji. Tym samym jest to złe prawo. 

Z punktu widzenia przepisów prawa pani prokurator Anna Adamiak ma sto procent racji. Tylko, że te przepisy są kompletnie odklejone od rzeczywistości. Wiecie, że zgodnie z prawem żołnierz ma strzelać do wroga tak, żeby wyrządzić mu jak najmniejszą szkodę? I nie, kara za nadgorliwość niczego nie rozwiązuje, bo nie istnieje (i nie może istnieć usankcjonowanie karne nadgorliwości, bo jak ją niby zdefiniować?)

Przepisy dotyczące użycia broni są skomplikowane i napisane żargonem prawniczym. Nikt w służbach (pół biedy, bo tutaj wielu to prawnicy i podstaw prawa na szkoleniach jesteśmy uczeni), a co gorsza także w wojsku nie pokusił się o przetłumaczenie tego bełkotu na język prostej i czytelnej instrukcji, algorytmu, który każdy zrozumie (wyjątkiem jest regulamin służby wartowniczej i może to jest rozwiązanie problemu: traktować służbę wojska na granicy, jak wartę?). Tymczasem wielu żołnierzy to ludzie bezpośrednio po maturze, a czasem i bez niej. Oni naprawdę nie rozumieją, co tam jest napisane, a już odwołania do innych ustaw to dla nich czarna magia. 
Tymczasem w warunkach potencjalnego zagrożenia nie ma czasu na analizę, czy sytuacja wyczerpuje kryteria konieczne do użycia broni. Jest wóz, albo przewóz. Ja, albo on. I tyle. 
I albo mam wbity w łeb algorytm postępowania, albo nie. Jeśli działam zgodnie z algorytmem, to jestem niewinny, a odpowiedzialność karną w przypadku błędu ponoszą moim przełożeni, którzy źle mnie nauczyli Jeśli zadziałałem niezgodnie z algorytmem, jestem winny i ponoszę konsekwencje. 
Wszystko. 
To jest wojna i tu nie ma czasu na dywagacje. 


Polskie prawo przez trzy lata nie zostało dostosowane do sytuacji na granicy. Po dziesiątkach ataków na żołnierzy i funkcjonariuszy przepisy zupełnie nie uwzględniają tego, że przekroczenia mają charakter zbiorowy i że migranci często zachowują się agresywnie, a wręcz, że fizycznie atakują żołnierzy i funkcjonariuszy (kolega - już emerytowany - został ostrzelany z wiatrówki, ale na tyle mocnej, że obie szyby z tyłu Land Rovera poleciały i jedyne, co mógł zrobić, to było schowanie się za pojazd, bo ta sytuacja nijak nie pasowała do przepisów - dopóki nie strzelano do niego, nie działała ani obrona konieczna, ani stan wyższej konieczności). 


Efektem jest paraliż decyzyjny. Żołnierz, funkcjonariusz boi się sięgnąć po broń, a jego przełożeni boją się wydać mu na to zgodę (co teraz tylko się pogłębiło). Zasadą jest:
- Co to jest broń?
- Broń Boże zgubić i broń Boże użyć.
Co gorsza, w razie problemów, zwierzchnicy umyją ręce, zamiast stanąć w obronie swoich ludzi. 

Już po śmierci żołnierza policjantom z powrotem nakazano nosić broń. Ale ktoś ten rozkaz zakazujący wydał. Poniesie konsekwencje za narażenie podwładnych na utratę życia lub zdrowia?

- Żołnierz ma prawo być dobrze dowodzony 
- mówił ś.p. Generał Petelicki. 

Skutkiem tego decyzyjnego i prawnego chaosu jest bezradność przede wszystkim żołnierzy, ale także funków wobec ataków na granicy. I będzie tylko gorzej, bo ośmieleni tą bezradnością nachodźcy będą tylko bardziej agresywni. 
A u nas będą głębokie analizy, co żołnierz i funkcjonariusz może, a czego nie.

Za decyzje decydentów płacą żołnierze i funkcjonariusze. 

Tutaj widać, o jakim dystansie między naszymi, a bandytami mówimy. Tu nie ma czasu na rozkminy. Ułamek sekundy wahania i po człowieku

Skutkiem są ranni, a od teraz także zabici po stronie tych, którzy chronią polskie granice.


Nie będę wchodził w przepychanki i pyskówki. Wszyscy teraz teraz zwalają na innych. Ale prawda jest taka, że każdy ranny, czy zabity żołnierz i funkcjonariusz jest oskarżeniem wobec nas wszystkich. 
WSZYSTKICH! 

Świętej pamięci szeregowy Mateusz Sitek

Temat większy i może opowiem o tym, gdy będę na emeryturze. 

Czy zatem uważam, że żołnierze i funkcjonariusze powinni móc strzelać do migrantów? 
Przede wszystkim muszą dostać prawo i narzędzia do skutecznej obrony siebie i terytorium państwa. Możliwości jest dużo. Od wyposażenia patroli w tasery po amunicję niepenetracyjną. W ostateczności prawo użycia broni ostrej. W obronie własnej i obronie każdej i każdego z nas.
Ale musi być wola rozwiązania problemu, który nie pojawił się wczoraj. 

Dlaczego o tym piszę, skoro to nie dotyczy Ukrainy? 
Bo dotyczy. 

Wojna z Rosją nie zaczęła się 24 lutego 2022 roku. Ona trwa od marca 2014 roku. Jej częścią jest agresja hybrydowa na Polskę, wspierana przez udającą aktywistów rosyjską agenturę w naszym kraju.

Zestawienie z lata 2021 roku!

I może wreszcie zaczniemy to rozumieć, że nie jesteśmy przed wojną, a w samym jej środku. I jesteśmy na jednym z jej frontów.  
To tyle odnośnie spraw krajowych. Wracamy na Ukrainę. 

Ale najpierw Jebanarium.

Białogród wygrał!

Miasto od dwóch lat ostrzeliwane przez Ukraińców, koło którego co i rusz odbywają się rajdy Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego oraz Legion "Wolna Rosja", gdzie na ulicach stoją schrony, zostało uznane za...
NAJBEZPIECZNIEJSZE MIASTO ROSJI!

To jak jest w tych niebezpiecznych?  

Przypominam, że mówimy o mieście, koło którego od miesięcy harcują oddziały RKO i Legionu i na które spadają pociski obu stron, bo Rosjanie notorycznie nad Białogrodem gubią bomby i rakiety. 

No klawo, jak cholera. 

Obywatele niespecjalnie wierzą w te rankingi i masowo wyprowadzają się w inne rejony Rosji. 

Tym bardziej, że po fiasku rosyjskiej ofensywy w rejonie Charkowa, nie wiadomo, co dalej z Obwodem Białogrodzkim, położonym najbliżej strefy walk. 

O porażce Moskali oficjalnie już zajawił prezydent Zełeński. Faktycznie, od blisko trzech tygodni front nie uległ tam zmianie. Mimo zgromadzenia ogromnych środków i sześćdziesięciu tysięcy bojców, Moskale weszli na maksymalnie dziewięć kilometrów w głąb Ukrainy i utknęli w silnie bronionych miejscowościach. 


Po miesiącu walk z trzydziestu zgromadzonych do operacji moskiewskich batalionów większość ma straty na poziomie siedemdziesiąt-osiemdziesiąt procent. To znaczy, że nie istnieją. Co więcej, do operacji tej skierowano oddziały z innych rejonów frontu i użyto jednostek odwodu centralnego (który tym samym też został solidnie przetrzepany). 

W tym czasie Ukraińcy na ten "osłabiony i źle przygotowany do obrony" odcinek ściągnęli łącznie osiemdziesiąt batalionów, przy czym nie ściągano sił z najbardziej zagrożonych odcinków i użyto głównie oddziałów drugorzutowych, Państwowej Służby Granicznej Ukrainy, Terobrony itp, wspieranych przez "Krakena" (GUR), policyjny "Liut", Grupę "Omega" (SBU) oraz Rosyjski Korpus Ochotniczy.

Generał Syrski mówił, że są ukraińskie jednostki, które jeszcze nie walczyły? 
Teraz względnie tanim kosztem takich jednostek nie ma. 

Ukraińcy kontratakowali (co nasi "spece nazwali kontrofensywą", nie to tylko kontratak i to lokalny) w Wołczańsku odbijając kilka ulic i biorąc do niewoli sześćdziesięciu mobików.


Walki o Wołczańsk wyglądają czasem tak...


A czasem tak...


A z optyki moskiewskiej tak...

Głos się rozjechał, ale mobik opowiada, że w skwarze musieli atakować prosto pod ogień karabinów maszynowych, bombardowani dronami. Z każdej z grup szturmowych ze stu ludzi zostawało pięciu-sześciu, a czasem jeden. Bojcy szkoleni niecały tydzień, nie mieli żadnych szans. 

Ta relacja potwierdza tezę, że Łapin dał się złapać w pułapkę. Ukraińcy po krótkiej obronie odpuścili pozycje nie do utrzymania i wpuścili napastników na przygotowane wcześniej stanowiska, które zrobiły z bojców sieczkę. 

Rosyjska taktyka ataków falowych, w Wołczańsku zmodyfikowana do składów maksymalnie kompanijnych, która jakoś daje wyniki w otwartym polu, w mieście nie sprawdziła się zupełnie. W dodatku opowieści o problemach ukraińskiej artylerii i lotnictwa okazały się mocno przesadzone.

Ukraińskie lotnictwo masakruje moskiewskie pozycje w Głębokiem

A to już sprzątanie. 92 Brygada Zmechanizowana zmusiła Moskali do wycofania się z Głębokiego

Analitycy zastanawiają się, czy Ukraińcy pójdą teraz za ciosem i wejdą na teren Rosji, czy nie? 
Moim zdaniem wejdą, ale tylko siłami RKO i Legionu, regularna armia ukraińska nie przekroczy granicy. 
Co nie przeszkadza jej niszczyć rosyjskiej logistyki na terenie Rosji.

W tym punkcie rosyjski konwój złożony z osiemnastu ciężarówek wpadł w ukraińską zasadzkę i został zniszczony przy pomocy... dronów.


I tak generał Łapin po raz trzeci dostał po łapach...
I znowu pod Charkowem. Chyba znienawidzi to miasto...

Chociaż w sumie już go nienawidzi, skoro tylko w maju Charków został ostrzelany siedemdziesiąt sześć razy.


Tę ewidentną klapę moskiewska propaganda sprzedaje frajerom jako błyskotliwy manewr WIELKIEGO WODZA, który specjalnie UPOZOROWAŁ ofensywę na północy, żeby ułatwić natarcie w Donbasie, którego "wyzwolenie posuwa się powoli, metr za metrem, ale konsekwentnie do przodu". 

To zobaczmy, jak posuwa się natarcie rosyjskie w Obwodzie Donieckim. 


I to było warte zniszczenia trzydziestu batalionów wraz ze sprzętem? Jak to ujął Tomasz Fit, w tym tempie do zaznaczonej na mapie żółtej linii Moskale dojdą za trzy-cztery miesiące.


A tak wyglądała kolejna (i jak zawsze nieudana) próba ataku Moskali na Krasnogórówkę. 

Na filmie widać żółwiołg, czyli czołg udający żółwia. Oczywiście tu zakończył swoją historię

Jedyny jakiś poważniejszy sukces Moskali w tym czasie to prawie całkowite zajęcie wschodniej części Jaru Czasów.


Tyle, że przed Moskalami teraz kanał Doniec-Donbas, za którym okopali się Ukraińcy. Wszelkie próby sforsowania kanału, jak dotąd spełzły na niczym. 

Odnotuję tylko, że wojsko rosyjskie miało wejść do wsi Ryżówka w Obwodzie Sumskim, bezpośrednio przy granicy z Rosją (niedaleko przejścia Tiotkino, gdzie swego czasu RKO przeprowadzał swoje rajdy. 
Co z tego wynika?

Mapka od Tomasza Fita

Zasadniczo nic. Stąd nie ma wyjścia do żadnych działań operacyjnych. Jedyny sens tej akcji to zabezpieczenie odcinka przed kolejnym atakiem RKO i Legionu.

Kolejna porażka generała Łapina jest szczególnie zabawna w kontekście tego, że z kolei jeden z najbardziej skutecznych moskiewskich generałów, były dowódca elitarnej 58 Armii, która potężnym wysiłkiem zatrzymała ukraińską ofensywę w ubiegłym roku, Iwan Popow został aresztowany pod zarzutami korupcyjnymi.


Popow postawił się znikniętemu od stycznia szefowi Sztabu Generalnego Gierasimowowi, za co został odwołany ze stanowiska i wysłany do Syrii. W styczniu, czyli już w okolicach momentu, kiedy Gierasimow zniknął, Popowa ściągnięto do Moskwy i kazano podpisać dymisję z wojska. Popow odmówił. Miał potem być wielokrotnie naciskany, a wobec twardej odmowy, postawiono mu "korupcyjne" zarzuty (kiedyś Czeka zarzucała szpiegostwo, teraz korupcję).

A jak jesteśmy przy zarzutach, to organizator ruchu Rosspartyzantów (czyli człowiek którejś z frakcji rosyjskich służb - podejrzewam, że GUR - chcącej zatrzymać wojenną degrangoladę) Roman Popkow wyjaśnił powód wzrostu atrakcyjności działań dywersyjnych dla samych Rosjan. 

- Skoro za udział w wiecu protestacyjnym i za wykolejenie pociągu dostajesz tak samo piętnaście lat więzienia, to większy sens ma dostać wyrok za coś konkretnego

I przechodzimy płynnie do protestów, bo Białe Chusty znów dały o sobie znać. W dodatku przed samym rosyjskim Ministerstwem Obrony...




Ale są niuanse...
Na poniższym filmie dwie dziewczyny w koszulkach z protestu molestują chłopaka, który nie jest zainteresowany wojną, żeby się zaciągnął i pojechał na Ukrainę. On się od nich opędza, ale one są upierdliwe. 

Prowokatorki i czy tylko idiotki chcące poderwać chłopaka? 

Pozostając jeszcze na froncie, trzeba odnotować całkowite wycofanie się SZU z prawego brzegu Dniepru i Krynek.
Przyczółek spełnił swoje zadanie. Przez miesiące wiązał rosyjskie siły na Zaporożu, nie pozwalając użyć ich gdzie indziej, ale też pozwolił ukraińskiej piechocie morskiej zdobyć doświadczenie bojowe w operacjach desantowych. Teraz odpoczynek, uzupełnienia i...
Pojawią się, gdzie nikt ich się nie spodziewa. 

A tak obecnie wyglądają Krynki. Gdzie Rosja, tam ruina.

Ukraińcy skupiają się na młóceniu rosyjskiej logistyki i samolotów na ziemi (według Fighterbombera więcej rosyjskich samolotów jest niszczonych na ziemi, niż w powietrzu i w tym tempie, za chwilę nie będzie rosyjskiego lotnictwa. 
Niewątpliwym sukcesem z wczoraj było uszkodzenie najnowszej zabawki Kremla, czyli samolotu Su-57.

Żeby zamaskować super tajną i super nowoczesną maszynę na płycie lotniska w Achtubińsku, Moskale... namalowali obok sylwetkę drugiego płatowca

Ponieważ pod presją prezydenta Francji większość krajów, w tym Stany Zjednoczone, wyraziła wreszcie zgodę, żeby Ukraińcy bombardowali zachodnią bronią terytorium Rosji, SZU korzysta z tego ochoczo i tłucze rzeczywiście konkretnie. 

Moskale odpowiedzieli w swoim stylu. 
W Ługańsku rzekomo ukraiński zachodni pocisk spadł na budynek mieszkalny. Spod gruzów wydobyto ciała sześciu ofiar.
Cóż... Być może. Takie sytuacje na wojnie się zdarzają, choć Ukraińcom raczej rzadko. Nie marnują pocisków na cele cywilne. 

Ale za to w Obwodzie Chersońskim... 
Władymir Saldo zajawił, że na strategiczny sklep we wsi Sadowo spadła najpierw francuska bomba paliwowo-powietrzna, a potem rakiety z wyrzutni HIMARS. W wyniku tego miały zginąć dwadzieścia dwie osoby.




Tak według Saldo wyglądają skutki wybuchu bomby paliwowo-powietrznej. To znaczy takiej, która rozpyla w powietrzu aerozol benzyny, który następnie zostaje zapalony. 

Wybuch takiej bomby z bliska wygląda tak

Saldo nie pokazał jednak zniszczeń sklepu, a na tych zdjęciach powyżej jest sporo ciekawych szczegółów.
Przyjrzyjcie się samochodowi na pierwszym zdjęciu i przyczepce na drugim. Widać pojedyncze dziury i wgniecenia. Od kul karabinowych (strzał na wprost lub rykoszet), a nie od odłamków (wtedy dziury miałyby poszarpane krawędzie).

Hipoteza? 
Albo mistyfikacja, albo jakiś szwadron śmierci zrobił powtórkę z Buczy w jakiejś szczególnie opornej wsi ukraińskiej pod rosyjską okupacją, a winę za zdarzenie zwalają na Ukrainę i NATO. 




Komentarze

  1. Czy Autor bloga wie coś więcej z racji pełnienia swojej służby zamachu na życie Adamowicza, coś, czego nie może wyjawić? Dziękuje za kolejny świetny post, przy okazji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko jest w otwartych źródłach. Liczba błędów i niedociągnięć, jakie popełniono począwszy od zignorowania deklaracji zabójcy jeszcze w więzieniu, że chce kogoś zabić, poprzez ostrzeżenia ze strony jego matki, fatalne zabezpieczenie finału WOŚP w Gdańsku (on nie miał prawa wejść na scenę) aż po błędnie prowadzoną akcję ratunkową (masaż serca w przypadku jakiejkolwiek rany to przyspieszenie zgonu, bo człowieka wypompowujesz) każą zadać pytanie, czy to "tylko" tragiczne w skutkach zbiegi okoliczności, czy świadome działanie, a jeśli tak, to czyje i w czyim interesie?

      Usuń
    2. Może jakiś dziennikarz śledczy odważyłby się sprawdzić, co działo się z ludźmi, którzy te błędy popełniali? Po zabójstwie Grzegorza Przemyka zamieszanych w zacieranie śladów o ile pamiętam nagradzano

      Usuń
  2. Analogiczne, jak się wydaje mi, laikowi, przepisy umożliwiające skazywanie ludzi, którzy podejmowali obronę własną, udało się chyba zmienić?
    A kto mógłby zainterweniować w sprawie zawieszonych żołnierzy? Może jakieś poręczenie zadziałałoby?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawieszenie jest z automatu z chwilą postawienia zarzutów. Jeśli zostaną uniewinnieni lub sprawa umorzona, to ich odwieszą, a potrącone uposażenie zostanie im oddane.
      Tylko co z tego?

      Dla mnie oczywiste jest, że mundurowym wolno w normalnych warunkach mniej, bo mamy środki do wyrządzania krzywdy i trzeba pilnować, żeby któremuś nie odwaliło. Jednak w strefie zagrożenia powinny obowiązywać zasady zbliżone do frontowych. Inaczej będą kolejne ofiary.

      Usuń
  3. Należałoby wyciągnąć wnioski z przypadku tego sędziego i sprawdzić wszystkich tych, którzy wspierali tych nielegalnych usiłujących przedrzeć się przez granice. Polityków, sędziów celebrytów, dziennikarzy i zwłaszcza działaczy organizacji non profit, bo to mogą być agenci wpływu Rosji lub wręcz jej szpiedzy.
    Ogólnie czarno to widzę, bo Polska pogrąża się w odmętach i nie potrafi (a raczej nie może) walczyć ze zdrajcami i kapusiami. To się nie może dobrze skończyć.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dni osiemdziesiąty pierwszy, osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci, osiemdziesiąty czwarty, osiemdziesiąty piąty, osiemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty siódmy, osiemdziesiąty ósmy i osiemdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (811, 812, 813, 814, 815, 816, 817, 818 i 819)

Dziennik wojny - dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci, sto dziewięćdziesiąty czwarty, sto dziewięćdziesiąty piąty, sto dziewięćdziesiąty szósty, sto dziewięćdziesiąty siódmy, sto dziewięćdziesiąty ósmy, sto dziewięćdziesiąty dziewiąty, dwusetny, dwusetny pierwszy, dwusetny drugi, dwusetny trzeci, dwusetny czwarty, dwusetny piąty, dwusetny szósty, dwusetny siódmy, dwusetny ósmy, dwusetny dziewiąty, dwieście dziesiąty, dwieście jedenasty, dwieście dwunasty, dwieście trzynasty, dwieście czternasty, dwieście piętnasty, dwieście szesnasty, dwieście siedemnasty, dwieście osiemnasty, dwieście dziewiętnasty, dwieście dwudziesty (922, 923, 924, 925, 926, 927, 928, 929, 930, 931, 931, 932, 933, 934, 935, 936, 937, 938, 939, 940, 941, 942, 943, 944, 945, 946, 947, 948, 949, 950)

Dziennik wojny - doba dwudziesta czwarta, dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta i trzydziesta trzeciego roku (754, 755, 756, 757, 758, 759, 760)