Dziennik wojny - dni sześćdziesiąty ósmy, sześćdziesiąty dziewiąty, siedemdziesiąty, siedemdziesiąty pierwszy, siedemdziesiąty drugi, siedemdziesiąty trzeci, siedemdziesiąty czwarty, siedemdziesiąty piąty i siedemdziesiąty szósty trzeciego roku (798, 799, 800, 801, 802, 803, 804, 805, 806)

 

"Śpisz? Daj, zaśpiewam ci" - mówi Kobzon do Kadyrowa

Na początek nawiązanie do poprzedniego wpisu.

Okazuje się, że sytuacja w Oczeretnem nie była do końca tak klarowna, jak to przedstawiano. Po opanowaniu sytuacji żołnierze wyjaśnili, że rzeczywiście doszło tam do podobnego rozwoju wydarzeń, jak wcześniej pod Nowomichajłówką.

Świeża i do tej pory nieużywana 115 Brygada została rzucona na najtrudniejszy i najbardziej wrażliwy odcinek, gdzie w dodatku nie było żadnych realnych umocnień. Teren trudny dla doświadczonych żołnierzy, a co dopiero mówić o świeżakach!
Oczywiście, w momencie rosyjskiego ataku pękła psycha i ponad tysiąc żołnierzy rzuciło się do panicznej ucieczki.

Tysiąc. Dwa bataliony. Jedna trzecia-jedna czwarta sił jednostki. 
Dramat!

Tylko przytomność dowódców odcinka i sąsiednich jednostek uratowała sytuację i uchroniła SZU przed katastrofą. Mało brakło, doszłoby do Bałakliji na odwrót. Wtedy, półtora roku temu nagłe uderzenie ukraińskie w rosyjskich mobików rozbiło front pod Charkowem. Teraz o włos doszłoby do tego pod Nowomichajłówką i pod Oczeretnem. 

Rzecznik GUR Jurij Butusow wprost oskarżył o spowodowanie tej sytuacji "najwyższe dowództwo" i jego błędne decyzje. 

W Oczeretnem Siły Zbrojne Ukrainy wkroczyły na tę samą drogę, co w Siewierodoniecku – postawiły na miejscu słabo przygotowaną brygadę ze słabą organizacją i słabym kierownictwem. Zamiast dobrze przygotowanych stanowisk wprowadzono ich do rowu bez osłon i umocnień, bez odpowiedniej ilości drewnianych walców i umocnień betonowych.
To nie jest fortyfikacja, to jest profanacja. Umocnienia polowe nie były odpowiednio przygotowane.
Straciliśmy przez to znaczną liczbę naszych bohaterskich wojowników.
Mamy problem z najwyższą władzą wojskową, która nie wyciąga wniosków i nie chce ich wyciągać.
Grubo. Otwarte oskarżenie pod adresem głównodowodzącego generała Syrskiego (nie bez powodu zwanego generałem Gruz-200 lub Rzeźnikiem). 

Sprawa ma "drugie dno", które dodatkowo  obciąża Syrskiego. 
Po objęciu stanowiska Syrski zrobił "audyt" sił lądowych (którymi do tego momentu dowodził, więc skontrolował sam siebie) i "odkrył" istnienie jednostek, które nie brały udziału w walce. W ogóle. Ani jednego dnia, ani godziny. 

Skandal? Niezupełnie. W każdej armii istnieją oddziały o różnym przeznaczeniu i nie każdy żołnierz jest w pierwszej linii. Są obszary, rejony odpowiedzialności, które nie są pierwszoliniowe, a muszą być obsadzone. Ot, choćby na Ukrainie północna granica z Rosją, odcinek białoruski i mołdawski. Oczywiście, trzon stacjonujących tam sił to jednostki szkolne (Zakarpacie) i zrotowane z frontu (północ). Ale dla stabilności odcinka konieczne są też oddziały, które nigdzie się stąd nie ruszają, znają teren, mają nawiązane kontakty z ludnością itp. 

W czasie II wojny światowej od 22 czerwca 1941 roku do 5 sierpnia 1945 roku pięć sowieckich armii lądowych i dwie lotnicze nie oddały ANI JEDNEGO STRZAŁU, a ich bojcy nie brali udziału w wojnie! Bo osłaniali granicę z Chinami i podbitą przez Japonię Mandżurią. 

PIĘĆ ARMII LĄDOWYCH! Tysiące ludzi potrzebnych na froncie, siedziało na Dalekim Wschodzie!

Głupota? Absolutnie nie. Takich jednostek zabrakło nam w 1939 roku, co umożliwiło sowietom wtargnięcie na Kresy 17 września. Nawet jednostki Korpusu Ochrony Pogranicza zostały liczebnie zredukowane na potrzeby obrony przed Niemcami (i zapisały w tym boju chwalebną kartę, ale zabrakło ich na Wschodzie).
Sowieci byli (i są) wredni, ale nie popełniają błędów, które wykorzystali u innych. U nas wykorzystali opustoszenie wschodniej granicy, u siebie do tego nie dopuścili. 

I wracamy na Ukrainę. 
Zatem w ramach mobilizacji formowano jednostki bojowe (choćby Gwardia Ofensywna) i - nazwijmy to - tyłowe. Kto nie nadawał się do brygad szturmowych, pancernych i zmechanizowanych, a chciał coś zrobić dla kraju i nie dyskwalifikowało go zdrowie, dostawał przydział do jednostki tyłowej. 

I te oto jednostki "odkrył" podczas "audytu" były dowódca Wojsk Lądowych (to tak, jak ja znajduję w swojej szufladzie skarpetki, o których zapomniałem, że je mam). "Odkrył" i zamiast je zakryć natychmiast, usłużnie doniósł o tym prezydentowi Zełeńskiemu, meldując, że mobilizacja nie musi obejmować pół miliona ludzi, a wystarczy trzysta tysięcy, bo on dwieście tysi znalazł w skarpecie za łóżkiem. 
A że te dwieście tysięcy to ludzie o umiarkowanej przydatności bojowej, to szczegół. Stara sowiecka szkoła: sztuka jest sztuka. 

Ukraina nie podaje oficjalnie strat, ale wiadomo, że pod Awdijówką już poległo wielu żołnierzy. Zmiana kompetentnego i szczerego dowódcy na wazeliniarza kosztuje życie ludzi. 

Jeden z ukraińskich "leśnych cmentarzy" i skutki dowodzenia przez generała Syrskiego

(Praktycznie wszystkie odcinki z dużymi porażkami i stratami były dowodzone przez Syrskiego. Jak można było zrobić go głównodowodzącym?)

Jaki będzie los Butusowa i Budanowa (bo Butusow na pewno powiedział to za wiedzą szefa)? 
Trudno orzec. Prezydent Zełeński jest raczej pamiętliwy, a otwarty atak na jego nominata to podważenie jego kompetencji jako zwierzchnika sił zbrojnych. Budanow jednak jako szef wywiadu wojskowego może mieć w ręku karty, które zapewniają mu bezpieczeństwo. 

I tu zaczynają się ciekawostki. 
Co prawda z komend uzupełnień na Ukrainie meldują, że nie mają jakichś szczególnych problemów z ochotnikami, ale prezydent Zełeński postanowił "wziąć za mordę" uchylantów" i pogonić w trepy. W ramach tego podjęto szereg działań, mających na celu może nie tyle ściągnięcie "uchylantów" w szeregi, co zaspokojenie negatywnych emocji tych, którzy pozostali na Ukrainie i podlegają przepisom mobilizacyjnym, a szczególnie walczących od miesięcy żołnierzy, którym właśnie anulowano możliwość dobrowolnej demobilizacji po odsłużeniu półtora roku.

Co w tej ustawie mobilizacyjnej jest nowego? 
Po pierwsze, obniżono wiek mobilizowanych z dwudziestego siódmego do dwudziestego piątego roku życia. 
To dość istotne, szczególnie w kontekście emigracji. Chłopak, który legalnie wyjechał z Ukrainy dwa lata (z górką) temu, mając dwadzieścia trzy lata, nagle załapał się na wiek mobilizacyjny. Czyli jego plany, że popracuje, do kiedy się da i zanim dojdzie do tych dwudziestu siedmiu, to wojna się skończy, wzięły w łeb. Założył rodzinę, znalazł pracę, otworzył biznes i teraz nagle nic z tego, kierunek okop. 
Można zrozumieć frustrację. 

Po drugie (i to jest niegłupie), przeszkolenie wojskowe musi przejść każdy mężczyzna między osiemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia, bez czego nie ma szans na pracę w sektorze państwowym (jak dotąd największym i najlepszym pracodawcy). 
To rozwiązanie można by przenieść do Polski. 

Po trzecie, i to wzbudza największą irytację, w ciągu dwóch miesięcy każdy, kto ukończył osiemnaście lat, musi się zgłosić do komendy uzupełnień, żeby otrzymać przydział do jednostki. I to niezależnie od tego, gdzie teraz przebywa. Jeśli tego nie zrobi, straci ukraińskie prawo jazdy, a przebywający za granicą będą pozbawieni obsługi konsularnej, a ich paszporty nie zostaną przedłużone, co w zasadzie uniemożliwi im pobyt za granicą. Co gorsza, ukraińskie placówki konsularne otrzymały zakaz wydawania paszportów (i jednocześnie zakazano wywozu blankietów za granicę) mężczyznom w wieku poborowym.

W podobną stronę idą też rozwiązania proponowane przez polski rząd w nowelizacji ustawy o pomocy Ukrainie. 

"Myślę, że wielu Polaków oburza się, widząc młodych ukraińskich ludzi w hotelach i kawiarniach, i słysząc, ile wysiłku musimy włożyć, żeby pomóc Ukrainie" - powiedział minister Kosiniak-Kamysz obiecując wesprzeć ukraińskie starania o repatriację poborowych. 

Minister spraw wewnętrznych RP Marcin Kierwiński szuka rozwiązania problemu, jaki stworzyły przepisy ukraińskie, proponując objęcie obywateli Ukrainy, którym skończyła się ważność paszportu, ochroną tymczasową (którą i tak na terytorium UE mają). 


Czyli znów, dzieciak, który mając lat szesnaście przyjechał dwa lata temu do Polski i z Ukrainą coraz mniej go łączy, musi teraz pojechać do kraju przodków, nie mając wcale pewności, że wróci, bo może na komendzie uzupełnień dostać skierowanie na przeszkolenie. Przepisy nie pozwalają na skierowanie go od razu po szkoleniu na front, ale przy niskim poziomie zaufania Ukraińców do władz cywilnych, rodzi to zrozumiały lęk i opór. 

Oczywiście, na logikę, to są całkiem przytomne zasady. Ale powiedzcie przyszłorocznemu maturzyście, że musi zostawić szkołę, zapomnieć o wakacjach i jechać na Ukrainę bez pewności, kiedy wróci. Bo może wrócić za tydzień, a może we wrześniu. I co ze szkołą? 

A na dokładkę dokładnie identyczne przepisy paszportowe przyjęła właśnie Rosja. 
Czyli w optyce zwykłego Ukraińca rząd w Kijowie niewiele różni się od rządu w Moskwie (co oczywiście jest bzdurą, ale takie są społeczne emocje).

I warto jeszcze złapać kontekst. 
Według "Ukraińskiej Prawdy" (której nie szanuję za manipulacje) niemal milion Ukraińców (mężczyzn) funkcjonuje poza systemem (jak to policzyli, to ich tajemnica), czyli nie występuje w żadnych rejestrach pracujących, uczących się, bezrobotnych, czy zmobilizowanych. Jedyny ślad po nich to wydane dokumenty tożsamości (moim zdaniem w tej liczbie są też zabici, zaginieni, wywiezieni przez Rosjan i po prostu ci, którzy przeszli na stronę Rosji, których losu jeszcze nie znamy). 
Łącznie na terytorium kontrolowanym przez rząd ukraiński znajdować się ma około jedenastu milionów mężczyzn w wieku poborowym. 
Milion mężczyzn przebywa za granicą (wcale nie tak dużo, wobec od sześciu do ośmiu milionów wszystkich, którzy wyjechali z Ukrainy po 24 lutego 2022 roku). Z czego zdolnych do walki połowa tego. W tej liczbie są przebywający na leczeniu w Polsce, czy Niemczech innych krajach UE. 
Dalej, front odciął od Ukrainy około trzech milionów mężczyzn. Część z nich jednak przez Rosję wyjechała do innych krajów. 
Łącznie daje to kilkanaście milionów mężczyzn, z których przynajmniej połowa jest zdolna do walki.

Uchodźcy z Ukrainy w Unii Europejskiej. Żródło: Rada Europejska



Ale są niuanse. 
To nie jest średniowiecze, ani tym bardziej paleolit. Nie wystarczy uzbroić pięć milionów ludzi w pałki i kamienie, żeby mieć armię. Nie jest tak, że liczba potencjalnych zmobilizowanych równa się liczbie przyszłej armii. Współczesne pole walki wymaga przede wszystkim nowoczesnej i nieosiągalnej dla cywilów zunifikowanej broni. Państwo może zmobilizować tylu ludzi, ile ma karabinów, dział, czołgów, samolotów.
Tak, wiem, że to nie dotyczy Rosji, ale jak widać rosyjska masówka nie przekłada się na oszałamiające sukcesy.
Kraj, który ma problemy z amunicją dla tych sił, które już ma pod bronią, powinien trochę się zastanowić zanim wkurzy ludzi, sięgając po kolejne roczniki. 

Ukraina na obronę wydaje ponad jedną trzecią swojego budżetu. I naprawdę produkuje dużo własnej broni, ale to za mało, żeby wystawić pięciomilionową armię

Oficjalnie władze mówią, że to po to, żeby zluzować już walczących od miesięcy. Tyle, że jednocześnie z projektu ustawy wykreślono zapis o możliwości demobilizacji po odsłużeniu trzydziestu sześciu miesięcy. 
Czyli walka do końca nawet ostatkiem sił. 
Kompletnie bez sensu. Żołnierz poddany długotrwałemu stresowi bojowemu traci radykalnie na wartości i do niczego się nie nadaje. Perspektywa możliwości powrotu do normalnego życia po półtorarocznej służbie z jednej strony uzasadniała potrzebę mobilizacji nowych sił, z drugiej dawała walczącym nadzieję i furtkę wyjścia z traumatycznej sytuacji. Usunięcie tego likwiduje pozytywne czynniki, zostawiając tylko negatywny.

Sfrustrowany frontowy żołnierz w ostrych słowach mówi, co myśli o "uchylantach"


Reasumując. 
Zagrywka z ustawą mobilizacyjną, a szczególnie uderzenie w środowisko emigracyjne to ruch skrajnie nieprzemyślany. Na terenie Ukrainy jest dość mężczyzn mogących pójść na front. Tymczasem sięgnięcie po dzieciaki z emigracji (bo tak to jest postrzegane) nie zyska popularności ekipie prezydenta Zełeńskiego, za to może przyspieszyć proces deukrainizacji emigrantów, którzy przypomną sobie swoje polskie, słowackie, tureckie, rumuńskie, czy węgierskie korzenie i wystąpią o nowe obywatelstwa, żeby tylko nie wpaść w tyby urzędniczej machiny. 
Paradoksalnie walcząca z Rosją Ukrania szybciej upodabnia się do Rosji, niż do krajów Zachodu, do którego aspiruje. 

Na skutki nie trzeba było czekać. Ludzie rzucili się do punktów konsularnych, żeby przedłużyć ważność dokumentów, nim zaczną obowiązywać nowe przepisy. Tu dowiedzieli się jednak, że nie ma blankietów i po nowe dokumenty muszą jechać na Ukrainę.

W punkcie konsularnym w Blue City w Alejach Jerozolimskich w Warszawie wybuchła awantura...

Która przekształciła się w okupację punktu przez około trzystu ludzi, żądających wydania im paszportów

W końcu przyjechała Policja, która opanowała sytuację

Z kolei niektórzy w desperacji uciekają z Ukrainy głównie przez Cisę, która wyznacza granicę z Rumunią i Mołdową.

Te wyprawy często kończą się tragicznie. Tych dwóch ludzi nie dopłynęło do drugiego brzegu. Z powodu wysokiego stanu wody i silnych prądów ich ciała wyłowiono dopiero po dwóch dniach

Zarabiają na tym grupy przestępcze, organizujące uchylantom przerzut za granicę, a czasem na tamten świat.
BBC zrobiła o całym zjawisku telewizyjny reportaż.



Ktoś stworzył fejkowe tłumaczenie na google, że niby uchylant to Wiking i powstało dumne skojarzenie:

Ten, co spieprza przed walką to Wiking!

Wikingowie to by wam tyłki za takie brednie skopali.

A jak jesteśmy przy kopiowaniu rosyjskich wzorców, to Ukraina zamierza właśnie zalegalizować najemników (konkretnie zagraniczne korporacje wojskowe) i werbunek więźniów. 

No dobra, w Rosji najemnictwo jest karane (teoretycznie, bo przecież PKW legalnie działają). Ukraina chce natomiast zalegalizować firmy takie, jak Black Water, które dla państw NATO są furtkami do nieoficjalnego zaangażowania tam, gdzie oficjalnie wejść nie mogą (PKW "Liga", czyli wagnerowcy nie była oryginalnym pomysłem rosyjskim, tylko kopią rozwiązań zachodnich - typowo rosyjską, czyli po całości pochrzanioną). 

Tymczasem w Jebanarium sprzątają. 

Do kicia trafił nie byle kto, bo wiceminister napadania na sąsiadów Timur Iwanow. Oczywiście nie za wydawanie zbrodniczych rozkazów, tylko za "korupcję". Znaczy się, nie podzielił się z kim trzeba tym, co ukradł. 


W mendiach moskiewskich pojawił się pałacyk ministra, który jednak nie odbiega od posiadłości innych czynowników.


A to druga jego rezydencja.


Dla porównania willa Putina w Karelii zestawiona z warunkami życia mieszkańców tej republiki


Na co dzień Iwanow mieszkał jednak w Moskwie w luksusowej kamienicy przy ulicy Sadowej 10. Znawcy literatury rosyjskiej i sowieckiej na pewno rozpoznali adres. 

To kamienica, w której mieszkał i tworzył Michaił Bułhakow. Tu powstało dzieło "Mistrz i Małgorzata"

Tyle, że Bułhakow mieszkał w piwnicy, a Iwanow wszędzie. Znaczy na wszystkich piętach.

Ale nie to jest w tym ciekawe. Zarzuty to zarzuty. W Rosji zasada "dajcie mi człowieka, a ja znajdę paragraf" obowiązuje, jak zawsze. 
Ciekawe są dwie informacje. 

Pierwsza jest taka, że Iwanow to człowiek Szojgu, związany z hodowcą reniferów z Tuwy od dziesięciu lat, kiedy został wicegubernatorem Obwodu Moskiewskiego jako zastępca właśnie obecnego ministra wywoływania wojen. W 2016 protektor ściągnął go do ministerstwa. 
Iwanow był też rozważany jako szef resortu sytuacji nadzwyczajnych. 

Słowem: dobrze umocowana szycha. Atak na niego nie jest przypadkowy i może być początkiem dobierania się do tyłka Szojgu. Zgodnie ze starą enkawudowską strategią Iwanow musi zeznać coś, co pozwoli oskarżyć Szojgu (i zwalić na niego winę za klęski na Ukrainie).

Zezna?
Cóż - i to jest druga ciekawa informacja - razem z nim aresztowana została jego żona (według innej wersji wystawiła na sprzedaż mieszkanie, a konkretnie wszystkie piętra przy Sadowej i zniknęła). W sieci krąży, że kobieta i ich dzieci mają obywatelstwo izraelskie (a Izrael jest obecnie otwarcie wrogiem Moskwy). 

Rzekome dane izraelskich dokumentów Swietłany Iwanowej

Zatem zrobienie sprawy szpiegowskiej to żaden problem. 
- Zeznajesz, co chcemy i żona z dziećmi wyjeżdżają do Izraela, albo żona do łagru (kolonii karnej), a dzieci do sierocińca. Wybór należy do ciebie. 
Kto się oprze? 

Szczególnie, że nieoficjalnie po sieci krąży, że prawdziwym powodem zatrzymania była... zdrada!

Na razie wątek zdrady nie jest podnoszony. Iwanow stanął przed sądem, który nałożył na niego areszt. 


Jakimś trafem jest to ten sam sąd w moskiewskiej dzielnicy Basmanny, który zajmował się domniemanymi zamachowcami z Crocus City Hall. 

Sąd aresztował też skromnego i cichego urzędnika Siergieja Borodina, który miał być "skarbnikiem" Iwanowa. Wszystkie interesy generała przechodziły przez ręce Borodina. 


Trzeci do kompletu to człowiek który miał dać pechową łapówkę, czyli... Aleksander Fomin, drugi zastępca Szojgu.
Dziwnym przypadkiem uczestnik negocjacji z Ukrainą na początku inwazji. 


Dlaczego jeden wiceminister miał dawać w łapę drugiemu wiceministrowi w tym samym resorcie? 
Rzekomo Fomin jako szef korporacji budowlanej OlimpCityStroj "uwolnił" Iwanowa od konieczności zapłaty za towary, pracę i usługi związane z budową i remontem budynków. Co z tego miał? Prawdopodobnie kontrakty z wojska. 

Wielkie mi mecyje. Takich "afer" w Rosji jest na pęczki. 

Jakby tego było mało, przymknięto byłą wiceszefową (wcześniej odpowiedzialną za resort zdrowia) władz Obwodu Moskiewskiego Swietłanę Strigunkową. Byłą, bo sama złożyła rezygnację na wieść o toczącym się przeciw niej śledztwie. Podobno wzięła sto pięćdziesiąt tysięcy euro. 


Kwota jak na realia rosyjskie niewielka. Ale też nie o kwotę chodzi. Strigunkowa to zaufana gubernatora Obwodu Moskiewskiego Andrieja Worobiowa. A Worobiow to człowiek Szojgu.
I tak kółko się zamyka.

A raczej pętla. Wokół Szojgu. 
Cała ekipa kojarzona zaś jest z wpływami chińskimi. Wcześniej Pekin zczyścił u siebie ludzi powiązanych z Rosją, teraz Moskwa zaczyna się pozbywać "przyjaciół" Pekinu. 
Takie tam tarcia w rodzinie.

A jak dodamy do tego, że zaczynają chodzić informacje o aferze korupcyjnej, w którą zamieszany jest kolejny człowiek Szojgu, generał Aleksander Łapin (ten, który we wrześniu 2022 dostał baty pod Bałakliją i Izjumem), to zaczyna się już całkiem przejaśniać.


Putin (czy kto tam obecnie rządzi zza awatarów) będzie mógł spokojnie obciążyć odpowiedzialnością za fiasko "operacji specjalnej" skorumpowanego Szojgu i jego przekupną bandę nieudaczników i na nich skierować słuszny gniew ludu (wspominałem poprzednio, że metoda "dobry car - źli bojarzy" już nie działa i ludzie mają pretensję do władz centralnych, więc musi spaść głowa kogoś z najwyższego kierownictwa, żeby zadowolić gawiedź). Pytanie, kto mianował Szojgu i mimo fatalnych wyników na froncie nadal go przy sobie trzymał? 

Szojgu zaś wizytuje kolejne fabryki. Ostatnio pokazano inspekcję wytwórni systemów do zwalczania dronów (klasyczne sprzężone karabiny maszynowe).


Ale jest niuans.
Na filmie widać generała Gierasimowa, który od lutego nie był widziany, a i dokumenty szefa sztabu są podpisywane przez pełniącego obowiązki. Materiał kręcony w pomieszczeniu, więc nie da się ustalić, kiedy zrobiony. 
Ot, trzeba było pokazać ludowi, że władza się troszczy i wzięto coś z archiwum. 

Tymczasem na Kremlu mają coraz więcej powodów do bólu głowy. 

Zgodnie z przewidywaniem brak Rosji na Kaukazie prowadzi do zakończenia konfliktu azersko-armeńskiego. Oba państwa zabrały się za ponowną demarkację, czyli wyznaczenie granicy tak, żeby rozwiązać wszystkie konflikty. W efekcie cztery pograniczne wsie (nieistniejące, gdyż po aneksji zostały przez Ormian zburzone) po trzydziestu latach wrócą do Azerbejdżanu. 

Do Azerbejdżanu wrócą cztery wsie, położone przy samej granicy. Trzy znajdujące się w głębi terytorium Armenii na razie nie są przedmiotem negocjacji. Mapka z Defence24

Co ciekawe, z inicjatywą korekty granicy wystąpiły władze Armenii, a konkretnie premier Paszynian. Wywołał tym wstrząs w swoim rządzie, a nawet bunt ministra obrony, który wezwał wojsko do niewycofywania się ze spornego terenu, ale raczej niewiele to da. Mieszkańcy Armenii naprawdę są zmęczeni trwającym trzydzieści lat konfliktem, a jeśli dojdą do porozumienia za cenę oddania czterech kup gruzów, to chyba warto.

Świeżo postawione słupki znaki graniczne na granicy azersko-armeńskiej

Szczególnie, że prawdziwy problem dopiero czeka na rozwiązanie. 
Chodzi o należący do Azerbejdżanu, ale oddzielony odeń terytorium Armenii, Nachiczewań. Obszar ten jest przedmiotem konfliktu od setek lat. Najpierw ormiańsko-perskiego, potem ormiańsko-azerskiego. Do Armenii należał przed najazdem perskim w głębokiej starożytności, a potem przechodził z rąk perskich w bizantyjskie, znowu perskie, arabskie, tureckie, wreszcie rosyjskie. Rosjanie swoją metodą "podarowali" go wcielonej do swego imperium Armenii, ale po rewolucji październikowej i podboju Kaukazu bolszewicy ponownie oddzielili Nachiczewań najpierw jako republikę autonomiczną, a potem jako część Azerbejdżańskiej SRS. 
W ramach jednolitego (choć formalnie federacyjnego) państwa sowieckiego nie miało to znaczenia. Problem pojawił się wraz z powstaniem niezależnych Armenii i Azerbejdżanu.

Azerbejdżan chce mieć lądowe połączenie z Nachiczewaniem i proponuje w tym celu przekazanie mu pasa ziemi przy granicy z Iranem. Armienia obawia się jednak, że to stworzy podstawę wyjściową do napaści na nią (jakby tej podstawy już nie było)

Niemniej oba kraje, chcąc wyeliminować państwa trzecie z gry, idą na ugodę i układy, więc prawdopodobnie i ten problem zostanie rozwiązany. 


Drugi obszar bólu głowy Moskwy to Gruzja. 
Już spacyfikowany, wydawałoby się, kraj nagle się poderwał do walki. Impulsem było wniesienie pod obrady parlamentu projektu ustawy o agentach zagranicznych, identycznej z prawem rosyjskim. Na jej podstawie za agenta zagranicznego może być uznany każdy, kto nie podoba się władzy. Taka prawna pałka na opozycję. 
Rządząca Gruzją partia "Gruzińskie marzenie" już raz próbowała przepchnąć tę ustawę w zeszłym roku, ale wobec protestów wyspowiadała się z tego pomysłu. Teraz jednak, wobec nadchodzących wyborów rząd postanowił założyć opozycji knebel, czym rozsierdził ludzi.

Zaczęło się względnie spokojnie tańcami przed gruzińskim parlamentem.


Potem była kontrmanifestacja sił prorządowych...


Potem jednak wobec całkowitego zignorowania opinii społeczeństwa emocje się podkręciły.




Aż doszło do bijatyki na ulicach...





I w sali obrad parlamentu


Ostatecznie ustawa została przez parlament przyjęta, ale protesty trwają i nie przerwały ich nawet prawosławne święta Wielkiej Nocy. 


Świadkowie mówią o atmosferze, jak podczas Majdanu w Kijowie. Sklepiki w stolicy Gruzji Tbilisi oprócz pamiątek sprzedają gadżety do protestów.


Czy w Tbilisi możliwy jest Majdan? 
To skomplikowane. 
Gruzja ma za sobą co najmniej dwa "majdany". Pierwszy w 2007 roku wyniósł do władzy Micheila Saakaszwilego. Drugi, mniej spektakularny, przebiegający w formie legalnych wyborów parlamentarnych, Saakaszwilego i jego Zjednoczony Ruch Narodowy zmiótł z planszy. Katalizatorem nastrojów była przegrana wojna z Rosją, do której Saakaszwili dał się głupio wciągnąć (może kiedyś to szczegółowo rozpiszę, bo to też pouczające w kontekście moskiewskich strategii).

Obecnie Saakaszwili siedzi w więzieniu, gdzie ma być podtruwany. Większość społeczeństwa Gruzji nienawidzi Rosji i popiera Ukrainę. Rządząca partia (wcześniej koalicja partii) Gruzińskie Marzenie kontroluje cały kraj. Prezydentem Gruzji jest wywodząca się z niej (formalnie bezpartyjna) Salome Zurabiszwili, od lat będąca w ostrym konflikcie z władzami partii. Prezydent kontynuuje kurs prozachodni, głoszony przez Gruzińskie Marzenie w chwili jej wyboru, ale obecnie lider GM Bidzina Iwaniszwili przeszedł na pozycje całkowicie promoskiewskie. Kiedy Rosja zaczęła inwazję na Ukrainę dochodziło do znanych także u nas zagrywek, kiedy prorosyjski rząd odmawiał samolotu prozachodniemu prezydentowi. 

Teoretycznie Salome Zurabiszwili mogłaby stanąć na czele protestów (zarówno w zeszłym roku, jak i teraz je poparła), ale część opozycji nie może jej zapomnieć agresywnej kampanii wyborczej realizowanej na jej rzecz przez Gruzińskie Marzenie. Z kolei Micheil Saakaszwili jest znienawidzony na równi z Bździną Iwaniszwili, szczególnie za przegraną wojnę w 2008 roku. Na razie nie widać żadnego nowego lidera. 

Ale...
Kiedy zaczynał się Majdan w Kijowie, też nie było liderów, a cały ruch protestu to była mieszanka postaw i pomysłów na kraj. Mimo to udało się wyłonić nowe elity i zmienić kraj. 

Od czego zależy zatem rozwój wypadków? 
Jak zawsze od tego samego:
czy znajdzie się ktoś, kto wyłoży kasę na podtrzymanie ruchu protestu?
Demonstracje w Tbilisi trwają już prawie miesiąc, więc chyba ktoś taki się znalazł. Kto? A tego się może kiedyś dowiemy, a może nie. 


Trzeci powód bólu głowy na Kremlu to klasycznie nasz Tik-tok Pączuszek Don Książę Kaukazu. Skomplikowaną sytuację w relacjach rosyjsko-czeczeńskich już opisywałem kilka razy. Czeczeni pod wodzą Kadyrowa i jego kliki zbudowali sobie w Imperium taką pozycję, że stali się faktycznymi nadzorcami Rosjan. Szczególnie w armii. Ostatnio zostało to zafiksowane formalnie poprzez mianowanie Apti Alaudinowa na stanowisko zastępcy szefa politruków w Ministerstwie Okradania Wojska. 

Jeden z wielu przykładów dominacji Czeczenów w Rosji. Kadyrowiec o ksywce SADO znęca się nad rosyjskim mobikiem

Pozorując bezwzględną lojalność kadyrowcy zapewnili sobie pozycję, faktyczną autonomię Czeczenii i kontrolę nad większością rosyjskich muzułmanów. 


Nawet Adam Tik-tok Pączuszek Młodszy stał się twarzą akcji werbunkowej

Liczebność zaangażowanych w wojnę na Ukrainie sił kadyrowców oceniana jest na dziewięć tysięcy ludzi. 
Oczywiście, wśród setek tysięcy bojców to kropla w morzu, ale to największe, tylko formalnie kontrolowane przez Kreml, siły pojedynczej republiki. Żadna inna nie może się pochwalić takim potencjałem. Jak do tego dodamy szkołę sił specjalnych GRU (której kuratorem został właśnie Tik-tok Pączuszek Młodszy), to mamy dość ciekawą sytuację, w której o Kadyrowie mówi się "Szejk".

I teraz "Nowaja Gazieta Europa", wydawany za granicą opozycyjny portal informacyjny, podaje, że Kadyrow jest śmiertelnie chory (to wiemy), ale nie na nerki, tylko na martwicę trzustki i że w czasie zimowego pobytu w szpitalu w Moskwie został wprowadzony w stan śpiączki, z której obudził się z uszkodzonym mózgiem. 
Pobyt w szpitalu miał być spowodowany przedawkowaniem leku uspokajającego. 

Kadyrowcy odpowiedzieli tym filmem ze spotkania Tik-tok Szejka z kierownictwem Czeczenii, ale widać na nim, że szefuńcio nie jest sobą

I w tym kontekście Moskwa ma się rozglądać za następcą Kadyrowa, a on sam szuka sposobu na zabezpieczenie rodziny. Na giełdzie padają różne nazwiska od Apti Alaudinowa poprzez Adama Delimchanowa aż do asystenta Putina do spraw ekologii Rusłana Edelgeriewa. 

Tylko w tych analizach nie jest brany pod uwagę czeczeński system wewnątrzpolityczny. 
Kadyrow pokój wewnętrzny w Czeczenii zbudował z jednej strony dopuszczając do konfitur, jakie dawała podległość Moskwie, inne klany, a z drugiej bezwzględnie niszcząc te, które wystąpiły przeciw niemu. Delimchanow, czyli czeczeński "numer dwa" to "ojciec chrzestny" drugiego najmocniejszego po Kadyrowach klanu Czeczenii. Ich demonstracyjne pokazywanie, że tworzą tandem to manifestacja rzeczywistości. Oni naprawdę są parą decyzyjną w Czeczenii. 
Alaudinow jest człowiekiem Kadyrowa i bez jego lub Delimchanowa woli nie zrobi niczego. 
Przysłanie kogokolwiek "w teczce" to Mission: Impossible. Taki ktoś będzie bezwolny, albo będzie robić, co mu klany każą. 
Do tego młody Tik-tok Pączuszek już został przedstawiony liderom islamskich republik i obwodów jako następca i co ważniejsze, zaakceptowany, czego wyrazem były wręczane smarkaczowi odznaczenia. Mianowanie Adama Kadyrowa na kuratora najpierw Batalionu im. Szejka Mansura, a teraz szkoły sił specjalnych GRU też jest niczym innym, jak elementem przekazywania mu władzy. 

Młody ma dopiero szesnaście lat. Na dwa-trzy lata szefem Czeczenii może zostać ktokolwiek. Ale faktycznym, a nie tytularnym władcą będzie on. 

A na marginesie, jeśli Kadyrow jest niemal "zombie", jak twierdzi "Nowaja Gazieta Europa", kto prowadzi jego kanał na Telegramie i buduje pozycję zarówno jego, jak i jego syna? Bo ktoś w jego imieniu na przykład opiernicza władze sąsiedniego Dagestanu za aferę z czeczeńskim ministrem sytuacji nadzwyczajnych Cakajewem. A skoro tak, to zakładając, że "Nowaja Gazieta Europa" pisze prawdę o stanie zdrowia Kadyrowa, widać, że zza jego pleców działają ludzie zainteresowani utrzymaniem staus quo. Choćby Delimchanow, który jako regent-wujek książątka stanie się na kilka lat faktycznym władcą republiki i zgoda Moskwy nie jest mu do niczego potrzebna. Raczej Moskwa potrzebuje jego zgody. 


Kolejny ból kremlowskiej głowy (a raczej głów, jak u hydry), to postawa Chin. Amerykanie walą w Pekin sakcjami, jak cepem i są to naprawdę poważne uderzenia. Ostatnio wycofano licencję na procesory Intela do chińskiej elektroniki. To mocny cios w cały przemysł telefonów komórkowych. Na stole jest też ban na tik-toka w USA, a to jest naprawdę potężny rynek. Chiny przyciśnięte redukują swoje interesy z Rosją (zresztą zgodnie z zapowiedziami profesora Fenga) i szukają sojuszy w Europie. 

W tym celu Cesarz odwiedzi Kogucika. Czyli przewodniczący Xi pojedzie w niedzielę do prezydenta Francji do Paryża (znamienne, że Niemcy olał całkowicie). Odwiedzi także najbliższych sojuszników Moskwy w cywilizowanej części świata, czyli Węgry i Serbię. Swoją drogą, w niedawnym wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" lider węgierskiej opozycji i "ostatnia nadzieja białych", czyli liberalnych europejskich elit Petr Magyar (Piotr Węgier) całkowicie poparł politykę Wiktora Orbana względem Ukrainy i Rosji. 
- Dwa razy stanęliśmy po stronie Niemiec i straciliśmy wszystko. Teraz staramy się być choć trochę niezależni 
- powiedział Magyar.  

Wychodzi na to, że prorosyjskość Orbana to po prostu gra polityczna w sytuacji, w której zna on i rozumie nastroje węgierskiej ulicy. Wybór opozycji i zmiana rządu niczego w tym względzie nie zmienią. Węgry pozostaną prorosyjskie, bez względu nad to, kto nimi rządzi. 

Wracając do podróży Cesarza, która zacznie się 10 maja, to jej podstawowym celem jest wyizolowanie Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej. Xi prawdopodobnie zaoferuje usadzenie Moskwy przez Pekin w zamian za neutralność w sprawie... 
No właśnie... 
Tajwanu, czy rozbioru Rosji? 


Tymczasem Rosja szykuje się do obchodów Dnia Zwycięstwa. W ramach przygotowań odwołano obchody w kilku obwodach (ze względów bezpieczeństwa), anulowano też wieloletnią (w sumie piękną w formie) paradę "Nieśmiertelny Pułk". 

Ale parady przedszkolaków przebranych za czołgi zostawiono

Spektakl "W moim dzieciństwie była wojna" - i fajnie było, jak widać z plakatu. Ale spoko, w twoim też jest i będzie. Władze na Kremlu o to zadbają.

Za to zrobiono na Placu Czerwonym w Moskwie pokaz zniszczonego zachodniego sprzętu (kopia podobnej wystawy rok temu zrobionej w Kijowie ze sprzętem rosyjskim).



Front. 
Rosjanie próbują być aktywni na różnych kierunkach, ale naprawdę jakieś istotne zmiany mają miejsce tylko na odcinku Marinka-Awdijówka. Jakieś ruchy Moskale wykonują też na północy między Kiślówką a Tabaiwką, próbują atakować też pod Staromajorskiem i Robotynnem. Szturmują też, ale bezskutecznie Jar Czasów. Bombardują więc miasto pociskami termobarycznymi...



Oraz fosforowymi.


Żeby utrudnić Moskalom natarcie, Ukraińcy wysadzili most nad biegnącym przez Jar Czasów kanale Siewierski Doniec-Donbas (Rosjanie go przekroczyli, ale zostali wyparci).


Na innych odcinkach przewaga Rosjan stopniała na tyle, że inicjatywa przeszła w ręce Ukraińców.

Zatrzymując się na odcinku Awdijówki, to wszystko wskazuje na to, że Moskale planują postąpić tak, jak pisałem, czyli oskrzydlić Toreck i wypchnąć z niego siły ukraińskie.

Widać wyraźnie skręt w kierunku drogi H-20, ale także próbę obejścia ukraińskich pozycji na Wowczy od północy

Główną siłą uderzeniową obu stron są obecnie drony i to one stanowią kluczowy rodzaj uzbrojenia.  To powoduje pojawianie się coraz to nowych konstrukcji, mających chronić pojazdy i ludzi przed dronami, jak choćby czołgi-żółwie. 


Wobec braków sprzętowych (eh, te niewyczerpane zasoby Rosji) obok znanych nam już chińskich "wózków golfowych" Dessertcross...


Pojawiają się motocykle.


Moskale strasznie się szarpią, bo chcą przed negocjacjami, które prędzej, czy później się odbędą, zająć jak największy obszar, żeby mieć się z czego wycofywać i zachować jak najwięcej.

Mapa poglądowa, jak został na tę chwilę podzielony Obwód Doniecki

Ukraina jednak skupia się na niszczeniu rosyjskiego zaplecza, korzystając ze świeżo dostarczonych pocisków ATACMS. W ciągu ostatnich trzech dób wystrzeliła ich ponad pięćdziesiąt. Rosjanie twierdzą, że zestrzelili trzydzieści, ale to raczej bajania.

Dwa słowa o sytuacji na północy. 
Moskale uporczywie bombardują Charków, atakując głównie cele cywilne i mające znaczenie symboliczne.

Moment trafienia w charkowską wieżę telewizyjną

Może to być "zmiękczanie" obrony przed atakiem. 
Dodatkowo media rosyjskie nie kryją, że na kierunku charkowskim zgromadzone są spore siły, które nazwali Grupa "Północ"

To akurat ukraińska odpowiedź na te informacje


Zastępca dowódcy Grupy Północy Waleryj Sołodczuk wizytuje pozycje bojców na odcinku charkowskim i opowiada, jak widok generała na pierwszej linii wzmacnia morale armii. Nie mówi, że po klęsce pod Kijowem dwa lata temu jego właśni ludzie chcieli go zastrzelić...

Dowódcą Grupy Północ ma być wspomniany wcześniej generał Łapin, ale chyba szybko zastąpi go Sołodczuk. 

Ośrodki zachodnie, w tym Institute for the Study of War, szacują, że na tym kierunku Rosjanie zgromadzili pięćdziesiąt tysięcy bojców. 

Czy atak na Charków ma szanse powodzenia?
Po pierwsze, miasto udało się obronić dwa lata temu, kiedy Ukraińcy byli znacznie słabiej przygotowani.
Po drugie, gdyby po serii prowokacji i ciosów w Obwód Białogrodzki Ukraińcy nie zapewnili sobie bezpieczeństwa tego odcinka, to byliby kompletnymi kretynami. Podejrzewam, że z tyłu czają się całkiem spory odwód. 

System umocnień ukraińskich pod Charkowem

Czy zatem Rosjanie coś szykują, czy to tylko ściema, żeby zablokować siły ukraińskie? Czy Ukraińcy celowo atakowali stąd Obwód Białogrodzki, żeby sprowokować rosyjską reakcję i wciągnąć Rosjan w zasadzkę? 
Czas pokaże.

Aleksandra, od trzeciego roku życia uprawiająca sportowo gimnastykę, dwa lata temu w rosyjskim bombardowaniu straciła nogę. Miała wtedy pięć lat. Teraz wystąpiła w Charytatywnym Balu Wiedeńskim w Kijowie. 







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - dni osiemdziesiąty pierwszy, osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci, osiemdziesiąty czwarty, osiemdziesiąty piąty, osiemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty siódmy, osiemdziesiąty ósmy i osiemdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (811, 812, 813, 814, 815, 816, 817, 818 i 819)

Dziennik wojny - dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci, sto dziewięćdziesiąty czwarty, sto dziewięćdziesiąty piąty, sto dziewięćdziesiąty szósty, sto dziewięćdziesiąty siódmy, sto dziewięćdziesiąty ósmy, sto dziewięćdziesiąty dziewiąty, dwusetny, dwusetny pierwszy, dwusetny drugi, dwusetny trzeci, dwusetny czwarty, dwusetny piąty, dwusetny szósty, dwusetny siódmy, dwusetny ósmy, dwusetny dziewiąty, dwieście dziesiąty, dwieście jedenasty, dwieście dwunasty, dwieście trzynasty, dwieście czternasty, dwieście piętnasty, dwieście szesnasty, dwieście siedemnasty, dwieście osiemnasty, dwieście dziewiętnasty, dwieście dwudziesty (922, 923, 924, 925, 926, 927, 928, 929, 930, 931, 931, 932, 933, 934, 935, 936, 937, 938, 939, 940, 941, 942, 943, 944, 945, 946, 947, 948, 949, 950)

Dziennik wojny - doba dwudziesta czwarta, dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta i trzydziesta trzeciego roku (754, 755, 756, 757, 758, 759, 760)