Dziennik wojny - dni od dwieście dwudziestego do dwieście trzydziestego dziewiątego (1315-1334)
W przebiegu pierwszej fazy III wojny światowej (to coś, jakby II wojna światowa ugrzęzła w Polsce i w Szanghaju) mamy do czynienia z ciekawym plot twistem, który w konsekwencji może wywrócić stolik.
Rzecz w bardzo intrygującej "rozmowie" dyplomatycznej między Rosją a Niemcami.
Pierwszy ruch wykonali Niemcy, doprowadzając do zatrzymania obywatela Ukrainy, podejrzewanego o wysadzenie rurociągu Nord Stream II.
Włodzimierza Z. co prawda przyskrzynili polscy policjanci, ale na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania, czyli obowiązującego w UE międzynarodowego listu gończego, wystawionego przez władze niemieckie na dane tego człowieka.
Ale (oczywiście) są niuanse.
Dokument wystawiono na Włodzimierza (Wołdymira) Żurawlowa. Człowieka, który pod nie zmienionym nazwiskiem mieszkał sobie przez trzy lata w podwarszawskim Pruszkowie i sam zgłosił się na Policję, chcąc załatwić jakąś sprawę urzędową. Policjanci nagle skojarzyli paszport cudzoziemca z danymi z ENA i go zatrzymali. I stało się to przypadkowo dzień po wizycie w Polsce niemieckiego ministra spraw zagranicznych Johana Wadephula, który przyjechał na szczyt Trójkąta Weimarskiego (Francja-Niemcy-Polska), czyli parodystycznej podróbki koncepcji politycznej Ottona III.
Czujecie czaczę? Czaicie bazę?
Wyszkolony komandos, płetwonurek bojowy, pracujący dla ukraińskiego wywiadu po wykonanej na terenie Polski dywersji nadal mieszka w naszym kraju pod własnym nazwiskiem. Wywiad ukraiński nie zabezpiecza go i nie daje mu żadnej osłony. Po prostu zostawiają go własnemu losowi.
Ten gość, wyszkolony komandos, płetwonurek bojowy, pracujący dla wywiadu, pod własnym nazwiskiem sam zgłasza się na Policję, gdzie zostaje zatrzymany.
A polska policja znajduje człowieka na drugi dzień po wizycie niemieckiego ministra.
A polska policja znajduje człowieka na drugi dzień po wizycie niemieckiego ministra.
Ktoś ten bełkot kupuje?
Są trzy możliwości.
Albo faktyczny wykonawca operacji posłużył się danymi Włodzimierzem Żurawlowem i już dawno nie ma go w Europie (może wybija Moskali w Mali?), a Bogu ducha winien ukraiński przedsiębiorca z Pruszkowa po prostu padł ofiarą całej sytuacji (Witold Pilecki w KZ Auschwitz ukrywał się pod nazwiskiem Tomasza Serafińskiego, a kiedy uciekł z obozu, ukrywał się u tegoż Tomasza Serafińskiego, od którego "pożyczył" tożsamość - zainteresowany nic o całej operacji nie wiedział, powiedział mu o tym Pilecki, przepraszając go zresztą).
Albo to faktycznie wykonawca operacji, a cała opowieść o ENA to ściema, po prostu został namierzony przez Niemców metodami operacyjnymi i trzeba to było jakoś zalegendować (sam dokument oczywiście istnieje, bo w Niemczech nawet bezprawie realizuje się zgodnie z prawem).
Trzecia możliwość jest taka, że chodzi o coś zupełnie innego, a cała bajka jest dla publiki.
W tym kontekście ciekawe jest, że przeszukanie mieszkania zatrzymanego obywatela Ukrainy zostało przeprowadzone (w Polsce) przez służby niemieckie, które znalezione fanty od razu wywiozły do siebie.
Bo wiadomo, że wyszkolony komandos, płetwonurek bojowy, pracujący dla wywiadu trzyma w domu pamiątki z przeprowadzonych operacji. Na przykład ma w szufladzie dwa ukraińskie paszporty, a w szafie sprzęt płetwonurka. I może jeszcze zdjęcie wysadzonej rury z napisem
Tu byłem!
Sąd zadecydował o tymczasowym aresztowaniu Żurawlowa. Przeciw wydaniu Niemcom zatrzymanego Ukraińca zaprotestowali wszyscy bez względu na opcję polityczną (ale podlegająca rządowi prokuratura wniosek do sądu o ekstradycję Ukraińca jednak dała). Argument podstawowy:
Jeśli dywersję wykonał Wołodymir Żurawlow, to działał także w interesie Polski, więc nie popełnił przestępstwa przeciw Polsce!
I dokładnie to stanowisko podzielił ostatecznie sędzia rozpatrujący wniosek o ekstradycję, Dariusz Łubowski (nie on zarządził areszt).
Tak, czy inaczej, Niemcy wysłały w ten sposób sygnał do Rosji, że szukają porozumienia.
W odpowiedzi jeden z Putinów na corocznym spędzie "Klubu Wałdajskiego" poleciał wprost powtórką stalinowskiej propagandy odnośnie napaści Niemiec na Polskę w 1939 roku.
Ta narracja idealnie wpasowuje się w poglądy całkiem sporej grupy środowisk politycznych w Niemczech. Tym samym Kreml wyciągnął do Berlina rękę sygnalizując:
- Hej! Mamy sporo wspólnie do obgadania!
Co zrobiły Niemcy?
Radośnie podjęły dialog, ale w sposób dający możliwość wycofania się rakiem, czyli ustami emerytowanej Europeischen Keiserin Angeli Merkel. W wywiadzie dla mendiów węgierskich powiedziała ona, że Polska i państwa bałtyckie są współwinne napaści Rosji na Ukrainę.
Współwina ma polega na tym, zdaniem grabarki Unii Europejskiej, że w 2021 roku, kiedy Putin wysunął swoje "propozycje" odnośnie Sudetów... "nowej architektury bezpieczeństwa", ona chciała z nim dialogować, a Polska, Litwa, Łotwa i Estonia zablokowały tę koncepcję. Zdaniem Keiserin w odpowiedzi Rosja napadła na Ukrainę.
Ten wywód to logika na poziomie, że
gdyby dała dobrowolnie, to nikt by jej nie zgwałcił.
Przepraszam za koszarowe porównanie, ale samo się tu ciśnie.
Angela Merkel, która zignorowała napaść Rosji na Gruzję w 2008 roku (o Gruzji zaraz też będzie), której nie ruszyło nawet cyniczne zamordowanie w czasie tej inwazji pary niemieckich emerytów ostrzelanych przez rosyjski samolot, która miała w głębokiej niemieckiej rzyci rosyjską napaść na wschodnią Ukrainę i aneksję Krymu w 2014 roku, która doprowadziła Europę do destabilizacji swoim "Einwanderer herzlich wilkommen", która doprowadziła do faktycznej likwidacji niemieckiej armii, która finansowała Moskwę, budowała z nią Nord Stream i za której rządów Rheinmetall budował rosyjski poligon w Molkino, a niemieccy instruktorzy szkolili ruSSkich bojców (na szczęście nieskutecznie), ta Angela Merkel jest ostatnią osobą mogącą oskarżać kogokolwiek o winę za rosyjską napaść na Ukrainę. Chyba tylko jej poprzednik Gerhard Schroeder ma jeszcze mniejsze moralne prawo zabierać głos, ale on otwarcie był agentem Gazpromu... Znaczy Moskwy.
Telewizja Niemiecka 24 próbuje ściemniać, że nie o to chodziło i nawet in extenso podaje cytat:
- Niektórzy nie poparli tego pomysłu. Były przeciwko temu przede wszystkim państwa bałtyckie, a także Polska, ponieważ obawiały się one, że nie będziemy mieli wspólnej polityki wobec Rosji. Moim zdaniem powinniśmy właśnie nad taką wspólną polityką pracować. W każdym razie nie doszło do tego. Potem odeszłam ze stanowiska, a następnie rozpoczęła się agresja Putina
- opowiada w rozmowie z węgierskim dziennikarzem Keiserin wyjaśniając, że chodziło o jej i prezidą Makarą koncepcję rozmów z Moskwą w formacie UE-Rosja, gdyż w czerwcu 2021 roku odniosła ona wrażenie, że Putin "nie traktuje już porozumień mińskich poważnie".
Poważnie?
Orientujesz się, kobieto, że gość, który dopiero co dokonał napaści na dwa kraje, od siedmiu lat prowadzi wojnę peryferyjną z Ukrainą, którego ludzie zestrzeliwują w Donbasie cywilny samolot pasażerski i dokonują zbrodni w Syrii, ten gość "nie traktuje poważnie" porozumień gwarantujących bezpieczeństwo już zaatakowanemu przezeń krajowi (szybko się połapałaś, po całych siedmiu latach!) i zamiast natychmiast ogłosić alarm i ostrzec Kijów, ty kombinujesz jakieś rozmowy UE-Rosja?
Ty jesteś poważna?
Ta kobieta kształtowała unijną politykę przez SZESNAŚCIE LAT! I teraz sama przyznaje się, że jest kompletnym nieogarem!
A pamiętacie, jakie wycie i prucie się było, kiedy czternaście lat temu w książce "Polska naszych marzeń" Jarosław Kaczyński napisał:
- Merkel reprezentuje to pokolenie polityków niemieckich, które chce odbudować mocarstwowość Niemiec. Elementem tego jest strategiczna oś z Moskwą, a w tym może przeszkadzać Polska, czyli nasz kraj musi być w jakiś sposób podporządkowany. Oczywiście ta polityka jest realizowana innymi metodami, ale nadal jest w tym dość bezczelne nieliczenie się z nami
- a dalej zasugerował, że wybór byłej działaczki wschodnioniemieckiej odnogi Komsomołu nie był przypadkiem?
No, jak widać, nie był.
Wracając do dziś.
Wywód Makreli jest w istocie lustrzanym odbiciem wypowiedzi jednego z Putinów odnośnie II wojny światowej. Oznacza to:
- Let's talk!
Co rzecznik Kremla Pieskow skomentował z radością.
– Bruksela jest zakładnikiem agresywnej polityki, jaką państwa bałtyckie i Polska prowadzą wobec Rosji w wielu kwestiach dotyczących polityki zagranicznej. Widać to gołym okiem. Dlatego można uwierzyć, że pani Merkel ma w tej kwestii rację (…) Gdyby wtedy zwyciężył zdrowy rozsądek, być może udałoby się uniknąć eskalacji, ale zachodni przywódcy ulegli emocjom i presji ze strony kilku krajów. Widać wyraźnie, że niektóre stolice Europy Wschodniej narzucają całą agendę wobec Moskwy i blokują konstruktywny dialog. To polityka konfrontacji, a nie współpracy.
Uh, zapachniało paktem Ribbentrop-Mołotow! Szczególnie ten kawałek o współpracy.
To teraz rozumiecie, czemu Niemcy pierwotnie nie chcieli Ukrainie pomagać i byli przekonani, że Kijów w ciągu kilku tygodni padnie?
Dla porządku trzeba zauważyć, że wypowiedź byłej kanclerz w Niemczech wywołała wściekłość i protesty, więc raczej nie jest to oficjalna misja rządu RFN, a tylko pewnego (pod względem wpływów znaczącego) skrzydła niemieckich służb i środowisk politycznych. Co nie zmienia faktu, że całość układanki nie rysuje się w jasnych barwach. Emerytowana Keiserin albo przedwcześnie się wygadała, albo trzeba było zachować pozory.
Szczególnie, że prowadzony przez niemiecką firmę Ringer Axel Springer Polska (odnoga Ringer Axel Springer Media) portal Der Onet ujawnił, że były szef Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych Michał Kuczmierowski piastując swój urząd uczestniczył w przerzucie broni na Ukrainę organizowanej przez brytyjski wywiad. I Brytyjczycy mieli mu pomóc w ucieczce z Polski do Wielkiej Brytanii.
Z jednej strony może to być mylenie tropów poprzez wskazanie człowieka, który jest pod opieką brytyjskich służb, więc raczej jest bezpieczny. Z drugiej jednak w artykule są wskazane spółki, których pracownicy i właściciele nie mają żadnej ochrony, więc jest to wystawienie ich na strzał służbom rosyjskim.
W dodatku taka narracja w bardzo złym świetle stawia obecny rząd w Polsce, który przecież byłego ministra Kuczmierowskiego chce postawić przed sądem. Wychodzi pośrednio na to, że pan Kuczmierowski jest ścigany przez obecną władzę za pomaganie Ukrainie, czyli działanie przeciw Rosji.
Z punktu widzenia interesów rosyjskich to wręcz podanie piłki. Z jednej strony poparcie narracji o "polskiej winie" za wojnę. Z drugiej zamieszanie w polskim kotle przez podważenie antyrosyjskiego kursu obecnego rządu. Tu ścigany minister, który pomógł Ukrainie, tam zatrzymany rzekomy ukraiński komandos. Do tego rozbicie rządowej narracji, że poprzednio rządzące ugrupowania są prorosyjskie (narracji tak idiotycznej, że banalnie łatwej do zdekonstruowania).
Premier Tusk będzie zmuszony do silnie antyrosyjskich gestów, co zrobi z niego "rusofoba" na tle bardziej "umiarkowanych" Orbana, Babisia (nowy premier Czech), czy Fico. I znowu będzie, że wszystko przez Polskę.
Zobaczymy, jak ten kontredans się rozwinie, a rozwija się ciekawie w kontekście propozycji spotkania jednego z Putinów z prezydentem Trumpem w Budapeszcie. Pytanie, czy polski rząd zezwoli na przelot samolotu zbrodniarza nad polskim terytorium (Komisja Europejska już dała Kremlowi gwarancje bezpieczeństwa). Jeśli tak, po raz kolejny kompromituje się antyrosyjski kurs obecnej władzy. Jeśli nie, Polska staje się hamulcowym procesu pokojowego.
Tak źle i tak niedobrze.
Ale wracając do Niemiec.
Jak pisałem już, Niemcy są głodne i chętnie wezmą odwet za porażki minionych czterystu lat. Są w Klubie Sytych, bo muszą, ale w istocie są najchętniej zmieniłyby stronę. Nie załapały się na kolonialny podział świata (coś tam miały, ale ochłapy w porównaniu z tym, co wykroiły wtedy Francja i Wielka Brytania), za wszelkie próby zrekompensowania tych strat natomiast dostały po łapach, tracąc kolejne terytoria. Tylko we współpracy z Moskwą mogą odzyskać choć trochę tego, co straciły, do czego przygotowania widać w Polsce.
Dokładnie tak, jak czternaście lat temu pisał Jarosław Kaczyński.
I nie, nie ma znaczenia, kto będzie rządził w Berlinie. Tam zawsze będzie kompulsywna potrzeba "odzyskania" terenów, które zostały Niemcom odebrane. Według niemieckiego prawa Rzesza w granicach z roku 1936 nadal formalnie istnieje!
Dlatego Niemcy nie chcą USA w Europie!
Bez wojsk amerykańskich pozycja Berlina gwałtownie rośnie, co daje możliwość sięgnięcia po pozycję, do której nad Szprewą aspirują.
Inna rzecz, że polityka niemiecka jest od wieków tak głupia, że wywracają się o własne sznurówki na pół kroku przed osiągnięciem swojego celu. I kończy się to zawsze masakrą, po której Niemcy staczają się coraz niżej. I coraz mniej potomków Niemców chce być kojarzonych z krajem swoich przodków (ja do nich należę).
Jakby na potwierdzenie w połowie września odbył się w Petersburgu cykliczny zlot wszystkich nacjonalistycznych kretynów, widzących w Rosji ostoję konserwatyzmu, a w Putinie kutachona, powstrzymującego świat przed zagładą. I nie, banderowców, ani azowców nie zaproszono, bo jak wiadomo, są nacjonaliści "dobrzy", widzący w Jebanarium ostoję i fundament, a w jednym z Putinów kutachona oraz nacjonaliści źli, widzący w Rosji i jej kutachonie to, czym są, czyli bandę powalonych imperialistów.
Zatem ci prorosyjscy nacjonaliści spotkali się w Petersburgu, gdzie przybyli na zaproszenie Konstantyna Małofiejewa - rosyjskiego oligarchy i właściciela telewizji "Spas", czyli (a jakże) "Zbawiciel". Ten rosyjski mesjanizm jest przekomiczny w swym kabaretowym zadęciu. I piszę to jako chrześcijanin, który doświadczył i napełnienia Duchem Świętym i wielu cudów. Może dlatego mnie to tak śmieszy, że wiem, jak ta sfera życia wygląda na poważnie.
Oczywiście, skoro telewizja "Spas", a wszystko okraszone religijnym sosem, to przecież nie mogło zabraknąć putinarchy Cyryla i jego przekleństwa... znaczy błogosławieństwa.
![]() |
Ciekawe, że Hiszpanom z "Falangi" nie przeszkadza to, że Rosja sponsorowała próbę oderwania Katalonii od Hiszpanii |
I tu pojawia się niuansik.
Na tym spędzie kretynów obecny był...
![]() |
Robert Risch - wysoko postawiony działacz Alternatywy dla Niemiec |
Gwoli ścisłości, nawet w AfD nie wiedzieli, że pojechał do Rosji, a on sam prosił organizatorów, żeby nie robili mu zdjęć, ale nie pykło.
Altenative fuer Deutschland już go wywaliła ze swojego składu, niemniej smród pozostał. Będzie im teraz bardzo trudno pozbyć się łatki ugrupowania prorosyjskiego, ale skoro nasi reseciarze potrafili wmówić światu, że są antyrosyjscy, to pewnie i AfD da radę się z tego wykręcić.
Swoją drogą, zdjęcia wyglądają, jak wykonane celowo i choć na lewej górnej fotce twarz jest rozmazana, to na pozostałych dwóch widać i ją, i tabliczkę "Germany".
Czyli co? Moskale celowo "spalili" swojego człowieka?
Czyli co? Moskale celowo "spalili" swojego człowieka?
Przypuszczam, że już był "spalony", że chcąca wejść do mainstreamu AfD i tak by się go pozbyła, bo stanowiłby dla niej obciążenie. Ujawnienie wprost jego powiązań z Moskwą w czasie, kiedy Risch jeszcze formalnie był jej członkiem, dało właśnie obryzganie tej partii smrodem putinizmu.
Czemu jednak Moskwa miała by to robić, skoro AfD i tak była "umiarkowanie" antyrosyjska, a w niektórych przypadkach otwarcie proputinowska i skutecznie podbijała te wątki, które również eksploatuje moskiewska propaganda?
No właśnie dlatego!
Jak napisałem wyżej, AfD stara się pozbyć neonazistowskiej i proputinowskiej łatki (stąd na przykład berliński wykład profesora Andrzeja Nowaka, na którym padły słowa o niemieckiej winie względem Polski, o reparacjach i o tym, że Rosja jest wrogiem i Polski, i Niemiec - dla obu stron to układ win-win, bo nasze racje zostały wyartykułowane w Bundestagu, a AfD ma teraz listek figowy).
Jak napisałem wyżej, AfD stara się pozbyć neonazistowskiej i proputinowskiej łatki (stąd na przykład berliński wykład profesora Andrzeja Nowaka, na którym padły słowa o niemieckiej winie względem Polski, o reparacjach i o tym, że Rosja jest wrogiem i Polski, i Niemiec - dla obu stron to układ win-win, bo nasze racje zostały wyartykułowane w Bundestagu, a AfD ma teraz listek figowy).
Z perspektywy Moskwy ta wolta niemieckich nacjonalistów (oburzającym się przypomnę, że do 1871 roku to właśnie niemieccy nacjonaliści byli głównymi obok Francji sojusznikami polskiej sprawy narodowej i dopiero w połowie XIX wieku zaczął ten temat przejmować ruch socjalistyczny - oczywiście nie z dobrego serca, tylko jako metodę rozbicia stetryczałych reżimów europejskich) stanowi nie tylko zagrożenie, ale wręcz zdradę. A zdrady nie zostawia się bez kary.
Zagranie Moskwy to akcja w stylu zemsty porzuconej kochanki, dzwoniącej do żony wiarołomnego gacha z informacją o jego zdradzie. U Moskali to częsty sposób mszczenia się na tych, którzy się od nich odwrócili. Najgłośniejszy przypadek to afera McCarthy'ego w latach pięćdziesiątych w USA, kiedy posługując się przygłupim senatorem posłali do amerykańskich więzień i celi śmierci tych członków swojej agentury, którzy po II wojnie światowej zerwali współpracę lub przestali być potrzebni. Rękami amerykańskiego systemu sprawiedliwości zrobili sobie czystkę i zlikwidowali nielojalnych.
AfD jest dla Moskwy o tyle zagrożeniem, że w interesie Kremla jest kultywowanie w Europie liberalnego kursu.
Raz, że pozwala to pokazywać innym krajom Europę jako gnijący, zdegenerowany kontynent, szarpany konfliktami społecznymi i politycznymi oraz skandalami korupcyjnymi.
Dwa, że w efekcie liberalnych polityk kraje europejskie zostały rozbrojone, a ich gospodarki zniszczone.
Trzy, kultywowanie ulubionej przez liberałów religii klimatyzmu paraliżuje europejskie wysiłki obronne.
Cztery, wywołany przez liberalne rządy kryzys imigracyjny prowadzi nie tylko do destabilizacji poszczególnych krajów, ale i do konfliktów międzypaństwowych w ramach UE.
W efekcie ani europejski styl życia, ani sama koncepcja Unii Europejskiej nie są atrakcyjne dla narodów spoza dwudziestki piątki (a w jej ramach pogłębia się zniechęcenie do tego projektu). To daje znakomity lewar choćby na Gruzję, gdzie poparcie dla wstąpienia do UE maleje. Zresztą, na Ukrainie, jak pisałem, też nie jest to już powszechnie popierany kierunek.
I ogromną rolę odgrywa tu parodia ideałów europejskich, jaką zafundowały nam partie liberalne i lewicowe w UE.
W tych realiach partie promoskiewskie, proponujące zrobienie porządku z tym bałaganem, stają się dla wyborców ciekawą ofertą nie tylko poza UE, ale i w samej Unii, jak to się stało na Słowacji, Podobnie jest w Mołdawii, gdzie rządząca opcja proeuropejska wygrała głosami emigracji.
Zatem prawdziwym zagrożeniem dla Moskwy stają się ugrupowania od niej niezależne, czy wręcz wrogie, które jednak dostrzegają problemy, jakie przyniosły rządu liberałów i chcą im zaradzić.
I takie ugrupowania Moskwa wszelkimi sposobami będzie tępić. W interesie Moskwy na obecnym etapie nie jest to, żeby władzę w krajach europejskich objęły ugrupowania promoskiewskie. W jej interesie jest dalsze gnicie Europy, a to zapewniają ludzie niezdolni oderwać się od lewicowo-liberalnych paradygmatów.
I dlatego AfD, która zrywa z Moskwą jest dla Kremla większym wrogiem, niż tradycyjne partie niemieckie.
No to trochę o Jebanarium, ale do Europy i Niemiec wrócimy.
Rosyjska gospodarka leży i kwiczy.
Po ożywieniu gospodarczym nie ma śladu, inflacja rośnie, produkcja spada, a rubel...
Rubel się umacnia, co pogarsza sytuację, bo to znaczy, że do Rosji trafi mniej pieniędzy.
Wpływy z eksportu lecą na pysk nie tylko z powodu sankcji i zwiększenia wydobycia paliw przez USA i państwa arabskie, ale także dziwnego zachowania się rubla.
Do tego trwająca już drugi miesiąc ukraińska ofensywa powietrzna przeciw rosyjskiej infrastrukturze paliwowej (jak się okazało, od sierpnia koordynowana przez amerykański wywiad). Skutkiem są nie tylko braki w zaopatrzeniu, ale też paraliż na rynku paliwowym.
![]() |
Braki w zaopatrzeniu w paliwo w Rosji tygodniami. Widać, że problem się rozszerza |
Na Krymie rosyjski gubernator Aksjonow ogłosił, że na tej prawie wyspie na jednego obywatela przypada jednorazowo dwadzieścia litrów paliwa.
Do tego po wizycie premiera Indii Narendry Modiego prezydent Trump ogłosił, że Indie przestaną kupować paliwa od Rosji.
Co prawda same Indie niemal od razu zaprzeczyły tej informacji, ale mogło to być spowodowane faktem, że po oświadczeniu prezydenta Trumpa ceny na giełdach poszły w górę, a tego ani w Waszyngtonie, ani w Delhi nie chcą. Z zupełnie różnych powodów.
Gospodarka Indii opiera się bowiem na sprowadzaniu ropy i gazu z zagranicy. Swojej nie mają.
Jednym Rosja ma paliwowy krach!
Ale są niuanse.
Zacznijmy od sytuacji na froncie.
Tam też braki paliwa zaczynają być odczuwalne do tego stopnia, że poszczególne oddziały zaczęły wykorzystywać do przemieszczania się...
Konie!
Zanim zaczniecie się śmiać, zauważę, że powrót kawalerii na pola walki przewidywałem już będąc na studiach na podstawie informacji z Afanistanu (końcówka lat osiemdziesiątych). Po prostu w warunkach niedoborów w zaopatrzeniu koń, choć pierońsko drogi w utrzymaniu w warunkach pokoju, jest znacznie lepszym rozwiązaniem, niż pojazdy. Poza tym, są rejony, których żaden pojazd nie pokona, a koń owszem. Dlatego dobrze, że u nas w WOT reaktywowano pododdziały konne
Wracając do Jebanarium...
No właśnie. Co prawda Moskale rzucili ostatnio do szturmów czołgi i pojazdy opancerzone na niektórych odcinkach, ale generalnie od dawna ograniczają się albo do motocykli i małych samochodów, albo do koni i osłów.
Ale co innego jest ciekawe.
Podawałem kilka razy pozyskiwane z satelitów stany rosyjskich magazynów czołgów, znajdujących się "pod chmurką".
No właśnie. Nie na front!
Zatem, gdzie?
Ciekawych informacji dostarczają plany zakupowe rosyjskiej armii.
Według Frontline Intelligence (czyli wspominany już przeze mnie Tatarigami) w ciągu najbliższych pięciu lat Rosja planuje wyprodukować, wyremontować i zmodernizować ponad tysiąc (TYSIĄC!) czołgów T-90 różnych typów.
Przy czym samej tylko czystej produkcji w latach 2027-29 ma być ponad siedemset pięćdziesiąt sztuk!
Cały raport możecie przeczytać tutaj (jest opcja free).
To w istocie oznacza tylko jedno:
Moskwa przewiduje, że w latach 2026-29 konieczne będzie znaczące uzupełnienie strat nieodwracalnych i zwiększenie wolumenu remontów uszkodzonych pojazdów.
Znamienne, że w roku 2026 przewidziane jest jedynie wyprodukowanie tylko dziesięciu czołgów T-90 (w 2024 roku wyprodukowano ich dwieście pięćdziesiąt i mniej więcej tyle samo będzie w roku bieżącym). Dopiero od następnego roku liczby gwałtownie rosną.
Rok 2026 to zatem czas naprawiania tego, co zostało uszkodzone na Ukrainie.
To teraz doklejamy to do informacji o brakach w zaopatrzeniu w paliwo. Dodajemy zapowiedziany przez jednego z Putinów na nadchodzący rok rekordowy pobór do wojska ponad stu trzydziestu ludzi (poborowi nie jadą na Ukrainę).
I chyba ciarki już latają po plecach...
Rok 2026 może być w rosyjsko-chińskich planach początkiem grubszej awantury. Paliwa brakuje nie tylko z powodu ukraińskich ataków, ale także dlatego, że jest magazynowane (przypominam o tym, że Chiny też kupują na pniu każde paliwo, jakie się napatoczy).
Europa bowiem w stosunku do Ukrainy jest w tej fatalnej sytuacji, że ma dobre drogi i nie ma rozbudowanej floty dronowej.
Kreml nie ukrywa, że nie tylko uważa państwa NATO za wroga, ale ustami jednego z Putinów wprost mówi, że
- Rosja walczy z całym NATO!
Wywód, jaki dał w czasie wystąpienia na spotkaniu Klubu Wałdajskiego jest pokrętny, ale wynika z niego, że Moskwa czeka na pretekst, żeby móc zaatakować bezpośrednio któreś z państw NATO. Temu właśnie służą nasilające się prowokacje - uzyskaniu casus belli.
Bo Rosja nie atakuje, tylko się broni. Muszą więc mieć sytuację, w której "zostali zaatakowani" i "musieli" odpowiedzieć.
I w tym kontekście zrozumiałe zaczynają być rosyjskie prowokacje z wykorzystaniem dronów...
To są tylko incydenty dronowe w Niemczech i Danii w ciągu niecałego miesiąca |
Niezidentyfikowane drony pojawiły się też nad belgijską bazą wojskową w Elseborn
A ostatnio też nad terenem ćwiczeń wojskowych w Polsce.
W charakterze platform startowych Rosjanie wykorzystywać mają swoje tankowce z "Floty cieni", które udając statki innych bander łamią sankcje nałożone na Rosję - głównie dotyczące rosyjskich paliw.
Fakt, że do takich zadań wykorzystywany jest tankowiec, daje załodze swoistą polisę ubezpieczeniową. Nikt nie weźmie na siebie odpowiedzialności za katastrofę ekologiczną, spowodowaną wyciekiem pochodnych ropy naftowej.
Inny kierunek ataków hybrydowych to gps jamming, czyli zakłócanie sygnału lokalizacyjnego. I nie chodzi tylko o samoloty, które mimo wszystko na przyrządach mechanicznych dadzą radę wylądować. Znacznie większym zagrożeniem, także ekologicznym, są zakłócenia sygnału GPS na morzu.
I do tego dochodzi wojna w kosmosie. Na razie zimna.
Rosyjskie satelity śledzą swoje brytyjskie i niemieckie odpowiedniki. Pojawiają się tez informacje, że pojazdy (?), czy też statki kosmiczne (?) Rosji wyposażane są w rakiety z głowicami jądrowymi.
Do tego zaczęły się już otwarte prowokacje na granicy państw bałtyckich. Wlatujące w przestrzeń powietrzną samoloty i śmigłowce, a ostatnio nawet "zielone ludziki".
Tej oddział pojawił się przy tak zwanym "bucie Saatse"
Czyli na dość dziwnym odcinku granicy, gdzie terytorium Rosji wcina się w obszar Estonii |
Problem w tym, że jedyna droga łącząca dwie estońskie wsie przecina w efekcie teren Jebabarium |
Kiedy zamaskowani bojcy z bronią zaczęli kręcić się po tejże drodze, władze Estonii zażądały wyjaśnień, a kiedy Moskwa odpowiedziała, że "to normalne działania", Tallin zamknął drogę, tłumacząc, że:
- Nie możemy dopuścić do sytuacji, kiedy ktoś wjedzie na tę drogę i wyląduje w więzieniu w Pskowie.
Robi się zatem gęsto.
![]() |
A na pomniku bohaterów w Birsku wciąż wiele pustych miejsc, choć już teraz Ukraina zajmuje najwięcej miejsca... |
W tym kontekście pojawia się rozmowa prezydenta Zełeńskiego z prezydentem Trumpem odnośnie rakiet Tomahawk.
I na początek pewne wyjaśnienie, którego nie dałem poprzednio, ale wynika ono z załączonego w tamtym wpisie filmu.
Pociski Tomahawk są rakietami przeznaczonymi do wystrzeliwania z okrętów podwodnych i nawodnych. Ukraina do tego nie ma okrętów, na których mogłaby zainstalować wyrzutnie Tomahawków.
Owszem, istnieje system Typhon, służący do odpalania ich z lądu, ale nie wiadomo, ile realnie takich wyrzutni istnieje. Pierwsze testowe odpalenie rakiety Tomahawk z systemu Typhon miało miejsce nieco ponad dwa lata temu, więc wyrzutni takich wyprodukowano na razie niewiele.
I mocno wątpię, czy na Ukrainie o tym nie wiedzą.
Kijów i Waszyngton zagrali zatem z Moskwą w głupiego Jasia, dokładnie tak samo, jak to zrobiła Abwehra przed atakiem na ZSRR w 1941 roku.
Wtedy Niemcy przekazywali sowietom wszystkie informacje o najnowszych wynalazkach technicznych i pomysłach konstrukcyjnych, doprowadzając do przekonania kierownictwo ZSRS, że Berlin dysponuje wielokrotnie większą flotą powietrzną, niż w rzeczywistości i że ma na stanie odrzutowce. Kiedy zaczęła się koncentracja przed rozpoczęciem Fall "Barbarossa", sowieci byli przekonani, że to działania pozorowane, bo samolotów było według nich za mało i nie rozmieszczono jeszcze odrzutowców (pisał o tym Mark Sołonin w "Na uśpionych lotniskach"). Efektem było całkowite zaskoczenie sowietów 22 czerwca 1941 roku.
Teraz zagrano podobnie. Ukraina i Stany na szczeblu najwyższym zaczęły rozmowy na temat dla specjalistów oczywisty, że jest lipą. Ukraina nie ma możliwości technicznych wykorzystania rakiet Tomahawk.
![]() |
W dodatku Kijów samodzielnie wypracował cały arsenał środków napadu powietrznego (przy wsparciu USA) i nie potrzebuje amerykańskich rakiet |
![]() |
I do tego doszły rakiety brytyjskie |
Czemu zatem Tomahawki wywołały taką panikę w Moskwie, że aż zaczęto grozić zerwaniem stosunków dyplomatycznych z USA?
Bo rakiety te są przystosowane do zainstalowania głowic jądrowych. Rosja strasząca wszystkich bronią atomową panicznie boi się, że ktoś faktycznie może jej użyć. I że to nie będą Rosjanie.
A że w czerwcu 2023 oficjalnie zajawiono o udanej próbie odpalenia rakiety z wyrzutni lądowej, to w rosyjskim Sztabie Generalnym ujrzeli od razu gotowe dywizjony rakietowe mogące operować z lądu.
Bo faktycznie w Rosji o takiej próbie poinformowaliby mając już przygotowaną odpowiednią jednostkę lub kilka.
Do tego sekretarz wojny USA Pete Hegseth powiedział
Rosja poniesie koszty odmowy rozmów pokojowych
Bluff udał się całkowicie.
W czwartek prezydent Trump zadzwonił znowu do jednego z Putinów, a na Kremlu od razu zaproponowano kolejne spotkanie na szczycie. Ma do niego dość w Budapeszcie, ale jeszcze nie wiadomo, kiedy.
- Zapytałem Putina, co on na to, że przekażę Ukrainie kilka tysięcy rakiet Tomahawk i nie był zachwycony
- zażartował do dziennikarzy po zakończeniu rozmowy prezydent Trump, co demokratyczni debile odebrali jako zapytanie Putina o zgodę, a nie formę retorycznej presji, jaką w istocie było.
Z tych "kilku tysięcy" realnie istnieją cztery z kawałkiem, a w przyszłym roku wyprodukowanych zostanie kolejnych niecałe sześćdziesiąt sztuk. Baterii wyrzutni lądowych systemu Typhon przez dwa i pół roku mogło powstać dwadzieścia? Trzydzieści? Nie więcej. Ukraina z tego może otrzymać pięć? I to będzie dużo. Ile do tego realnie rakiet? Pięćdziesiąt? Sto? Nie więcej.
Czy to przeważy wynik wojny?
Czy to przeważy wynik wojny?
Wątpliwe.
Ale Moskale podchodzą do tego, jak Stalin. Skoro oni wszystkich okłamują co do swojego potencjału, to inni też to robią. Jeśli Amerykanie mówią, że mają fizycznie cztery tysiące Tomahawków, to na pewno ukrywają sto razy więcej.
![]() |
Szczególnie, gdy widzą takie mapki i uświadamiają sobie, że ich apartamenty i dacze są w zasięgu pocisków. Wtedy nawet jeden wywołuje paniczny strach |
Oczywiście, już jest sporo komentujących, którzy piszą
- Jak on mug!
Cwaniaki, powiedzcie rodzinom w ostrzeliwanych ukraińskich miastach, że mają wytrzymać jeszcze ileś lat, bo wy nie chcecie podjąć rozmów.
To Ukraina potrzebuje oddechu, bo już ledwo ciągnie. Choćby miesiąca bez bombardowań.
![]() |
To jest bilans działań rosyjskich z tylko jednego tygodnia. Przemnóżcie przez cztery i macie skalę miesięczną |
![]() |
Tak wygląda prawie każda doba |
Istotne jest, że Stefek Witkow został odsunięty od przygotowań do szczytu i zajmuje się tym Marc Rubio, znany z dość pozytywnego podejścia do Ukrainy i niechętnego do Rosji.
Prezydent Trump prawdopodobnie będzie cisnął na zatrzymanie walk na obecnej linii frontu.
Z czym może być problem, ale o tym dalej.
Z czym może być problem, ale o tym dalej.
Jaka jest rzeczywista polityka Zachodu, określił szef NATO Mark Rutte, który w obecności sekretarza wojny USA Pete Hegsetha powiedział:
- Jeśli Chiny zdecydują się zaatakować Tajwan, bardzo prawdopodobne jest, że zmuszą swojego młodszego partnera w tym układzie, czyli Rosję pod przywództwem Władimira Putina, do podjęcia działań przeciwko NATO, by nas zaatakować
Wtórował mu w tym Pete Hegseth mówiąc, że
- Osiągniemy pokój, gdy będziemy silni
Wizyta wiceprezydenta JD Vance'a w Kijowie w tym samym czasie i wspólne zdjęcie z najbliższymi współpracownikami prezydenta Zełeńskiego to wisienka na tym torcie.
Czy spotkanie w Budapeszcie coś da?
Szczerze wątpię. Moskwa gra na czas, choć faktycznie ma go coraz mniej.
Do tego wszystkiego układ sojuszy sypie się coraz bardziej.
Chiny - niby są sojusznikiem i wspierają, ale to jest relacja pana i sługi. Moskwa ma wykonywać, co Pekin każe, ale Pekin niekoniecznie spełni oczekiwania Moskwy.
Indie - niepewne, boją się amerykańskich sankcji. Pójdą na starcie z Zachodem tylko razem z Chinami. Chyba, że Zachód obieca im nabytki terytorialne kosztem Chin...
Iran - ma własne problemy.
Hamas - zbiera się po laniu, jakie dostał od Izraela.
Hezbollah - nie istnieje.
Houti - właśnie stracili kolejnego lidera.
Wenezuela - szykuje się na amerykańską inwazję.
Z byłych republik sowieckich została tylko Białoruś. Reszta czeka na agonię trupa. A Bulbenfuehrer też zrobi woltę, kiedy będzie to mu się opłacało.
Gruzja...
No właśnie. Gruzja.
Zeszłoroczne protesty z czasem wygasły. Jak pisałem, na masowe wystąpienia są potrzebne pieniądze i zaplecze organizacyjne.
Ale ponad połowa gruzińskiego społeczeństwa nadal stawia opór.
Na początku października w Gruzji odbyły się wybory do władz lokalnych, a ponieważ zostały przeprowadzone w stylu rosyjskim, żeby zagwarantować sukces prorosyjskiego "Gruzińskiego Mazania" Bździny Iwanaświni, opozycja wezwała do zbojkotowania ich.
Faktycznie wzięło udział dwie piąte uprawnionych, co dało rządzącej partii od siedemdziesięciu do... stu procent głosów (w Poti).
Wybory spowodowały ponownie masowe wystąpienia opozycji, która ogłosiła rozpoczęcie pokojowej rewolucji.
Na to hasło prowokatorzy w tłumie zainicjowali szturm na siedzibę premiera i pokojowa rewolucja zamieniła się w zamieszki
Przy okazji spalono flagę Rosji, co zawsze cieszy
Oficjalne władze Gruzji chętnie by weszły w bliższą współpracę z Moskwą, ale przy sprzeciwie ponad połowy społeczeństwa, ten kraj jest mniej pewny, niż Czeczenia.
Co zostaje? Korea Północna. Kuba, z której już walczy na Ukrainie pięć tysięcy bojców, a za chwilę ma być dwa razy więcej, co uczyni tę nację największym kontyngentem zagranicznym na tej wojnie (przypomnę, że w Rosji najemnictwo i werbowanie najemników są karane więzieniem).
Talibowie?
Stany chcą odzyskać dostęp do lotniska w Bagram, co pozwoli im odzyskać dominację w Azji Środkowej. Talibowie nie są jednak chętni i wolą się dogadywać z Moskwą. W tej sytuacji Pakistan, który ostatnio zrobił zwrot prozachodni, a z Indiami, Chinami i Talibami jest w sporze, podkręcił tlący się od lat konflikt.
Za chwilę włączy się prezydent Trump, który doprowadzi do uspokojenia sytuacji, a ceną będzie Bagram.
Nie założę się, ale wcale się nie zdziwię, jak tak to pójdzie.
W tej sytuacji Moskwa poszła do Canossy.
To znaczy jeden z Putinów spotkał się z prezydentem Azerbejdżanu Alijewem i na kolanach przepraszał go za zestrzelenie samolotu koło Groznego.
![]() |
Mówicie, że nie na kolanach? No popatrzcie na pozy obu panów. Jakby jeden z Putinów mógł, to by na kolana padł |
Oczywiście przeprosiny są w stylu:
- Ja cię przepraszam, ale to przez ukraińskie drony, bo jakby ich nie było...
Według nieoficjalnych przecieków, czyli informacji puszczanych do publiki, prezydent Trump zaproponował (po raz kolejny) zamrożenie linii frontu, na co Moskwa odpowiedzieć miała ofertą oddania Obwodu Chersońskiego w zamian za wycofanie się Ukraińców z reszty Obwodu Donieckiego.
Rzecz w tym, że taka propozycja to pic na wodę fotomontaż. Obwód Chersoński zabezpiecza bowiem Rosji lądowy dostęp do Krymu. Oddając ten teren Moskwa może od razu oddać Krym.
Co więcej, sytuacja Moskali w tym regionie jest chyba najtrudniejsza ze wszystkich. Większość sił rosyjskich skierowana została na inne, bardziej obiecujące kierunki. Tu w istocie działają tylko oddziały rozpoznawczo-dywersyjne.
Co więcej, sytuacja Moskali w tym regionie jest chyba najtrudniejsza ze wszystkich. Większość sił rosyjskich skierowana została na inne, bardziej obiecujące kierunki. Tu w istocie działają tylko oddziały rozpoznawczo-dywersyjne.
Likwidacja kolejnego rajdu Moskali na prawy brzeg Dniepru. Ponieważ pierwszy atak drona nie powiódł się, Moskale w swoich mediach puścili ten fragment, chwaląc się "sukcesem". Film ma jednak ciąg dalszy...
Reszta, w większości skupiona na małym obszarze nad Dnieprem na przeciwko Chersonia poddawana jest stałemu ostrzałowi artylerii i przede wszystkim dronów.
Do tego swobodnie hasają sobie po całym terenie ukraińscy partyzanci i specjalsi, którzy bezkarnie likwidują co bardziej ambitnych rosyjskich dowódców oraz zdrajców Ukrainy.
Według Władymira Saldo (tak, jednak przeżył, facet ma chyba dziewięć żyć, jak kot) Leontiewa sprzątnięto "w ataku dronowym"). Jednak na filmie nie widać spadającego drona...
Epicentrum wybuchu zaś znajduje się w daszku nad wejściem. Dlatego został całkowicie rozerwany, a jego fragmenty rzuciło aż pod kamerę |
Czemu Saldo kłamie?
Bo władze musiałyby zrobić pokazowe poszukiwania sprawców, co skończyłoby się kolejną egzekucją. A to przecież nie pierwsze i nie ostatnie uderzenie. Praktycznie codziennie coś się dzieje.
Na odcinku zaporoskim też nie jest bezpiecznie. Partyzanci namierzyli odprawę kadry oficerskiej jednego z rosyjskich oddziałów i...
Podpalili step. Dwudziestu ośmiu oficerów, w tym wyżsi, zginęło.
W tych warunkach morale leci na pysk.
O ile daje się je jeszcze jakoś utrzymywać w strefie frontowej, bo przecież dyscyplina jest warunkiem przeżycia, to na odcinku chersońskim sytuacja jest tragiczna do tego stopnia, że zarówno władze okupacyjne, jak ukraińska konspiracja ostrzegają ludzi przed zbliżaniem się do pustostanów, które mogą zajmować dezerterzy. Obawiając się aresztowania uciekinierzy z armii moskiewskiej strzelają bowiem do każdego, kto może im się wydać podejrzany. Czyli do każdego.
Na lewym brzegu Dniepru powoli wytwarza się zatem próżnia operacyjna. Sytuacja, w której nie będzie tam żadnej realnej jednostki zdolnej do walki. To może zmusić Moskali do przeniesienia w ten rejon oddziałów z innych odcinków...
Powstaje też dogodna sytuacja do uderzenia ze strony Ukraińców, ale musieliby rozwiązać problem sforsowania Dniepru i utrzymania logistyki. Gdyby się udało, cały front południowy mógłby runąć.
Ale to gdybanie.
W każdym razie, wysunięta przez Moskwę propozycja "oddania" Chersońszczyzny w zamian za Obwód Doniecki może mieć związek z tą sytuacją.
Dla Moskwy czasowe oddanie tego terytorium oznacza pozbycie się problemu dezerterów. Po prostu zostawi się ich na tyłach i pozwoli, żeby zajęli się nimi Ukraińcy. Angażując ich siły i środki i skupiając ich uwagę. Część tych grup to będą jednostki rozpoznawczo-dywersyjne, robiące kipisz na ukraińskich tyłach. Kiedy zostaną zlikwidowane, Kreml powie, że nic nie wie, bo to przecież "dezerterzy".
Takie śmierdzące kukułcze jajo, podrzucone przeciwnikowi.
Takie śmierdzące kukułcze jajo, podrzucone przeciwnikowi.
A kiedy już Ukraina zaangażuje na "odzyskanym" terytorium wystarczająco duże siły, żeby je opanować, armia rosyjska pod byle pretekstem ponownie wkroczy, żeby "wziąć pod ochronę ludność cywilną" i "ukrócić bezprawie".
Będzie to tym łatwiejsze, że granica między Obwodem Chersońskim a Obwodem Zaporoskim nie biegnie po jakichś istotny przeszkodach terenowych i generalnie wygląda, jak wyznaczana podczas gry w domino. Ukraińcy nie mają tu na czym oprzeć obrony (dlatego południe na początku wojny zostało tak szybko zajęte).
Zatem oferta Rosji to po prostu propozycja zamiany siekierki na kijek.
Z frontem w ogóle jest problem, bo coraz bardziej trudno mówić o jakiejś konkretnej linii frontu.
Zamiast konkretnej linii frontu, którą można pokazać na mapie, mamy coraz szerszą strefę szarą, której nikt nie kontroluje, na której krawędziach są liczące nawet do trzydziestu kilometrów strefy śmierci. Wszystko, co pojawi się w strefie śmierci, jest natychmiast likwidowane dronami i czasem artylerią.
Oddziały w strefie śmierci chowają się w schronach i okopach. Bywa tak, że jedna strona chodzi po powierzchni, a druga w tym czasie jest w tym samym miejscu pod powierzchnią.
Oddziały w strefie śmierci chowają się w schronach i okopach. Bywa tak, że jedna strona chodzi po powierzchni, a druga w tym czasie jest w tym samym miejscu pod powierzchnią.
W tych warunkach naprawdę trudno powiedzieć, kto co trzyma i faktycznie, może być tak, że Moskale wywieszą sobie swoją flagę na budynku, który za chwilę zostanie zajęty przez Ukraińców, a kiedy Ukraińcy odejdą, to wrócą Moskale z kolejną flagą.
I tak w koło Macieju.
W sumie, nic dziwnego. Nie pierwszy, nie ostatni.
Tyle, że zestrzelili go dronem!
Operator zmienił kurs drona i wleciał nim do środka maszyny...
Moskale ogłosili, że "bohaterska załoga" posadziła maszynę na ziemi i przeżyła, ewakuowana przez znajdujący się w pobliżu oddział.
Szybko wyszło jednak na jaw, że przeżyło tylko dwóch Rosjan, w tym drugi pilot, którzy zostali ciężko ranni.
Miejsce zdarzenia znajduje się siedem kilometrów od "linii frontu".
Sytuacja na froncie...
Odcinek sumski i odcinek wołczański bez zmian.
Na północ od Kupjańska Moskale zrozumieli, że wbicie się koło Miłowego było bez sensu i próbują wzdłuż granicy połączyć się ze swoimi siłami. Nadal nie daje im to nic, poza stratami.
W Kupjańsku szara strefa poszerzyła się do centrum miasta. Oznacza to tylko tyle, że trwają walki i wszystko się może zdarzyć.
Po kolejnej próbie ataku rurami obrońcy Kupjańska zalali wszystko wodą i zamknęli temat.
Na południe od Kupjańska bez zmian aż do odcinka limańskiego.
Tu jedyne zmiany, to poszerzenie kontrolowanego przez Moskali odcinka wschodniego brzegu rzeki Nitrius i zwiększenie szarej strefy między Żerebcem a Limanem. |
Ten odcinek trzyma Trzeci Korpus "Azow", którego twórca i dowódca Andrzej Biłecki został właśnie generałem.
Azowcy wpuścili do mediów film z drona, pokazujący bojców, którzy w Szandrychowem zabili ukraińskie małżeństwo, a ich córkę wzięli jako żywą tarczę, żeby chroniła ich przed atakiem dronów.
Podobnie na odcinku siewierskim poszerzona została szara strefa.
Konstantynówka bez zmian.
Atak na północy ugrzązł. Moskale dalej czołgają się doliną na południe od drogi Pokrowsk-Bachmut. W tym tempie do drogi dojdą za rok. |
W Konstantynówce przypadkowo przejeżdżający mieszkaniec naprawił uszkodzonego drona lądowego SZU (spadła gąsienica), czym umożliwił kontynuację działań
Trwają walki mające na celu likwidację kotłów koło Pokrowska. Moskale trzymają się wciąż, bo są zaopatrywani ciężkimi dronami o dużym udźwigu.
Rosjanie próbują tu atakować i odblokować okrążone oddziały. Deszcze spowodowały, jak zawsze błoto, więc lekkie środki transportu bojowego, jak chińskie terenówki, motocykle, quady, czy hulajnogi (nie żartuję) poszły w kąt, a do łask wróciły pojazdy opancerzone.
Z takim samym efektem, jak przedtem.
Tu jeszcze na motocyklach...
A tu 10 października próba przełamania koło Szachowego. Zakończona matem
A tu już 13 października i powtórka
W samym Pokrowsku walki w południowej części, ale do "umocnienia się w centrum", o czym trąbią moskiewskie kanały, daleko. Najpierw musieliby do niego dotrzeć.
Na razie mordują cywili.
Na Zaporożu brak istotnych zmian. Ukraińskie kontrataki pozwoliły na odzyskanie kilku miejscowości, ale nie wpływa to na ogólną sytuację.
O sytuacji w USA, Wenezueli i na Bliskim Wschodzie szerzej innym razem. Podobnie, jak o ukraińskiej polityce, bo tu też się trochę ostatnio stało.
Warto odnotować trafienie ukraińskim dronem rosyjskiego okrętu na... jeziorze Ładoga!
Tak, koło Petersburga!
W międzyczasie 1 października mieliśmy Dzień Obrońców Ukrainy.
Każdemu obrońcy zawsze należy się szacunek. Nie lubimy tylko agresorów.
Komentarze
Prześlij komentarz