Dziennik Wojny - Co jest w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego USA? - dni od dwieście osiemdziesiątego trzeciego do dwieście dziewięćdziesiątego ósmego czwartego roku (1378-1393)

 


Kiedy nieco opadł kurz wywołany opublikowanym przez Biały Dom dokumentem pod tytułem Strategia Bezpieczeństwa Narodowego USA 2025, możemy na spokojnie przyjrzeć się, co w tym kwicie naprawdę jest. 
A jest ciekawie. 

Polskie i nie tylko polskie media obiegła fala histerycznych reakcji (niektóre nieco omówię) w duchu Ameryka porzuca Ukrainę, Europę, Układ Słoneczny i dogaduje się z Rosją, Marsjami oraz Goa'uld

Oczywiście, cała ta histeria jest produkcją albo głupoty, albo wręcz celowym działaniem, obliczonym na... 
Wzmocnienie pozycji Rosji. 

A do tego dochodzą kolejne fejki portalu Axios.

Ale po kolei. 

Zacznijmy od tego, że dokument administracji amerykańskiej ma bardzo konkretnie sprecyzowany termin:
Listopad 2025.

Ten materiał jest osadzony w konkretnym czasie i miejscu i dotyczy tego, co tu i teraz, a nie tego, co potem i gdzie indziej. Stwarza jednak całą masę furtek do tego. 

Lecimy po kolei.

Na początek dokument definiuje podstawowe pojęcia, a przede wszystkim określa sam siebie, czyli precyzuje, czym jest strategia. 
„Strategia” to konkretny, realistyczny plan, który wyjaśnia zasadniczy związek między celami a środkami: zaczyna się od trafnej oceny tego, czego chcemy, oraz tego, jakie narzędzia mamy do dyspozycji – albo możemy w realistyczny sposób stworzyć – by osiągnąć zamierzone rezultaty.
Konkretny i realistyczny. Słowa klucze, które będą nam wracać. 

Po co?
Aby Stany Zjednoczone pozostały najsilniejszym, najbogatszym, najpotężniejszym i najbardziej odnoszącym sukcesy państwem świata przez kolejne dekady, nasz kraj potrzebuje spójnej, skoncentrowanej strategii działania w świecie. A żeby ją dobrze ułożyć, wszyscy Amerykanie muszą wiedzieć, co dokładnie próbujemy osiągnąć i dlaczego.
Zwracam uwagę na ostatnie zdanie:
wszyscy Amerykanie muszą wiedzieć, co dokładnie próbujemy osiągnąć i dlaczego.
To jest to, o czym wiele razy pisałem, że przeciętny amerykański wyborca kompletnie nie rozumie amerykańskiej polityki. Amerykanie nie rozumieją, czemu członkowie ich rodzin znów biorą udział w dalekich konfliktach w krajach, które nawet nie wiadomo, gdzie leżą. 

Oburzające? 
A co my wiemy o wojnie futbolowej? Albo o wojnie o saletrę? Albo o rewolucjach meksykańskich? 
Większość z nas nawet nie wie, że takie wydarzenia miały miejsce. Bo dzieją się daleko, w krajach, które trudno znaleźć na mapie. 
Nasz europocentryzm każe nam oczekiwać, że Amerykanin będzie wiedział, gdzie leży Polska i odróżniał Poland od Holand. Jednocześnie, ilu z nas odróżnia Urugwaj od Paragwaju? Albo stan Waszyngton od miasta Waszyngton, które nie leży wcale w stanie o tej nazwie?

Jeżeli administracja USA (któregokolwiek prezydenta) ma sprawić, żeby Stany zaangażowały się na skalę globalną, to wyborca musi wiedzieć, jaki jest tego cel i to akceptować, jeśli nie popierać. Stany nie chcą powtórki z Wietnamu, kiedy zwycięstwo militarne zostało zniweczone klęską na polu morale i propagandy. 


Żeby zrozumieć skalę problemu, jeden operator w chińskiej fabryce trolli obsługuje jednocześnie pięćdziesiąt kont. Z takim nasileniem propagandy nie da się skutecznie walczyć inaczej, niż przez budowanie narracji na faktach. Wszelka próba dyskusji jest skazana na klęskę, bo po prostu zaklikają na śmierć

Postfeudalne, przyzwyczajone do wszechwiedzącej władzy w swoich krajach społeczeństwa Europy nie pojmują tego czynnika polityki amerykańskiej, bo tu zawsze ludność robiła to, co cesarze, królowie, czy inni wodzowie zarządzali. 
Choć akurat Polacy powinni to rozumieć dobrze, bo to właśnie u nas królowie musieli przekonać panów braci do potrzeby wzięcia udziału w wojnie (stąd w staropolskim o wojnach i bitwach mówiło się potrzeba - nie chcemy, ale musimy, bo jest taka konieczność). Wbrew pozorom mentalność Polaków jest bardzo zbliżona do sposobu myślenia Amerykanów. 

Zatem administracja prezydenta Trumpa zabiera się za tłumaczenie swoim wyborcom, czemu... 
Będzie prowadzić wojny!

Ale nie wybiegajmy w przód.

Pierwszy rozdział Strategii jedzie, jak po burej suce po dotychczasowej polityce USA określając dotychczasowe strategie jako zbiory pobożnych życzeń i fantazji, angażujących siły zbrojne, ale także niemilitarny wysiłek USA na całym świecie. 
Generalne przesłanie tego rozdziału sprowadza się do tezy, że 
Prezydent USA nie jest prezydentem świata, a Stany nie są zbawcą ludzkości. 
Tu mały wtręt.
Teza ta znakomicie współbrzmi z postulatami państw europejskich, w tym przede wszystkim Francji i Niemiec, które przecież już od drugiej wojny w Zatoce Perskiej krytykowały to, że Waszyngton (miasto, nie stan) uzurpuje sobie rolę światowego policjanta. 
Tymczasem, kiedy Stany otwarcie mówią, że to był błąd, podnosi się awantura.
- Nie jesteś policjantem, nie masz prawa wszystkich pouczać i wymuszać na nich swoich idei.
- Masz rację. 
- Jak możesz tak mówić? Zdradziłeś nas! 
Rozdział I kończy się też uwagą, że dotychczasowe działania USA powiązały Stany z siecią międzynarodowych instytucji, które w istocie są kierowane przez środowiska otwarcie antyamerykańskie lub rojące o jakimś ponadnarodowym rządzie światowym.

Oczywiście, warto przypomnieć, że większość tych instytucji powołały same Stany Zjednoczone lub czynnie w ich budowaniu uczestniczyły, a niektóre nawet mają siedziby na terenie USA (jak Organizacja Niezmiernie Zbędna). Faktem jest jednak, że to, co przez pół wieku po II wojnie światowej się Rosji udało, to wprowadzenie do tych instytucji szeregu państw i organizacji "antyimperialistycznych" (czytaj: akceptujących jedynie imperializm moskiewski, a potem pekiński). Tym samym straciły one swój pierwotny charakter, rzeczywiście stając się częścią mechanizmu dekompozycji amerykańskiej dominacji. 
Przed nami stoją teraz trzy pytania:
  1. Czego Stany Zjednoczone powinny chcieć?
  2. Jakimi środkami dysponujemy, by to osiągnąć?
  3. Jak połączyć cele i środki w spójną Strategię Bezpieczeństwa Narodowego?
Tymi pytaniami kończy się pierwszy rozdział Strategii

Drugi rozdział to lista celów, sprowadzających się do 
Aby Stany w siłę rosły, a Amerykanie żyli dostatniej. 
 Generalnie celem nadrzędnym jest odzyskanie przez USA dominującej pozycji w świecie. Waszyngton zamierza to uzyskać poprzez wzmocnienie wewnętrzne, w tym skonsolidowanie spójności społecznej i politycznej, rozwój gospodarczy, napędzany nowymi technologiami i tanią energią oraz wzmocnienie odporności zarówno militarnej, jak i niemilitarnej. 
W zakresie polityki międzynarodowej 
Stany Zjednoczone  pozostają najsilniejszym, najbogatszym, najbardziej wpływowym i najbardziej szanowanym państwem. Chcemy świata, w którym nasze przewagi – gospodarcza, technologiczna, militarna i kulturowa – są utrzymane i rozwijane.
 Make America Great Again!

Ale dalej zaczyna się ciekawie, bo 
Chcemy systemu międzynarodowego opartego na suwerennych państwach, które szanują swoje granice, interesy i tożsamość. 
ale
Chcemy świata, w którym żadne inne mocarstwo nie jest w stanie zdominować kluczowych regionów w sposób zagrażający bezpieczeństwu i dobrobytowi Ameryki.
Jednocześnie
Nie dążymy do kontrolowania każdego zakątka globu. 
Jednak
Dążymy do takiego układu sił, który uniemożliwia wrogim mocarstwom budowę bloków zdolnych zagrozić Stanom Zjednoczonym, naszym sojusznikom i naszej gospodarce.
 Słowem, Ameryka nie zamierza zarządzać wszystkim i wszystkimi, o ile nie podskoczą Ameryce. 

Czyli Waszyngton otwartym tekstem mówi to, o co przez lata polityka amerykańska była oskarżana i nagle wywołuje to zdumienie i oburzenie. 

Ale dalej jest też ciekawe zdanie. 
Chcemy, aby wrogie reżimy nie mogły szantażować nas bronią masowego rażenia czy atakami cybernetycznymi na naszą infrastrukturę.
Co prawda nie pada tu żadna konkretna nazwa, ale dokładnie wiadomo, jakie kraje przeprowadzały i przeprowadzają ataki cybernetyczne nie tylko na USA i grożą, że jak się nie spełni ich żądań, to użyją broni atomowej. 

Trzeci rozdział to wyliczenie środków, jakich mogą użyć USA do realizacji swoich celów, w tym siły militarnej i SOJUSZY (to dla fantastów mówiących o wycofaniu się USA z NATO - do tego wrócę). 

Rozdział czwarty jest najciekawszy, bo opisuje w miarę szczegółowo, jak Stany zamierzają swoją strategię realizować. 
Zaczyna się ta część zabawnym peanem na cześć prezydenta Trumpa w stylu tego, co sobie fundowali rzymscy imperatorzy i perscy królowie. 
Ale pamiętajmy, że Strategia to w znacznym stopniu dokument propagandowy, dostarczający argumentów zwolennikom prezydenta. W dodatku...

Ten pean podkreśla, że 
Prezydent Trump ugruntował swoją pozycję jako Prezydent Pokoju.
(podkreślenie w oryginale), ale w kontekście całości ten akapit jest bardzo istotny, bo... 

Łagodzi wymowę pozostałych punktów!

Już bowiem w wykazie fundamentów polityki obecnej administracji USA przywołana ponownie jest doktryna Pokój przez siłę, rozumiana jako sposób na odstraszanie potencjalnego agresora. Ma je zapewniać silna gospodarka, zaawansowane technologie, "zdrowie kulturowe narodu" oraz "najbardziej zdolne siły zbrojne na świecie". 
Co więcej, Ameryka prezydenta Trumpa deklaruje Powściągliwość strategiczną, czyli angażowanie się tylko tam, gdzie zagrożone są żywotne interesy USA. W razie potrzeby Stany będą reagować elastycznie:
szukając porozumień tam, gdzie nasze interesy się pokrywają, i zdecydowanie broniąc naszych interesów tam, gdzie są zagrożone.
Wśród tych interesów dokument wymienia obronę
suwerenności Stanów Zjednoczonych oraz suwerenności naszych najbliższych sojuszników przed próbami jej podważenia – czy to przez presję gospodarczą, manipulację instytucjami międzynarodowymi, czy ingerencję w procesy demokratyczne.
Kolejny istotny fragment, który - bez wskazywania palcem, o kogo chodzi - dość jednoznacznie, poprzez określenie niedopuszczalnych z perspektywy USA działań, określa kto jest wrogiem USA. Inaczej mówiąc:
każda próba usunięcia proamerykańskiego rządu spotka się z reakcją Stanów Zjednoczonych. 
A teraz przypomnijcie sobie, jakie kraje najbardziej nienawidzą rządów prozachodnich i proamerykańskich.  I nie, nie mówię o państwach kategorii Księstwa Liechtensteinu. 
(...) zarówno globalnie, jak i regionalnie, naszym celem jest taki układ sił, który uniemożliwia wrogim mocarstwom budowę bloków zagrażających bezpieczeństwu USA. Nie dążymy do dominacji nad każdym regionem, lecz do stabilnej równowagi, sprzyjającej naszym interesom.
piszą autorzy dokumentu. 

Następnie dokument wyszczególnia priorytety amerykańskiej polityki, z których nas najbardziej interesują 
* Ochrona podstawowych praw i wolności - (…) Wobec państw, które podzielają – lub deklarują, że podzielają – te zasady, Stany Zjednoczone będą zdecydowanie zabiegać o ich pełne przestrzeganie w literze i duchu. Będziemy sprzeciwiać się odgórnym, antydemokratycznym ograniczeniom podstawowych swobód w Europie, świecie anglosaskim i całej demokratycznej wspólnocie, szczególnie wśród naszych sojuszników.

Ale pamiętacie, że Stany nie zamierzają nikomu narzucać swoich wartości, prawda?  

* Dzielenie i przesuwanie ciężarów (burden-sharing, burden-shifting) – czas, w którym Stany Zjednoczone niczym Atlas dźwigały na swoich barkach cały ład światowy, dobiegł końca. Wśród naszych licznych sojuszników i partnerów są dziesiątki bogatych, zaawansowanych państw, które muszą przejąć zasadniczą odpowiedzialność za swoje regiony i wnieść znacznie większy wkład w obronę zbiorową. 

Słowem: koniec z byciem globalnym frajerem.  

* Bezpieczeństwo gospodarcze – (…) będziemy dalej wzmacniać gospodarkę USA, koncentrując się na:

(…)

Zapewnieniu dostępu do krytycznych łańcuchów dostaw i materiałów – jak argumentował Aleksander Hamilton u zarania naszej republiki, Stany Zjednoczone nie mogą być zależne od jakiejkolwiek siły zewnętrznej w kwestii kluczowych komponentów – od surowców po części i produkty – niezbędnych dla obrony i gospodarki kraju. Musimy odzyskać niezależny, wiarygodny dostęp do dóbr, których potrzebujemy, by się bronić i utrzymać nasz styl życia. Wymaga to rozwoju dostępu USA do kluczowych minerałów i materiałów oraz przeciwdziałania drapieżczym praktykom gospodarczym. Ponadto Wspólnota Wywiadowcza będzie monitorować krytyczne łańcuchy dostaw i postępy technologiczne na świecie, tak by identyfikować i ograniczać słabości oraz zagrożenia dla bezpieczeństwa i dobrobytu Ameryki.
Czyli wiemy, co jest interesem strategicznym USA (między innymi). Znów jest to otwartym tekstem powiedziane to, o co Stany były wielokrotnie oskarżane. I oczywiście, budzi oburzenie.  
Ale najważniejsze jest przeciwdziałanie drapieżnym praktykom gospodarczym. To niemal palcem wskazanie Chin, choć nazwa tego kraju nie pada (ale padnie potem). 
Reindustrializacji – przyszłość należy do tych, którzy wytwarzają. Stany Zjednoczone zreindustrializują swoją gospodarkę, „przesuną” produkcję przemysłową z powrotem do kraju i będą zachęcać do inwestowania w naszą gospodarkę i siłę roboczą, ze szczególnym naciskiem na technologie krytyczne i wschodzące, które zdefiniują przyszłość. 
Reindustrializacja to także, a wręcz przede wszystkim rozwój przemysłu obronnego, który zapewnia firmom stabilne wieloletnie dochody z rządowych zamówień. O czym wprost mówi następny podpunkt:
Ożywieniu bazy przemysłu obronnego – silne, zdolne siły zbrojne nie mogą istnieć bez silnej, zdolnej bazy przemysłu obronnego. Ogromna dysproporcja – ujawniona w ostatnich konfliktach – między niskim kosztem dronów i rakiet a wysokim kosztem systemów obrony przed nimi obnażyła konieczność zmian i adaptacji. Ameryka potrzebuje narodowej mobilizacji, by opracować skuteczne, tanie systemy obrony, produkować najnowocześniejsze systemy i uzbrojenie na dużą skalę oraz „przesunąć” łańcuchy dostaw przemysłu obronnego z powrotem do USA. Musimy zapewnić naszym żołnierzom pełne spektrum zdolności – od tanich środków walki, wystarczających wobec większości przeciwników, po najbardziej zaawansowane systemy niezbędne w starciu z wysoce zaawansowanym przeciwnikiem. Aby zrealizować wizję „pokoju przez siłę” prezydenta Trumpa, musimy to zrobić szybko. Będziemy także zachęcać sojuszników i partnerów do odbudowy i rozwoju ich własnych baz przemysłu obronnego, by wzmacniać obronę zbiorową.
To już otwartym tekstem zapowiedź przygotowań do wojny. 
Dominacji energetycznej – przywrócenie dominacji energetycznej USA (w ropie, gazie, węglu i energetyce jądrowej) oraz „przesunięcie” kluczowych komponentów energetycznych do kraju jest priorytetem strategicznym. Tania i obfita energia stworzy dobrze płatne miejsca pracy, obniży koszty dla konsumentów i firm, wesprze reindustrializację oraz utrzyma naszą przewagę w zaawansowanych technologiach, takich jak sztuczna inteligencja. Rozszerzenie eksportu netto energii pogłębi relacje z sojusznikami, ograniczy wpływy przeciwników, wzmocni nasze zdolności obrony własnych granic, a tam, gdzie będzie to konieczne – umożliwi projekcję siły. Odrzucamy zgubne ideologie „zmian klimatu” i „Net Zero”, które tak bardzo zaszkodziły Europie, zagrażają Stanom Zjednoczonym i subsydiują naszych przeciwników.
 Stany zamierzają wypchnąć Rosję i Bliski Wschód z roli głównych dostarczycieli paliw kopalnych i poprzez nie powiązać ze sobą swoich sojuszników. Dokładnie tak, jak robiła to do niedawna Rosja, ale zanim ktoś zacznie się pruć, że oto prezydent Trump kopiuje Putina, warto, żeby sprawdził, jak to wyglądało do drugiej połowy ubiegłego wieku, kiedy Amerykanie sami zrezygnowali z wydobycia u siebie, bo przecież można wydobywać na Bliskim Wschodzie (potem okazało się, że to wiąże się z wieloma problemami). Tak, Stany Zjednoczone przez wiek były głównym dostarczycielem ropy naftowej dla świata. 

Trzecia część czwartego rozdziału Strategii opisuje politykę USA względem poszczególnych regionów. W odróżnieniu od wcześniejszych dokumentów tego typu tegoroczna Strategia nie omawia szczegółowo każdej dziury na mapie świata, tylko patrzy przekrojowo. 
Uwaga Waszyngtonu skupiać się będzie na:

A. Półkuli Zachodniej,
B. Azji,
C. Europie, 
D. Bliskim Wschodzie,
E. Afryce.

W tej dokładnie kolejności priorytetów.

PÓŁKULA ZACHODNIA

W odniesieniu do półkuli zachodniej Stany Zjednoczone wracają otwarcie do Doktryny Monroe, czyli Ameryka dla Amerykanów, a w poszerzonej wersji: 
Półkula Zachodnia jest obszarem dominacji USA.
W Waszyngtonie doszli do wniosku, że eksperyment z odpuszczeniem krajom Ameryki Łacińskiej i wycofaniem się Stanów z kontrolowania tego, co się tam dzieje, nie zdało egzaminu. Wojny domowe i antyamerykańskie partyzantki w tych państwach miały być rzekomo skutkiem panoszenia się tam Amerykanów, co miejscowi przyjmowali bardzo źle. 
Sytuacja była znacznie bardziej złożona. Wojny domowe i przewroty były w Latynoameryce codziennością jeszcze zanim United Fruit Company zaczęła się rozpychać po kontynencie. Faktycznym źródłem problemów była nie tyle działalność amerykańskich korporacji, ile strukturalne powikłania latynoskich społeczeństw. Z jednej strony obrzydliwie bogaci potomkowie hiszpańskich kolonizatorów (Kreole), z drugiej żyjący na dnie nędzy Indianie, do tego czarnoskórzy niewolnicy i w tym wszystkim Metysi, czyli potomkowie zarówno białych przybyszów, jak i ludności miejscowej, którzy aspirowali do klasy kolonizatorów, ale do tego potrzebowali funduszy, które bezwzględnie żyłowali z ludności miejscowej i niewolników właśnie.
Jeśli dodamy, że przecież znacząca część Indian była potomkami wielkich (bynajmniej nie moralnie, czy kulturowo) imperiów Inków, Azteków i Majów, którzy boleśnie odczuwali zepchnięcie na najniższy szczebel drabiny społecznej (poniżej niewolników), co generowało ich frustrację, mamy w istocie mieszankę zapalającą, jakiej nie było w USA, gdzie też dysproporcje majątkowe i podziały społeczne były znacznie mniejsze (co nie znaczy, że ich nie było). 
Działalność amerykańskich korporacji nałożyła się tylko na to, co już i tak było. Jednak po zakończeniu wojny domowej, Stany wycofały się z Latynoameryki, dając tym państwom wolną rękę. Efekt był taki, jak w relacjach europejsko-afrykańskich po dekolonizacji: starych problemów to nie rozwiązało, za to wygenerowało nowe, które zaczęły odbijać się negatywnie na sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej USA.

Faktyczną rekolonizację Ameryki Łacińskiej Stany zamierzają realizować poprzez strategię 
włącz i rozszerz.
W zamian za korzystne układy handlowe Stany zamierzają wzmocnić swoją obecność wojskową w "sprawdzonych" krajach sojuszniczych, jednocześnie wzmacniając potencjał militarny sojuszników. Uczyni to zaprzyjaźnione państwa z jednej strony bezpieczne, jeśli chodzi o ataki z zewnątrz i z wewnątrz, z drugiej zdolne do podjęcia własnych działań militarnych przeciw sąsiadom pod pozorem walki z terroryzmem, kartelami narkotykowymi, czy co tam znajdą. Obecność baz USA i status foederati nie tylko zatem zapewni opiekę Rzymu... Waszyngtonu, ale i wzmocni pozycję takiego państwa w regionie. 

Jest to więc metoda kija i marchewki. Sojusznicy są włączani w amerykański system bezpieczeństwa, a neutralni lub wrogowie kuszeni, żeby zgodzili się na rozszerzenie amerykańskiej dominacji w zamian za włączenie z czasem do Pax Americana. 
Mocarstwa spoza półkuli poczyniły w naszym regionie poważne postępy – zarówno po to, by szkodzić nam gospodarczo już dziś, jak i w sposób, który może zagrozić nam strategicznie jutro. Pozostawienie tych działań bez poważnej reakcji było jednym z największych błędów strategicznych Ameryki ostatnich dekad.
 Mamy tu jednoznaczne wskazanie na Chiny i Rosję, a także na Unię Europejską (MERCOSUR!)
Stany Zjednoczone muszą być mocarstwem dominującym w Półkuli Zachodniej – jest to warunek naszego bezpieczeństwa i dobrobytu oraz podstawa zdolności asertywnego działania tam, gdzie jest to potrzebne. Warunki naszych sojuszy i pomocy będą zależeć od wycofywania wpływów wrogich mocarstw – od kontroli nad instalacjami wojskowymi, portami i kluczową infrastrukturą po nabywanie strategicznych aktywów szeroko rozumianych.
Czyli Chiny i Rosja wylatują z Ameryki Łacińskiej. 

Część obcej obecności trudno będzie odwrócić ze względu na powiązania ideologiczne między niektórymi rządami Ameryki Łacińskiej a obcymi mocarstwami. W wielu przypadkach jednak rządy te nie kierują się ideologią, lecz raczej chęcią współpracy z partnerami oferującymi niższe koszty i mniej wymogów regulacyjnych. Naszym celem jest zaoferowanie im lepszej alternatywy – bez utraty kontroli nad ich suwerennością – i przekonanie ich, że w dłuższej perspektywie to partnerstwo z USA jest dla nich bardziej opłacalne niż z rywalami.

Cóż... Kto nie uzna, że bardziej opłaca mu się współpraca z USA, będzie musiał uznać wyższość amerykańskiej armii i floty.  
Pierwsze zdanie znów jednoznacznie wskazuje na Chiny i Rosję. 

Podsumowując. 
W tym obszarze Stany Zjednoczone zamierzają, podobnie, jak w polityce wewnętrznej, usunąć zewnętrzne wpływy i wyeliminować to, co generuje słabość USA, w tym niekontrolowaną migrację, powiązany z nią handel ludźmi, czy handel narkotykami. Tępione będą obce wpływy ideologiczne i kulturowe.
Zanim USA przystąpią do wojny, muszą mieć zabezpieczone zaplecze i najbliższe otoczenie tak, żeby nikt i nic nie mogło zrobić im dywersji na tyłach.
Powtórki z Wietnamu nie będzie. 

Realizacja tego punktu Strategii już trwa. 
Temu służy gra nerwów z Wenezuelą. 
Wbrew wcześniejszym prognozom, atak amerykański na Wenezuelę nie zaczął się jeszcze, ale trwa przestawianie pionków na szachownicy. 
USA zgromadziły w regionie piętnaście tysięcy swoich żołnierzy, co przy wsparciu lotnictwa i floty spokojnie wystarczy do nakrycia czapkami sił wenezuelskich, szczególnie, że Maduro nie ma wcale - wbrew propagandzie - powszechnego poparcia. Półtora roku temu w wyborach ogłosił swoje zwycięstwo, ale do samego głosowania w sondażach wyraźnie prowadził popierany przez całą opozycję Edmundo González Urrutia. Narodowa Rada Wyborcza nie przedstawiła żadnych dokumentów, które potwierdzałyby ogłoszony przez niego wynik. Jednocześnie opozycja pokazała zdjęcia protokołów z siedemdziesięciu procent komisji wyborczych, które Urrutii dawały sześć milionów głosów, a Maduro tylko trzy miliony. Wynik ten jest w rażącej sprzeczności z tym, co ogłosiła NRW, według której Maduro dostał sześć milionów czterysta tysięcy głosów, a Urrutia - pięć milionów trzysta tysięcy. 

W tej sytuacji Stanom nie opłaca się otwarty atak na Wenezuelę i to z szeregu powodów. 
Raz, że zwrócić on może społeczeństwo tego kraju, w większości nienawidzące obecnej władzy, przeciw USA, co grozi powtórką z Wietnamu.
Dwa, że w takiej wojnie ucierpi ludność sprzyjająca zmianom i Stanom Zjednoczonym (nie bezwarunkowo). 
Trzy, że przecież prezydent Trump jest prezydentem pokoju, więc nie może zaczynać wojen. On będzie tylko reagował na zagrożenie bezpieczeństwa obywateli amerykańskich.

Jak? Ano tak.


Robiąc wjazd na tankowiec z wenezuelską ropą, która jest objęta sankcjami. Kiedy Maduro zaczął się pruć o tę akcję, prezydent Trump ogłosił władze Wenezueli zagraniczną organizacją terrorystyczną i wprowadził blokadę wybrzeża tego kraju. 


Na co Maduro zapowiedział użycie siły, żeby blokadę przełamać. 
Tyle, że właśnie na to czeka Waszyngton. Próba zbrojnego oporu przy kolejnej akcji przeciw tankowcom spowoduje zbrojną reakcję, a nie daj Boże któryś z Yankee zginie... 



Operacja amerykańska raczej nie będzie (choć oczywiście mogę się mylić) akcją lądową, a bardziej w stylu uderzenia izraelsko-amerykańskiego na Iran. Czyli precyzyjne bombardowania lotnicze i rakietowe obiektów wojskowych i kojarzonych z przemytem narkotyków plus być może operacje sił specjalnych przeciw najważniejszym ludziom reżimu. 
Przewiduję, że w następnej fazie zostaną - na podstawie już podanych źródeł - ogłoszone prawdziwe (albo zbliżone do prawdziwych) wyniki wyborów i na urząd zostanie wprowadzony Urrutia. 
USA będą gwarantem utrzymania przez niego władzy, więc będzie robił, czego oczekują. 

Tymczasem wenezuelski sztab planuje obronę. I jak wszystkie filmowe sztaby na świecie, robi to w pełnym uzbrojeniu, w balistyce i nawet z goglami antybalistycznymi. Pełna profeska filmów klasy D

Antyrosyjski i antychiński zwrot dokonał się również w Chile, gdzie wygrał potomek niemieckiego oficera i wielbiciel Pinocheta Jose Antonio (czy raczej Joseph Anton) Kast. 

Oczywiście, media liberalne i lewicowe już mają histerię, bo przecież arcykapłance propagandy nie wolno wypominać przeszłości teścia, ale zwycięzcy demokratycznych wyborów, który reprezentuje wrogą opcję można wypomnieć ojca z Wehrmachtu. I nagle slogan "Nasi chłopcy" już nie obowiązuje...

Na dokładkę zaczyna się ruchawka na Kubie, która, jak każdy komunistyczny "raj" jest na dnie dna. 
Kubański system energetyczny właśnie umiera. 

We wtorek blackout dotknął sporą część kraju, w tym stolicę. Powodem była awaria, która dziwnym trafem jednocześnie nastąpiła w kilku elektrowniach

Do tego dochodzi notoryczny brak paliwa i braki w zaopatrzeniu.

Ludzie zaczęli wychodzić na ulice, choć w większości mediów na świecie cisza..

Zobaczymy, jak to się rozwinie, ale USA chyba właśnie zabrały się za porządki w swojej strefie wpływów.

AZJA

Drugi obszar, czyli Azja to już otwarty program konfliktu z nazywaniem rzeczy po imieniu. 
Co prawda nie ma określania Chin jako przeciwnika, ale cały rozdział zaczyna się właśnie od krytyki dotychczasowej polityki względem Chin. Oskarża on amerykańskie elity o
ponad trzy dekady błędnych amerykańskich założeń dotyczących Chin – a mianowicie przekonanie, że otwierając nasze rynki na Chiny, zachęcając amerykańskie firmy do inwestowania w Chinach i zlecając tam produkcję, ułatwimy wejście Chin do tak zwanego „ładu międzynarodowego opartego na zasadach”. Tak się nie stało. Chiny stały się bogate i potężne i wykorzystały swoje bogactwo oraz siłę z wielką korzyścią dla siebie. Amerykańskie elity – w trakcie czterech kolejnych administracji obu partii – były albo ochoczymi współautorami chińskiej strategii, albo pozostawały w stanie zaprzeczenia.
To jest ciekawy akapit, bo dokładnie te same założenia były przez lata stosowane względem Rosji. Z wiadomym skutkiem. Co prawda Rosja nie stała się bogata i potężna, ale skutecznie przygotowała się do wieloletniej wojny.
Do Rosji wrócimy. 

W odniesieniu do Chin Waszyngton zamierza przede wszystkim stosować presję gospodarczą, a przede wszystkim
zakończenie – między innymi – następujących zjawisk:
* drapieżczych, państwowo sterowanych subsydiów i strategii przemysłowych;
* nieuczciwych praktyk handlowych;
* niszczenia miejsc pracy i deindustrializacji;
* masowej kradzieży własności intelektualnej i szpiegostwa przemysłowego;
* zagrożeń dla naszych łańcuchów dostaw, które podważają dostęp USA do zasobów krytycznych, w tym minerałów i metali ziem rzadkich;
* eksportu prekursorów fentanylu podsycających amerykańską epidemię opioidową;
* propagandy, operacji wpływu i innych form podważania naszej kultury.
I tu mamy po imieniu wskazanie, kto odpowiada za opisane wcześniej problemy.

Amerykanie zamierzają uzyskać w tej walce wsparcie sojuszników, również zagrożonych chińskimi działaniami, ale nie tylko. Jednoznacznie mowa jest o przeciągnięciu na swoją stronę Indii w ramach czterostronnego formatu QUAD (Quadrilateral Security Dialogue) z udziałem Japonii, Indii, Australii i USA. Co jest tu istotne, to fakt, że nie uczestniczą w nim dawne państwa kolonialne, szczególnie Wielka Brytania, a wręcz wszyscy uczestnicy z kolonializmem mieli do czynienia (Indie, Australia i USA z brytyjskim, a Japonia z... amerykańskim). Zagrożeniem, o którym Strategia nie wspomina jest to, że przeciągnięcie na stronę USA Indii popycha do sojuszu z Chinami Pakistan. Ale wtedy Afganistan może być zainteresowany dogadaniem się ze Stanami, a w Afganistanie Waszyngtonowi zależy na bazie lotniczej Bagram. 
Wątek rywalizacji technologiczno-gospodarczej jest generalnie wart uważnego przestudiowania. 

Istotniejszy jest jednak wątek militarny.
Dokument deklaruje, że 
powstrzymanie konfliktu o Tajwan – najlepiej dzięki wyraźnej przewadze zdolności – jest priorytetem. Jednocześnie utrzymamy naszą dotychczasową politykę deklaratywną wobec Tajwanu: Stany Zjednoczone nie popierają żadnej jednostronnej próby zmiany status quo w Cieśninie Tajwańskiej.
 Jednoznacznie: 
nie chcemy wojny, ale nie zaakceptujemy inwazji. 
Tajwan jest dla USA istotny z trzech względów
częściowo ze względu na dominującą pozycję tego kraju w produkcji półprzewodników, ale przede wszystkim dlatego, że Tajwan stanowi bezpośredni dostęp do Drugiego Łańcucha Wysp i rozdziela Azję Północno-Wschodnią i Południowo-Wschodnią na dwa odrębne teatry działań. Ponieważ przez Morze Południowochińskie przechodzi co roku około jedna trzecia światowego handlu morskiego, ma to ogromne konsekwencje dla gospodarki USA.
Mamy zatem aspekt technologiczny (półprzewodniki), militarny (dostęp do Drugiego Łańcucha Wysp - o tym dalej) i logistyczny, czyli zapewnienie swobody handlu światowego. 


Pierwszy i Drugi Łańcuch Wysp to kluczowe linie obrony przed chińską agresją. W skład Pierwszego Łańcucha Wysp wchodzą Tajwan i Japonia, oraz Filipiny i Borneo, a Drugi Łańcuch Wysp to między innymi Mariany i Guam aż do Nowej Gwinei. 
Dla Chin opanowanie Tajwanu jest warunkiem dalszej ekspansji na Pacyfiku tak samo, jak dla Rosji opanowanie Ukrainy. 

Stany Zjednoczone chcą zwiększyć swoją obecność militarną na Pierwszym Łańcuchu Wysp, a jednocześnie zaangażować sojuszników, przede wszystkim Japonię i Koreę Południową, żeby sami także zwiększyli swoje "możliwości odstraszania". 
Zapobieganie konfliktowi wymaga czujnej postawy w Indo-Pacyfiku, odnowionej bazy przemysłu obronnego, większych nakładów wojskowych zarówno z naszej strony, jak i ze strony sojuszników i partnerów oraz wygrania długofalowej rywalizacji gospodarczo-technologicznej. 
I znów mamy tu wskazanie faktycznego powodu działań, które zostały wymienione na początku dokumentu. 

EUROPA

Następny dział najbardziej nas interesuje, bo mówi o Europie.  

Europejscy komentatorzy, jak rozkapryszone dzieci, dostrzegli w tym dziale wyłącznie druzgocącą krytykę projektu Unii Europejskiej - projektu swego czasu promowanego przez USA - a raczej nie tyle samej koncepcji zjednoczenia Europy, bo tę Stany nadal popierają, ile sposobu jej realizacji, który nie osiągnął podstawowych celów, w jakich go powoływano!

Unia Europejska miała po pierwsze zapewnić Europie bezpieczeństwo i samodzielność strategiczną, pozwolić jej na uniezależnienie się od opieki Stanów Zjednoczonych, po drugie poprzez kumulację potencjałów gospodarczych państw członkowskich uczynić z kontynentu poważnego rywala gospodarczego zarówno wobec USA, jak i wobec Chin. Unia Europejska miała stać się podmiotem globalnej gry ekonomicznej, politycznej i militarnej. 
Że z tego nic nie wyjdzie, widać było już w 2004 roku, kiedy Polska do UE wstępowała. Już wówczas bowiem uważny obserwator był w stanie wyłapać symptomy rozkładu wynikające z niewygaszonych egoizmów postmocarstwowych. To powiązane z kompulsywną potrzebą regulacji i definiowania wszystkiego prowadziło do z jednej strony niespójności działań - gdzie Włochy Berlusconiego wspólnie z Gazpromem starały się wypchnąć z Libii koncerny francuskie (na co Francja zareagowała interwencją, która obaliła Kadafiego), a z drugiej absurdalnych i obśmianych wielokrotnie regulacji, według których ślimak to ryba, a marchewka to owoc. 
Jak na to nałożymy brak wykrystalizowanej wizji, czym Unia Europejska ma być, mamy kluczowe osie europejskich konfliktów. W ich wyniku UE stała się strukturą niesterowalną i nieprzewidywalną, całkowicie sprzeczną z celami, jakie promując jej koncepcję stawiano sobie w Waszyngtonie. 
Amerykanie chcieli bowiem doprowadzić do stanu, w którym znają telefon, pod który trzeba w razie co zadzwonić w Europie. Po trzydziestu trzech latach nadal nie wiadomo, z kim w Europie rozmawiać, żeby uzyskać to, czego się chce. 
Próbując ratować sytuację europejskie elity uciekają się natomiast do zagrań zaprzeczających "ideom europejskim", a bliższych metodom działań monarchii absolutystycznych z XVIII i XIX wieku.

Strategia sytuację Europy opisuje następująco:
Amerykańscy urzędnicy przyzwyczaili się myśleć o problemach Europy w kategoriach niewystarczających wydatków na obronność i stagnacji gospodarczej. Jest w tym sporo prawdy, ale prawdziwe problemy Europy są znacznie głębsze.

Kontynentalna Europa traci udział w światowym PKB – z 25 procent w 1990 r. do 14 procent dziś – częściowo z powodu krajowych i ponadnarodowych regulacji, które podważają kreatywność i pracowitość.
Co prawda tempo spadku gospodarki amerykańskiej jest niewiele mniejsze, jednak mimo wszystko już teraz gospodarka USA jest większa od europejskiej, a europejska z pierwszego miejsca u swojego zarania poleciała na trzecie obecnie
Ten gospodarczy spadek blednie jednak wobec realnej i znacznie poważniejszej perspektywy cywilizacyjnego wymazania. Większe problemy, z którymi mierzy się Europa, obejmują działania Unii Europejskiej i innych instytucji ponadnarodowych, które podważają wolność polityczną i suwerenność, politykę migracyjną przekształcającą kontynent i rodzącą napięcia, cenzurę wolności słowa i tłumienie opozycji politycznej, dramatyczny spadek dzietności oraz utratę narodowych tożsamości i poczucia własnej wartości.
Lata Unii Europejskiej to lawinowy wzrost aktów prawnych o charakterze administracyjnym, w dodatku obowiązujących bezpośrednio i w całości na terenie całej UE. O ile liczba dyrektyw, wymagających implementacji do prawa krajowego, przybywa powoli, o tyle decyzji i i rozporządzeń, stosowanych bezpośrednio przybywa wykładniczo. Jest to klasyczne ręczne sterowanie, które tworzy prawa zupełnie nieprzystające do lokalnych tradycji prawnych i uwarunkowań kulturowych i społecznych. W efekcie wchodzą różne opcje opt-out i wyłączenia, co powoduje, że przy pozornie jednakowym systemie prawnym w każdym kraju członkowskim te przepisy stosowane są inaczej. Jak do tego dodamy radosną tfurczość TSUE uzurpującego sobie bez żadnej podstawy prawnej prawo do wymuszania na krajach członkowskich rozwiązań pozatraktatowych lub wręcz niezgodnych z traktatami, mamy nieprawdopodobny bałagan w przepisach. Przeciętny obywatel państw Unii Europejskiej nie wie, co dziś jest legalne, a co już nie. Nie ma bowiem człowieka, który zdolny jest nadążyć za produkcją aktów prawnych w Brukseli. 

Najlepsze, że amerykański opis rzeczywistości europejskiej gospodarki jest zgodny z raportem byłego szefa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi, który jest... oficjalnym dokumentem UE!

Waszyngton wskazuje zatem, że Europą targają te same strukturalne problemy, z którymi borykają się Stany Zjednoczone i walkę z którymi zapowiada Strategia. Oczywiście eurofanatycy tę krytykę, która jest celna dla każdego, kto nie jest oczadzony ideologią, traktują jako bezpośredni atak na siebie i jako wspieranie narracji Moskwy. 
To jest oczywiście bzdura. Jeśli wróg cieszy się z tego, że jesteś chory, to nie znaczy, że przyjaciel posyłający cię do lekarza jest twoim wrogiem. 

Tymczasem rozmowa z eurofanatykami wygląda tak:

Europa:
- Kurczę, mam przegniłe, walące się mury i rozwalone bramy.
Moskwa:
- Hehe, Europcia, macie zaniedbane mury i rozwalone bramy, bez trudu was podbijemy.
Europa (przez dziurę w murze):
- Nieprawda. Mamy wszystko uporządkowane.
 USA:
- Ej, Europa, ale ogarnij te mury i bramy. 
Europa:
- Jak możesz mówić retoryką naszego wroga?
To byłoby zabawne, gdyby w istocie nie było tragiczne, bo dopóki ludzie odpowiedzialni za decyzje w Unii Europejskiej nie ogarną, że problemem jest ich własna polityka, nic się nie zmieni, a Europa będzie słabła.
Jeśli obecne trendy się utrzymają, kontynent będzie nie do poznania w ciągu 20 lat lub wcześniej. W związku z tym wcale nie jest oczywiste, czy niektóre państwa europejskie będą dysponować gospodarkami i siłami zbrojnymi wystarczająco silnymi, by pozostać wiarygodnymi sojusznikami. Wiele z tych państw obecnie podwaja stawkę przy obranym kursie. Chcemy, aby Europa pozostała europejska, odzyskała cywilizacyjną pewność siebie i porzuciła swoją błędną koncentrację na dławieniu gospodarki nadmiernymi regulacjami.
Tu już nawet nie chodzi o legalną i nielegalną migrację, która oczywiście jest gigantycznym problemem, ale właśnie o potencjał gospodarczy i ludnościowy. Już teraz buńczuczne zapowiedzi kanclerza Mertza o budowie przepotężnej Bundeswehry budzą wątpliwości specjalistów wobec wielce prawdopodobnego braku ludzi do obsługi nowoczesnego sprzętu. Europa w ciągu mijających czterech lat nie była w stanie zbudować fabryk zapewniających niezbędną produkcję pocisków artyleryjskich. Za dwa lata przemysł europejski będzie wytwarzał dwa miliony pocisków rocznie. Czyli tyle, ile na Ukrainie tylko SZU zużywają w ciągu pół roku.
Naprawdę, poczułem się bezpieczny. 

I w tych warunkach, kiedy trzeba na gwałt reindustrializować Europę, Komisja Europejska wyznacza nowy, ambitny cel klimatyczny: 
I ja rozumiem ideę, że dzięki temu przemysł europejski ma pójść w nowe, wysokowydajne i niskoemisyjne technologie. 
Tyle, że nie idzie! 
Przemysł europejski jest wygaszany zgodnie z przyjętą w latach osiemdziesiątych doktryną, że fundamentem europejskiej gospodarki mają być usługi, a wszystko inne, w tym rolnictwo i przemysł, mają być outsourcingowane. W tej chorej wizji Europejczycy będą zarządzać światową gospodarką z czystych oszklonych biurowców, a Chińczycy, Hindusi, Murzyni i Latynosi będą montować europejskie komputery, samochody, samoloty i inne dobra. 
W tej wizji narody Europy Środkowej i Wschodniej miały w tych wygodnych biurowcach naprawiać krany i serwisować komputery, bo do zarządzania nadają się tylko panowie z Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii. 
A armia amerykańska miała tego bronić.
Europa miała być czysta, sterylna, elegancka i pacyfistyczna. Podzielona na część biurową na północnym zachodzie, wypoczynkowo-turystyczną na południu i skansen-ogród na wschodzie. 

Tylko, że to nie miało prawa się udać, czego decydenci i wizjonerzy europejscy nie chcą zrozumieć. Tak, jak Włoch nie chciał być tylko kelnerem w rzymskiej kawiarni obsługującym niemieckich turystów, a Polak nie chciał swoich ambicji ograniczać do roli hydraulika, tak Chińczyk, Hindus, Erytrejczyk, czy Brazylijczyk nie zamierzali być tylko monterami w europejskich fabrykach. 
I Chiny, wykorzystując pandemię (którą sami wywołali) przejęły całość przemysłu i technologii, jakie Zachód u nich zainwestował, co dało im gwałtowny skok technologiczny (Rosja próbowała tego samego, ale znów się nie udało). 
Ten brak pewności siebie najbardziej widoczny jest w relacjach Europy z Rosją. Europejscy sojusznicy dysponują znaczną przewagą w zakresie „twardej siły” nad Rosją według niemal wszystkich miar, z wyjątkiem broni nuklearnej. W wyniku wojny Rosji przeciwko Ukrainie relacje Europy z Rosją są dziś głęboko osłabione, a wielu Europejczyków postrzega Rosję jako zagrożenie egzystencjalne.
No właśnie dochodzimy do kwestii rosyjskiej. Europa pozwoliła zmasakrować Czeczenię. Europa pozwoliła rzucić na kolana Gruzję. Oba kraje wiedzą, że Europa nie kiwnie palcem w ich obronie, dlatego przeorientowały się na Moskwę, próbując ułożyć sobie z nią relacje w sposób dla siebie najbardziej korzystny nawet, jeśli wymaga to publicznych hołdów pod adresem gospodarza Kremla.
 
Gdyby Europa nie kupowała od Moskwy gazu i ropy, Putin nie miałby pieniędzy na wojnę. Gdyby w 2008, 2014 i 2022 Unia Europejska wykazywała twardą postawę, w Moskwie wiedzieliby, że nie ma co zaczynać. Tymczasem Unia Europejska przestanie kupować rosyjski gaz i rosyjską ropę w... 2027 roku!
Czyli jeśli uda się uzyskać porozumienie pokojowe, to prawdopodobnie nigdy. 

Jakby tego było mało...


Lekko przeskoczymy o dwa akapity, bo mamy tu niejako ciąg dalszy tego wątku, przedzielony innymi kwestiami:
Wojna na Ukrainie wywołała paradoksalny skutek w postaci zwiększenia zewnętrznych zależności Europy – zwłaszcza Niemiec. Dziś niemieckie koncerny chemiczne budują jedne z największych zakładów przetwórczych na świecie w Chinach, wykorzystując rosyjski gaz, którego nie mogą pozyskać u siebie w kraju.
O tej kwestii pisała Deutsche Welle, będąca poniekąd niemiecką tubą propagandową, więc sprawa naprawdę jest gruba. O ile rząd RFN próbuje realizować przynajmniej oficjalnie linię antyrosyjską i antychińską, to już jego zaplecze niekoniecznie. 
Zresztą, co tu mówić o zapleczu, jeśli 5 grudnia br. Bundestag odrzucił miażdżącą większością głosów wniosek Zielonych i Sojuszu 90 (to jest jedna frakcja w parlamencie) o przekazanie Ukrainie zamrożonych rosyjskich aktywów. Za wnioskiem było siedemdziesięciu siedmiu posłów, a przeciw czterystu pięćdziesięciu czterech! W tym koalicja rządząca. 
Podobny los (stu trzydziestu za i czterystu pięćdziesięciu czterech przeciw) spotkał wniosek o zakończenie współpracy niemiecko-rosyjskiej w dziedzinie atomistyki. 

Unia Europejska (a szczególnie Niemcy) jest dumnym sponsorem "trzydniowej operacji specjalnej" i to już czwarty rok!
I żadna pusta retoryka tego nie zmieni. 

Tymczasem kanclerz Merz w kwestii wysłania wojsk na Ukrainę jest stanowczy...


Ale tak nie za bardzo.

To jeszcze dodajmy, że tygodnik Die Zeit ujawnił, że przedstawiciele Niemiec i Rosji spotykają się na tajnych "konsultacjach". 

Powstaje zatem sytuacja kompletnego pomieszania. Dlatego...
Zarządzanie europejskimi relacjami z Rosją będzie wymagało znaczącego zaangażowania dyplomatycznego USA – zarówno po to, by przywrócić warunki stabilności strategicznej na obszarze Eurazji, jak i by ograniczyć ryzyko konfliktu między Rosją a państwami europejskimi. 
Wbrew histerii w państwach europejskich, w tym w Polsce, mamy tu wyraźną deklarację, że Stany Zjednoczone zamierzają doprowadzić do stanu, w którym wojna z europejsko-rosyjska nie będzie możliwa. Bo to dokładnie oznaczają obie frazy:
  •  przywrócić warunki stabilności strategicznej,
  • ograniczyć ryzyko konfliktu
Do tego celu jednak konieczne jest 
wynegocjowanie szybkiego zakończenia działań wojennych na Ukrainie, tak aby ustabilizować gospodarki europejskie, zapobiec niezamierzonej eskalacji lub rozszerzeniu wojny oraz odtworzyć stabilność strategiczną w relacjach z Rosją, a także umożliwić powojenną odbudowę Ukrainy tak, by mogła przetrwać jako państwo zdolne do samodzielnego funkcjonowania.
Ten cel Strategia nazywa żywotnym interesem Stanów Zjednoczonych
Dlaczego? 
Dokładnie dlatego, co napisane zostało wcześniej. 
Pamiętacie wypowiedź profesora Feng Yujuna, że Chinom nie opłaca się zakończenie wojny na Ukrainie, bo odciąga ona uwagę USA od Pacyfiku? 
Z tego samego powodu Stany muszą ją szybko skutecznie zakończyć. Skutecznie, to znaczy tak, żeby nie została wznowiona w najbliższej przyszłości. 

Warto też zauważyć ostatnią frazę:
umożliwić powojenną odbudowę Ukrainy tak, by mogła przetrwać jako państwo zdolne do samodzielnego funkcjonowania.
 Dokument używa tu formy 
to enable its survival as a viable state.
Jest ono wzięte z języka biznesowego i oznacza zdolny do samodzielnego bytu, efektywny i wygrywający, realny do wykonania, wykonalny.  

 Nasi niedouczeni komentatorzy pruli się, że 
Czemu użyto słowa samodzielny, a nie suwerenny
Nawet nie zadając sobie trudu, żeby sprawdzić w tekście oryginalnym i w słowniku. Pruli się o (błędne) słowo w tłumaczeniu, a nie w oryginale. 

Tymczasem użyte w oryginalnym tekście viable to coś znacznie dalej idącego, niż suwerenność. To zdolność nie tylko do samodzielności, ale i do samodzielnego odnoszenia sukcesów. 

Czy to oznacza porzucenie Ukrainy, czy zupełnie przeciwnie - udzielenie jej wsparcia, które pozwoli jej nie być więcej zmuszoną do korzystania z pomocy?

Problemem jednak jest to, że 
Administracja Trumpa znajduje się w sporze z europejskimi urzędnikami, którzy żywią nierealistyczne oczekiwania wobec przebiegu wojny, opierając się na niestabilnych rządach mniejszościowych, z których wiele depcze podstawowe zasady demokracji, by tłumić opozycję. Zdecydowana większość Europejczyków chce pokoju, lecz pragnienie to nie przekłada się na politykę – w dużej mierze z powodu obchodzenia procesów demokratycznych przez te rządy. Z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych ma to znaczenie strategiczne właśnie dlatego, że państwa europejskie nie mogą się zreformować, jeśli tkwią w permanentnym kryzysie politycznym.
 Tu mamy to, o czym pisałem przy rzekomym planie pokojowym Trumpa: sytuacja militarna na Ukrainie nie daje podstaw do żądania od Rosji kapitulacji. Do tego państwa NATO musiałyby wjechać do Moskwy, jak Rosja w 1945 do Berlina, a kremlowska kamaryla musiałaby być zmuszona do podpisania bezwarunkowej kapitulacji. 
Tego nie ma i nie ma żadnych symptomów, że w najbliższym czasie się wydarzy. 

Co więcej - i o tym pisze Strategia - w społeczeństwach europejskich, podobnie, jak w amerykańskim, nie ma obecnie woli wzięcia udziału w wojnie. Mało tego, samo przywrócenie poboru budzi opory i sprzeciw nawet w państwach frontowych, jak Polska, a co dopiero mówić o takiej Hiszpanii, która ma zupełnie inne problemy. 
Skoro mieszkańcy Europy nie widzą sensu w walce, to czemu mają go widzieć Amerykanie?  

W tych warunkach wygranie wojny z Rosją w obecnym układzie nie ma szans. Tej wojny nikt, poza Rosją, nie chce i podejmowanie jakichkolwiek ostrzejszych działań nie ma sensu. 

Dlatego konieczny jest Plan B, który umożliwi uwolnienie Europy na zawsze od rosyjskiego straszaka, bo to dokładnie znaczy przywrócenie stabilności strategicznej w relacjach z Rosją.
Mimo to Europa pozostaje dla Stanów Zjednoczonych kluczowa strategicznie i kulturowo. (...) Nie tylko nie możemy sobie pozwolić na „spisanie Europy na straty” – takie podejście byłoby samobójcze z punktu widzenia celów tej strategii.
Po raz drugi (a w sumie trzeci, wliczając Ukrainę), jednoznaczne stwierdzenie, że nie ma mowy o wycofaniu się z Europy. 
Amerykańska dyplomacja powinna nadal zdecydowanie bronić autentycznej demokracji, wolności wypowiedzi oraz bezkompleksowego świętowania indywidualnego charakteru i historii poszczególnych narodów europejskich.
Tak, bo to wytrąca broń moskiewskiej retoryce. Moskwa (i Chiny) nie mogą prezentować się jako ostoja zdrowych relacji względem krajów, w których panują zdrowe relacje. Wszelkie patologie, jak gangi, sekty i Moskwa żerują nie na tym, co jest zdrowe, a na tym, co jest zgniłe. 
A rozsądnym podejściem jest samobadanie i wykrywanie zagrożeń zanim choroba się rozwinie. I nie dotyczy to tylko nowotworów piersi i jąder. 
Ameryka zachęca swoich politycznych sojuszników w Europie do wspierania tego odrodzenia ducha, a rosnące wpływy patriotycznych partii europejskich rzeczywiście dają powody do dużego optymizmu.
 Dokładnie po to, żeby wyjąć te ugrupowania ze sfery rosyjskich wpływów. Mechanizm jest prosty: jeśli partia antybrukselska nie może liczyć na wsparcie w Europie, będzie go szukała poza nią. Jeśli jedynym ośrodkiem, który to wsparcie da, będzie Moskwa, to stanie się promoskiewska. Jeśli jednak pojawi się ośrodek zachodni, dysponujący większymi możliwościami wsparcia...

Co więcej, jeśli na każdy przejaw krytyki odzywa się darcie ryja, że to faszyzm i putinizm, to taka histeria wciska te środowiska w objęcia Rosji. Wręcz wskazuje im kierunek, w jakim powinny się udać. 
Trzeba być skrajnym debilem, żeby coś takiego robić.
To jest coś takiego, jak szantaż 
- Jak ci się nie podoba, to się wyprowadź.
To działa przez jakiś czas, po czym człowiek szantażowany naprawdę się wyprowadza. 
Nie każdy, kto nie zgadza się z pomysłami brukselskich elit, jest od razu wielbicielem Rosji. Przeciwnie. Świat dwuwartościowy, czarno-biały, to właśnie perspektywa Moskwy. 
A także komunistów, sekt i islamu.
Świat normalny jest wielowartościowy, wielobarwny. 

I tu dochodzimy do istoty:
Naszym celem powinno być pomóc Europie skorygować jej obecny kurs. Będziemy potrzebowali silnej Europy, aby skutecznie konkurować i współdziałać z nami w zapobieganiu dominacji [złe tłumaczenie, powinno być: zapobieganiu zdominowania] Europy przez jakiegokolwiek przeciwnika.
Stany potrzebują zdrowej konkurencji z Europą i współpracy z Europą i odrzucają opcję, że zostanie ona zdominowana przez wrogą siłę zewnętrzną. Wrogą Stanom Zjednoczonym.
Po raz czwarty mamy zdanie wykluczające wycofanie się USA z Europy.
Ameryka jest – co zrozumiałe – emocjonalnie związana z kontynentem europejskim, a także, rzecz jasna, z Wielką Brytanią i Irlandią. Charakter tych państw ma też znaczenie strategiczne, ponieważ liczymy na kreatywnych, sprawnych, pewnych siebie, demokratycznych sojuszników, którzy pomagają tworzyć warunki stabilności i bezpieczeństwa. Chcemy współpracować z państwami podzielającymi nasze cele, które pragną przywrócić swoją dawną wielkość.
Ameryka nie będzie narzucała swojego ustroju, ani swoich wartości, ale zrobi wszystko, żeby sojusznicy podzielali jej cele, zatem charakter tych państw ma dla niej znaczenie strategiczne

 Zatem, Rosja, Chiny, islamiści i inni -iści, wypad z Europy. 

A jeśli jakiś kraj nie będzie chciał dostosować się do amerykańskich standardów?
 W dłuższej perspektywie jest więcej niż prawdopodobne, że w ciągu najbliższych kilku dekad część członków NATO stanie się krajami o większości nieeuropejskiej. W związku z tym otwartą kwestią pozostaje, czy będą one postrzegać swoją rolę w świecie – oraz sojusz ze Stanami Zjednoczonymi – w taki sam sposób jak ci, którzy podpisywali Traktat Północnoatlantycki.
Czytaj: 
Podzielasz nasze cele i wartości, albo wypad. 
Podsumowując:
Nasza ogólna polityka wobec Europy powinna w pierwszej kolejności obejmować:

  • Przywrócenie warunków stabilności wewnątrz Europy oraz stabilności strategicznej w relacjach z Rosją;
Czyli USA stwarzają sytuację, której nie jest możliwy rosyjski atak ani z zewnątrz, ani od środka. 
  • Umożliwienie Europie „stanięcia na własnych nogach” i funkcjonowania jako grupa zestrojonych suwerennych państw, w tym poprzez wzięcie przez nie podstawowej odpowiedzialności za własną obronę – bez poddawania się dominacji jakiegokolwiek mocarstwa wrogiego;
Unia Europejska ma istnieć jako wspólnota Ojczyzn, a nie jako superpaństwo, którego liderzy przed nikim nie odpowiadają. Państwa europejskie mają być zdolne do obrony w wymiarze konwencjonalnym. Chiny - wypad z Europy!
  • Wspieranie oporu wobec obecnego kursu Europy wewnątrz poszczególnych państw europejskich;
Sprzeciw wobec szaleństw Brukseli nie jest promoskiewski. Przeciwnie, to właśnie te szaleństwa czynią Europę bezbronną względem Rosji i Chin. Zmiana paradygmatu jest warunkiem uczynienia Europy zdolną do samoobrony. 
  • Otwarcie rynków europejskich na amerykańskie towary i usługi oraz zapewnienie uczciwego traktowania amerykańskich pracowników i przedsiębiorstw;
Tu oczywiście mamy wyraźne wskazanie, co USA będą z tego mieć.  
  • Wzmacnianie „zdrowszych” państw Europy Środkowej, Wschodniej i Południowej poprzez więzi handlowe, sprzedaż uzbrojenia, współpracę polityczną oraz wymianę kulturalną i edukacyjną;
Zmianę USA zaczynają od tych, u których przebiegnie ona najszybciej po prostu je wzmacniając tak, żeby reszta widziała, że to się opłaca. 
  • Zakończenie postrzegania NATO – i zapobieżenie temu, by stało się to faktem – jako sojuszu nieustannie rozszerzającego swoje granice; 
Po każdym okresie rozszerzania każda struktura potrzebuje fazy stabilizacji w celu integracji i uzyskania wewnętrznej spójności. Rozszerzanie się na pałę prowadzi do implozji. 
Państwa basenu Morza Czarnego i Kaukazu być może przejmie nowy sojusz pod przewodnictwem amerykańsko-tureckim. 
  • Zachęcanie Europy do podejmowania działań przeciwko merkantylistycznej nadwyżce mocy produkcyjnych, kradzieży technologii, cyberszpiegostwu i innym wrogim praktykom gospodarczym. 
Tu mamy jednoznacznie wyznaczenie celów działania przeciw Rosji i Chinom, bo ich właśnie dotyczą opisane kwestie.  

BLISKI WSCHÓD I AFRYKA

Przed nami ostatnie dwa działy, dotyczące Bliskiego Wschodu i Afryki. 

I tu zachodzi dość poważna zmiana. 
Dokument zauważa, że dwie z trzech kluczowych przesłanek, wymuszających na USA zaangażowanie się w tym regionie już nie istnieją. 

Bliski Wschód był przez dekady najważniejszym dostawcą energii na świecie, jednym z głównych teatrów rywalizacji supermocarstw oraz obszarem nasyconym konfliktami, które groziły rozlaniem się na cały glob, a nawet dotarciem do samych Stanów Zjednoczonych.

Dziś co najmniej dwie z tych trzech przesłanek już nie obowiązują. Źródła energii uległy znacznemu zróżnicowaniu, a Stany Zjednoczone ponownie stały się eksporterem netto energii. Rywalizacja supermocarstw ustąpiła pola rozgrywce mocarstw, w której USA zachowują najbardziej uprzywilejowaną pozycję – wzmocnioną przez skuteczne ożywienie naszych sojuszy w Zatoce, z innymi partnerami arabskimi oraz z Izraelem przez prezydenta Trumpa.

Konflikt pozostaje najbardziej dokuczliwą dynamiką regionu, ale problem ten jest dziś mniejszy, niż sugerowałyby nagłówki gazet. Iran – główna siła destabilizująca region – został poważnie osłabiony przez działania izraelskie po 7 października 2023 r. oraz przez operację prezydenta Trumpa z czerwca 2025 r. – „Midnight Hammer” – która znacząco zdegradowała irański program nuklearny. Konflikt izraelsko-palestyński pozostaje trudny, ale dzięki zawieszeniu broni i uwolnieniu zakładników, wynegocjowanym przez prezydenta Trumpa, poczyniono postęp w kierunku bardziej trwałego pokoju. Główni sponsorzy Hamasu zostali osłabieni lub wycofali swoje wsparcie. Syria pozostaje potencjalnym problemem, ale przy wsparciu USA, państw arabskich, Izraela i Turcji może się ustabilizować i ponownie zająć należne jej miejsce jako spójny, pozytywny aktor w regionie.
Zacieśnienie bliskich relacji z Arabią Saudyjską i zwrot Rijadu w stronę Zachodu, o których pisałem, umożliwia Stanom wyjście z regionu Bliskiego Wschodu i pozostawienie kontroli tego obszaru Saudom, Izraelowi i Turcji. 
Państwa te będą ze sobą rywalizować, ale ta rywalizacja pozwala Stanom zachować kontrolę z pozycji arbitra.  
Pomóc w tym mają Porozumienia Abrahamowe, dające Izraelowi pozycję normalnego uczestnika życia politycznego na Bliskim Wschodzie. Na razie podpisały je w 2020 roku Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn, Maroko, Sudan, ale trzeba też doliczyć Jordanię, która od 1994 roku ma z Izraelem pokój, a w istocie cichy sojusz.
Partnerzy z Bliskiego Wschodu pokazują dziś, że są gotowi zwalczać radykalizm – i jest to trend, który amerykańska polityka powinna nadal wzmacniać. Wymaga to jednak porzucenia błędnego amerykańskiego eksperymentu polegającego na pouczaniu tych państw – zwłaszcza monarchii Zatoki – by porzucały swoje tradycje i historyczne formy rządów. (...) Kluczem do udanych relacji z Bliskim Wschodem jest akceptacja tego regionu, jego przywódców i państw takimi, jakie są, przy jednoczesnym szukaniu pól faktycznej wspólnoty interesów.

(...) 

Czasy, w których Bliski Wschód dominował w amerykańskiej polityce zagranicznej – zarówno w perspektywie długoterminowej, jak i w codziennym zarządzaniu – na szczęście dobiegły końca. Nie dlatego, że Bliski Wschód przestał być ważny, lecz dlatego, że przestał być stałym źródłem podrażnień i potencjalnym ogniskiem nagłego, katastrofalnego kryzysu.  

Afryce poświęcone są cztery akapity, które sprowadzają się do zmiany paradygmatu zaangażowania na tym kontynencie. W miejsce dotychczasowego promowania zachodniej liberalnej kultury Waszyngton zamierza 

rozwijać wzajemnie korzystne relacje handlowe oraz przejść (...) do modelu współpracy zdolnego wykorzystać bogactwo zasobów naturalnych Afryki i jej ukryty potencjał gospodarczy.

(...) 

preferując partnerstwo z państwami sprawnymi, wiarygodnymi, gotowymi otwierać swoje rynki na amerykańskie towary i usługi. Naturalnym obszarem dla inwestycji USA w Afryce – z perspektywą znaczącego wzrostu i rozwoju – jest sektor energetyczny oraz rozwój wydobycia surowców krytycznych.

Rozwój opartych na technologii amerykańskiej projektów w dziedzinie energetyki jądrowej, gazu płynnego LPG i LNG może generować zyski dla amerykańskich przedsiębiorstw, zapewniając jednocześnie Afryce dostęp do taniej, stabilnej energii. Z kolei inwestycje w wydobycie i przetwórstwo surowców krytycznych mogą wzmocnić bezpieczeństwo gospodarcze naszych partnerów i zwiększyć konkurencyjność Stanów Zjednoczonych w rywalizacji o dostęp do kluczowych zasobów.

Na dobrą sprawę można tę koncepcję nazwać rekolonizacją w stylu brytyjskim. Sprawne i wiarygodne rządy będą otwierać swoje rynki na amerykańskie towary i usługi, w zamian mogąc liczyć na dochody i opiekę militarną USA, które zamierzają

zachować czujność wobec odradzającej się działalności islamistycznych organizacji terrorystycznych w niektórych częściach Afryki, jednocześnie unikając jakiejkolwiek długotrwałej obecności lub wiążących zobowiązań wojskowych USA.
Stany nie zamierzają niczego gwarantować żadnemu rządowi afrykańskiemu. Pomoc amerykańskiej armii zależeć będzie wyłącznie od tego, czy rządy afrykańskich państw będą sprawne i wiarygodne.  
W niestabilnej rzeczywistości politycznej Afryki to wystarczający argument, żeby oddać amerykańskim firmom wszystko, czego zażądają, licząc, że rywal nie zaoferuje więcej. 

I na tym się kończy oficjalny, opublikowany dokument "Strategia Bezpieczeństwa Narodowego USA Listopad 2025"
Co prawda portal Axios wrzucił trochę "przecieków" z rzekomo istniejącej nieopublikowanej tajnej wersji tego dokumentu, ale na tę chwilę jest ona, jak yeti. Wszyscy o niej mówią, nikt jej nie widział. 
Co więcej, wrzutki te sensu nie mają żadnego. 

Według jednej Stany mają zamiar rozbić Unię Europejską poprzez popieranie antyunijnie nastawionych państw: Polski, Węgier, Czech, Słowacji i Austrii? 
Państw mających zupełnie różne polityki i nieraz będących na kursach kolizyjnych (przyjaźń narodów Polski i Węgier nie przeszkadzała nigdy naszym władcom realizować wykluczających się wzajemnie koncepcji politycznych), których nic nie łączy poza...

Jawną lub zdystansowaną polityką prorosyjską. 

Polski to nie dotyczy, oczywiście, ale przecież od miesięcy jesteśmy ubierani właśnie w to, że chcemy współpracować z Moskwą i że nie jesteśmy wiarygodnym partnerem dla Zachodu.
Przez kogo? 
Jak zawsze przez Berlin i Moskwę. Jedni i drudzy chcą wbić klin między Polskę i Ukrainę oraz między te kraje i USA. 
Jak już pokazywałem, Axios jest przedłużeniem Politico, które jest tubą propagandową niemieckiego rządu (nawet kiedy go krytykuje - Trybunie Ludu też zdarzało się krytykować rząd PRL, gdy zamierzano zapowiedzieć zmianę w polityce). 

Druga wrzutka jest jeszcze bardziej durna. 
Otóż według niej Stany zamierzają powołać grupę konsultacyjną C-5 (C, jak conflict), która ma omawiać sytuacje konfliktowe. W jej skład mają poza USA wchodzić: Chiny, Japonia, Rosja i Indie. Jako pierwszy omawiany obszar wybrany został rzekomo Bliski Wschód. 

Oczywiście, istnieje możliwość, że w napiętej sytuacji międzynarodowej Stany chcą wypracować mechanizm, który pozwoli szybko i skutecznie wyjaśniać nieporozumienia, zanim padną niepotrzebne strzały. I o ile zrozumiała jest tu obecność Chin i Japonii oraz od biedy Indii, a nawet Rosji, to dziwić musi nieobecność Korei Południowej. 
Nie wiedzieć, czemu też Waszyngton miałby zgodzić się na to, że w tym gremium przewagę będą miały Chiny i kraje z nimi powiązane, a USA będą mogły liczyć tylko na Japonię i w pewnych ograniczonych sytuacjach na Indie.
I do tego omawiany obszar. Czemu na temat Bliskiego Wschodu ma rozmawiać Japonia, a nie Turcja, Izrael i Arabia Saudyjska? 

Wrzutka ta ma na celu sprawić wrażenie, że prezydent Trump akceptuje rosyjskie żądania stworzenia "koncertu mocarstw", ale zupełnie nie liczy się z realiami międzynarodowej układanki. 
Ma też spowodować reakcje negatywne w stolicach państw Bliskiego Wschodu, które na pewno poczuły się dotknięte traktowaniem ich, jak w czasach kolonialnych. 

Słowem, obie wrzutki są antytrumpowską i antyamerykańską dywersją, w dodatku szytą nie tyle grubymi nićmi, co liną okrętową. A każdy, kto się na nie złapał, jest frajerem. 
Podsumowując.
Ameryka szykuje się na wojnę, licząc, że uda się jej uniknąć, ale traktując ją poważnie. Wszystko jest podporządkowane tym przygotowaniom. 
W tym procesie priorytetem jest integracja wewnętrzna, odbudowa armii i samowystarczalności w zakresie paliw i produkcji zbrojeniowej. 
Następnym kluczowym zadaniem jest umocnienie najbliższego zaplecza tak, żeby z regionu obu Ameryk nie został wyprowadzony atak na tyły USA. 

Zasadniczym celem polityki Stanów zjednoczonych jest powstrzymanie ekspansji Chin i przywrócenie równowagi światowej. Dokładnie, niedopuszczenie do otwartego konfliktu zbrojnego, ale nie za wszelką cenę. 
W tym procesie Stany Zjednoczone zamierzają oprzeć się na sojuszach, przy czym tym razem to sojusznicy muszą we własnym interesie wesprzeć Amerykę. Przyszła wojna, jak i starania, żeby ją powstrzymać, musi być wysiłkiem kolektywnym, bo jedno państwo, nawet najlepiej rozwinięte i sprawne wojskowo, nie jest w stanie udźwignąć takiego ciężaru. 
Istotną rolę w tym planie pełni przeciągnięcie Indii na stronę USA. Osobna sprawa, czy dla Delhi będzie to oferta atrakcyjna. Na spowodowanym wojną upadku Rosji zarabiają nie tylko Chiny, ale także Indie, które już są w pozycji senior partnera względem Rosji. 

Rolą Europy jest zabezpieczenie Flanki Wschodniej, czyli kierunku rosyjskiego. Wojna na Ukrainie musi być skutecznie i trwale wygaszona właśnie dlatego, że zależy na niej Chinom. To jest warunek skuteczności działań Ameryki na innych odcinkach. 
Ameryka porzuca, przynajmniej deklaratywnie, pomysły przeciągania Rosję na swoją stronę. Po prostu, w Europie ma być wytworzona sytuacja stabilności strategicznej, czyli taka, w której Rosja nie śmie wystawić łba z bagien. Kolejna wojna w Europie ma być niemożliwa.
Temu ma służyć gospodarcze, społeczne i militarne wzmocnienie potencjału Europy. Jego warunkiem jest odejście od błędnego kursu, realizowanego przez obecne władze UE. 
Nie ma przy tym mowy o porzuceniu Europy, czy wycofaniu się z niej. Stany pozostaną w Europie, ale będą wspierać to, co służy ich interesom, a nie to, co im szkodzi.

USA wycofują się z Bliskiego Wschodu, zostawiając nadzór nad regionem swoim sojusznikom. To jest scenariusz modelowy dla Europy. Jeśli państwa europejskie stworzą wystarczająco silny i sprawny organizm, to również kuratela USA nie będzie im potrzebna. 

Afryka będzie traktowana jako rezerwuar surowców i rynek zbytu, a wsparcie dla lokalnych reżimów jest zależne od ich gotowości do współpracy. Daje to typowy układ kolonialny, ale stanowi też próbę stworzenia atrakcyjnej oferty dla afrykańskich kacyków, żeby porzucili Rosję i Chiny i zaprosili USA. 
Można się spodziewać, że podobnie, jak to robili Rosjanie, Stany nie będą angażować w Afryce regularnej armii, tylko prywatne korporacje wojskowe. 

Jak widać, Strategia to spójny, konsekwentny i całkiem przytomnie oceniający rzeczywistość plan dla Ameryki. 
Powtórzę:
DLA AMERYKI!
To nie jest strategia bezpieczeństwa narodowego dla Ukrainy.

To nie jest strategia bezpieczeństwa narodowego dla Polski. 

To nie jest strategia bezpieczeństwa narodowego dla Europy. 

Ani dla żadnego innego państwa na świecie, poza Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej.  

To są cele oraz środki ich realizacji, które mają dać efekty korzystne dla Stanów Zjednoczonych. Innym zaś tylko wtedy, kiedy będą realizowali cele Stanów Zjednoczonych. 
Waszyngton odchodzi od koncepcji imperialnej - wszechobecnego hegemona, charakterystycznej dla Imperium Romanum - i idzie w kierunku dominacji opartej na systemie wzajemnych zależności i sojuszy, który znamy z Republiki Rzymskiej i systemu feudalnego:
wspieraj mnie, a ja będę wspierał ciebie. 
W tej koncepcji jedynym rywalem, który ma dla USA znaczenie są Chiny. Rosja to nicość, którą należy skutecznie izolować (przywrócić stabilność strategiczną), ale nie zajmować się nią, bo nie stanowi ani potencjalnego partnera, ani realnego zagrożenia. Istotnym elementem izolowania Rosji ma być zdolna do skutecznego samodzielnego życia (viable) Ukraina. 
Ta izolacja nie dotyczy biznesu, bo Moskwa musi mieć marchewkę za zaakceptowanie swojego podrzędnego miejsca w nowym systemie.

Europa ma otrzeźwieć i dorosnąć i zacząć być odpowiedzialna za siebie i swoje otoczenie. Ma znowu być tą Europą, która kolonizowała i edukowała świat i szerzyła w nim cywilizację (poza Półkulą Zachodnią, bo tam działają USA). Trwały pokój w Europie jest konieczny, żeby Stany na spokojnie mogły zająć się Chinami. 
Bliski Wschód ma się zająć sobą i sam pilnować swojego porządku. Stany nie będą w to wnikać, o ile nie zostaną naruszone amerykańskie interesy. 
Afryka to obszar do kolonizacji. Próby budowania tu nowoczesnych państw, podobnie, jak na Bliskim Wschodzie, nie mają sensu. Stany uznają, że to inne kultury, w które nie należy ingerować. 

Czy ten plan mi się podoba? 
Jest bezwzględnie cyniczny i pozbawiony wpływu jakiejkolwiek ideologii poza panamerykanizmem. Ale to nie jest obraz, czy rzeźba, żeby się podobać. 
Strategia jest faktem i po prostu trzeba się z nią liczyć, biorąc jej treść pod uwagę przy tworzeniu własnych programów. 

Choć jedna z najgłupszych posłanek do polskiego Sejmu, koncepcję zharmonizowania polskich planów ze Strategią nazwała zdradą stanu. 
No ale ta kobieta nigdy nie wie, o czym mówi i tylko zbyt liczny skład polskiego Sejmu wymusza wpuszczanie takich osób do polityki. 

Czy ten plan ma szanse realizacji? 
No tu już znacznie trudniej. Podstawowy problem to właśnie wojna na Ukrainie, której Rosja (na polecenie Chin) nie zamierza kończyć. 
Moskiewski minister gadania głupot Siergiej Ławrow (wrócił już z niełaski) rozszerzył katalog warunków zawarcia pokoju o żądanie, żeby państwa graniczące z Rosją przestały się zbroić, zaś Finlandia i Szwecja wystąpiły z NATO. 
Zawarcie w Strategii klauzuli, że doprowadzenie do pokoju na Ukrainie jest żywotnym interesem Stanów Zjednoczonych ustawiło znów Waszyngton na podporządkowanej pozycji negocjacyjnej. 
W Moskwie jednak nie zauważyli, że tuż obok jest mowa o stabilności strategicznej. Zgoda na rosyjskie żądania stabilność strategiczną by naruszała, a w dodatku nikt nie może nikogo z NATO wyrzucić. Rosja musiałaby w Szwecji i Finlandii osadzić swoich namiestników, żeby ten cel uzyskać. 
Bo tu nie chodzi o spełnienie żądań, a o wyszukiwanie kolejnych pretekstów, żeby nie zawierać porozumienia pokojowego. Bo Chiny już poszły na wojnę, tylko na razie toczą ją rękami Rosji. 

Podobnie jest z kuszeniem ofertami ugrupowań prorosyjskich. Pytanie, czy oferty amerykańskie będą bardziej atrakcyjne, niż propozycje rosyjskie, czy też rosyjsko-chińskie? Rzecz w tym, że Rosja i Chiny dysponują na te cele znacznie większymi i mniej kontrolowanymi społecznie funduszami. W USA każdy cent podlega precyzyjnej ocenie, czy został wydany właściwie, a Demokraci nie odpuszczą, żeby odpłacić Republikanom za takie samo rozliczanie ich wydatków choćby na Ukrainę. 
W Moskwie i Chinach nikt nie będzie się interesował takimi sprawami. Nikt też nie zrobi kwestii, że zagraniczne ekspozytury dostają kwoty, jakich przeciętny Rosjanin, czy Chińczyk nie będzie oglądał przez całe życie.

Jeszcze gorzej to wygląda w kwestii Latynoameryki i Afryki. Owszem, amerykańska oferta dla tych krajów może być pozbawiona warunków liberalnych, ale dla moralizatorskiego społeczeństwa amerykańskiego to, czy afrykański kacyk, wspierany przez USA w zamian za dostęp do surowców strategicznych, morduje, więzi i torturuje swoich przeciwników, będzie miało ogromne znaczenie, a ujawnienie takich praktyk może nie tylko wymusić wycofanie się z takiego kraju, ale też doprowadzić do upadku prezydentury. 
Podobnie, jak z korupcją. Ujawnienie, że wspierany przez USA lider kradnie, będzie wymuszało porzucenie takiego przywódcy. Zastąpienie go nowym niczego nie zmieni, bo nowy też będzie kradł, mordował, więził i torturował. 

Rosji i Chin kompletnie to nie interesuje, a nawet ich wysłannicy, jak wagnerowcy, chętnie przyłączają się do tego, co Zachód nazywa korupcją i łamaniem praw człowieka. 
Dla afrykańskich rządów oferta Rosji i Chin, choć może mniej hojna, jest po prostu bezpieczniejsza. 
I oczywiście, Stany mogą wymienić rządy na takie, które będą je wspierać, ale utrzymanie władzy to sprawa znacznie poważniejsza. 

Już tylko w tych obszarach widać poważne ograniczenia możliwości realizacji amerykańskiej Strategii, a jest ich znacznie więcej. 
Po prostu to, co fajnie wygląda na papierze, w rzeczywistości wcale takie być nie musi. 

I na koniec.
Dlaczego, jak napisałem, histeryczne reakcje na opublikowanie Strategii służą wzmocnieniu Rosji?
Bo są klasycznym sączeniem:
- Nikt ci nie pomoże. Zostałeś sam. Opór nie ma sensu. 
Rosja ma interes w tym, żeby jej potencjalne ofiary żyły w przekonaniu, że są skazane na klęskę i że muszą się jej poddać. 
Podobnie, jak Niemcy, marzący tylko o momencie, kiedy będą mogli wrócić do bussiness as usual z Rosją, ale chcą, żeby winne były USA.

Pisanie tej analizy zajęło mi strasznie dużo czasu i wyszła kobyła, więc tylko odnotuję, a rozwinę w następnym wpisie:
  • trwa kontredans negocjacyjny - niczego, co jest mówione nie można brać za pewnik. Nie ulega jednak wątpliwości, że Rosja jakikolwiek plan pokojowy odrzuca, a wręcz zaczyna eskalować żądania;
  • sytuacja operacyjna jest dla SZU nieciekawa, choć bez jakichś dramatycznych zmian, jedynym, ale istotnym poważnym sukcesem jest odbicie Kupjańska, a także Radkówki, Kidraszówki i Myrnego. W bezpośrednim sąsiedztwie Kupjańska siły rosyjskie zostały wyrzucone za Oskił, a w samym Kupjańsku zostały okrążone grupy bojców. 


W ten sposób zniweczone zostały półroczne wysiłki Moskali, walczących o zajęcie Kupjańska i przebicie się przez Oskił. 

Smaczku dodaje fakt, że niedawno sam minister napadania na sąsiadów Biełousow jednemu z Putinów raportował o zajęciu Kupjańska.


I moja ulubiona zabawa. 
Kiedy mówi Biełousow (faktycznie mówi to, co mówi), przyjrzyjcie się dobrze parze przy długim stole. Najlepiej na filmie na cały ekran monitora. 
Rany, jaka tandetna wklejka!
Obie sylwetki się nie ruszają, tylko miga raz na jakiś czas coś, co udaje ruch ręki. 
  • Ukraina uzyskała znaczący sukces w postaci zniszczenia lub uszkodzenia rosyjskiego okrętu podwodnego klasy "Warszawianka", z którego były wystrzeliwane rakiety Kalibr. Uderzenie za pomocą podwodnego drona morskiego Sea Baby (czyli zdalnie sterowanej torpedy) zostało wykonane w porcie w Noworosyjsku, co jest dodatkowym sukcesem. 
  • tymczasem w Rosji zaczął się proces integracji z Chinami. Podpis Putina znalazł się na dekrecie o bezwizowym wjeździe Chińczyków do Rosji. Chińczycy wprowadzili takie samo prawo dla Rosjan już we wrześniu bieżącego roku. 
Mimo to decyzja ta odbierana jest przez Rosjan jako chińska agresja...

I zaczyna się o tym coraz głośniej mówić
- Oczywiste jest, że wszystko, co się dzieje, to po prostu wysysanie surowców z naszego kraju oraz pieniędzy. Czyli jak byliśmy na poziomie surowcowych kolonii, tak nimi pozostajemy. I zgodnie z planem władz będziemy to kontynuować 
– ubolewa Iwan Otrakowski.

Czy to doprowadzi do starcia frakcji, w którym pojawi się opcja widząca w sojuszu z USA szansę na odwrócenie tego procesu? 
Mocno wątpię. Kremlowska kamaryla zrobiła wszystko, żeby sparaliżować opór w społeczeństwie. Jeśli nie wywołała go przedłużająca się wojna i mobilizacja, to nie ma co na niego liczyć. Przynajmniej na razie. 

Komentarze

  1. Zastanawiam się, jak ten komentarz zrozumiałe sformułować. Byłbym zdania, że niestabilna sytuacja (rozwarstwienie społeczne, przestępczość, obłąkane ideologie) Ameryki Łacińskiej to odległy skutek anglosaskich metod walki z Hiszpanią. Jedynie problemu miejscowych Indian, znanego z USA nie udało się zastosować, bo Hiszpanie uważali ich za ludzi. Stąd też amerykańska polityka będzie tam napotykać na trudności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie rozwarstwienie istniało już w czasach kolonialnych, a podatność na ideologie to oczywiście wpływ oświecenia, ale faktycznie także przykładu USA jako wyzwolonej kolonii. Ale już Boliwar nie rozumiał tego, że znacznie bardziej złożona struktura społeczna Latynoameryki nie pozwala stworzyć tam kopii Stanów Zjednoczonych.
      Amerykanie najmocniej mieszali w Meksyku, Panamie, a potem na Kubie i dopiero później w reszcie krajów Ameryki Środkowej i Południowej.
      Niemniej z pointą się zgadzam. Czeka nas powtórka z lat 80-tych, kiedy w tych państwach działały proamerykańskie rządy, a w interiorze szalała sowiecka i chińska partyzantka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dni dwieście siedemdziesiąty pierwszy, dwieście siedemdziesiąty drugi i dwieście siedemdziesiąty trzeci czwartego roku (1367, 1368 i 1369)

Dziennik wojny - dzień trzysta sześćdziesiąty szósty trzeciego roku, pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy i dziewiąty dzień czwartego roku (1096, 1097, 1098, 1099, 1100, 1101, 1102, 1103, 1104, 1105)

Dziennik wojny - doba dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta, trzydziesta, trzydziesta pierwsza i trzydziesta druga czwartego roku (1121, 1122, 1123, 1124, 1125, 1126, 1127, 1128)