Dziennik wojny - dni od sto dwudziestego trzeciego do sto pięćdziesiątego pierwszego (1218-1247)
Zacznę od "a nie mówiłem?"
I to w kilku obszarach.
Ale o tym w następnym wpisie, bo dziś aktualność, czyli rozkręcający się dym w Kijowie. I to dym, który może powieźć prezydenta Zełeńskiego.
Zaczęło się od...
Zatrzymania grupy agentów i pracowników ukraińskiego CBA, czyli NABU (Narodowe Antykorupcyjne Biuro Ukrainy) przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy. Wśród nich dyrektora jednego z departamentów śledczych Rusłana Magamedrasulowa. Miał on ułatwić sprzedaż objętej sankcjami technologii jego teściowi, który jest... obywatelem Rosji i mieszka w Dagestanie. Przymknięty został także Wiktor Husarow, funkcjonariusz z "elitarnego" i supertajnego wydziału D-2 (prawdopodobnie zajmującego się analizowaniem obszarów objętych tajemnicą państwową). Jego "opiekunem" miał być Dymitr Iwancow, zastępca szefa bezpieki za czasów Janukowycza, zwerbowany na Krymie przez FSB.
W NABU ma pracować wielu ludzi powiązanych z prorosyjską Platformą Opozycyjną - Za Życiem.
Szefostwo NABU wszystkiemu zaprzeczyło i wyraziło oburzenie.
![]() |
Jednocześnie agenci SBU wparowali do SAP, czyli Specjalnej Prokuratury Antykorupcyjnej, "skontrolować przestrzeganie tajemnicy państwowej" |
Zaraz potem NABU ujawniło, że prowadzi sprawę karną przeciw funkcjonariuszom SBU, którzy mieli wyłudzić od podejrzanego o organizowanie ucieczek dezerterów kwotę trzystu tysięcy dolarów amerykańskich w zamian za wyciszenie sprawy. Gdyby się nie zgodził, grozili podniesienie kwalifikacji przestępstw, które mu zarzucano.
Tyle, że sąd w tej sprawie nie podjął żadnej decyzji, a jeśli chodzi o zatrzymania funkcjonariuszy NABU przez SBU, to zatrzymani zostali osadzeni w areszcie.
Dodatkowo działania NABU i SAP wywołać miały poważny kryzys na froncie. Według Wasyla Maluka, szefa SBU, w maju bieżącego roku po nalocie służb antykorupcyjnych na dom dowódcy Gwardii Narodowej Ukrainy Aleksandra Piwnienki, czego skutkiem był bunt w jednostkach.
- Jak można iść do dowódcy Gwardii Narodowej, Bohatera Ukrainy, generała Piwnienki i go przeszukać? Po prostu tam przyjechać, gdzie nie ma pytań osób trzecich i tyle. Czy on na to zasługuje? A potem rozgłaszali to wszystko na kanałach Telegramu. Połowa Gwardii Narodowej złożyła broń, nie chciała wykonywać zadań, bo wątpili, jakim jest dowódcą. A druga połowa chciała jechać do Kijowa, a minister (spraw wewnętrznych) Kłymenko spędził tydzień, objeżdżając wszystkie swoje jednostki i pracując z nimi
- powiedział Maluk, dodając, że Piwnience nie postawiono żadnych zarzutów.
Nic dziwnego, że ze strony dowódców wojskowych można mówić o wręcz chłodnej reakcji na likwidację niezależności NABU i SAP. Obie instytucje zamiast pomagać, to raczej przeszkadzały (wiadomo, że w warunkach wojennych potrzebne środki i materiały zdobywa się wszelkimi, nie zawsze praworządnymi metodami).
W ślad za tymi działaniami do Werhownej Rady wpłynął projekt ustawy, która podporządkowuje obie instytucje prokuratorowi generalnemu. Ustawa szybko została przegłosowana przez parlament, uzyskując miażdżącą większość, a jej uchwalenie wywołało entuzjazm deputowanych.
![]() |
Za rozbiciem służb antykorupcyjnych głosowali zgodnie posłowie wszystkich opcji, także ci na co dzień nienawidzą się i zwalczają zawzięcie |
![]() |
Niektórzy, jak znana nam już Marianna Bezugła pokazują, że w istocie struktura służb zwalczających korupcję jest na Ukrainie epicko skomplikowana |
Ale w kontekście całości struktur siłowych, to i tak małe piwo...
Ustawę jeszcze tego samego dnia podpisał prezydent Zełeński, co spotkało się ze sprzeciwem szefów NABU i SAP.
Włączenie NABU i SAP w struktury administracyjne powoduje faktyczną likwidację tych instytucji i nawet jeśli nie dojdzie do umorzenia prowadzonych przez nie postępowań, to zostaną one na miesiące sparaliżowane.
Szef SBU Wasyl Maluk przekonuje, że niczego nie zlikwidowano, a tylko przywrócono porządek zgodny z Konstytucją
Pożar próbuje gasić też prezydent Zełeński, ale słabo mu to wychodzi
W tle całej afery jest śledztwo, jakie NABU prowadziło przeciw Aleksemu Czernyszowowi - przedsiębiorcy i byłemu ministrowi w kilku rządach (ostatnio był ministrem jedności narodowej).
Wziąwszy pod uwagę, że szefowie NABU i SAP wyłaniani byli w drodze otwartych konkursów, a nie urzędniczego mianowania i do tej pory byli formalnie niezależni od władzy, likwidacja NABU i SAP nie jest dobrym sygnałem w kontekście europejskich i natowskich aspiracji Ukrainy.
![]() |
Liczba Ukraińców widzących europejskie perspektywy swojego kraju dramatycznie spada. Za to więcej przewiduje kolaps państwa i społeczeństwa. Kunktatorstwo państw europejskich daje efekty |
Ukraina dostała bowiem ostatnio szereg sygnałów, że na NATO nie ma co liczyć, a i wstąpienie do UE jest pod znakiem zapytania, mimo pozytywnej oceny ukraińskich reform przez Katarinę Mathernovą i presji Brukseli.
Kijowowi powoli przestaje zależeć na europejskim uznaniu, a o tym, że oligarchom ukraińskim wstąpienie do UE nie jest do niczego potrzebne, już pisałem.
Rosyjskie kanały podbijają konflikt z jednej strony ekscytując się skalą demonstracji i podkreślając, że "złodzieje od Zełeńskiego zlikwidowali instytucję, która patrzyła władzy na ręce" (niemal dosłownie tak poszło w oficjalnych mediach białoruskich, co daje dodatkowy lol-kontent.
![]() |
Entuzjastów ruSSkiego miru na Zachodzie łatwo rozpoznać po retoryce. Biłecki i Azow to na pewno neonaziści |
Z drugiej akcentują, że NABU i SAP były narzędziem "amerykańskiej kontroli nad Ukrainą". Przytaczana jest przy tym wypowiedź Putina z wywiadu nadanego dwa dni przed inwazją, w którym postawił on dokładnie taką tezę.
Per saldo zatem likwidacja, czy też pozbawienie niezależności NABU i SAP jest realizacją... postulatów rosyjskich, w tym dotyczących UE i NATO.
Dlatego opozycja z takim entuzjazmem poparła ustawę!
Całkiem ciekawy zugzwang: przejęcie kontroli nad strukturą, która jest symbolem zachodnich aspiracji i warunkiem ich realizacji po to, żeby wymusić jej likwidację i podważyć te aspiracje. Władze w Kijowie nie miały tu dobrego ruchu, bo albo zostawiają sobie na tyłach w newralgicznym obszarze jawnie działającą rosyjską agenturę, albo wywołują skandal.
Tak, czy tak są ugotowani.
Europejski establiszment wyraził swoje krytyczne zdanie oględnie i językiem dyplomacji.
Wszystkich rozbawiło, że wyjaśnień od prezydenta Zełeńskiego zażądała Ursula van der Leyen, uznawana za symbol korupcji na szczytach Unii Europejskiej |
Waszyngton oględnie milczy (w zasadzie na razie wypowiedział się oficjalnie tylko ambasador USA przy G7 w ramach wspólnego stanowiska państw ją tworzących, ale to stanowisko też jest bardzo oględne i ostrożne), choć kwestia korupcji jest bardzo istotna dla kongresmenów i kongresłumenów. Za to pani Meaghan Mobbs "nie gryzła się w język" - jakby napisały tłumoki z wiodących redakcji - i nazwała decyzję Werhownej Rady po prostu głupią.
Dlaczego powinno nas interesować zdanie jakieś kobiety zza oceanu?
Bo to prywatnie córka Keitha Kelloga, specjalnego wysłannika prezydenta Trumpa na Ukrainę i osoba nieźle umocowana w amerykańskich strukturach bezpieczeństwa (absolwentka West Point i weteranka służąca w desancie) Jej analizy - z wykształcenia jest psychologiem - pozwalające na precyzyjne dostarczanie amerykańskiej pomocy bezpośrednio do potrzebujących oddziałów i z pominięciem decydentów w Kijowie wpłynęły na odblokowanie amerykańskiej pomocy dla Ukrainy. Można zatem przyjąć, że tą drogą Kellog, a pośrednio Trump mówi to, czego nie może powiedzieć głośno.
Decyzja Werhownej Rady jest głupia szczególnie w kontekście zadeklarowanego przez prezydenta Trumpa zwiększenia pomocy dla Kijowa i dostarcza paliwa przeciwnikom wspierania Ukrainy.
Słowem, strzał we własne plecy.
Reakcja społeczeństwa?
No na razie spory dym.
Piotr Kaszuwara z Onetu porównuje spontaniczne demonstracje młodych ludzi do Majdanu w 2014 roku...
Pokolenie, które nie załapało się na Majdan w 2014 roku staje do swojego powstania.
Najbardziej bolesne dla demonstrujących jest to, że posłowie prezydenckiej partii "Sługa Ludu" głosowali razem z prorosyjskimi deputowanymi z Platformy Opozycyjnej - Za Życiem (OPZZ - niesamowicie mnie bawi, że ten skrót jest identyczny z działającą u nas za Jaruzela centralą "związkową") i "Baktiwszczyny" ("Ojcowizny").
Coś, jak finałowa scena z "Folwarku zwierzęcego" Orwella, kiedy zdezorientowane zwierzęta nie mogły odróżnić świni od człowieka.
Co? Że nie ma "spontanicznych demonstracji"?
Nie no, jednorazowe, na chwilę są. Ludzie chcą i przychodzą na wezwanie autorytetów i przyjaciół.
Nie ma spontanicznych długotrwałych protestów, które pociągają za sobą koszty. Zawsze ktoś za to płaci. Spontanicznie może to działać przez kilka dni, do tygodnia, czasem dwóch. Potem wypalają się emocje i pora wrócić do normalnego życia. Jeśli nadal trwa, to ktoś pokrywa koszty choćby zapewnienia nagłośnienia, czy symbolicznej pizzy.
Pytanie, czy są na Ukrainie siły, które mogą chcieć wykorzystać sytuację do przeprowadzenia przewrotu i zmiany ekipy Zełeński-Jermak na inną.
Jaką?
No i tu jest zagwozdka.
Ukraiński politolog Eugeniusz (Jewhen) Magda sugeruje, że najnowsza rekonstrukcja rządu Ukrainy i postawienie na jego czele Julii Swirydenko, do tej pory odpowiedzialnej za gospodarkę i głównej negocjatorki porozumienia z USA może mieć na celu przygotowanie kogoś, kto podpisze z Rosją jakieś porozumienie, co pozwoli prezydentowi Zełeńskiemu wyjść z twarzą z wojny, na którą coraz mniej stać nie tylko Ukrainę, ale i inne kraje Zachodu.
Zważywszy rolę, jaką Swirydenko odegrała w rozmowach z USA i siłą rzeczy to, że dla Waszyngtonu jest wiarygodna, taka opcja może być realna. Kreml już wiele razy deklarował, że prezydent Zełeński nie jest dla nich partnerem. Statusu premier Swirydenko nie da się podważyć.
Co ciekawe, Swirydenko to aktywna uczestniczka protestów w 2014 roku, więc osoba mająca pewne przełożenie na obecnie protestujących.
Jeśli zmiana rządu jest skoordynowana z Amerykanami (odbyła się w czasie tygodniowego pobytu Keitha Kelloga w Kijowie), to zrobienie teraz "Majdanu" może być stymulowane z ośrodków, którym scenariusz Waszyngtonu nie odpowiada.
Czyli?
Moskwa - jasno deklarująca, że żadnych porozumień poza kapitulacją Kijowa nie przewiduje.
Pekin - otwarcie mówiący (tak, już otwarcie), że pokój na Ukrainie nie jest w jego interesie.
I...
Niemcy z brukselskim establiszmentem, które na wojnie całkiem nieźle zarabiają handlując z obiema stronami (przypomnę, że wartość handlu UE z Rosją od lutego 2022 przekracza wartość europejskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy.
Wiadomo, że na całej aferze przegrywa Ukraina.
Czy zatem akcja SBU przeciw NABU to wyłącznie efekt walk frakcyjnych w ukraińskiej klasie politycznej?
Niekoniecznie.
Gdybym był szefem FSB, to jak najbardziej obsadziłbym swoimi ludźmi agencje antykorupcyjne.
Raz, że dałoby mi to wgląd w materiały mogące stanowić podstawę werbunku w oparciu o szantaż.
Dwa, że śledztwa i dochodzenia pozwoliłyby mi paraliżować pracę instytucji zaatakowanego państwa. Kiedy człowiek zamiast robić swoje musi pisać n-ty raz odpowiedzi na pytania, czy uczestniczyć w wielogodzinnych przesłuchaniach, cała struktura przestaje działać.
I tak, można to zrobić aranżując postępowania, w które zaangażowanych (nawet bez zarzutów) będzie kilkoro lub kilkanaścioro ludzi. Tych, których podpisy pod dokumentami są konieczne do funkcjonowania instytucji.
I cyk...
Licząca kilkanaście tysięcy ludzi struktura jest sparaliżowana, bo brakuje jednego podpisu.
Dodatkowo, abstrahując od możliwej agenturalności.
Są instytucje, które w założeniu balansują na granicy prawa, a w czasie wojny po prostu działają, jak mafia. Czemu? Bo muszą.
Chodzi oczywiście o wywiad.
Są obszary działalności, z których żaden wywiad na świecie nie rozliczy się finansowo przed żadnym parlamentem (częsty motyw w amerykańskich serialach i filmach). Są działania, które wymagają tak głębokiej konspiracji, że fundusze na to muszą pochodzić ze źródeł niezbyt legalnych (jak ktoś roi o pełnej kontroli finasowania wywiadu, powinien dorosnąć).
W PRL wywiad w tym celu okradał sklepy jubilerskie na Zachodzie (głównie w Niemczech, co wielu postrzegało jako formę rewanżu za wojenne rabunki). W USA produkowano i handlowano narkoktykami (choćby sprawa Iran-Contras, polecam też znakomity film "Air America" z Melem Gibsonem). Podobnie w Rosji i ZSRR. W III Rzeszy dosłownie handlowano osobami żydowskiego pochodzenia. Brytole ciągnęli zyski z kopalń złota i diamentów (w tym celu wykreowany został popyt na diamenty wcześniej traktowane jako mniej wartościowe) na terenach formalnie nie wchodzących w skład Korony (do czasu Rodezja). Oddział II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego przed wojną inwestował w przemyt.
I w tej strefie cienia oczywiście pojawia się mnóstwo pokus i okazji do wzbogacenia się na boku. Bo kto sprawdzi, czy żołnierz GUR, czy też funkcjonariusz SBU przekupujący rosyjskich celników, żeby mogły wjechać do Rosji kontenery wykorzystane w operacji "Pajęczyna", rzeczywiście całość pobranej z funduszu operacyjnego kwoty dał im, czy jednak co piątego rubla zachował dla siebie "na nieprzewidziane wydatki"? Takie wydatki rozlicza się na oświadczenie dysponującego funduszem i nie bierze się faktur, ani pokwitowań.
Patologia?
Niekoniecznie.
Po pierwsze, działanie na terenie przeciwnika rzeczywiście wymaga posiadania znacznych kwot niekontrolowanej gotówki aż do ostatniej sekundy działania, bo możliwe, że łapówkę trzeba będzie dać na punkcie kontrolnym już przy wyjeździe z zagrożonego terenu).
Po pierwsze, działanie na terenie przeciwnika rzeczywiście wymaga posiadania znacznych kwot niekontrolowanej gotówki aż do ostatniej sekundy działania, bo możliwe, że łapówkę trzeba będzie dać na punkcie kontrolnym już przy wyjeździe z zagrożonego terenu).
Po drugie...
Naprawdę sądzicie, że ustawowe uposażenie rekompensuje ryzyko, związane z działaniem na wrogim terenie?
Zasada jest prosta:
Masz kasę na konieczne wydatki, a reszty nie trzeba. Byle w kwitach się zgadzało.
Tyle, że z punktu widzenia przepisów obowiązujących w normalnych realiach to są zjawiska niepożądane.
Choć konieczne z perspektywy sprawności działania służb.
Wywiad to po prostu źli chłopcy i niegrzeczne dziewczynki po właściwej (naszej) stronie. Harcerze świetnie się w nim sprawdzają, o ile do Prawa Harcerskiego nie podchodzą literalnie.
Działalność NABU faktycznie mogła zagrozić nie tylko wojsku (o czym napisałem wyżej), ale też nielegalnym, choć koniecznym do skutecznego działania interesom SBU i GUR.
Opisana przez NABU sprawa wyłudzenia 300 tys. dolarów może być prawdą, a może być po prostu dęta.
Inspektorzy NABU chcący się wykazać (jak wszystkie służby) mogli wejść na przemytnika ułatwiającego ucieczkę "uchylantom". Ten targując się o swoją skórę mógł zaproponować dil, polegający na tym, że wystawi im "korupcję w SBU" i sprzedał swoją wersję wydarzeń, niekoniecznie prawdziwą. Gdyby były mocne dowody, NABU nie omieszkałaby zrobić pokazowego zatrzymania i pokazać przed kamerami paczek banknotów studolarowych. Jakoś tego zabrakło, z czego wniosek, że nie było wystarczających dowodów, żeby taką akcję przeprowadzić.
Oczywiście, mogło być i tak, że przemytnik wystawił faktycznie skorumpowanych funkcjonariuszy.
Mogło też być i tak, że akcja NABU rozwaliła jakąś większą sprawę realizowaną przez SBU, która prowadziła z przemytnikiem grę operacyjną (tak, żeby dotrzeć do grubych ryb czasem robi się prowokację i daje się "skorumpować"). Funkcjonariusze SBU mogli zagrać wymuszenie łapówki po to, żeby przemytnik swoim szefom powiedział, że ma namiar na takich, co biorą w łapę i będzie można ich zwerbować, żeby pracowali dla grupy. Potem propozycja współpracy z gangiem i dotarcie do osób decyzyjnych, zdobycie dowodów i likwiduje się całość, a nie zgarnia płotki.
Jak widać, możliwych scenariuszy jest sporo.
W Polsce, żeby uniknąć takich sytuacji (a miały one miejsce: kumpel, który pracował w UOP wspominał, że na parkingu pod Hotelem Victoria - obecnie Sofitel, gdzie mieli zatrzymać gangsterów, wpadli na siebie uopki i policjanci i mało się nawzajem nie postrzelali) wprowadzono centralny rejestr spraw operacyjnych. Przed założeniem sprawy sprawdza się, czy osobą, która nas interesuje, nie zajmuje się już ktoś inny. Jeśli tak, to albo przekazuje się nowe informacje już prowadzącemu sprawę, który dokłada je do tego, co już ma, albo tworzy się wspólne grupy zadaniowe.
Jak widać, na Ukrainie tego nie ma. W efekcie potrafią zabić własnego agenta, bo nie wiedzą, że pracuje dla innej służby.
Tak, czy inaczej, wygląda na to, że Moskwa zastawiła na ekipę prezydenta Zełeńskiego całkiem udaną zasadzkę, w którą władze Ukrainy radośnie weszły.
Jeszcze gorzej to wygląda w kontekście udanej akcji rosyjskich służb w Kijowie, w wyniku której zabity został kluczowy dla ukraińskich operacji specjalnych, realizowanych przez SBU pułkownik Iwan Woronycz.
Egzekucja według podręcznika. Rozpracowanie ofiary, ustalenie jej harmonogramu dnia, przyzwyczajeń, tras, którymi chodzi, strzelec oczekujący we właściwym miejscu, pistolet z tłumikiem, pięć strzałów i zero szans na przeżycie.
Zamach miał miejsce 10 lipca.
Już po trzech dniach SBU namierzyła dwoje wykonawców zamachu i zlikwidowała ich.
Hm...
Kluczowy dla ukraińskich operacji oficer służb chodzi bez obstawy po Kijowie? Człowiek, stojący za operacją "Pajęczyna", atakiem na Obwód Kurski i likwidacją prorosyjskich działaczy na terenach okupowanych nie ma żadnej ochrony? Jego ciało zostaje ZNALEZIONE, a zamachowcy bez przeszkód uciekają?
Czemu nie zawinęli się od razu z Ukrainy, tylko siedzieli dalej koło Kijowa? Na co liczyli? Szczególnie, że nie byli Ukraińcami, tylko obywatelami Azerbejdżanu. Nie obowiązywały ich ograniczenia wyjazdowe, którymi objęci są Ukraińcy.
Jak ich namierzono? W ciągu trzech dni?
I czemu oboje zlikwidowano na miejscu? Przecież żywi byli źródłem informacji (już pomijam kwestię wykorzystania wizerunkowo procesu)!
Sprawa dziwna, żeby nie powiedzieć śmierdząca.
Coś tu się nie zgadza. Nie koniec niuansów.
Tydzień po zabójstwie Woronycza brytyjska BBC wskazała, że za zamachem może stać ukraińska odnoga amerykańskiej organizacji neonazistowskiej The Base.
The Base została założona przez Rinaldo Nazzaro, byłego pracownika amerykańskich służb, zwerbowanego na "miodową pułapkę" przez Rosjan (ożenił się z Rosjanką Ludmiłą Sieriejewą).
Według portalu WotTak, będącego rosyjską odnogą polsko-białoruskiego Biełsatu, ukraińska frakcja The Base nazywa się Biały Feniks. I faktycznie już w dniu zabójstwa przyznali się oni do wykonawstwa.
I teraz najciekawsze.
Dlaczego Biały Feniks zabił Iwana Woronycza?
– Takie akcje są starannie zaplanowanymi ostrzeżeniami dla pogrążonego w korupcji reżimu. [...] Długo obserwowaliśmy to, jak SBU przemieniła się w narzędzie dławienia wolnej woli, przymusu i bezprawia. Ten system jest wrzodem trawiącym ciało Ukrainy. [...] Działanie naszych aktywistów to krzyk rozpaczy. [...] Rozstrzelanie pułkownika SBU to nie koniec, a dopiero początek
- czytamy w oświadczeniu Białego Feniksa na Telegramie.
Ciekawie się to wszystko spina, prawda?
Może to wszystko to elementy tej samej gry, której zasadniczej treści nie widzimy, bo toczona jest w cieniu? Może zamierzano sparaliżować wojsko i SBU sprawami korupcyjnymi (prawdziwymi i dętymi) i jedyne, co można było w tej sytuacji zrobić, to zadać cios wyprzedzający?
Zobaczymy. Coś czuję, że tu wypłynie sporo szamba i niejeden "trup".
A swoją drogą, zatrzymując się przy pułkowniku Woronyczu.
Czytając prasowe relacje na jego temat okazuje się, że był on pomysłodawcą i twórcą prawie wszystkich sukcesów ukraińskich służb od początku wojny, a nawet operacji polowych.
Likwidacja zdrajców - Woronycz.
Operacja "Pajęczyna" - Woronycz.
Ofensywa w Obwodzie Kurskim - Woronycz.
Atak na Most Krymski - Woronycz.
Nie przypisano mu chyba tylko autorstwa ofensywy pod Chersoniem i zasadzki na Hostomelu. Ale poczekajmy.
James Bond i Stirlitz normalnie.
W rzeczywistości Kursk to była robota GUR. To ich oddziały wykonywały wcześniej rajdy rozpoznawcze i szły w pierwszej linii, a czasem przed nią. SBU nie prowadzi operacji militarnych (choć ma oddziały liniowe).
I tu już włącza się dzwonek alarmowy, że ktoś nas wpuszcza w kanał.
Podobnie jest z innymi operacjami.
Pisałem już parę razy, że to, co jawnie mówią służby trzeba podzielić przez sto i wyciągnąć pierwiastek piątek potęgi, żeby uzyskać jakieś przybliżenie do prawdy.
Generalnie zasadą jest, że przeciwnikowi w możliwie najskuteczniejszy sposób utrudnia się dojście do tego, kto rzeczywiście zaplanował i przeprowadził skuteczną operację. Choćby po to, żeby nie stracić cennego człowieka. Będąc jeszcze dziennikarzem sam kilka razy uczestniczyłem z całą świadomością w operacji dezinformacyjnej puszczając na łamy informacje, o których wiedziałem, że są fałszywe (oczywiście, udawałem, że nie wiem, a współpracujący ze mną oficer wywiadu udawał, że nie wie, że ja wiem). Celem było właśnie zmylenie przeciwnika, który już wiedział, że został ograny przez Polaków i szukał, kto mu zrobił kuku. Poprzez mnie i moją gazetę polski wywiad puścił w eter informacje, kierujące uwagę na osobę (ze służb), która nie miała z tą akcją nic wspólnego.
Ale, jak już pisałem, logika działania służb jest taka, że sprawdza się każdą informację, nawet taką, co do której mamy pewność, że jest fałszywa. Bo może jednak być prawdziwa (Mark Sołonin w "Na uśpionych lotniskach" opisuje, jak Abwehra wykołowała w 1941 roku wywiad sowiecki puszczając mu informacje prawdziwe, ale tak, że sowieci uznali je za dezinformację). Zatem wspólnie dostarczyliśmy służbom innego państwa zajęcia na kilka tygodni. I o to chodziło.
Wracając do Ukrainy.
Regułą jest, że do różnych operacji przyznają się nie ci, którzy ją wykonywali. SBU wielokrotnie deklarowała, że zrobiła coś, do czego nie miała sił i środków (i na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie ona była głównym realizatorem Operacji "Pajęczyna"). GUR podobnie.
Mylenie tropów.
Mylenie tropów.
Wracamy do Woronycza.
Jeszcze raz: facet mający być pomysłodawcą i planistą najbardziej spektakularnych operacji wywiadu chodzi luzem, bez ochrony po mieście. Zamachowcy tygodniami go obserwują, nie budząc niczyich podejrzeń. Nawet sam zainteresowany, w końcu pułkownik bezpieki, nie zauważa, że jest śledzony? Po zabójstwie jakiś czas trup leży na ulicy, gdzie "został znaleziony".
Jaki kraj i jakie służby tak traktują tak istotnego oficera?
I znowu flashback.
Przyjacielem mojego taty był oficer operacyjny peerelowskiego wywiadu (ciekawy człowiek, nienawidzący komunistów, a swoją pracę pojmujący w kontekście państwowym, a nie ideologicznym). Ten człowiek nawet w Warszawie nigdzie nie chodził sam. Zawsze miał towarzystwo, zawsze przebywał w miejscach, gdzie było dużo ludzi, zawsze chodził do tych samych knajp i siadał przy tych samych stolikach. Jeśli cokolwiek było nie tak, jak zawsze (choćby inny kolor firanek), zmieniał plany i szedł gdzie indziej. Pił tylko w towarzystwie ludzi, którym ufał (należał do nich mój ojciec), a kiedy po imprezie wracał do domu, to nigdy sam. Odwożących go taksówką prosił, żeby poczekali, aż w jego mieszkaniu nie zostanie włączone światło, a on z okna nie da im znać, że wszystko w porządku.
Dzięki temu dożył 1989 roku, kiedy po śmierci mojego taty nasz kontakt się urwał.
Przyłóżcie do tego zachowanie pułkownika Woronycza.
I teraz...
Jesteś szefem ukraińskiego wywiadu (nie jest ważne, czy SBU, czy GUR). Wiesz, że Moskale szaleją, bo w ostatnich miesiącach nadepnąłeś im boleśnie na odcisk kilka razy.
Chcesz im pokrzyżować tropy.
Co robisz?
Może namierzasz grupę smarkaczy, sterowaną z Moskwy, którzy chcą się wykazać i podsuwasz im jakiegoś nieciekawego typa, który i tak jest do likwidacji? Typ nawet nie wie, że jest obserwowany. Może nawet nie jest ze służb, a wręcz przeciwnie. Może właśnie został zwerbowany przez Rosjan, ale ty wiesz, że obieg informacji w służbach rosyjskich jest równie słaby, jak u ciebie, jeśli nie gorszy.
Wzywasz typa regularnie na rozmowy w SBU, wyznaczasz termin codziennie na godzinę ósmą, a kończysz procedury o szesnastej. Dla obserwujących z boku typ chodzi do siedziby SBU codziennie w dni powszednie na ósmą rano i siedzi tam osiem godzin. Znaczy, że tam pracuje, prawda?
Smarkacze meldują szefom w Moskwie, że mają namierzonego wykonawcę "Pajęczyny" i przekazują spreparowane dossier. W Moskwie też chcą sukcesu, więc radośnie przyklepują likwidację. A ponieważ operacja jest tajna, ewentualny wydział prowadzący typa dowie się o tym z raportów o 8.00 rano po wykonaniu likwidacji.
Typ ginie, w Moskwie najpierw świętują, a potem płaczą i szukają winnych, ty likwidujesz sprawców (bo proces mógłby jednak ujawnić, że byli frajerami), przy okazji masz na widelcu całą grupę, która entuzjastycznie pochwaliła się zamachem w internecie. W zasadzie nie musisz już nic więcej robić, bo w tych okolicznościach sama przynależność do agenturalnej grupy terrorystycznej jest wystarczająca do skazania w każdym systemie politycznym.
Faktyczni twórcy i realizatorzy operacji twojego wywiadu (nie jeden) mają trochę czasu, żeby zniknąć...
A sama grupa Biały Feniks?
Cóż... Po tym, jak twórca The Base uciekł do Rosji, zarówno amerykański pierwowzór, jak i ukraińska odnoga mogły zostać przejęte przez amerykańskie i ukraińskie służby.
Cóż... Po tym, jak twórca The Base uciekł do Rosji, zarówno amerykański pierwowzór, jak i ukraińska odnoga mogły zostać przejęte przez amerykańskie i ukraińskie służby.
Chyba, że...
No cóż, Nazzaro wywodzi się z amerykańskich służb. W 2015 roku (czyli po zajęciu Krymu i antyrosyjskim zwrocie USA) zaczął odwiedzać Rosję, a w 2018 osiedlił się w niej na stałe. Jakoś denazyfikującej wszystkich Rosji nie przeszkadzało, że Nazzaro kierował organizacją neonazistowską.
Amerykanie nie słyną ze skutecznej gry agenturalnej. Ale czy nie jest możliwe, że Nazzaro cały czas gra jednak dla służb amerykańskich?
I tylko w Moskwie zastanawiają się, jakim cudem znów zrobiono ich w bambuko.
Przechodzimy do sytuacji na froncie.
Na odcinku sumskim po kontrze miesiąc temu między Aleksówką a Kondratówką siły ukraińskie zaczęły wypierać Rosjan z Obwodu Sumskiego. Na razie Moskale wycofali się częściowo z obszaru na zachód od błękitnego klina, a szara strefa poszerzyła się. Ukraińcy jeszcze nie zajmują trwale tego obszaru.
Moskalom udało się także przeciąć drogę do Sum koło Junakówki, ale w tym miejscu nic z tego nie wynika |
Na północ od Kupjańska rozwija się bardzo dziwne działanie Moskali.
Na południe od Kupjańska Moskale podjęli znowu próbę przebicia się do Oskiła, żeby stworzyć podstawę do forsowania rzeki.
Po dotarciu do rzeki Nutrius Moskale podjęli próbę zbudowania podstawy do jej forsowania, co było raczej mało mądre, zważywszy, że po drugiej jej stronie mieli obsadzone przez Ukraińców wzgórza.
I nagle wczoraj wszystko się cofnęło! Nawet nie widać niebieskiego koloru, który oznacza udany kontratak. Po prostu Ukraińcy weszli i zajęli szarą strefę, a Moskale zagrożeni okrążeniem cofnęli się
Na odcinku siewierskim powolny marsz Moskali na całej szerokości frontu od Białogórówki do Wesołego.
Koło Torecka Moskale powoli zajmują dolinę, posuwając się w stronę Konstantynówki. Tempo natarcia jednak wyraźnie spadło.
Spadek tempa natarcia na Konstantynówkę prawdopodobnie ma związek ze zmianą kierunku głównego uderzenia i rozpoczęciem operacji zajęcia Pokrowska.
Moskale próbują okrążyć miasto od północy i zmusić garnizon do wycofania się
Od trzech dni trwają walki na przedpolach miasta w Żwirowem na południu i w Rodynskiem na północy. To jeszcze nie jest samo miasto, choć grupom dywersyjno-rozpoznawczym Moskali udało się przedrzeć od południa na teren Parku Jubileuszowego, wykorzystując osłabienie działającej tu 32 Brygady Zmechanizowanej (po pięciu dniach zaciętych walk!). Ukraińcom po prostu zabrakło ludzi do obsadzenia odcinka.
Film z zasadzki zastawionej przez rosyjską DRG w Pokrowsku na ukraiński patrol
Generalnie Pokrowska broni kilka mocno wykrwawionych jednostek i wygląda na to, że nie dostają uzupełnień, ani rotacji. To oznacza, że dowództwo ukraińskie wie, że miasto muszą oddać, ale podobnie, jak w Kurachowem, będą to możliwie opóźniać.
Na południe od Pokrowska Moskale kontynuują zajmowanie znajdujących się tu dolin.
Robią to od niechcenia, nie ryzykując wejścia pod ukraiński ogień ze wzgórz za rzeką Soloną.
Tymczasem dziś zaczęła się wojna Kambodży z Tajlandią.
Tajlandia jest monarchią i sojusznikiem USA, zaś Kambodża jest komunistyczną monarchią, związaną organicznie z Chinami (w Phnom Penh biją brawo, kiedy w Pekinie pierdną).
Trzecia wojna światowa w toku
Na Ukrainie wydana została książka o tym, jak polska szlachta i rosyjscy bojarzy walczyli o duszę pragnącego wolności ukraińskiego chłopa.
Fakt, że "polski szlachcic" był z reguły z pochodzenia Rusinem, związanym z tymi biednymi chłopami więzami krwi, to jeszcze do narodowo-marksistowskich historyków nie dotarło. Opresor nie może genetycznie pochodzić z uciskanego ludu. Musi być ciałem obcym.
Swoją drogą, to znakomita ilustracja tego, co już wiele razy pisałem, że z ukraińskiej perspektywy my jesteśmy takimi samymi okupantami, jak Rosjanie, tylko mniej brutalnymi. Ukraińcy widzą nas tak, jak my postrzegamy Niemców.
I trzeba mieć tego świadomość, bo to wizerunek utrwalony latami rosyjskiej, sowieckiej i nacjonalistycznej ukraińskiej propagandy.
P.S.
I update z samego wieczora. Dziś grupa deputowanych do Werhownej Rady złożyła własny projekt ustawy o NABU i SAP. Po nich swój, zapowiadany już wczoraj złożył prezydent Zełeński. Są w zasadzie zbieżne. Cofają wprowadzone zmiany, za to dają SBU sześć miesięcy na wyczyszczenie NABU z rosyjskiej agentury i zobowiązują funkcjonariuszy antykorupcyjnych do przechodzenia co dwa lata badań na wariografie pod kątem powiązań z Rosją.
Komentarze
Prześlij komentarz