Dziennik wojny - doby od dwieście pięćdziesiątej pierwszej do dwieście siedemdziesiątej czwartego roku (1347-1366)
Na początek Pokrowsk, bo to, co się dzieje w tym mieście, zabija ćwieka w głowach komentatorom.
Poprzedni wpis skończyłem tym, że jednostki specjalne GUR wykonały śmigłowcowy rajd na północno-zachodnie przedmieścia Pokrowska. Operacją kierował faktycznie osobiście generał Cyryl Budanow.
Moskiewskie przekaziory natychmiast pokazały materiały, mające świadczyć o tym, że akcja została w zarodku zduszona przez "dzielnych bojców".
Problem w tym, że od razu internet został zasypany materiałami pokazującymi działania ukraińskich grup specjalnych czyszczących miasto.
Z drugiej strony Moskale pokazują wjazd swoich oddziałów do Pokrowska (wszyscy szydzą, że bojówki ISIS wyglądały lepiej).
Swoją drogą ten film chodzi od kilku dni i za każdym razem prezentowany jest, jako zrobiony "przed chwilą". W rzeczywistości jest z 11 listopada, a na podstawie geolokalizacji została ustalona pokazana tu droga. Następna grupa orków została ostrzelana przez ukraińską artylerię i drony
W istocie nie da się ustalić, co naprawdę dzieje się w mieście. Moskale i ich rezonatory pokazują mapki, jak okrążają pozycje ukraińskie.
Na co źródła ukraińskie pokazują działania swoich jednostek w rejonach rzekomo kontrolowanych przez Moskali.
W sieci można znaleźć różne, często wykluczające się interpretacje wydarzeń.
Zatem, jak moim zdaniem przedstawia się sytuacja?
Wrócę do tego, co pisałem poprzednio o tym, że w Pokrowsku nie ma klasycznych działań szturmowych i obronnych, a raczej mamy do czynienia z krwawymi podchodami małych zespołów. Po dwóch, maksymalnie dziesięciu ludzi. Z obu stron. Widać to na filmach.
Ta taktyka stosowana przez Moskali, uniemożliwiła SZU utrzymanie Pokrowska. To jak opędzanie się przed rojem meszek. Nie ma możliwości, żeby nie użarły nawet, gdy kilka się ubije.
Ale ta taktyka jest dobra w ataku, kiedy trzeba rozmiękczyć obronę.
![]() |
| Ta mapka najpełniej chyba oddaje sytuację w Pokrowsku |
Jednak, żeby zdobycie Pokrowska miało dla Rosjan wartość, muszą się oni w nim umocnić i ustabilizować.
I tu role się odwracają.
Rosjanie nie mogą już zmiękczać obrony ukraińskiej, bo jej po prostu nie ma. Muszą za to ustanowić swoją. A to utrudniają, czy wręcz uniemożliwiają rajdy Ukraińców. Sytuacja staje się więc odwrotnością poprzedniej. Niby Ukraińcy nie kontrolują Pokrowska, ale Moskale też nie mogą mówić o jego zajęciu. To strefa śmierci. Strefa, w którą Ukraina pcha setki, a Moskwa dziesiątki tysięcy żołnierzy.
I w obecnym układzie to Ukraina ma przewagę w tym znaczeniu, że niedużymi siłami może szachować działania licznych mas sołdatów moskiewskich.
W ten sposób Pokrowsk staje się dla Moskali czarną dziurą, pochłaniającą po siedmiuset-ośmiuset bojców dziennie. Ukraina też ponosi dotkliwe straty, ale na znacznie niższym poziomie. W dodatku to Moskale muszą utrzymać tu inicjatywę i ostatecznie zająć Pokrowsk. Jeśli się wycofają, cały ponadroczny wysiłek bojowy straci sens, a front na tym odcinku się posypie. Muszą więc pakować coraz więcej i więcej, i więcej...
A Ukraińcom wystarczy teraz kilkuset wyszkolonych ludzi, którzy dzień za dniem będą eliminować kolejne grupy Moskali.
Trochę inne sytuacja jest w Myrnohradzie, atakowanym przez inne jednostki, niż te, które od południa i zachodu próbują opanować Pokrowsk. Tu odbywają się klasyczne bitwy z udziałem czołgów, pojazdów opancerzonych i bomb KAB oraz FAB. Ale też i obrona ukraińska jest tu dość twarda.
Uderzenie bomby szybującej FAB na ukraińskie pozycje w Myrnohradzie
Co prawda Moskalom udało się wywiesić swoją reklamę Aquafresh na wyciągu szybu kopalnianego na południe od Myrnohradu...
Ale długo nie powisiała.
Nie mając realnych sukcesów, którymi można się pochwalić, Moskale produkują fejki z wykorzystaniem AI
To rzekomo ucieczka sił ukraińskich z Myrnohradu (tylko mundury i wyposażenie takie bardziej rosyjskie)
To już ma lepszą jakość, ale nadal widać, że to animacja. W dodatku głupio zrobiona, przez to niewiarygodna
Czy Pokrowsk da się utrzymać?
W ostatecznym rozrachunku raczej wątpię. W jego rejonie działa łącznie około stu tysięcy rosyjskich bojców, a Ukraina dysponuje tu siłą mniej więcej pięciokrotnie mniejszą. Jedyne, co ZSU mogą zrobić, to opóźniać marsz Rosjan i wykrwawiać ich, jak tylko się da. Tak, żeby w końcu napastnik załamał się pod ciężarem własnego wysiłku militarnego.
Do frontu jeszcze wrócimy.
Trochę o Jebanarium.
W Rosji na poważnie zaczęli realizować mobilizację. Do tej pory, po fiasku mobilizacji z 2022/23 roku, starano się wysyłać na Ukrainę ochotników na kontraktach. Ten system mocno obciążył jednak finanse Rosji, co w połączeniu z sankcjami, spadkiem sprzedaży ropy i jej cen, zniszczeniem przez Ukraińców instalacji naftowych itp spowodowało, że państwo rosyjskie stało się niewypłacalne, a coraz więcej regionów zaczęło się wycofywać z zachęt finansowych za podpisanie kontraktu z siłami zbrojnymi.
W efekcie Kreml wprowadził (podpisane przez jednego z Putinów) przepisy o "całorocznym poborze", jak eufemistycznie nazwano mobilizację. Wcześniej, żeby uniemożliwić ucieczki zainteresowanych, ograniczono możliwości wyjazdu z Rosji.
Jednocześnie mamy miejsce z ciekawym dwójmyśleniem w Banku Centralnym Rosji.
Jego Szefowa Elwira Nabulina w czasie konferencji w Kazachstanie wygłasza optymistyczną mowę, jak to gospodarka Erefii wytrzymała sankcje, jak odbija od dna i będzie się wkrótce rozwijać.
Z drugiej, kierowany przez nią Bank Centralny wydaje prognozę, w której jak byk stoi, że jeśli ceny ropy naftowej zejdą na poziom trzydziestu dolarów za baryłkę, w ciągu następnych dwóch lat gospodarka Rosji skurczy się o nawet sześć procent. Realnie oznacza to utratę stu sześćdziesięciu miliardów dolarów przychodu, czyli najgorszą sytuację od lat dziewięćdziesiątych.
W tej sytuacji Bank Centralny Rosji stanie przed wyborem, czy tolerować szalejącą inflację, czy zdławić gospodarkę, podnosząc stopy procentowe? Rezerwy z Narodowego Funduszu Dobrobytu, którymi finansowane jest gaszenie gospodarczych pożarów mogą się skończyć już w 2026 roku.
![]() |
| Deficyt budżetowy rośnie... |
![]() |
| Deficyt budżetowy na poziomie czterech tysięcy trzystu procent (z groszami) rok do roku to chyba rekord świata. Albo coś w pobliżu |
![]() |
| Eksport natomiast leci na pysk |
![]() |
| Co prawda rośnie liczba tankowców z ropą, które wychodzą z rosyjskich portów... |
![]() |
| Sytuacji nie poprawiają ukraińskie uderzenia w rosyjskie instalacje naftowe i gazowe |
Ostatni akord eliminacji portu w Teodozji na Krymie ze światowego handlu naftą i gazem. Na terenie portu nie istnieją już zbiorniki mogące magazynować te surowce
Kreml szuka rozwiązań między innymi w rekomunizacji gospodarki, czyli nacjonalizowaniu prywatnych majątków. Bank Centralny przestrzega, że to tylko przyspieszy katastrofę.
I w tym kontekście warto odnotować słowa Marco Rubio, który stwierdził, że Stany doszły do ściany jeśli chodzi o nakładanie na Rosję sankcji. Teraz trzeba tylko dopilnować, żeby te, które są, były szczelne. Szczególnie Waszyngton liczy tu na państwa europejskie, które przecież domagały się nałożenia sankcji na Rosję.
W Stanach trwają przygotowania do interwencji w Wenezueli, choć trochę o niej przycichło. Amerykanie gromadzą siły na Morzu Karaibskim, a prezydent Wenezueli Maduro wizytuje oddziały wenezuelskie.
Uzbrojone w... kije! Przypatrzcie się "lufom"
To chyba u nich "nowa świecka tradycja" - film z sierpnia tego roku
Kolumbia oficjanie stanęła po stronie Wenezueli, domagając się od USA
- Zakończenia pozasądowej egzekucji na wodach Zatoki Meksykańskiej domniemanych handlarzy narkotyków!
Amerykanie rzeczywiście polują na wodach międzynarodowych na łodzie przemytnicze, likwidując je bezwzględnie razem z załogami.
Tu atak z 17 listopada
W odpowiedzi na te ataki Kolumbia i rządzona obecnie przez radykalne skrzydło Partii Pracy (czyli w sumie komunistów) Wielka Brytania zawiesiły przekazywanie Stanom danych wywiadowczych, dotyczących Wenezueli.
Czyli ta sama Wielka Brytania zwalcza Rosję na Ukrainie i wspiera sojusznika Rosji na Karaibach.
Fajny ten sojusznik. Taki nie za wiarygodny.
Tymczasem w Meksyku wybuchła kolejna studencka rewolta przeciw przemocy i zależności kraju od handlarzy narkotykami. Oczywiście, służby amerykańskie nie mają z tym nic wspólnego...
Nie pierwsza rewolta, nie ostatnia.
Tu półtora roku temu, w marcu 2024, studenci włamują się do pałacu prezydenckiego, żeby zaprotestować przeciw porwaniom i morderstwom ich kolegów, popełnionym przez meksykańskie służby... 10 lat temu!
Tymczasem Pete Hegseth uroczyście założył na swym biurze tablicę z napisem
DEPARTAMENT WOJNY
Wygłosił też przemówienie, w którym obecną sytuację na świecie porównał do... roku 1939!
Z perspektywy amerykańskiej oznacza to maksymalnie dwa lata do pełnego zaangażowania się, ale faktycznie wybuch globalnego konfliktu może nastąpić za chwilę.
Mało wam?
No to dodamy do pieca.
Nowa premier Japonii Sanae Takaichi (pierwsza kobieta na tym stanowisku) zapowiedziała, że jeśli Chiny ruszą Tajwan, to japońska armia... znaczy Japońskie Siły Samoobrony ogłoszą mobilizację.
- Użycie siły militarnej przez Chiny na Tajwanie, na przykład blokada morska, prawdopodobnie stanowiłoby „sytuację zagrażającą przetrwaniu”, która zmusiłaby Japonię do reakcji
- powiedziała dosłownie japońska premier.
To już nawet nie jest zawoalowana, ale otwarta groźba interwencji.Oczywiście, Chiny mają potencjał wielokrotnie większy od japońskiego, ale za Japonią stoją Stany Zjednoczone, poza tym, jest trochę krajów, które chętnie przyłączą się do lania Chin, w tym ich aktualni sojusznicy, jak Indie. Pekin nie może sobie pozwolić na skierowanie całości sił na walkę z Japonią, bo ogołoci pozostałe granice. Japonia odwrotnie, może rzucić większość potencjału przeciw Chinom
Na wypowiedź pani Takaichi zareagował konsul generalny w Osace Xue Jian
- Nie mam wyboru i muszę odciąć tę brudną głowę, która rzuciła się na mnie bez chwili wahania. Jesteście gotowi? |
Tymczasem u nas banda debili rozważa, kto zrobił sabotaż na kolei i czy to mogło być na zlecenie władz Ukrainy.
![]() |
| Ciekawe, że niektórzy u nas zawsze radośnie podchwycą moskiewską narrację. I to niezależnie od opcji politycznej |
![]() |
| Zaiwanione (nomen-omen) od Rusorealizm 3.0 |
Według pierwszych informacji dywersję przeprowadzili dwaj obywatele Ukrainy (z których jeden jest kadrowym oficerem rosyjskich służb według Wirtualnej Polski), którzy do Polski przyjechali z Białorusi (właśnie otwieramy po czterech latach wszystkie przejścia graniczne z tym krajem), z czego jeden był już skazany przez Ukraiński sąd we Lwowie za... sabotaż na rzecz Rosji.
Już o tym pisałem, ale żebyście nie musieli szukać, przypomnę w paru słowach, jak działa rosyjska agentura (i nie tylko rosyjska).
Pierwsza metoda to wysyłanie swoich ludzi w ramach fal uchodźców. Tak zrobili po polskim Powstaniu Listopadowym, wysyłając Andrzeja Towiańskiego, żeby infiltrował polską emigrację. Tak zrobili po rewolucji październikowej, wysyłając setki agentów jako uchodźców do infiltracji emigracji rosyjskiej, ale i po to, żeby wchłonęli się w społeczeństwa zachodnie. Bardzo im się ta agentura przydała podczas II wojny światowej.
Taka agentura została przerzucona do Polski razem z falą uchodźców zarówno z Białorusi po wyborach sfałszowanych przez Bulbenfuehera, jak i po rozpoczęciu inwazji Rosji na Ukrainę. Szczególnie w tym drugim przypadku, żeby uniknąć katastrofy humanitarnej na skalę masową wpuszczono bez kontroli ludzi, o których nic nie wiedzieliśmy. I większość to byli prawdziwi przerażeni wojną uchodźcy, ale nawet jeśli jeden promil z promila w tej dwumilionowej masie był rosyjskim agentem, to mamy w Polsce dwóch kadrowych szpiegów Rosji.
Do tego typu agentów prawdopodobnie należy Maksym Kebaldin, organizator koncertu Maksa Korża w sierpniu bieżącego roku.
Metoda druga to werbunek w środowisku emigracyjnym, oparty na wspólnocie kultury, sentymencie, poczuciu obcości. To działa jak podryw osoby w kryzysie, która cieszy się, że znalazła z kimś wspólny język.
Tutaj werbuje się w dwóch trybach:
- po pierwsze do pojedynczych zleceń, kiedy zadaniowany nawet nie wie, do czego został wykorzystany - na przykład do przewiezienia kilku osób z Hajnówki do Szczecina. Wykonawca nie musi wiedzieć, że ma nielegalnych imigrantów. Dowiaduje się o tym, kiedy już jest za późno, bo wziął udział w przestępstwie i służby rosyjskie mają na niego "haka". Od teraz "musi" robić co mu każą, bo zostanie ujawniony polskim służbom i trafi do więzienia. W przypadku młodych ludzi skuteczny jest szantaż "wiesz, co przeżyłaby twoja matka?". To działa;
- po drugie, jeśli taki zwerbowany do pojedynczej akcji się sprawdził i wykazuje zainteresowanie kontynuacją, można go zaangażować na do stałych zadań. Im więcej będzie ich wykonywał, tym bardziej będzie się angażował, a jednocześnie będzie coraz bardziej zależny od zleceniodawcy, który będzie w stanie jednym ruchem (ujawniając jego działalność) zniszczyć całe jego życie.
Trzeci poziom to lokalni debile, zwani przez Lenina "pożytecznymi idiotami". Najczęściej emocjonalnie wzdęci, przejmujący się losem motylków i pszczółek, których prostymi trikami psychologicznymi nastawia się na działania szkodzące krajowi, który jest celem dywersji. Na przykład blokuje się strategiczną inwestycję.
Do tej grupy zalicza się znaczna część Grupy "Granica", ale także sporo działaczy Ruchu Obrony Granic (tak, tak, nie jest ważne, pod jakim sztandarem, ale żeby bujać łódką). W jej skład wchodzi pewna znana reżyserka (choć tu bym miał wątpliwości, czy nie jest jednak świadomym szkodnikiem).
Kolejna metoda to agentura w kraju docelowym. Łowiona najczęściej na pieniądze, materiały kompromitujące (kompromaty) i szantaż. Żadna służba, działająca na cudzym terenie, nie opiera się na ochotnikach. To zbyt ryzykowne, bo mogą zmienić zdanie, jak sowieccy agenci w USA po zakończeniu II wojny światowej. Co nie znaczy, że takich nie ma. Oni po prostu nie stanowią trzonu.
Takim typem był sędzia Szmydt - będzie czas, to do jego sprawy wrócę, bo jego "opiekun" to bardzo wysoko postawiona persona.
W kraju docelowym agentura może też być łowiona w środowiskach mniejszości etnicznych, skonfliktowanych z grupą dominującą. Na tym opierał się werbunek służb sowieckich i niemieckich w II Rzeczypospolitej. Wykorzystując faktyczne i mniemane błędy polityki narodowościowej władz polskich nasi wrogowie budowali całą wrogą Polsce sieć, która we wrześniu 1939 roku uderzyła w plecy.
Na tym opiera się też rosyjska agentura na terenie Ukrainy. To w większości przypadków ludzie, którzy choć mają ukraińskie paszporty, nie czują się Ukraińcami. To oni pokazywali Moskalom, którędy można przejść, gdzie nie ma umocnień. To oni uniemożliwiali wysadzenie mostów. Oni obsadzili kierownicze stanowiska we władzach okupacyjnych.
Pisałem o tym środowisku wielokrotnie.
Obecnie u nas takim środowiskiem, które powinno być w szczególnym zainteresowaniu służb są choćby separatyści śląscy. Tu mechanizm jest taki sam, jak w Donbasie, czy na Krymie, tylko punktem odniesienia jest tożsamość niemiecka, nie rosyjska.
Wreszcie ostatni szczebel to właśni kadrowi oficerowie, często pracujący "pod przykrywką", jak Paweł Rubcow vel Pablo Gonzalez. Oni najczęściej spinają to wszystko w jedną całość.
Kim byli kolejowi dywersanci, jeśli opierać się na oficjalnych informacjach?
Najprawdopodobniej takimi nie poczuwającymi się do ukraińskości obywatelami Ukrainy. Jeden z Donbasu, Aleksander Kononow, gdzie prawie połowa to Rosjanie, a za niepodległością Ukrainy w 1990 głosowało mniej ludzi, niż liczą sobie etniczni Ukraińcy (to prawdopodobnie on pracuje w rosyjskich służbach), a drugi Jewhenij Iwanow, jak wspomniałem, skazany przez ukraiński sąd za sabotaż (według oficjalnych informacji skazanie było zaoczne, bo w tym czasie był na Białorusi).
![]() |
| Jewhenij Iwanow |
![]() |
| Skan wyroku Iwanowa |
Obaj przyjechali w maju bieżącego roku do wykonania tego konkretnego zadania i od razu po nim wyjechali. Byli więc grupą dywersyjną, a nie agenturą.
Swoją drogą, dziwne, że człowieka już zidentyfikowanego przez Ukraińców, jako dywersant, nasze służby nie wyłapały zawczasu. Funkcjonariusz SG z granicy nie ma tu żadnej winy, jeśli nie dostał informacji, że
Tego pana nie wpuszczamy!
Paszport się zgadzał, wszystko się zgadzało, więc gość wjechał. Natomiast nasz kontrwywiad powinien wymieniać informacje ze służbami ukraińskimi i od razu zidentyfikowanych rosyjskich szpiegów umieszczać na liście z zakazem wjazdu.
Ale to nie koniec dziwnych rzeczy.
Mieszkańcy Miki pod Garwolinem opowiadają, że eksplozję słyszeli w nocy i że od niej "zadrżał cały budynek".
Ta informacja nic w istocie nie mówi, bo nie wiemy, w jakiej odległości od miejsca eksplozji budynek stał. Na pewno nie mniejszej, niż dwieście metrów. Nie znamy też innych mających na to wpływ parametrów, jak choćby wilgotność powietrza. Tekst ten oddziałuje na wyobraźnię, ale nic nie mówi o faktycznej sile eksplozji.
Zaalarmowani hukiem mieszkańcy zawiadomili policjantów, którzy w ciemnościach nic nie znaleźli. Następnie po uszkodzonym torze przejechało dwanaście pociągów i dopiero maszynista trzynastego, jadący rano dostrzegł uszkodzony tor (powiedzcie, że trzynastka jest pechowa!).
W dodatku uszkodzenie miało miejsce zaraz za stacją kolejową i przed zakrętem, czyli na odcinku, gdzie pociąg jedzie powoli i łatwo go zatrzymać.
| Mniej więcej tu, gdzie znacznik |
Wykonawcy zamachu zostawili na miejscu karty SIM, które służyły do uruchomienia mechanizmu zapalającego (standard: telefon jest zapalnikiem - dzwonisz na numer i bum!). Na tej podstawie ustalono dane osoby, która je kupiła, wykorzystując do ich rejestracji ukraiński paszport.
Następnie w ciągu doby ustalono kolejne osoby, współpracujące z dywersantami, a czterem z nich postawiono zarzuty.
No dobra, to gdzie są niuanse?
Kwestia wybuchu, policji i pociągów jest dość prosta.
Jeśli przyjrzeć się zdjęciu miejscu wybuchu, to widać, że na szynę oddziałała wysoka temperatura, która spowodowała utratę przez stal, z której wykonana była szyna, sprężystości i plastyczności. Metal stał się kruchy.
Policjanci nie mogli nic zobaczyć, bo wybuch nie rozerwał szyny, a jedynie zmienił jej parametry fizyczne. W dużym skrócie chodzi o to, że podgrzanie stali do pewnej wysokiej temperatury, a potem gwałtowne schłodzenie (było zimno) powoduje zmianę składu chemicznego stali tak, że staje się ona bardziej uwęglona, czyli właśnie bardziej krucha (kumaci rozumieją pojęcie "wykres żelazo-węgiel"). Wysoką temperaturę można uzyskać nawet niedużą ilością odpowiedniego materiału wybuchowego (dlatego nie ma leja, a kamienie z nasypu nie są rozrzucone, bo siła wybuchu nie była duża, chodziło o temperaturę).
Następnie przejeżdżające pociągi przez nacisk i uderzenia kół stopniowo osłabiały w tym miejscu materiał aż się po prostu rozpadł. Stąd na zdjęciu ułamany, wręcz wykruszony fragment szyny na nasypie.
Policjanci nie mogli niczego zauważyć, bo było zbyt ciemno, a oni nie mają wiedzy, która pozwoliłaby im zauważyć odkształcenia świadczące o zagrożeniu. Nawet jeśli przeszli nas uszkodzoną szyną, oświetlając ją latarkami.
Dla porównania polski film instruktażowy (od Jarosława Wolskiego).
Najlepsze, że ta technika wysadzania torów w podręcznikach brytyjskiej Special Operations Executive nosi nazwę... METODA POLSKA!
Czemu dywersanci nie wysadzili toru pod pociągiem w sposób spektakularny?
Wspominany już przeze mniej pan pułkownik Korowaj tłumaczy to sensownie tym, że w takim przypadku nie mieliby szans na skuteczną ucieczkę. Każdy policjant, funkcjonariusz służb, Straży Granicznej, czy żołnierz chciałby ich dopaść.
Poza tym, nie chodziło o liczbę ofiar (nawet gdyby tor rozpadł się pod pociągiem, to przy tej prędkości, jaką tu pociągi jeżdżą, raczej nie byłoby wielkiej katastrofy), tylko zablokowanie ruchu i pokazanie, że mogą, wzbudzenie niepokoju, zaangażowanie służb i wojska w patrolowanie linii kolejowych, wreszcie podważenie bezpieczeństwa Polski jako kanału logistycznego dla Ukrainy, a w razie W także dla państw bałtyckich. Bardzo dużo korzyści dla Rosji przy małych kosztach.
Ale teraz zaczyna się ciekawie.
Jak wiecie z wcześniejszych wpisów, nie kupuję relacji o błyskawicznych sukcesach śledztw po zamachach i dywersji. Służby, które przepuściły zamachowców nagle wszystko o nich wiedzą i już mogą stawiać zarzuty.
To tak nie działa. Nie da się ustalić w ciągu doby powiązań kogoś, kogo tylko nazwisko znamy, jeśli nie była ta osoba wcześniej obserwowana.
Poza tym...
Wyszkoleni rosyjscy dywersanci jadą "na robotę" na podstawie własnych paszportów? Tych samych, które mieli na Ukrainie (a jeden z nich został pod tym nazwiskiem skazany)?
Nie mogli przecież zakładać, że służby ukraińskie nie podzielą się z polskimi tą informacją (bez względu na to, czy to faktycznie zrobiły). Agent skazany w jednym kraju jest "spalony" i musi zmienić tożsamość. Szczególnie w takich realiach, jakie mamy tutaj (jakby jechał do Afryki to by nie musiał).
Ci wyszkoleni dywersanci następnie kupują i na swoje paszporty rejestrują karty SIM.
No konspiracja level hard.
I te zarejestrowane na swoje nazwiska karty SIM zostawiają na miejscu zbrodni. Jeszcze brakuje napisu
TU BYŁEM!
Czyli co? Prowokacja polskich służb?
Na pewno nie. Żadnej frakcji w Polsce ta sytuacja nie służy, choć wszystkie próbują coś na niej ugrać (mądrzej lub głupiej). Per saldo podważa ona wiarygodność wszystkich.
Ale jest możliwy scenariusz, który wyjaśnia większość, jeśli nie wszystkie.
Otóż zakładam, że ten skazany koleś był polskim służbom znany wcześniej. Czy zawiadomili nas Ukraińcy, czy też ustaliły go swoimi kanałami polskie służby działające na Ukrainie, czy też dostaliśmy cynk od Amerykanów, dość, ze nasi o nim wiedzą.
Pozwalają mu wjechać do Polski przez granicę z Białorusią.
Czemu?
Bo jak go zablokują, to Moskwa przyśle kogoś, kogo nie znamy, więc nie będzie można go obserwować.
Polskie służby pozwalają gościowi działać, obserwując go. Nie wiedzą, jakie facet ma zadanie, więc po prostu chodzą za nim i patrzą, co robi, z kim się kontaktuje itp. W ten sposób namierzają drugiego wykonawcę i rozpracowują siatkę. Nie mogą jej zwinąć, bo nie ma za co. Sam fakt kontaktowania się z człowiekiem, który został skazany w innym kraju nie jest karalny. Poza tym, im dłużej się taką grupę obserwuje, tym więcej powiązań można ustalić.
Fachowo to się nazywa gra operacyjna i jest bardzo często stosowaną techniką działania kontrwywiadu i wywiadu na zasadzie:
Ja wiem, że on wie, ale on nie nie, że ja wiem, że on wie.
Zabawnie się robi, kiedy obie strony wchodzą w grę operacyjną, czyli
ja wiem, że on wie i on wie, że ja wiem, że on wie.
Skomplikowane i nieraz dostarczające zarówno dużo emocji, jak i dużo "zabawy". Szczególnie, kiedy w tej grze stara się tak manewrować, żeby w końcu doprowadzić do stanu, w którym przeciwnik jednak traci orientację co do moich zamiarów.
Sam zamach był prawdopodobnie zaskoczeniem i na początku rzeczywiście nikt nie wiedział, co w rzeczywistości się stało (to tylko w filmach zamachowców łapie się w ostatniej chwili za rękę). Od momentu wybuchu priorytetem stało się ustalenie, jaka była jego przyczyna. Zamachowców odpuszczono. Niewykluczone, że maszyniści zostali dyskretnie ostrzeżeni, żeby na tym odcinku jechali wolniej. Na zdjęciu z miejsca zamachu widać semafor, wystarczyło, że był włączany przed każdym pociągiem, ruszającym ze stacji i zbliżającym się do niej. To wymuszało bardzo wolną jazdę.
Kiedy już wszystko było jasne, przystąpiono do likwidacji siatki. Zarzuty były gotowe, bo są efektem blisko półrocznej pracy operacyjnej.
Tak gwoli ścisłości, polskie media w ślad za portalem Onet.pl w czwartek zaczęły korygować narrację. Według tej wersji, główni wykonawcy (których nazwiska podano, ale nie mają one znaczenia), określani jako jej "mózgi" przyjechali do Polski na fałszywych paszportach na kilka dni przez zamachem i zaraz po nim wyjechali.
To też się kupy nie trzyma, bo nawet, jeśli przygotowania przeprowadzili członkowie siatki, to i tak sama weryfikacja i sprawdzenie tego, co zrobili musiały zająć trochę czasu.
Ale paradoksalnie wersja ta uwiarygadnia to, co napisałem, że nasze służby od początku grupę obserwowały, tylko nie było wiadomo, co szykują. Para głównych realizatorów najprawdopodobniej przekraczała granicę kilkakrotnie i prawdą jest zarówno to, że wjechali do Polski w maju, jak i to, że ponownie przybyli w listopadzie.
Co ciekawe, Iwanow został skazany na Ukrainie też na podstawie dowodów uzyskanych w wyniku gry operacyjnej. Po założeniu materiałów wybuchowych, zostały one zamaskowane i czekały na zdalną detonację. SBU zlokalizowała je i zdjęła a następnie wykonała eksplozję w pobliżu, ale w sposób bezpieczny. Iwanow przekonany, że misja została wykonana, wypłacił wykonawcy (którego SBU obserwowała) obiecaną kasę. Dalej to już była normalna praca operacyjna.
Jaki jest wynik tej hipotetycznej gry operacyjnej polskich służb?
Remis.
Moskalom udało się wykonać dywersję i namieszać w polskim kociołku, wzmocnili też niechęć do ukraińskich uchodźców i podejrzliwość względem nich, a per saldo ograniczyli znów chęć Polaków do pomocy Ukrainie. Osiągnęli to jednak wysokim kosztem, tracąc część swoich aktywów w Polsce. Dodatkowo wobec coraz wyraźniejszych dowodów na to, że w środowisku uchodźców z Ukrainy i Białorusi istnieje rozbudowana rosyjska agentura, należy się spodziewać głębokiej infiltracji tego środowiska zarówno przez służby polskie, jak i ukraińskie, które teraz potrzebują sukcesu i potwierdzenia swojej wiarygodności. To w ostatecznym rozrachunku może mocno ograniczyć skuteczność tej agentury w sytuacji, gdy będzie naprawdę potrzebna. Co więcej, sami normalni Ukraińcy, starając się odbudować swoją wiarygodność w polskim społeczeństwie mogą zacząć rozpracowywać i likwidować moskiewskich agentów wśród siebie (samosąd ukraińskiej młodzieży na ukraińskim pedofilu miał już w Polsce miejsce).
Przy czym nie spodziewam się tu faktycznych samosądów, a działań ukraińskich służb, które będą powoli, ale konsekwentnie czyścić sobie zaplecze.
Jak już pisałem, Ukraina potrzebuje Polski jako stabilnego kanału logistycznego i zrobi wszystko, żeby to zapewnić. We własnym interesie.
Jak już pisałem, Ukraina potrzebuje Polski jako stabilnego kanału logistycznego i zrobi wszystko, żeby to zapewnić. We własnym interesie.
To tylko hipoteza, ale moim zdaniem wyjaśniająca wszystkie punkty wątpliwe.
W przypadku pracy służb zawsze będzie wiele niedopowiedzeń i pytań, bo na tym polega ich robota. To żołnierze i funkcjonariusze pracujący w cieniu, a nie w światłach reflektorów. Często muszą patrzeć, jak laury za ich sukcesy zbiera ktoś, kto nie miał z tym nic wspólnego.
Zamach umożliwił Sztabowi Generalnemu WP uruchomić operację "Horyzont" (takich operacji nie planuje się ad hoc - uruchomienie działań związanych z zagrożeniem granicy polsko-białoruskiej wymagało kilku tygodni), mającą na celu wsparcie działania służb podległych MSWiA, zapobieganie aktom sabotażu i dywersji, a także ograniczenie swobody działania oraz wprowadzenie dodatkowych nieakceptowalnych ryzyk dla potencjalnych dywersantów i sabotażystów (to z oficjalnego komunikatu SGWP).
Oznacza to po prostu wyjście wojska z koszar i zabezpieczenie newralgicznych punktów kraju. Na razie dyskretnie, bo zgodnie z Konstytucją wojsko nie może działać na terenie Polski bez stanu wojny.
To jak jesteśmy przy tajnych służbach, to na tapetę bierzemy najnowszy ukraiński skandal, eufemistycznie nazywany korupcyjnym.
Gdzie tam korupcyjnym!
Złodziejskim!
Ale po kolei.
Afera dotyczy wyłudzania łapówek w wysokości od dziesięciu do piętnastu procent kontraktów od kontrahentów głównego ukraińskiego dostawcy energii.
Na Ukrainie nic niezwykłego, kultura bakszyszu ma się dobrze.
![]() |
| Główni "bohaterowie" afery |
Ale gdyby chodziło tylko o łapówki nie byłoby dramatu. Jest gorzej, bo podejrzenia dotyczą wyprowadzania publicznych pieniędzy przeznaczonych na produkcję wojskową.
Problem w tym, że głównym podejrzanym jest Timur Mindycz, bliski współpracownik prezydenta Zełeńskiego i współwłaściciel oraz dyrektor finansowy studia producenckiego "Kwartał 95", które między innymi serialem "Sługa ludu" wypromowało Wołodymira Zełeńskiego.
Mindycz z kolei ma być cichym udziałowcem firmy "Fire Point", która jest głównym dostawcą dronów i rakiet "Flamingo" dla ukraińskiej armii.
"Fire Point" to klasyczna firma-krzak, która wzięła się znikąd, mimo to dostała kontrakt rządowy i nagle rozwinęła się w potentata. Agencja antykorupcyjna NABU twierdzi, że firma zawyżała wartość komponentów sprowadzanych z... Chin!
W całej sprawie pojawia się też GUR i jego szef generał Cyryl Budanow, który miał dać parasol Mindyczowi (co by tłumaczyło skuteczną ucieczkę Mindycza, szczególnie, że według prawa ukraińskiego podlega on mobilizacji, czyli nie powinien móc przekroczyć granicy).
Ze strony środowiska prezydenta Zełeńskiego padły początkowo oskarżenia, że sprawę rozkręca agentura rosyjska, ale koniec końców doszło do dymisji zamieszanych w sprawę ministrów, a to chyba nie koniec, bo NABU szykuje się też na Andrzeja Jermaka.
![]() |
| Wniosek premier Iryny Swirydenko do Werhownej Rady o odwołanie ministrów energetyki i sprawiedliwości |
To spróbujmy to rozwikłać.
Czy jest afera złodziejsko-korupcyjna?
Jest.
Czy miesza w tym Moskwa?
Oczywiście. Byliby głupi, gdyby nie mieszali.
Czy mieszają w tym służby ukraińskie?
Też.
A służby amerykańskie?
Być może.
Zatem, co - moim zdaniem - jest grane?
"Fire Point" to oczywiście firma-krzak, która kontrakt dostała przy czyimś poparciu na wysokim szczeblu.
Czyim?
Być może GUR i generała Budanowa. Większość uderzeń wykonywanych przez drony dalekiego zasięgu i rakiety jest koordynowana właśnie przez GUR lub SBU. Dlatego służby mogły chcieć mieć kontrolę nad firmą produkującą broń dla nich.
Czemu poparto firmę-krzak, zamiast wesprzeć już istniejące przedsiębiorstwo?
Bo w już istniejącym przedsiębiorstwie produkującym dla armii Moskale na sto procent mają swoją agenturę, a tu chodziło o zachowanie najwyższej tajemnicy. Zatrudnienie dwóch tysięcy nowych ludzi, którzy zaczęli pracować dla Fire Point po otrzymaniu kontraktu, pozwala ich dość dokładnie przy tej okazji sprawdzić. Czyli sprawa pozostaje tajna.
Co z zawyżaniem cen elementów do dronów?
Tu już trudniej, ale nie tak bardzo. Zakupy najprawdopodobniej były dokonywane "na lewo" przez pośredników. Wątpię, że chińskie firmy sprzedawały półprodukty wiedząc, że będą użyte przeciw ich wasalowi, którego mimo wszystko wspierają. Poza tym, taki zakup dokonany jawnie zostałby wystawiony na dywersję ze strony Rosji.
A taka droga kosztuje.
Bo jak wiadomo, kiedy ktoś musi sprzedać, to cena spada, ale kiedy chce lub wręcz musi kupić, gwałtownie rośnie.
Podejrzewam, że śledczy z NABU wzięli ceny z katalogu, zapominając, że w przypadku produkcji zbrojeniowej to tak nie działa.
Druga możliwość to to, o czym pisałem już przy poprzedniej aferze z NABU i SAPO:
każda służba wywiadowcza na świecie ma lewe źródła dochodu!
Po prostu dlatego, że nie da się rozliczyć wszystkich działań wywiadu w normalnym trybie, bo trzeba by za dużo ujawnić.
Ale przy okazji rodzi się pokusa uszczknięcia czegoś na boku.
Ale przy okazji rodzi się pokusa uszczknięcia czegoś na boku.
Nie jest wykluczone, że GUR po prostu nadwyżkami z kontraktów i "dolą" z łapówek łatał swój budżet na tajne operacje.
I w tym kontekście wchodzi nam dodatkowo NABU i SAPO wyszkolone przez Amerykanów, zupełnie nie czających opisanych realiów (przypomnę aferę Iran-Contras, kiedy podobna operacja CIA została skompromitowana przez amerykańskich pięknoduchów), a w dodatku powiązane personalnie z Rosją (o czym pisałem).
I jak do tego dodamy ewidentnie głupich i pazernych polityków, którzy nie dość, że łaszą się na nie swoje, to jeszcze chlapią dziobem na prawo i lewo i dają się nagrywać. A z drugiej strony nie potrafią sprawy załatwić dyskretnie, tylko robią imbę, jak prezydent Zełeński.
Przepis na katastrofę.
Rozkręcenie afery uderza w Fire Point i podważa ewidentny sukces Ukrainy w tej kwestii (kraj toczący wojnę jest w stanie wyprodukować rakietę manewrującą o znaczącym zasięgu). Co prawda podnosi się teraz kwestię na przykład rzekomo niskiej skuteczności rakiet "Flamingo", ale to jest podobna sprawa, jak z polskim GROTem (polecam film Irytującego Historyka).
Po prostu, oczekiwanie, że broń stworzona ad hoc w warunkach wojny i całkowitej tajemnicy (której twórcy V1 i V2 w czasie II wojny światowej nie dochowali) nie może być od razu idealna. Obecna faza użycia rakiet "Flamingo" to nadal faza testów, tylko w warunkach bojowych.
Jak to się rozwinie, to zobaczymy, ale cios jest silny i celny i może poważnie zamieszać w ukraińskiej polityce.
I tu na pełnej bombie wchodzą dwie ciekawe chryje.
Jedna to sprawa rzekomego amerykańskiego planu zakończenia wojny na Ukrainie. Ma on być wynegocjowany przez Stefka Witkowa, zatwierdzony przez prezydenta Trumpa i zawierać aż dwadzieścia osiem punktów.
Generalnie treść planu ma odpowiadać rosyjskim żądaniom wobec Ukrainy. Choć niektóre kwestie wyglądają dość ciekawie, jeśli wierzyć przeciekom. Na przykład Rosja miałaby płacić Ukrainie za to, że kontroluje część jej terytorium na zasadzie "dzierżawy", czyli tak, jak średniowieczne lenno.
Wśród propozycji ma być też uznanie rosyjskiego za drugi język oficjalny oraz redukcja armii o czterdzieści procent.
Co do tego ostatniego, to po zakończeniu wojny Ukraina i tak będzie musiała armię zdemobilizować. Nie da się na co dzień utrzymać dwóch milionów żołnierzy.
Jest tylko kilka niuansów.
Przede wszystkim, takie ustalenia mają się nijak do faktycznych działań amerykańskich i sytuacji Rosji!
USA niszczą rosyjską gospodarkę, grożą sojusznikom Rosji w Afryce i Ameryce Łacińskiej, budują alternatywę wobec chińskiego "Jedwabnego Szlaku", wyjmują Rosji Azję Środkową i dostarczają Ukrainie nowoczesną broń...
Salwa nowo dostarczonych na Ukrainę rakiet ATACKMS na cele w Rosji
I to wszystko po to, żeby zgodzić się na rosyjskie żądania?
Przecież to na kilometr śmierdzi bzdurą!
Oficjalnie do przedstawienia "oferty" nie doszło wobec "możliwego oporu ze strony prezydenta Zełeńskiego". Spotkanie w Stambule miało być w ostatniej chwili odwołane.
Faktycznie, zarówno Kijów, jak i liderzy UE stanowczo taki "plan" odrzucili.
Rzecz w tym, że w informacji, jaką podał jako pierwszy portal Axios jedyny sprawdzalny fakt to spotkanie Stefka Witkowa z rosyjskim negocjatorem Cyrylem Dmitrijewem. Cała reszta to "ktoś komuś coś powiedział".
W poważnym dziennikarstwie, które różni się od magla, informacja, której nie podaje nikt pod nazwiskiem, jest niewiarygodna.
No to czas na niuanse.
Kto podał tego newsa jako pierwszy?
Portal Axios.
Z kim powiązany jest Axios?
Personalnie z portalem Politico (a także gazetą New York Times), a kapitałowo z Cox Entertainment, wydawnictwem nie identyfikującym się jednoznacznie, ale jednak kojarzonym z umiarkowaną centrolewicą.
Współwłaścicielem Politico jest koncern Axel Spinger. Ten sam, do którego należy... Onet.pl, a także Newsweek Polska i parę innych tytułów. Koncern ten, jak wszystkie niemieckie domy wydawnicze, realizuje linię polityczną niemieckiego rządu.
O infiltracji zarówno niemieckiej polityki, jak i mediów oraz służb przez Rosję i Chiny wiadomo od dawna.
Najkrócej mówiąc, informacja ta pochodzi ze źródła, którego nie można podejrzewać o sprzyjanie prezydentowi Trumpowi, a wręcz dużo sugeruje, że reprezentuje ono środowiska, chcące szybko zakończyć wojnę i wrócić do handlu z Rosją.
Po prostu informacja ta to klasyczny hoax, czyli bujda na resorach.
Ale komentariat już ją miele, onanizując się oburzeniem.
Przy czym jest możliwe, że informacja wyszła jednak z Białego Domu jako "balon próbny" i w celu "zdetonowania tematu". Wobec prawdopodobnych sugestii Rosji, żeby się dogadać, być może odpalono temat, żeby właśnie został sflekowany przez wszystkie możliwe media i środowiska i żeby można było Moskalom powiedzieć:
- No sami widzicie, że nic tu nie mogę.
Drugi temat jest równie ciekawy.
Najpierw w mediach wybucha afera, że na licytacji w Niemczech pojawiły się "pamiątki" (określenie niemieckiego ambasadora w Polsce) z niemieckiej i sowieckiej okupacji w Polsce, w tym listy z KZ Auschwitz, listy ofiary zbrodni katyńskiej, dokumenty zagłady Żydów i tym podobne.
Nieoficjalnie mówi się, że źródłem przedmiotów wystawionych na aukcję był "polski antykwariusz z Lublina".
Kto to? Nie wiadomo. Ale istnieje prawdopodobieństwo, jeśli wykluczyć głupotę i pazerność, że było to celowe i świadome działanie mające na celu wywołanie skandalu. Znając praktykę niemieckich domów aukcyjnych, bez krępacji handlujących przedmiotami zrabowanymi w całej okupowanej Europie, czy właśnie artefaktami po ofiarach niemieckiego terroru, można było spokojnie podłożyć im świnię, wiedząc, że Polacy się wpienią, a wrodzona delikatność i wrażliwość niemieckiej dyplomacji tylko doleje oliwy do ognia (sam przy moich w przynajmniej jednej ósmej niemieckich korzeniach znany jestem z finezji batalionu "Tygrysów", ale ja nie jestem ambasadorem).
Ale na tym nie koniec.
Nagle wybucha bowiem afera z książką, którą napisał polsko-niemiecki autor Grzegorz Rossoliński-Liebe (Gelde) o polskich władzach lokalnych w czasie niemieckiej okupacji, które rzekomo czynnie uczestniczyły w zagładzie Żydów.
Gregor Rossoliński-Liebe (Deutsche Gelde) stawia w tej książce tezę, że Generalne Gubernatorstwo było prawną kontynuacją II Rzeczypospolitej Polskiej i oskarża o współpracę w Zagładzie nawet ludzi, co do których nie ma wątpliwości, że właśnie Żydów ratowali.
Niemiecka strategia wypierania winy i obarczania nią wszystkich dookoła?
To też, ale jest niuans.
Otóż tenże Gregor Rossoliński-Liebe (Russische Gelde) publikował serię książek o Banderze, OUN, UPA i ukraińskim nacjonaliźmie oraz jego powiązaniach z faszyzmem dokładnie wtedy, kiedy Rosja zajmowała Krym i zaczynała imbę w Donbasie.
Nie ma przy tym większego znaczenia, że Ukraińcy sami paliwa dla tej propagandy dostarczyli, ani to, że w ich przypadku Rossoliński-Liebe (Russische Gelde) mógł oprzeć się na faktach, a w naszym musiał skłamać.
Jego publikacja o rzekomej współpracy polskich struktur władzy z niemieckimi okupantami przy eksterminacji narodu żydowskiego jest podobnie, jak tamte książki, elementem propagandowego przygotowania do agresji przeciw Polsce. Polacy będą przez roSSyjską propagandę przedstawiani, jako współpracownicy hitlerowców, antysemici i faszyści, których trzeba "wyzwolić".
Rosyjscy bojcy nie będą walczyli z narodem polskim, tylko z faszystowskim reżimem warszawskim.
A przy okazji kolejny klin między Polskę a Niemcy.
Przechodzimy do frontu.
Moskale odnotowali pewne sukcesy w rejonie Wołczańska. Jeśli będą je kontynuowali, mogą obejść ukraińskie pozycje od zachodu.
| W efekcie powstał na razie niewielki nawis, który przy odpowiednim wzmocnieniu może zagrozić północnej flance sił ukraińskich |
W samym Kupjańsku zmiany niewielkie. Walki mają tu podobny charakter, jak w Pokrowsku.
Likwidacja umocnionego rosyjskiego punktu oporu w centrum Kupjańska
Gorzej, że na wschód od Oskiła ukraińska obrona też słabnie, a Moskale posuwają się do przodu.
Dalej na południe Moskale powiększają wyłom i spychają siły ukraińskie do rzeki Oskił.
| Jeśli dojdą do brzegu i oczyszczą teren między Senkowem a Nowopłatonówką, uzyskają podstawę wyjściową do forsowania rzeki |
W rejonie Limania Moskale zaczynają oskrzydlać pozycje ukraińskie od południa przez Seredne i dochodzą do północnego brzegu Dońca koło Jampola.
W tej okolicy topografia nie pomaga Rosjanom, więc ich postępy nie będą miały jakiegoś szalonego tempa.
W rejonie Konstantynówki nie ma poważnych zmian, choć Moskale pełzną do przodu. Warto odnotować, że z rejonu Markowego na północ od Jaru Czasów rozpoczęli działania w kierunku bezpośrednio na Kramatorsk. Tak, jakby zrezygnowali ze szturmowania bezpośrednio Konstantynówki i postanowili najpierw odciąć ją od logistyki z Kramatorska.
Z tego odcinka film będący symbolem tej wojny. Lądowy dron uzbrojony w karabin maszynowy niszczy 93 Brygady "Chłodny Jar" niszczy zaczajony przy drodze do rosyjskich stanowisk rosyjski dron latający
O Pokrowsku pisałem.
Na południe od Pokrowska sytuacja rozwija się tak, jak przewidywałem. Moskale posuwają się na zachód, okrążając Hulajpole, a siły ukraińskie cofają się za nową linię obrony.
![]() |
| Co ciekawe, Clement Molin też prawdopodobną linię obrony SZU widzi na na rzece Hajczul |
Moskale rozwijają atak także wzdłuż brzegu dawnego Zalewu Kachowskiego, który po zniszczeniu przez Moskali tamy zamienił się w rozlewisko. Ponieważ zachodnią flankę chronią im mokradła, przeciskają się na północ.
Sens to ma mocno umiarkowany. Topogafia tego rejonu znowu sprzyja Ukraińcom i nie pozwala na rozwinięcie większych działań. Jedynie wymusza na SZU trzymanie tu jednostek, które i tak by tu były.
Ukraińcy nie są dłużni i na środku tego bagna zlikwidowali rosyjski punkt obserwacyjny oraz wywiesili ukraińską flagę. Warto zauważyć, że zabitego Moskala z szacunkiem okryli jego flagą
Moskwa znów wypuściła Gierasimowa opowiadającego o procentowych postępach na poszczególnych kierunkach. Procentowych, bo jakby podać wartości bezwzględne, to by wyszło, że przez miesiąc przeszli jedną przecznicę. A swoją ścieżką, przypatrzcie się filmowi. Widać wyraźnie, że plakat za Gierasimowem to wklejka. Co nim ukryto? Może coś, co świadczyłoby, że to stare nagranie, pod które całkiem sprawnie podłożono głos? Z jakiegoś powodu Gierasimowa wyjmują z szafy zawsze wtedy, kiedy potrzebują powiedzieć coś, co jest ewidentną bzdurą. Rzecz w tym, że jak pokazywałem na mapie, Moskale działają na zachodniej, a nie wschodniej flance Wołczańska, a wschodnio-południowej w ogóle nie ma. Nie jest także prawdą zajęcie Kupjańska, a działania na zachodnim brzegu Oskiła to już całkowita fikcja.
Moim zdaniem, jak już pisałem, Gierasimow nie żyje, a teraz robią z jego twarzą, co im się podoba. Zawsze będzie na kogo zwalić
Na zakończenie małe ocieplenie wizerunku azowców, którzy opiekują się porzuconymi zwierzakami w rejonie ich działania.
A z poważniejszych rzeczy uroczysty pogrzeb polskich żołnierzy poległych w 1939 roku w Mościskach koło Lwowa.













.jpg)














Komentarze
Prześlij komentarz