Dziennik wojny - trzysta dwudziesta druga, trzysta dwudziesta trzecia, trzysta dwudziesta czwarta, trzysta dwudziesta piąta, trzysta dwudziesta szósta, trzysta dwudziesta siódma, trzysta dwudziesta ósma, trzysta dwudziesta dziewiąta, trzysta trzydziesta i trzysta trzydziesta pierwsza doba trzeciego roku (1052, 1053, 1054, 1055, 1056, 1057, 1058, 1059, 1060, 1061



Analizując i omawiając medialne przekazy zarówno z mainstreamu, jak i z sieci społecznościowych, trzeba mieć z tyłu głowy, że obie strony wojny na Ukrainie mają do perfekcji opanowane meandry propagandy i gry informacją, której podstawą są nie tylko podręczniki sowieckie (bardzo dobre w tym zakresie), jak i kultura Wschodu, do którego mimo aspiracji zachodnich Ukraina należy.

W istocie to oni są Europą Wschodnią. My aż do rozbiorów traktowani byliśmy jako część kultury Północy, na równi ze Skandynawami i paradoksalnie z perspektywy mieszkańców Południa bliżej nam do Szwedów i Norwegów, niż do Ukraińców i Białorusinów, jakkolwiek absurdalnie by to dla nas nie brzmiało. 

Sposób myślenia zaś mieszkańców Wschodu od setek lat obok Koranu i Hadis wyznacza nieśmiertelny Sun-Tsy z jego

Wojna polega na wprowadzaniu w błąd. Jeśli możesz – udawaj, że nie możesz; jeśli dasz znać, że chcesz wykonać jakiś ruch, nie wykonuj go; jeśli jesteś blisko, udawaj, żeś daleko; jeśli wróg jest łasy na małe korzyści, zwabiaj go; jeśli w jego szeregach dostrzegasz zamieszanie, uderzaj; jeśli jego pozycja jest stabilna, umocnij i swoją; jeśli jest silny, unikaj go; jeśli jest cholerykiem, prowokuj go; jeśli jest nieśmiały, spraw, by nabrał pychy; jeśli jego wojska są skupione, rozprosz je. Uderzaj gdy nie jest przygotowany; zjawiaj się tam gdzie się tego nie spodziewa. Oto sposoby zwyciężania, którymi nie wolno się dzielić.
I tu przechodzimy do kwestii kadrowo-logistycznych. 

Generalnie strategia Rosji to odstraszanie. Rosja zawsze prezentuje się jako wszechmocna i wszechpotężna, z niewyczerpanymi zasobami. Jak to jest naprawdę, już pisałem. Zasoby i materialne, i ludzkie są mocno ograniczone. Z magazynów wyciągane są naprawdę ostatnie partie sowieckich czołgów, które można jeszcze uruchomić, zombifikując te, z których nich już nie da się zrobić. Nawet jeśli na jeden uruchomiony czołg, czy BWP potrzeba wybebeszyć dziesięć innych, to kosztem tysiąca pojazdów wystawi się jednak sto. 

Liczba i stan rosyjskich czołgów w magazynach "pod chmurką". Przed wojną i obecnie. Widać, że realnie dostępna do użytku jest mniej, niż jedna trzecia stanu przedwojennego, przy czym do zombifikacji można użyć prawie dwukrotnie mniej pojazdów (worse), niż jest tych, które wymiany części potrzebują (poor). Ponieważ do uruchomienia jednego "poor" potrzeba dwóch-trzech "worse", a resztę trzeba będzie zombifikować z puli "poor", realnie z tej grupy do akcji wejdzie nie więcej, niż tysiąc pojazdów.

A tak to wygląda w poszczególnych bazach. Dane od grupy osintowej Jompy, Highmarsed i Cover Cabal

Dużo to, czy mało? 
Zapytajcie Ukraińców, atakowanych dzień po dniu kolejnymi pudłami, z których wiele nie wraca już do działania, ale na które trzeba zużyć amunicję i ludzi  (nawet jeśli nie zginą, to jednak zużyją swoje siły, będą zmęczeni, a przez to łatwiejsi do pokonania przez kolejny atak). 

Tym bardziej, że mobikom z oddziałów szturmowych (co oznacza u nich coś przeciwnego, niż u nas) nie daje się już pojazdów pancernych, a chińskie terenówki DesertCross, motory, a nawet... hulajnogi elektryczne (hłe, hłe, hłe, i co? może jeszcze elektryczne czołgi? hłe, hłe, hłe - w warunkach polowych łatwiej i taniej naładować baterie elektrycznych hulajnóg - z generatora dużej mocy - niż tę samą ilość paliwa lać w BWP, czy transporter). 


Mobiki na hulajnogach elektrycznych. Film z lipca ubiegłego roku

A widział ktoś ostatnio nowe modele czołgów? Nie mówię o T-14 "Armata", bo to propagandowa bajda, ale T-80 i T-90? Jakoś zniknęły z relacji. Nie ma ich? Nie produkuje się? Czy?..
Czy są produkowane dla jednostek organizowanych po cichu w głębi Rosji? 

Ludzie?
Rosja ma tak mało ludzi, że rzuca do walki ledwo przeszkolonych mobików, imigrantów, Achmatów, Koreańczyków, najemników...
A co z chłopakami z normalnego, regularnego poboru? Większość tych jednostek, w których oni służą, nie trafia na front. Bojcy odbywają służbę wojskową i ci, którzy nie podpiszą kontraktu, a tych jest większość, wracają do domów. Przeszkoleni w jednostkach wyposażonych w świeżo wyprodukowany sprzęt. 
A tego sprzętu Rosja produkuje więcej, niż Zachód...

Straty rosyjskie w składzie osobowym latami według danych ukraińskich. Zbieżne są z tym, co podają Amerykanie (nieco wyższe)

Stale rosnącą, choć niezauważalną statystycznie część rosyjskich strat stanowią samobójstwa bojców. Najczęściej po odniesieniu ran ze strachu przed zdronowaniem lub dostaniem się w ręce Ukraińców. Warto jednak zauważyć, że wykres ma przebieg wykładniczy, czyli ulega spotęgowaniu. Jeśli trend się utrzyma, ta niebieska linia za chwilę wyskoczy pionowo do góry i problem stanie się masowy

Samobójstwa bojców według regionów, gdzie toczyły lub toczą walki. W przypadku niewielkiego obszaru pod Kurachowem jest ich dwa razy więcej, niż w na terenie całego Obwodu Chersońskiego

Rosyjskie straty w lotnictwie

Bilans roczny ukraińskiej obrony przed rakietami (kolor czarny to pociski wystrzelone). Widać miesięczny potencjał produkcyjny na poziomie około czterdziestu rakiet tygodniowo (część nadal pochodzi z magazynów)

Roczny bilans obrony przed dronami. Podobnie tutaj czarny to liczba dronów wystrzelonych

Rosja ma problemy i to poważne, ale nie jest tak, że nie jest ona zdolna do wystawienia w stosunkowo krótkim czasie sił zdolnych do działań zbrojnych na terenie któregoś z sąsiadów. 
Nie stać jej na konfrontację z NATO, ale "bliska zagranica"? Czemu nie?

Czemu więc tego nie robi? 
Bo Rosja nigdy nie walczy na dwa fronty. To fundamentalna zasada jej polityki od stuleci. Żeby podjąć akcję zbrojną gdzie indziej, Rosja musi wygasić Ukrainę. 

I tu powstaje pytanie, czy Zachodowi pokój na Ukrainie się opłaca? 
Oczywiście, jest kontekst chiński, o którym mówił profesor Feng Yujun, że wygaszenie wojny na Ukrainie nie opłaca się Pekinowi, bo uwalnia siły Zachodu na kierunek pacyficzny. 
Ale Zachodowi też nie opłaca się uwolnienie sił rosyjskich, które po wygaszeniu Ukrainy zaatakują gdzie indziej. Teraz konflikt jest zlokalizowany. Wiadomo, gdzie toczy się walka. Jeśli skończy się Ukraina, trudno będzie przewidzieć, gdzie się zacznie znowu. 
Taki węzeł gordyjski, będący konsekwencją kunktatorskiej polityki Zachodu.

I w tym kontekście należy traktować newsy, mówiące o tym, gdzie Rosja uderzy, jak wygasi Ukrainę. Ich celem jest przytrzymywanie uwagi Zachodu na wschodniej flance NATO. Oczywiście, Finowie z tamtejszej Akademii Obrony Narodowej informują o tym, co widzą i co im wyszło z analiz, ale to Rosjanie swoimi ruchami i działaniami dostarczają im danych. 

W tym kontekście trzeba widzieć najmocniej nagłaśnianą ofertę ze strony USA i otoczenia Donalda Trumpa, czyli zamrożenia linii frontu i wprowadzenia natowskich wojsk rozjemczych. Wymusi to na Rosji utrzymywanie znacznych sił wojskowych w regionie, mimo zakończenia walk. 

Co na to Ukraińcy? 

Ano dwóch na pięciu jest za jak najszybszym zakończeniem walk nawet, jeśli oznacza to utratę części terytorium. Tylko połowa pozostaje nieprzejednana. To najmniej od początku inwazji i będzie spadać w miarę pogarszania się sytuacji na froncie

Brak rządu nie zawali Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Wielkiej Brytanii, a nawet mocno scentralizowanej Francji. 
Dla Rosji brak centralnego rządu to generowanie się separatyzmów i rozpad, czego symptomy już możemy obserwować. 

Ale zaczyna się coś lepszego. Obok spacyfikowanych, ale wciąż pamiętających swoje krzywdy wagnerowców pojawia się nowa siła.

Daję z YT, bo plik jest duży, a warto odsłuchać całość

Nagranie to wywiad, jaki przeprowadził Maksym Kałasznikow (a naprawdę Władymir Aleksandrowicz Kuczerenko, strasznie mętna postać nacjonalisty-bolszewika, czyli kombo najgorszego szitu w historii) z Pawłem Gubariewem, swego czasu kumplem Girkina-Striełkowa z Klubu Wkurwionych Przegrywów, jego współpracownikiem jeszcze z 2014 roku i samozwańczym "gubernatorem" Donbabwe, pochodzącym z Sewerodoniecka. 

Całość to klasyczne pierdololo moskiewskiego nacjonalisty. Jest tu jednak sporo smaczków. Gubariew otwarcie mówi o traktowaniu bojców przez dowództwo oraz o marnowaniu ludzkiego życia. Jęczy nad losem zniszczonego rodzinnego miasta (pomijając milczeniem, kto je zniszczył), ale jednocześnie popiera praktycznie całkowite wyburzenie Ukrainy (wcześniej mówił, że należy wymordować kilka milionów Ukraińców). Potwierdza też amerykańskie szacunki strat (sześć do czterech na korzyść Ukraińców), ale zauważa, że według niego są one zaniżone i naprawdę są większe (mówi o siedmiuset tysiącach zabitych po stronie rosyjskiej). 

Najciekawsza jest końcówka. 
Gubariew otwarcie mówi o groźbie wojny domowej w Rosji i o organizowaniu się weteranów "specoperacji" w struktury czegoś, co określa mianem "bractwa", co jest swoistym sojuszem zarówno byłych bojców, jak i wspierających ich cywilów. Ostrzega, że nierozwiązanie tego problemu przez władzę, ucieczka w antyfaszystowską retorykę, będzie oznaczać przekształcenie się "bractw" w struktury mafijne i polityczne. Postuluje, zresztą zgodnie z oficjalną retoryką Kremla (która w istocie pozostaje pustą retoryką), że weterani powinni przejmować stery państwa. 

I jak to się ma do tego, co pisałem wyżej o Sun-Tsy? 
Przede wszystkim, ten materiał nie jest skierowany do odbiorcy zagranicznego, tylko krajowego. Oczywiście, stoją za nim służby (podejrzewam, że FSB), które chcą wywołać reakcję centrali, wymierzoną w tworzące się bractwa weteranów zanim realnie zaczną one stanowić problem (a niezorganizowana przestępczość byłych bojców już jest poważnym problemem w Rosji). Na komunikatora został wybrany Gubariew, który z racji trzykrotnego udziału w wojnie na Ukrainie jest trudny do dosięgnięcia przez władzę, a jako kumpel Girkinia i tak nie ma wiele do stracenia. Maksym Kałasznikow też uważany jest za "kontrowersyjnego" i od dawna zajmuje się przekazywaniem tego, czego oficjalne struktury podawać nie mogą. 
Gubariew wyolbrzymia zagrożenie po to, żeby wywrzeć społeczną presję na władzę i zmusić ją do przeciwdziałania procesowi, który już się zaczął. 

I tak obok ostrzeżeń przed trzecią wojną czeczeńską mamy ostrzeżenia przed buntem byłych sołdatów...
Pachnie rokiem 1917 w Rosji (bolszewicka Gwardia Czerwona to byli właśnie sołdaci, którzy wrócili z frontu) i Niemcami 1918 (Freikorps to znowu stowarzyszenie weteranów, które dało początek nazizmowi). 

Czy to oznacza, że jutro Rosja zacznie się rozpadać? 
Nie, to oznacza, że niektórzy ludzie w Rosji zaczynają dostrzegać rodzące się problemy i ostrzegają zawczasu. No w przypadku Tik-tok Pączuszka Don Kaukazu jest już trochę późno. 


To teraz druga strona. 
Ukraina i temat... dezercji.

 Co jakiś czas przez media przelatują dramatyczne informacje, jak wielka jest skala dezercji z ukraińskiej armii i jaki to wielki jest problem. 
Fakt, jest. Według oficjalnych danych na przełomie listopada i grudnia mówiło się o ponad sześćdziesięciu tysiącach dezerterów tylko w 2024 roku (nie do końca, liczba ta mówi o wszczętych od stycznia sprawach o dezercję i obejmuje też przypadki, które przeszły z poprzedniego roku - po zamknięciu statystyk za mijający rok nie wszczyna się nowych spraw, tylko przekłada się na rok następny). Tylko ze szkoleń w Polsce miało się urywać dwunastu Ukraińców miesięcznie. Jeszcze na początku stycznia pojawił się w Defence24.pl artykuł o dramacie 155 Brygady, którego część stanowią właśnie masowe dezercje. 

Ale są niuanse. 
Zacznijmy od skali, czyli sprowadzenia gołych liczb do właściwego kontekstu. 
Przyjmijmy, że liczba dezercji w roku 2024 osiągnęła już łącznie siedemdziesiąt tysięcy, a w skali całej wojny możemy mówić o stu tysiącach przypadków. 
Dużo? No dużo. 

A ilu ludzi już przemieliła ukraińska machina wojskowa? 
Znowu według ukraińskich źródeł oficjalnych pod bronią jest osiemset tysięcy żołnierzy. Nie ma w tej liczbie żołnierzy jednostek specjalnych. Nie ma też różnych struktur okołowojskowych, też biorących udział w walkach, jak oddziały Prawego Sektora, czyli Ukraiński Korpus Ochotniczy. Nie ma też podległych GUR oddziałów narodowych Białorusinów, Gruzinów, Czeczenów. Nie ma Legionu Syberyjskiego, Legionu "Wolność Rosji", czy Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego. Liczba ta nie obejmuje też ukraińskiej marynarki wojennej, ani Terobrony, zajmującej się głównie pilnowaniem magazynów na tyłach - eksperyment z użyciem jej w linii skończył się porażką. 
Ale przyjmijmy tę wartość za wyjściową. 

Do tych ośmiuset tysięcy trzeba doliczyć poległych - według USA czterysta tysięcy - oraz trwale kontuzjowanych, niepełnosprawnych i ciężko rannych - statystycznie szacuje się tę liczbę na drugie tyle. Mamy więc kolejne osiemset tysięcy wyeliminowanych z walki. 

I teraz dodajmy sobie te sto tysięcy dezerterów. 
Mamy milion siedemset tysięcy ludzi. 

Te gigantyczne sto tysięcy w tym kontekście daje około pięciu-sześciu procent. Pięciu-sześciu żołnierzy na stu. Pięciu-sześciu na kompanię. Po jednym-dwóch na pluton. 

Problem?
Na pewno, ale czy faktycznie dramat? Straty w boju są przecież ponad dziesięć razy większe, jeśli doliczyć lekko rannych i kontuzjowanych. 

Jeśli doliczyć, że są jednostki, jak opisana przez Defence24.pl 155 Brygada, z której w krótkim czasie ubyła połowa stanu, to okazuje się, że muszą istnieć takie, z których nie zdezerterował nikt. 

Podobnie ma się rzecz z tym dwunastoma miesięcznie, dezerterującymi w Polsce. Jaka jest liczba szkolących się w naszym kraju? Nie wiemy. Ale już przy równowartości dwóch brygad mamy jakieś sześć tysięcy ludzi. Daje to liczbę dezerterów na poziomie promili. Tym bardziej, jeśli doliczyć na przykład tych, którzy się u nas leczą (część z nich dochodzi do wniosku, że ich psychika nie wytrzyma powrotu do frontowego młyna). 

Dramatyczna liczba dezercji jest po prostu efektem skali. Pojedynczy żołnierze z plutonów przy łącznej liczbie tych pododdziałów tworzą te tysiące. 
Jeśli w Warszawie pięciu na stu mieszkańców będzie rudych, czy innego koloru skóry, to w grupie pięciuset ludzi tych dwudziestu pięciu trudno będzie zauważyć. Ale w dwumilionowym mieście stworzą liczącą sto tysięcy osób rzeszę, której nie sposób nie dostrzec. Wręcz będziemy ich spotykać na każdym kroku. 
Efekt skali.

W istocie podkreślanie skali dezercji, która nie odbiega specjalnie od standardów światowych (w czasie II wojny światowej skala dezercji z armii brytyjskiej była podobna, a w armii amerykańskiej w Europie tylko o połowę niższa, na co wpływ miał na pewno kontekst logistyczny - Amerykanin nie miał dokąd uciekać) ma na celu maskowanie fatalnego dowodzenia siłami ukraińskimi przez ekipę Syrskiego oraz pewnych działań władz ukraińskich, o których za chwilę. 

Oczywiście, sytuacja kadrowa jednostek walczących na froncie jest tragiczna. W wielu z nich ukompletowanie jest na poziomie trzydziestu-pięćdziesięciu procent, gdyż nie dostają uzupełnień. Stan jednostek frontowych jest tak fatalny, że do jednostek lądowych przenoszeni są mniej istotni żołnierze z sił powietrznych i marynarki wojennej.  
A co się dzieje z poborowymi, którzy zostali zmobilizowani? Czemu nie trafiają na front? 

No właśnie. 
Przypadek 155 Brygady pokazuje, co się dzieje, kiedy nieprzeszkoleni lub niedoszkoleni trafiają na front. 
Ukraińcy robią tu dokładnie to samo, co Moskale: część nowych kierują do już istniejących i walczących jednostek, ale z większości tworzą nowe struktury, którymi się nie chwalą. 

Na marginesie, część najbardziej renomowanych oddziałów, jak choćby obie brygady szturmowe "Azow" (trzecia i dwunasta) ma własne systemy naboru i weryfikacji kandydatów, co w połączeniu z rozbudowaną tradycją i ceremoniałem tych jednostek buduje wysokie morale. Ale to jest naprawdę elita elit. 


I tu dochodzimy do kolejnego niuansu. 
Istnieje pewna prawidłowość. Otóż jojczenie Ukraińców i sprzyjających im mediów zawsze ma miejsce wtedy, kiedy coś szykują. Jeśli prześledzicie, medialne doniesienia o brakach w ludziach, sprzęcie i amunicji, to poprzedzają one obie ofensywy charkowskie, główną ofensywę w 2023 roku, zasadzkę na Moskali pod Wołczańskiem, ofensywę w Obwodzie Kurskim. 
Teraz też artykuły o dezercjach poprzedziły próbę kontruderzenia na kierunku kurskim. Owszem, nieudanego, ale moim zdaniem nie było to uderzenie właściwe, tylko jego próba. 

I wreszcie trzeci asperkt.
Ale na początek krótka wycieczka w przeszłość.
Kiedy w 1940 roku z inicjatywy kapitanów Jana Górskiego i Macieja Kalenkiewicza utworzono "jednostkę" cichociemnych (w cudzysłowie, bo formalnie taka jednostka nigdy nie istniała), powstał problem dyskretnego werbunku i szkolenia kandydatów. W kwestii typowania potencjalnych komandosów wykorzystano procedury stosowane przed wojną przy naborze do Korpusu Ochrony Pogranicza. Kandydatów typowali oficerowie wywiadu w jednostkach pod kątem oczekiwanych cech, po czym odbywali z nimi krótką, niezobowiązującą rozmowę:
- Czy chciałby pan podjąć służbę w kraju? 
padało pytanie i jeśli indagowany zawahał się z odpowiedzią, prowadzący rozmowę wekslował ją na sentymentalny tor, że "wicie, rozumicie, wszyscy tęsknimy". 
Jeśli odpowiedź bez wahania padła pozytywna, zaczynało się sprawdzanie delikwenta i skoro wszystko było OK, kandydat... znikał z macierzystej jednostki. W papierach było tylko, że został skierowany na kurs administracji wojskowej. 

Szkolenie cichociemnych, a jednocześnie ich weryfikacja, trwało miesiącami, w przypadku niektórych specjalności nawet powyżej roku. W tym czasie żołnierze byli nieobecni w życiu wojskowym, po brytyjskich miastach chodzili rzadko i tylko w ramach ćwiczeń. Generalnie znikali. Dostawali nową osobowość, nowe papiery, zrywano wszelkie kontakty z dotychczasowym życiem i zacierano wszelkie ślady ich istnienia.
Jeśli odpadli z przyczyn zdrowotnych, kondycyjnych, psychicznych lub osobowościowych, wracali do swoich jednostek lub mogli wybrać sobie inną, gdzie nikt ich nie znał...

No właśnie. Wracamy do naszych dezerterów z armii ukraińskiej. 
Na przełomie listopada i grudnia weszło w życie prawo dające dezerterom abolicję. Według niego ci, którzy dobrowolnie zgłoszą się do swoich lub innych jednostek, unikną kary. 
I wyobraźcie sobie, że tylko w czasie pierwszej doby okazało się, że blisko co dziesiąty dezerter wciąż walczy w ukraińskiej armii! Część we własnych jednostkach, a część w innych. 
Coś to przypomina? 

Oczywiście, w tej liczbie są tacy, którym siadła psycha, porzucili służbę, ale po jakimś czasie ogarnęli się i wrócili. Wielu z nich to żołnierze walczący od pierwszego dnia, którzy po prostu nie znajdowali już w sobie sił do dalszego wysiłku i potrzebowali odpoczynku, a nie mogli się doczekać rotacji.
Są tacy, którzy samowolnie zmienili jednostkę, w której służą na taką, której dowódca dawał większą szansę przeżycia. 
Są też tacy, którzy ewakuowali się z sytuacji patologicznych (najczęściej z jednostek tyłowych), gdzie byli poddani znęcaniu się i szykanowaniu przez przełożonych.
Są wreszcie tacy, którzy dotarli na front z zamiarem walki, ale widząc, że dowództwo ma na nich wywalone i nie zapewniło odpowiedniego wyposażenia i broni, uznali, że nie pisali się na misję samobójczą i odmówili walki w takich warunkach. 
No i jakiś procent, trudno powiedzieć, jaki, stanowią właśnie tacy żołnierze, jak opisałem wyżej: zwerbowani przez GUR do operacji specjalnych (zauważyliście, że po Kursku większość jednostek GUR zniknęła z horyzontu, za to bardzo nasiliły się działania ukraińskie w Afryce, na Bliskim Wschodzie i w Rosji?)

Część z tych, którzy wrócili, to ci, którzy odpadli na selekcji, a część z tych, którzy nie wrócili szkoli się dalej lub walczy. Ich ekstrakcji służy też między innymi Ukraiński Legion w Polsce, pozwalający im legalnie wrócić do kraju. Pod innymi nazwiskami, w innych oddziałach. 
Dezercja przykrywa fakt, że zostali zwerbowani przez wywiad. 

Dla porównania. 
Do szkolenia na cichociemnych zakwalifikowano dwa i pół tysiąca ludzi. Przeszkolono około sześciuset, z czego tylko trzystu szesnastu wykonało skok. 
Teraz, ilu naprawdę zwerbował i przygotował do działania GUR? 
Liczmy, że równowartość małej brygady, czyli jakieś dwa tysiące ludzi (jednostki naprawdę specjalne nie muszą być bardzo liczne). Więcej to byłoby zagrożenie dla tajności całej operacji. 
Trzymając się proporcji należy przyjąć, że w takim razie przez sito systemu werbunkowego przeszło czterokrotnie więcej, czyli około ośmiu-dziesięciu tysięcy. 
To i tak dużo i na granicy bezpieczeństwa zachowania całej sprawy w tajemnicy. 

Nie można też pominąć takich, którzy wchodzą do jednostek legendą "uchylaczy" i dezerterów, ale naprawdę pracują dla służb, zabezpieczając oddziały pod kątem kontrwywiadowczym (myślący o dezercji, czy zdradzie, albo chcący zwerbować do pracy dla Rosjan, do takiego "trefnego" kolegi zwróci się chętnie, wyczuwając bratnią duszę lub potencjalną ofiarę).

O, tu taka budująca historia. Poseł do Werhownej Rady, korzystając ze stanowiska i Komisji Transportu i Infrastruktury wyreklamowywał z wojska młodych mężczyzn jako swoich kierowców, a następnie wywoził ich do Mołdawii. Łącznie przewiózł w tym trybie dwudziestu trzech ludzi.

Tyle, że wpadł. Podczas kolejnej "wycieczki" doszło do próby zatrzymania i ucieczki, w czasie której samochód wypadł z drogi. 
Fart, że nikomu nic się nie stało. 


Posła zatrzymano i postawiono mu zarzuty.


W lecie z kolei, w ramach innej sprawy zlikwidowano kanał przerzutowy... kamazami! Tak, ludzi wożono za granicę ciężarówkami. Złapani w momencie likwidacji kanału, w liczbie czterdziestu ośmiu trafili do jednej i tej samej 28 Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej (walczącej pod Toreckiem), gdzie...

Zaczęli odnosić sukcesy i teraz nie można się ich nachwalić! Odkryli swoje powołanie.


Kto chce wierzyć, niech wierzy. 
Obie sprawy to moim zdaniem robota ukraińskich służb. W pierwszej podstawiono posłowi przykrywkowców, czyli operacyjnych "pod przykryciem" (być może całą czwórkę), którzy zapłacili mu za przerzut. Reszta to prosta obserwacja i zasadzka. Ponieważ kierowcę zatrzymano na gorącym uczynku, chętnie wsypał szefa, żeby zmniejszyć wyrok. 

Druga sprawa zaś wygląda na idealne zalegendowanie chłopaków, którzy być może wrócili z misji zagranicznych, czy też właśnie odpadli w trybie weryfikacji i szkolenia do jednostek specjalnych i jakoś trzeba było uzasadnić ich powrót w szeregi (prawdopodobnie żaden z nich wcześniej formalnie nie był żołnierzem i nawet najbliżsi nie wiedzieli, czym naprawdę się zajmuje). 
Oczywiście, w tym gronie kilku uchylantów mogło się znaleźć, ale więcej, niż połowa to moim zdaniem legendowani ludzie wykonujący dotąd inne zadania. 

Czemu?
Bo zwyczajnie nie wierzę, żeby czterdziestu ośmiu gości uciekających przed wojskiem nagle odkryło w mundurze swoje powołanie. 

Największą część dezerterów, szacuję, że nawet trzydzieści tysięcy stanowią ci, którzy szukali lepiej dowodzonych jednostek, siadła im psycha, uciekli przed dowódcą-sadystą, czy wreszcie nie chcieli być mięsem armatnim pod komendą kretyna. 

Ilu zatem jest takich, którzy mimo, że liczą się jako dezerterzy, walczą nadal? 
Poza wspomnianymi czterema tysiącami z pierwszej doby abolicji nie mamy żadnych danych, ale szacunkowo można mówić moim zdaniem o jakiejś jednej czwartej ogólnej liczby uznanych za dezerterów. 

No i jakiś procent to z kolei agentura rosyjska, która albo ma misję podjęcia działań dywersyjnych (w tym robienia siary Ukraińcom na Zachodzie - taki moskiewski agent ukraińskiego pochodzenia popełnia przestępstwo, które bulwersuje opinię publiczną, co powoduje spadek poparcia społecznego dla Ukraińców - oczywiście, nie twierdzę, że każdy przestępca pochodzący z Ukrainy jest agentem FSB, ale część agentów FSB ma takie zadania), albo ma infiltrować ukraińską emigrację i budować wśród niej prorosyjską siatkę. 

Reszta to prawdziwi dezerterzy, którzy po prostu mają wywalone na walkę w obronie swojego kraju, często ludzie, którzy nie poczuwają się do więzi z większością mieszkańców Ukrainy, jak opisywany przeze mnie mieszkaniec Odesy, czy wreszcie identyfikujący się jako Rosjanie. 

Temat, jak widać, złożony i nie taki oczywisty, jak wielu pismaków by chciało. 
Jaka grupa stanowi jaki procent wśród tych stu tysięcy? 
Trudno powiedzieć. 

Na front jeszcze wrócimy. 
Teraz trochę szerszego kontekstu. 

Rząd Armenii przegłosował, że kraj ten zgłosi akces do Unii Europejskiej. Jest to symboliczne zerwanie z obszarem posowieckim (szczególnie po ostatniej wymianie zdań z Łukaszenką). 
Ale jest niuans...

Armenia nie ma połączenia lądowego z Unią Europejską i nawet wstąpienie do UE Ukrainy nie da jej go. No chyba, żeby...

Turcja! 
Jeśli Armenia tylko stowarzyszy się z UE, Turcja stanie się kluczowym pomostem między oboma obszarami. 

Oczywiście, odległość na obecnym etapie nie stanowi problemu, skoro przez ponad dwa lata status państwa kandydującego miała Gruzja i brak połączenia lądowego z Unią nie był problemem. Ale właśnie wtedy Gruzja dawała Turcji rolę pomostu. Kiedy Tbilisi zerwało negocjacje unijne, Ankara musiała poszukać sobie innego zaczepienia i tę rolę daje jej Erewań. 


Poza Somalią jest to głównie soft power, a nie obecność wojskowa, ale wszystko w swoim czasie. Zbrojnym ramieniem Ankary w afrykańskich konfliktach jest bowiem... ukraiński GUR! Powiązania między Turcją a Ukrainą wyszły na jaw w Syrii, gdzie protureckie siły korzystały na potęgę ze wsparcia ukraińskich instruktorów. 

Dla Afrykańczyków Turcja jest ciekawą propozycją cywilizacyjną. 
Nowoczesny kraj muzułmański, który skutecznie pożenił współczesność z islamem, pokazując, że można zachować religijny charakter kraju, nie cofając się do kamienia łupanego (bo średniowiecza nie zamierzam hejtować). W dodatku nie jest to kraj kolonialny, a wręcz też przez kolonializm poszkodowany (tak, pamiętam o Imperium Osmańskim, ale do przybycia białych większości lokalsów na terenach podległych Turcji kompletnie tureckie panowanie nie przeszkadzało). Idealny zatem kandydat na lidera tej części świata, gdzie w zasadzie wszyscy, z Chińczykami włącznie, kojarzą się źle.

Jaka jest pozycja międzynarodowa Ankary pokazuje fakt, że Trump krótko posadził na zadzie premiera Izraela Benjamina Netanjahu. 
Pisałem o tym, że sytuacja w Syrii stopniowo prowadzi do zwarcia izraelsko-tureckiego. Ze strony Turcji padły nawet konkretne groźby i oskarżenia pod adresem Izraela o ludobójstwo.

I nagle Hamas zgadza się wypuścić zakładników, a Izrael zgadza się podpisać z Hamasem pokój. 
Co się stało? 
Do liderów jednych i drugich zadzwonił Trump, stwierdzając, że albo się uspokoją, albo staną się jego wrogami. O ile Hamas niespecjalnie się tym przejmował, bo i tak jest wrogiem "wielkiego szatana", to już dla Izraela takie dictum było na tyle mocne, że zluzował porcięta. 
Jednak dla Hamasu, który nie może już liczyć na protektorat Iranu, a kraje arabskie go izolują, Turcja znów jest znakomitym kandydatem na patrona. 

Pierwsi zakładnicy Hamasu transportowani do Izraela



Obie strony zakończenie ponadrocznego konfliktu uznały za swój sukces. 
Choć w Izraelu kilku ministrów na znak protestu przeciw rozejmowi złożyło rezygnacje, Netanjahu ma swoją "małą zwycięską wojnę".

Kontrolę nad Bliskim Wschodzie przejmuje zatem Turcja, a Izrael musi się z nią liczyć. 

To jak USA i Trump, to podwórko krajowe, bo tu dzieje się niezła imba, której konsekwencje są obecnie trudne do przewidzenia. 

Jak pewnie wszyscy wiecie, na odchodnym Sleepy Joe zakwalifikował nas do tak zwanego tier two, czyli kategorii drugiej krajów, którym można sprzedawać najnowocześniejsze procesory firmy nVidia, niezbędne do rozwoju sztucznej inteligencji. Oznacza to, że owszem, do Polski można je sprowadzać, ale w ściśle określonej liczbie pięćdziesięciu tysięcy z możliwością podwyższenia na sto tysięcy. Liczbie na tyle małej, żeby ich kontrola była możliwa i żeby nie dostały się w ręce przeciwnika w liczbie umożliwiającej mu rozwój własnej AI. 
Czytaj: USA nie ufają polskiemu systemowi na tyle, żeby mieć pewność, że nasz kraj nie zostanie wykorzystany do ominięcia embarga na dostawy wysokiej technologii do Rosji i Chin. 
I nie łudźcie się, ze Trump to odkręci. Takich decyzji odchodzący prezydent nie podejmuje bez konsultacji z następcą.
Informacja wyszła 15 stycznia.

Razem z nami w tym klubie znalazły się wszystkie kraje Międzymorza oraz Szwajcaria i Portugalia (nasze krajowe dzbany dostrzegły tylko, że także państwa afrykańskie i oburzyły się, że "potraktowano nas na równi z Gabonem). 

Ale jest niuans...
Dziesięć dni wcześniej Polska lokowana była w tierze pierwszym, czyli obdarzonym pełnym zaufaniem. 
Co zatem zdarzyło się, że to zaufanie straciliśmy?

A, szereg rzeczy...

Po kolei. 
10 stycznia samozwańczy łowca kacapskich szpiegów, a faktycznie łowca frajerów Tomasz Piątek ogłosił, że siostra kandydata prawicy na prezydenta RP Karola Nawrockiego pracuje... dla Rosji!


Konkretnie pracuje jako cukiernik w hotelu Hilton. A sieć hoteli Hilton nie wycofała się z Rosji. 
Dla Tomasza Piątka oznacza to jedno: 
HILTON PRACUJE DLA PUTINA!
A skoro Hilton, to i każdy, kto jest w sieci zatrudniony. Babcia klozetowa też!

Hilton działa na całym świecie i choć prawie połowa jego hoteli znajduje się w Azji, to jednak trudno mówić tu w jakikolwiek sposób o działaniu na rzecz Rosji. 


Na trzeci dzień po tej "rewelacji" gruchnęła wieść, że podległe drugiemu kandydatowi na prezydenta, tym razem z ramienia Platformy Obywatelskiej, Rafałowi Trzaskowskiemu Miejskie Zakłady Autobusowe w Warszawie korzystają z gazu dostarczanego przez powiązaną z Gazpromem rosyjską firmę, która jeszcze niedawno znajdowała się na listach sankcyjnych.


Jak ustalili dziennikarze, obecne kierownictwo polskiego MSWiA wyraziło zgodę na "polonizację" spółki i odkupienie jej udziałów od rosyjskiego właściciela przez polskiego "słupa" za... trzy złote. 
TRZY ZŁOTE! 

Przekręt zrobiony tak na bezczela, że bardziej się nie da. 

Tego samego dnia, co rewelacje Tomasza Piątka media ujawniły, że wojsko zgubiło dwieście min przeciwczołgowych, które odnalazły się po jakimś czasie na bocznicy kolejowej koło magazynu sieci sklepów meblowych IKEA. 

Traf chciał, że jednym z dyrektorów polskiego oddziału IKEA (obsadzonego mocno przez Rosjan) jest Dymitr Almuchamietow, będący... absolwentem jednej z rosyjskich uczelni wojskowych w Petersburgu i do 2020 roku pracujący na różnych stanowiskach w kluczowych strategicznych spółkach rosyjskich. 
W zasadzie można mu dać wizytówkę z nagłówkiem GRU.

Wydarzenie miało miejsce jesienią, ale teraz je ujawniono. Co prawda odpowiedzialny za zabezpieczenie transportu oficer kontrwywiadu wojskowego przedstawił, że ani on, ani jego ludzie niczego nie zawalili (skoro tak, to jakim cudem miny zmieniły stację docelową?), ale mleko się rozlało. 
I teraz pogadajmy o prywatyzacji i oddaniu kontroli nad liniami kolejowymi i PKP Cargo.

Bezpośrednio uderzyło to w generała brygady Jarosława Stróżyka, szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a także w ministra obrony narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza

I również tegoż 10 stycznia na oficjalnych stronach rządu RP pojawił się raport komisji tegoż generała Stróżyka, mającej badać wpływy rosyjskie. Dokładnie jest to Raport Zespołu ds. Dezinformacji tejże komisji. Ekspertami tego Zespołu i praktycznie autorami raportu są...
  • bajkopisarz Tomasz Piątek,
  • prowokator i kłamca Bartosz Staszewski, który swego czasu kreował dezinformację na temat rzekomych stref wolnych od LGBT w Polsce,
  • pani Anna Mierzyńska, dziennikarka portalu Oko Press, która zasłynęła bohaterskiej obrony Pablo Moralesa... Gonzaleza aka Pawła Rubcowa, agenta GRU zatrzymanego przez polskie służby.



Jak widać, sami eksperci i specjaliści od dezinformacji. Już ich nazwiska kompromitują komisję i jej dorobek bez względu na jej treść. A treść kompromituje ją jeszcze bardziej. 

Otóż z raportu wynika, że rosyjską dezinformacją było podawanie prawdy o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej!



Nieagresywni przy ognisku (jeden z filmików podanych dalej przez "Exena")

Tadeusz Giczan to dziennikarz białoruskiego opozycyjnego kanału NEXTA, w pierwszej fazie inwazji RoSSji na Ukrainę będącego jednym z głównych źródeł niezależnej i obiektywnej informacji. 
Z kolei Mateusz Wodziński "Exen" to były wojskowy, związany ze środowiskiem obecnej władzy, z którym wspólnie terenówki dla Sił Zbrojnych Ukrainy woził przed objęciem teki ministerialnej Radosław Sikorski. 

"Exen" z Donaldem Tuskiem, jeszcze nie premierem, przy przygotowanych do przerzutu terenówkach

Wodziński był jednym z pierwszych ludzi z opcji "demokratycznej", którzy zaczęli podważać wersję wydarzeń na granicy lansowaną przez środowisko Gazety Wyborczej, Oko Press, Agnieszkę Holland i resztę tego towarzystwa.


A także samą Annę Mierzyńską

Anna Mierzyńska zaś... pisała część dotyczącą granicy polsko-białoruskiej. 
Powiedzmy to sobie głośno:
kobieta powielająca łukaszenkowską propagandę w polskich mediach i otwarcie broniąca rosyjskiego szpiega ocenia dezinformację na temat sytuacji na granicy!




Raport komisji, która ma badać rosyjskie i białoruskie wpływy uderza więc w białoruskiego opozycjonistę i w człowieka, który wywodzi się z ich kręgu, ale odrzucił obowiązującą narrację. Zarówno Giczan, jak i "Exen" są otwarcie wrogami Rosji i jako wrogowie są przez Rosję (i Białoruś) postrzegani. 
Wnioski wyciągajcie sami. Są chyba oczywiste. 

Per saldo zarówno sprawa min, jak i żenująco komiczny raport Zespołu ds. Dezinformacji (w sumie nazwa odpowiada działalności) uderzają w... generała Stróżyka, który stoi na czele zarówno SKW, jak i Komisji do spraw Wpływów Rosyjskich. 
I tu pytanie: na co weszła podczas swoich cichych (i dobrze) prac Komisja, że już zaczyna się kompromitowanie zarówno jej, jak i jej szefa?

Na dokładkę portal Frontstory podał informację, że skazany za szpiegowanie na rzecz GRU prawnik Stanisław Szypowski po wyjściu z więzienia (odsiedział straszne siedem lat) bryluje na warszawskich salonach i przygotowuje się do inwestowania w odbudowę Ukrainy po wojnie. 

Sprawdź, czy nie spotkałeś się z agentem


Owszem, ta informacja wyszła dzień po ujawnieniu, że Polska spadła do tier two, ale Amerykanie musieli mieć to info wcześniej. 

A zatem, między 5 a 15 stycznia nastąpił wysyp informacji całkowicie kompromitujących nasz kraj jako poważnego partnera w zakresie bezpieczeństwa informacji. Ktoś, kto miałby taką kartotekę, nie dostałby poświadczenia bezpieczeństwa. 

Wbrew temu, co kreują różni domorośli spece, nie chodziło o stan gospodarki, możliwości polskiej energetyki, ani inne pierdoły. Chodziło wyłącznie o to, czy Polska potrafi zapewnić, że Rosjanie i Chińczycy nie położą łapy na większych partiach nowoczesnych procesorów, dających dostęp do rozwoju sztucznej inteligencji. 
Nie potrafi. Przy naszej klasie politycznej o mentalu dzieci w piaskownicy, nie potrafi. 

W bardzo dużym skrócie sytuacja na froncie.
O wzajemnych bombardowaniach napiszę następnym razem. Żadnych nowości w tym zakresie. Ukraińcy uderzają w magazyny paliw, rafinerie, systemy energetyczne i logistykę przeciwnika, zaś Rosjanie, jak leci: trochę w infrastrukturę, ale głównie w miasta. 

Na lądzie.
Kierunek kurski bez zmian. 

Kupjańsk - bez zmian.

Na południe od Kupjańska Moskale stopniowo odzyskują terytorium na wschodnim brzegu Żerebca. 

Terny - przyczółek, jaki Rosjanie utworzyli dwa tygodnie temu pod Iwanówką mimo ukraińskiej próby kontry, został poszerzony. Ukraińcy utracili tu kontrolę nad zalewem na Żerebcu, a Rosjanie weszli na zachodni brzeg rzeki. Jeśli ten wyłom nie zostanie szybko zlikwidowany, to front się posypie.

Mapka od Artura Micka

Jar Czasów w zasadzie całkowicie zajęty przez Moskali. Ukraińcy trzymają się w rejonie cmentarza, ale to są ostatnie podrygi na tym odcinku. 

Mapka od Artura Micka

Zanim jednak ogarnie was czarna rozpacz, zauważcie, że pokonanie dziewięciu kilometrów, jakie dzielą Bachmut od Jaru Czasów zajęło Moskalom dwadzieścia miesięcy. Bachmut bowiem ostatecznie upadł 20 maja 2023 roku. Oznacza to, że średnio Moskale posuwali się czterysta pięćdziesiąt metrów miesięcznie. Piętnaście metrów dziennie. Kosztem tysięcy zabitych i rannych, nie licząc sprzętu.
To naprawdę są koszty, których w długiej perspektywie nie może wytrzymać żadne państwo. 

Według Aleksandra Syrskiego, głównodowodzącego SZU, liczba pocisków artyleryjskich, wydawanych w armii rosyjskiej spadła ostatnio o połowę. A to artyleria stanowi podstawę rosyjskiej machiny wojennej. 

Toreck - brak znaczących zmian.

Pokrowsk - trwa oskrzydlanie operacyjne miasta. Moskale dotarli do drugorzędnej drogi Mieżowa-Udaczne-Pokrowsk i przecięli ją.



Odcięli w ten sposób jedną z linii zaopatrzenia garnizonu w Pokrowsku, ale nie tą najważniejszą, która biegnie nieco bardziej na północ. 

W centrum tego donieckiego "języka" Moskale posuwają się do przodu, ale niespecjalnie szybko. 

Posuwają się także powoli na zachód od Kurachowego. W zasadzie o ukraińskich umocnieniach tutaj można zapomnieć. Odegrały niewielką rolę.

Zamyka się okrążenie wokół Wielkiej Nowosiłki. 

Najtrudniejsze obecnie odcinki frontu wyglądają tak (nie ma Tern, choć moim zdaniem powinny być)

Za kilka godzin zacznie się uroczystość inauguracji drugiej prezydentury Donalda Trumpa.


A na froncie, w szeregach 128 Górskiej poległ Igor Paziuk ze Zdołbunowa. Polak i polski harcerz. 



I tyle mam do powiedzenia tym wszystkim, co pierdolą, że to nie nasza wojna. 


Komentarze

  1. Jako eks-kolejarzowi wydaje mi się niemożliwe, że wagony użyte do przewozu min 'zaginęły'. Na wszystko muszą być dokumenty przewozowe i faktury w systemie. Raczej bym przypuszczał, że akcję ktoś z kolejarzy zakapował po rozpoznaniu ladunku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie z zabezpieczeniem przez wojsko. Broń, amunicja i uzbrojenie są konwojowane. Nie ma opcji, żeby to jechało bez obstawy.
      A co ciekawe, jeden z konwojentów "zastrzelił się".

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dni osiemdziesiąty pierwszy, osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci, osiemdziesiąty czwarty, osiemdziesiąty piąty, osiemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty siódmy, osiemdziesiąty ósmy i osiemdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (811, 812, 813, 814, 815, 816, 817, 818 i 819)

Dziennik wojny - dzień sto siedemdziesiąty dziewiąty i sto osiemdziesiąty trzeciego roku (909 i 910)

Dziennik wojny - dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci, sto dziewięćdziesiąty czwarty, sto dziewięćdziesiąty piąty, sto dziewięćdziesiąty szósty, sto dziewięćdziesiąty siódmy, sto dziewięćdziesiąty ósmy, sto dziewięćdziesiąty dziewiąty, dwusetny, dwusetny pierwszy, dwusetny drugi, dwusetny trzeci, dwusetny czwarty, dwusetny piąty, dwusetny szósty, dwusetny siódmy, dwusetny ósmy, dwusetny dziewiąty, dwieście dziesiąty, dwieście jedenasty, dwieście dwunasty, dwieście trzynasty, dwieście czternasty, dwieście piętnasty, dwieście szesnasty, dwieście siedemnasty, dwieście osiemnasty, dwieście dziewiętnasty, dwieście dwudziesty (922, 923, 924, 925, 926, 927, 928, 929, 930, 931, 931, 932, 933, 934, 935, 936, 937, 938, 939, 940, 941, 942, 943, 944, 945, 946, 947, 948, 949, 950)