Dziennik wojny - dni czterdziesty szósty, czterdziesty siódmy, czterdziesty ósmy, czterdziesty dziewiąty, pięćdziesiąty, pięćdziesiąty pierwszy i pięćdziesiąty drugi, pięćdziesiąty trzeci, pięćdziesiąty czwarty, pięćdziesiąty piąty, pięćdziesiąty szósty, pięćdziesiąty siódmy, pięćdziesiąty ósmy, pięćdziesiąty dziewiąty trzeciego roku (776, 777, 778, 779, 780, 781, 782, 783, 784, 785, 786, 787, 788, 789))

Nie, to nie jest wywoływanie demona. To jeden z setek flashmobów, jakie od tygodnia robione są w rosyjskich szkołach z okazji „Dnia Zjednoczonej Akcji ku pamięci ludobójstwa narodu radzieckiego dokonanego przez nazistów i ich wspólników podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941–1945”

Chociaż to chyba nie ma znaczenia, z jakiej okazji, bo skojarzenie z obrzędami magicznymi jest jednoznaczne. Rosja to stan umysłu...

Lew na zachodzie nikczemnie zdradzony przez swego wyzwoleńca
złączon z kogutem dla lewka obrony na tron wprowadzi młodzieńca.

Jakkolwiek jako chrześcijanin mam duży dystans do wszelkich przepowiedni i wróżb (co nie wyklucza szacunku względem prawdziwych proroctw, ale te nie są w istocie przepowiadaniem przyszłości, a byciem heroldem Boga, zaś zapowiedź przyszłych zdarzeń ma jedynie potwierdzić, że faktycznie Bóg proroka posłał), to Przepowiednia z Tęgoborzy w dość znacznym stopniu się sprawdziła. Oczywiście nie w stu procentach, bo część wydarzeń jeszcze nie miała miejsca. Niemniej...

No i właśnie. Od dawna intrygował mnie powyższy fragment. Oczywiście, można pod to podpisać wydarzenia z 1936 roku, kiedy Amerykanie (bo chyba dość oczywiste jest, że to oni są owym "wyzwoleńcem") ujawniając partnerom z MI-5 Plan Czerwony wymusili na Wielkiej Brytanii zmianę proniemieckiego kursu, uosabianego przez króla Edwarda VIII, na antyniemiecki, co popchnęło Wyspy do rozpoczęcia przygotowań do wojny (do tego momentu Królestwo było całkowicie rozbrojone, wraz z wstąpieniem na tron czterdziestoletniego Jerzego VI zaczęło się gorączkowe zbrojenie i modernizowanie armii, a szczególnie floty i lotnictwa). To dzięki tej decyzji latem 1940 roku Wielka Brytania była w stanie przeciwstawić się niemieckiej ofensywie lotniczej. Ale też ona spowodowała, że samoloty z czarnymi krzyżami w ogóle nad Anglią się pojawiły. 
Tyle, że Jerzy VI w stosunku do swojego brata Edwarda VIII nie był żadnym młodzieńcem. Był od niego zaledwie o rok młodszy...

Dwaj władcy z rodu Sachsen-Coburg Gotha aka Windsor. Edward po lewej reprezentujący kurs proniemiecki i fetowany w III Rzeszy i Jerzy po prawej, uosabiający opór względem Niemiec. Choć, jak stwierdzić miała Królowa-Matka Maria Windsor de domo Treck "Niemiecka okupacja nie byłaby czymś najgorszym, gdyby zachowano monarchię" (akurat nazizm, jako nurt ruchu socjalistycznego był z gruntu antymonarchistyczny i antyelitarny)

Za to młodzieńcem względem obecnego, schorowanego (nowotwór) i starego blisko osiemdziesięcioletniego władcy (a co dopiero względem niemal stuletniej Elżbiety II!) jest książę William, pierwszy w kolejce do tronu. 

Zdjęcie sprzed dwunastu lat, ale poza łysiną William niewiele się zmienił

A co to ma do rzeczy w naszych sprawach? 
Ano trochę ma.

Szczególnie wobec przeciągającej się obstrukcji względem pomocy dla Ukrainy w Kongresie USA. Odpowiednia ustawa przeszła przez Senat - pomniejszona o dziesięć milionów dolarów względem zeszłorocznej pomocy, która okazała się niewystarczająca - a potem, po podzieleniu jej na cztery akty i przegłosowaniu w pakiecie także przez Izbę Reprezentantów. 

Republikanie głosujący przeciw negowali pomoc Ukrainie, a Demokraci - pomoc Izraelowi i skasowanie pomocy dla Hamasu (w pierwszej wersji ustawy taki punkt był). 

Ale zanim do tego doszło, odbył się niesamowity kontredans, tworzenie projektów i kontrprojektów, ujmowanie zapisów w strawne dla wyborców formy (na przykład zmiana dotacji-darowizny w pożyczkę, której połowa może zostać umorzona "jeśli Ukraina nie będzie w stanie jej spłacić" - a wiadomo, że nie będzie). 
Doszło do takich kuriozów, jak "poprawki" deputowanej Marjorie Taylor Greene (z twarzy widać, że kolejka po rozum była długa), która poza klasyką propagandy moskiewskiej (zakaz finasowania  "nazistowskiego" batalionu "Azow" - który nie istnieje - i 3 Brygady Szturmowej - która istnieje, ale jest częścią sił zbrojnych, więc nie można jej nie finansować, a także Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego - ale nie za "nazizm") wyskoczyła z propozycją zainstalowania na granicy amerykańsko-meksykańskiej wycelowanych w imigrantów laserów kosmicznych z Izraela. 

Nie, nie robię sobie jaj. To jest skrin z jej twitterowego konta. Zresztą Marjorie już po głosowaniu zarzuciła spikerowi Izby Reprezentantów Mike'owi Johnsonowi, że "wybrała go Ukraina". To ten sam poziom zrycia beretu, co nasi popieprzeni ględzący o Upainie


Ostatecznie projekt poparli i prezydent Biden, i Donald Trump, choć Trump wrzucił gorzkie słowa pod adresem Europy (i słusznie). 




Oczywiście, tu nie chodzi o Ukrainę, tylko o wewnętrzne rozgrywki amerykańskie, ale realnie Ukraina rykoszetem obrywa. Od miesięcy nie otrzymując wsparcia (choć paczkę ATACMSów na początku kwietnia dostali). I to mimo, że administracja prezydenta Bidena może jeszcze wydać na Ukrainę cztery miliardy dolarów. Ale ich nie rusza, bo..? Bo gra w swoje bierki. 

Do Stanów pojechał zatem szef brytyjskiej dyplomacji David Cameron, lobbować za uruchomieniem wsparcia dla Ukrainy. Johnson nie znalazł czasu dla brytyjskiego ministra, za to spotkał się z nim Donald Trump (w sumie lepiej spotkać się z szefem, niż z jego lokajem). 

W tej sytuacji, kiedy Stany coraz mniej interesują się Europą i otwarcie stawiają na dominację w niej Niemiec, odżyły stare pomysły dawnych sojuszy. 
W sto dwudziestą rocznicę podpisania brytyjsko-francuskiego sojuszu, zwanego Entente Cordiale (Serdeczne Porozumienie) oba te kraje ogłosiły jego odnowienie. Sojusz ten, zwany ententą, przeciwstawił się Niemcom w czasie pierwszej, a potem drugiej wojny światowej, a poszerzony o Stany stał się podstawą NATO. 


I nie byłoby w rocznicowych deklaracjach niczego niezwykłego, gdyby nie kontekst sytuacyjny. Oczywiście, to Stany są jak dotąd głównym donatorem pomocy dla Ukrainy. Ale Waszyngton włączył się do działania dopiero po tym, kiedy Ukraińcy odepchnęli pierwszy szturm od bram Kijowa. A zrobili to za pomocą broni dostarczonej przez Polskę i... Wielką Brytanię! To brytyjskie drony morskie stały się podstawą do budowy ukraińskiej floty dronów, która zniwelowała rosyjską przewagę na Morzu Czarnym i zniosła blokadę ukraińskich portów. To brytyjska dyplomacja lata po całym świecie i szuka wsparcia dla Ukrainy. Amerykanie tylko podążają za trendem. 

Oczywiście, Brytole niczego nie robią z dobrego serca. 
Powody ich działań są dwa. 
Pierwszy to bezpieczeństwo Korony i jej interesów, a tu Rosja jawi się jako główny przeciwnik od wielu lat (przejrzyjcie brytyjskie seriale sensacyjne i kryminalne z ostatnich dwudziestu lat, jak są w nich przedstawiani Rosjanie - nawet emigracja rosyjska to zagrożenie!). Rosyjskie samoloty i okręty od dawna przeprowadzają prowokacje w pobliżu brytyjskich wybrzeży, a działania rosyjskich służb w Wielkiej Brytanii powodują, że służby brytyjskie nie mogą tego tolerować bez utraty twarzy. 

Brytyjska Wspólnota Narodów, czyli państwa uznające symboliczną zwierzchność Korony. Dla Korony symbole są kluczowe

Niezależnie od tego, działania Rosji w Afryce, które już prawie wypchnęły Francję z tego kontynentu, zagrażają też interesom brytyjskim. Londyn może tolerować obecność RPA w BRICS, czy odwiedziny władz Kenii i Zimbabwe w Moskwie, ale nie zaakceptuje otwarcie prorosyjskiego kursu rządów w krajach wchodzących w skład Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. 
Oczywiście, otwarta interwencja w stylu czasów kolonialnych nie wchodzi w grę, ale danie Moskwie po łapach, żeby nie pakowała ich w brytyjskie interesy, jest jak najbardziej wskazane. 

Drugi powód to klasycznie tradycyjna brytyjska doktryna równowagi politycznej w Europie. Po prostu na kontynencie ma nie być sił zdolnych narzucić swoją wolę innym państwom. I nie ma znaczenia, czy tą siłą zamierza być Francja, Niemcy, Rosja, czy Polska. Każdy ma siedzieć na swoim skrawku świata i nie wymuszać niczego na sąsiadach. 
Czemu?
Patrz punkt pierwszy: państwo kontrolujące kontynent stanowi zagrożenie dla Korony. 

Co w tym układzie robi Francja? 
Dokładnie to samo. Broni swoich interesów. Przede wszystkim afrykańskich, ale nie tylko. 
Francja od zawsze stara się mieć sojusznika na wschodzie. Turcja, Polska, Rosja... Zmieniają się sojusznicy, ale zasada pozostaje. Po co? Żeby szachować Niemcy. Współpraca współpracą, ale sicher ist sicher (a nie, to nie ten język). 

Dawne i obecne kolonie francuskie oraz terytoria zależne (powiązane gospodarczo) Francji. W Afryce w zasadzie możemy mówić o czasie przeszłym, bo ze wszystkich niemal obszarów Paryż został wypchnięty

Zagrożeniem dla Francji od zawsze była Wielka Brytania i Niemcy (wojny z Hiszpanią też miały miejsce wtedy, kiedy ta była powiązana z jednymi lub drugimi). Zagrożenie brytyjskie obecnie nie istnieje (może pojawić się w Afryce po pokonaniu Rosji, ale to daleka przyszłość). Zagrożenie niemieckie jest stałe. 
A Niemcy właśnie znakomicie słabną, choć prężą muskuły. Wygląda to jednak coraz bardziej komicznie. 
Z jednej strony odwrót Waszyngtonu z Europy, z drugiej słabnięcie Belina. Tylko głupi by nie skorzystał z okazji, żeby wybić się na lidera Unii Europejskiej i NATO. 
Stąd ofensywa dyplomatyczna Paryża i pohukiwania prezidą Makrą. 

Prawie dwie trzecie młodych Francuzów jest gotowych zaciągnąć się do wojska i walczyć za Francję. Na Ukrainę gotowa jest jechać połowa pytanych. W tym samym czasie gotowość walki za swój kraj zgłosił mniej, niż co piąty Austriak. Świat się zmienia...

I tu właśnie spotykają się interesy brytyjskie i francuskie. Danie po łapach Niemcom i uziemienie Rosji, a następnie wypchnięcie jej z Afryki, to wspólne cele obu państw. 
Oczywiście, jak Francja stanie się zbyt mocna i zacznie się rozpychać w Europie, to dostanie po łapach od Londynu, który wtedy sprzymierzy się z Niemcami, Włochami, Hiszpanią, czy nawet Marsjanami. Nie ma to znaczenia. 

Na tę chwilę jednak oba państwa grają do tych samych bramek.

Oczywiście, od tej sytuacji do spełnienia przepowiedni daleka droga, ale warto to odnotować.

Warto też odnotować, że Parlament Europejski zagroził Komisji Europejskiej zawieszeniem finansowania jej, jeśli nie znajdą się pieniądze dla Ukrainy. I głównym macherem w tej sprawie był nielubiany u nas (i słusznie) Guy Verhofstadt

Chiny dobrze obserwujące tę grę zrobiły kolejną woltę. 

Pamiętacie profesora Fenga Yujuna? 


To ten, który półtora roku temu na zamkniętym spotkaniu dla "liderów" chińskiego biznesu przedstawił nową, agresywną strategię względem Rosji. Profesor i prodziekan Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Fudan w Szanghaju, dyrektor Centrum Studiów nad Rosją i Azją Centralną na tej uczelni. Od lat analizujący właśnie Rosję i współokreślający dla partyjnych władz chińskich (człowiek na takim stanowisku w Chinach nie jest niezależny, zresztą dla konfucjanistów niezależność w naszym rozumieniu nie istnieje - człowiek jest częścią społeczności, którą uosabia władca lub jest wyrzutkiem, bez względu na motywacje). Zresztą, z twarzy profesora widać związki ze służbami. On nawet uśmiecha się na baczność.

Profesor wypowiedział się ponownie. Tym razem otwarcie w "The Economist", a więc w tekście przeznaczonym dla zachodniego czytelnika. I już od pierwszego zdania profesor wali po jajach:

Moskwa z pewnością przegra wojnę na Ukrainie


W czasie, kiedy wiele rządów, ale i osób prywatnych rozważa możliwości ukraińskiej obrony i zastanawia się nad dalszymi scenariuszami, emisariusz Pekinu mówi:
- Hej, ale my obstawiamy klęskę Rosji i zrobimy wszystko, żeby do niej doszło!
Łotdefak?
Profesor wskazuje cztery podstawowe powody takiego, jak przewiduje, rozwoju sytuacji:
  • mobilizację społeczną Ukrainy, niebywały poziom oporu i jedności narodu - przy wszystkich sporach i konfliktach, większość jest zdecydowanie gotowa walczyć do skutku;
  • poparcie dla Ukrainy, choć nie przekłada się na adekwatną skalę pomocy, jest powszechne, a postawa przeciwna wyklucza z dobrego towarzystwa - wsparcie dla Ukrainy zaczęło mieć wymiar moralny, a nie polityczny;
  • polityka ręcznego sterowania, przyjęta przez putinowski system wyklucza większą elastyczność w podejmowaniu działań i zabija inicjatywę na niższych szczeblach (o tym za chwilę niżej), co przekłada się na sytuację zarówno na froncie militarnym, jak i gospodarczym - na dokładkę potencjał rosyjskiego przemysłu nie ma poziomu z czasów ZSRR i mimo starań władz daleko mu do tego;
  • panujący przez blisko ćwierć wieku (24 lata) Putin (dłużej, bo premierem został za Jelcyna w 1999 roku i choć ograniczony władzą prezydenta, to jednak już wtedy był głównym koordynatorem moskiewskiej polityki - komentarz mój) wykształcił wokół siebie "kokon informacyjny" (tak to określa profesor Feng) - otoczenie Putina nie otrzymuje prawdziwych informacji, a te, którymi dysponuje, tworzą nierzeczywistą wizję świata. Tłum wazeliniarzy w najbliższym otoczeniu tylko ten efekt wzmacnia.

"Cześć i chwała Sternikowi!"
Stalin! Stalin! Wiesław! Wiesław!
Lata mijają, a oni nie potrafią inaczej.

Profesor zauważa on, że żadna ze stron nie ma obecnie przewagi i wojna jeszcze potrwa (dla mającej globalne ambicje Rosji sytuacja braku przewagi w walce ze średniej wielkości Ukrainą jest w istocie katastrofą - to tak, jakby klasowy osiłek zremisował w solówie z przeciętniakiem mającym problem ze zrobieniem dziesięciu pompek).
"Ukraina zniszczyła mit niezwyciężoności Moskwy"
- podkreślił w artykule profesor (a u nas wciąż są kretyni w niego wierzący).
"W sumie te cztery czynniki sprawiają, że ostateczna porażka Moskwy jest nieunikniona. Z czasem będzie musiała wycofać się ze wszystkich okupowanych terytoriów Ukrainy, w tym z Krymu. Jej potencjał nuklearny nie jest gwarancją sukcesu".
Straszak nuklearny profesor uważa za blef, którym nie należy się przejmować. Jego zdaniem Rosja nie zdecyduje się na to nawet, jeśli będzie musiała wycofać się z Krymu. 

Dalej są ciekawe stwierdzenia odnośnie chińskiego spojrzenia na Rosję i zawierają się one w trzech tezach:
  • relacje chińsko-rosyjskie nie są trwałe, a w ostatnich latach "brak ograniczeń" został zastąpiony "tradycyjnymi zasadami" - czytaj "relacje te ochłodły" - wizyty rosyjskich oficjeli w Pekinie to gra dyplomatyczna, mająca podważyć tezę o osamotnieniu Moskwy,
  •  "Moskwa za pomocą wojny stara się podważyć istniejący porządek światowy i regionalny. Chiny natomiast chcą pokojowo rozwiązywać spory",
  • Chiny kupują od Rosji ropę, żeby nie dopuścić do wzrostu cen na giełdach - to taki wkład Pekinu w światowy rozwój i stabilność gospodarczą.
Oczywiście, jest to retoryczne "... kotka przy pomocy młotka", jednak zawiera sporo ważnych informacji. 
Po pierwsze, Pekin uznaje porażkę misji Huia i rozumie, że nie ma możliwości zawarcia pokoju na rosyjskich warunkach (passus o powszechnym poparciu dla Ukrainy).
Po drugie, Pekin przyjmuje ukraińską perspektywę jako bazę do przyszłych rozmów pokojowych (oddanie wszystkich okupowanych przez Rosję terytoriów), ale to wymaga czasu.
Po trzecie, konieczna jest zmiana ekipy w Moskwie na taką, która będzie zdolna do podjęcia dialogu. 
Po czwarte, Chiny na razie nie przewidują działań militarnych na Pacyfiku (tekst o porządku światowym i pokojowym rozwiązywaniu sporów).
Po piąte, "co nam dacie, żebyśmy zabili Moskwę gospodarczo?"

Dlaczego tak i czemu teraz?
O porażce misji Li Huia (drugiej zresztą) już napisałem. 
W Turcji w wyborach lokalnych epicki wpiernicz dostał Erdogan, a wyraźny sukces uzyskała prozachodnia partia młodoturecka (spadkobiercy idei świeckiej Turcji Ataturka). Nie przełoży się to na rząd centralny na razie, ale oznacza początek schyłku Sułtana. 

Pomarańczowy - zwolennicy Erdogana, Czerwony - młodoturecka opozycja.

Do tego po sukcesie ukraińskiego GUR w operacji sudańskiej i rozpoczęciu bezpośrednich dostaw ukraińskiego zboża do tego kraju, Kijów otwiera swoje ambasady w kolejnych państwach Afryki, budując fundament pod swoją przyszłą siłę polityczną (nasze lyberalne, zapatrzone w Zachód dyplomatołki wolą wycierać klamki wielkich, zamiast budować swoją pozycję - ale oni wolą być peryferią Centrum, gdy Ukraina przekształca się w Centrum peryferii). 
Oznacza to wypychanie Rosji z tego obszaru, a ponieważ Ukraina jest eksponentem interesów Zachodu (którym moglibyśmy być my, gdyby nie lokajska mentalność naszych elyt), zagraża to pozycji Chin na obszarze Globalnego Południa. 
Podobnie zagrożeniem dla chińskich interesów jest odnowienie sojuszu brytyjsko-francuskiego. 

Do tego porażka inicjatyw irańskich. Październikowa akcja Hamasu zamiast wywołać wielką wojnę na Bliskim Wschodzie wyzerowała tam wpływy irańskie. Państwa arabskie z początku półgębkiem, a potem otwarcie stanęły po stronie Izraela. Większe znaczenie, niż solidarność religijna ma, jak się okazuje, wspólnota genetyczno-językowa semici przeciw Ariom. 
Ataki sponsorowanych przez Iran jemeńskich Houti na Morzu Czerwonym wyeliminowały co prawda Kanał Sueski z głównych szlaków komunikacyjnych, ale nie zakłóciło to jakoś poważnie łańcucha dostaw. Zerwanie kabli internetowych spowodowało zakłócenia w światowej komunikacji, ale jej nie zniszczyło (zgodnie z założeniami internetu - bajdełej, wiecie, że pomysłodawcą był polski Żyd spod Grodna Paweł Baran?).

Zachód, choć pokiereszowany wytrzymał wszystkie stress-testy, począwszy od wygenerowanej w Wuhan pandemii, która dała rządom okazję do przestawienia swoich krajów na wojenne tryby funkcjonowania (pamiętacie szpitale tymczasowe? - tylko debil może kwestionować ich tworzenie, "bo nie zostały wykorzystane"; szpitale to nie pietruszka, je się tworzy na wszelki wypadek). Dziś w razie W przy każdym prawie szpitalu mamy gotowe centra doraźnej pomocy i triażowania (selekcjonowania pod kątem kolejności udzielania pomocy) ofiar. Bez "plandemii" by to nie nastąpiło, bo debile krzyczeliby "po co? ile izb wytrzeźwień można za to postawić?".

W tej sytuacji Pekin decyduje się na odwrót. Ogłasza rezygnację z części aspiracji, a wręcz proponuje:
- Dajmy sobie spokój z Tajwanem, podzielmy się Rosją.
A żeby wzmocnić przekaz do sieci "wyciekło" zdjęcie z jednego z chińskich poligonów w Mongolii Wewnętrznej. 

Układ ulic przypomina topografię dzielnicy rządowej w stolicy Tajwanu Tajpej. Podobno centrum Paryża też tam jest odwzorowane

Dokładnie w tym samym kierunku myślenia idzie władca Białorusi. Jego hybrydowy atak na państwa bałtyckie i Polskę (w tej kolejności) za pomocą imigrantów i skorumpowanych rublami "aktywizdów" po naszej stronie (często udających "Europejczyków", a w istocie mentalnych sowieciarzy we frakach, sukniach i walonkach) postawił na nogi systemy bezpieczeństwa w zaatakowanych krajach. Tyle międzynarodowego wojska, ile jest obecnie na granicy polsko-białoruskiej, nie było tam od 1941 roku (no dobra, wtedy był inny skład narodowościowy, ale sztuka jest sztuka). Instalacja na granicy, jak nasza zapora techniczna powoduje, że teren i tak trudny ze względu na dużą liczbę rzek, mokradeł i rozlewisk, stał się w zasadzie dla armii białoruskiej i rosyjskiej nieosiągalny (wbrew pierniczeniu ignorantów zapora techniczna jest też znakomitą barierą przeciw pojazdom opancerzonym). Najważniejsze, że obecnie praktycznie nie da się przekroczyć granicy w sposób niezauważony. A na pewno nie większą grupą. 

Oczywiście, Bulbenfuehrer nie powie Putinowi wprost, że na wojnę z NATO razem z nim się nie wybierze. On to mówi na około, zgodnie z sowiecką mimikrą. 
Po pierwsze, w ogóle nie wypowiada się o krajach NATO. Mówi o Ukrainie. 

W programie zakumplowanego z Łukaszenką Grigorija Azarionoka (Jezioreczko - dosłownie tłumacząc) pada klasyczna retoryka względem Ukrainy, że to w istocie Rosja i że nie ma nic przeciw niezależnej Ukrainie, o ile będzie zależna od Moskwy. Taka sama retoryka stosowana jest wobec Polski i krajów bałtyckich

Na co wchodzi Łukaszenka cały na biało i mówi:

- Atakowanie Ukrainy z Białorusi teraz nie ma sensu, bo granica jest ufortyfikowana i obstawiona (zupełnie, jak granica z Polską i krajami bałtyckimi, choć zdecydowanie bardziej)
Słowem:
- Wołodia, goń się!
Łukaszenka wrzucił tam też tekst, że łatwiej jest zaatakować rakietą Iskander, na co rzecznik ukraińskich sił powietrznych przypomniał mu, że to oznacza, że terytorium Białorusi stanie się uzasadnionym celem dla ukraińskich rakiet i dronów.



Zanim przejdziemy do ukraińskich (i rosyjskich) rakiet i dronów, dokończmy tematykę dyplomatyczno-polityczną.

W USA sytuacja robi się coraz bardziej nieprzewidywalna i tak naprawdę trudno orzec, jak się rozwinie. 
W wyścigu prezydenckim "Sleepy Joe" ma coraz mocniejszą przewagę nad Trumpem. Wystartował z kampanią już po tym, jak Trump uzyskał pewność nominacji i pruje ostro w górę. Trump ma po prostu sytuację podobną, jak polska prawica - iluś ludzi poprze jego rywala, kimkolwiek by był. Demokraci mogą wystawić lalkę z sexshopu, a i tak zgarnie ona głosy antytrupistów, których niemało jest także wśród Republikanów. 


Co więcej, polityka wsparcia Ukrainy realizowana przez administrację prezydenta Bidena zapewnia pracę w przemyśle zbrojeniowym, do którego trafia większość pieniędzy "dla Ukrainy". W warunkach pogłębiającej się recesji to rzecz nie bez znaczenia. Zapowiedzi Trumpa, że doprowadzi do pokoju fajnie brzmią dla klasy średniej, ale są przerażające dla akcjonariuszy i pracowników firm zbrojeniowych. 

Do tego idzie ogromna presja na wyborców i Kongres w sprawie kontynuacji pomocy dla Ukrainy, w którą angażują się także rządy innych państw. O Wielkiej Brytanii wspomniałem, a warto dodać wypowiedź japońskiego premiera w Kongresie, który zganił USA za to, że w "kluczowym momencie historii rezygnuje z roli światowego żandarma". 


Jak jesteśmy przy temacie pomocy amerykańskiej dla Ukrainy, to wszystkie media amerykańskie podały, że kluczowe w tym względzie było spotkanie z Trumpem naszego prezydenta Andrzeja Dudy.




Oczywiście, nie tylko, bo działanie było wielotorowe i wspólnie pracowali tu prezydent, premier, minister spraw zagranicznych. 

Zdaniem niektórych kandydatów na ministra spraw zagranicznych moc sprawczą mają twitty, bo... 


Nie ujmując pracy i zasług premierowi i ministrowi spraw zagranicznych, nie, panie Kowal, to tak nie działa. 

Ale to nie najgorszy wpis. Cała ta popieprzona fanatyzmem część postępaków nie może znieść, że:
a) Polska dyplomacja cokolwiek może - przecież zgodnie ze słowami wnuka noblisty powinniśmy porzucić mrzonki o podmiotowości, a tu nagle kreujemy politykę Amerykańską,
b) cokolwiek pozytywnego mógł załatwić człowiek, którego nienawidzą.

Jan Gościniak komentuje przytomnie jeden z mniej głupich twittów

Więc wbrew temu, co mówią sami Amerykanie, nasi fanatycy nicniemożenia trąbią klęskę, gdy pora grać zwycięstwo. 

Smutni i straszni ludzie przeżarci nienawiścią do samych siebie. Na takich matołach bazowali naziści i komuniści.

Tymczasem w świcie normalnej polityki:


W mediach amerykańskich pełno jest artykułów i specjalistów, i gwiazd oraz celebrytów, nawołujących do kontynuowania wsparcia dla Kijowa. 


W swoim artykule jeden z generałów napisał wręcz, że Rosja jest obecnie silniejsza, niż przed atakiem na Ukrainę. 
Spotkało się to z rezonansem panikarzy nad Wisłą.
I warto się temu przyjrzeć, bo i nasi specjaliści snują takie hipotezy. 

Co to znaczy "silniejsza"? Jaką miarę siły przyjęto? 

Że ma więcej żołnierzy? 
Tak, ma. 
W większości rekrutowanych z imigrantów, mniejszości narodowych, więźniów, a nawet najemników z innych państw i kontynentów (przypominam, że w Rosji za bycie najemnikiem grozi pięć lat więzienia, a za werbowanie najemników - dziesięć lat). 
W dodatku żołnierz żołnierzowi nie równy. Szkolony latami kontraktowy, mający za sobą kilka lat misji bojowych, ma większą wartość, niż nowicjusz wyrwany siłą, czy obietnicą pieniędzy z domowych pieleszy i rzucony do walki. 


Dlatego po klęsce pod Midway, gdzie zginęła znaczna część doświadczonych pilotów, lotnictwo japońskie nigdy się nie podniosło, a w tym samym czasie Amerykanie ratowali dosłownie każdego zestrzelonego lotnika. 
Bo samolot bez człowieka sam nie poleci, czołg nie pojedzie, karabin, czy działo nie wystrzeli. A doświadczony żołnierz ma wartość kilku nieopierzonych. 
Liczebność armii bez uwzględnienia czynnika wyszkolenia i doświadczenia nie świadczy zatem o jej sile. 

Nierzadki obrazek z roSSyjskich okopów. Najemnicy zwerbowani z całego świata, nawet nie mówiący po rosyjsku, ledwie przeszkoleni i wrzuceni w nieswoją wojnę

Wielki suckcess, bo w roSSyjskie szeregi wstąpił obywatel USA. Przypadkowo taki, co uciekł ze swojego kraju przed zarzutami o gromadzenie materiałów pedofilskich (może kiedyś napiszę o moskiewskim zjebaniu także w tym obszarze)

Żale żon i matek zmobilizowanych do 1454 pułku z Chanty-Masyjska, których przeniesiono z dnia na dzień do 114 Brygady Zmechanizowanej "armii" Donbabwe i 5 kwietnia posłano do szturmu pod Siemianówką (koło Awdijówki). Bez broni, amunicji, wsparcia artyleryjskiego. Do dnia nagrania (10 kwietnia) zginęła lub zaginęła połowa spośród stu przeniesionych. Po rannych nikt nie wraca. O poległych zupełnie nikt nie dba.

Takie gesty rozpaczy nie są niczym niezwykłym

W ciągu dwóch lat Rosja w wyniku wojny straciła około pół miliona zabitych, wziętych do niewoli (w tym tych, którzy przeszli na stronę Ukrainy i walczą w Legionie i RKO), trwale okaleczonych, zaginionych. Przy jednoczesnym braku rąk do pracy na poziomie pięciu milionów.

Liczba spraw karnych o dezercję dochodzi w Rosji do siedmiuset miesięcznie. I to tylko te, w których winnych postawiono przed sądem

O ile nie zostaną zabici na miejscu przez bandytów od kadyrowców.

Na tabliczce jest napis "Na tym świecie nie ma miejsca dla tchórzy"

A ten miał fart. Za próbę ucieczki z jednostki "tylko" przykuli go do szyny

Ile czasu zajmie, zanim Rosja po prostu stanie, bo nie będzie komu pracować w fabrykach, obsługiwać pociągów, wodociągów, systemów energetycznych, wykonywać prostych napraw? Stanie, bo nie będzie komu płodzić dzieci? 
Szybciej, niż się komukolwiek na Kremlu zdaje. Spowodowane wojną straty, nałożone na już fatalną sytuację demograficzną, prowadzą do katastrofy i całkowitej zapaści gospodarki, a w konsekwencji i państwa.

A islamskie narody Azji Środkowej i Kaukazu czekają na swoją szansę

Że produkuje więcej rakiet i pocisków oraz pojazdów, niż przed atakiem na Ukrainę?
Tak, produkuje. 
Na tyle dużo, że nie pozwala to na utrzymanie ciągłego ognia rakietowego na Ukrainę, który mimo poważnych strat w ukraińskiej energetyce, jest znacznie mniejszy i rzadszy, niż przed rokiem. 
Na tyle dużo, że musi sprzęt i amunicję ściągać z innych krajów, głównie Chin. 
I oczywiście, dostawy chińskie bardzo poprawiły sytuację militarną Rosji, ale przecież nie są one za darmo. Sytuacja polityczna, szczególnie w relacji z Chinami, się pogorszyła. 

Wobec wyczerpania w znacznej części stanów magazynowych, bieżąca produkcja nie jest w stanie zabezpieczyć potrzeb frontu.
"Produkcja" czołgów i pojazdów natomiast to w większości rozkonserwowywanie i modernizowanie leciwego złomu. 
Najlepszym symbolem tej sytuacji jest masowe wykorzystywanie chińskich terenówek zamiast transporterów opancerzonych i transportowanie piechoty jako desantu na pancerzach czołgów, jak w czasie II wojny światowej. Transporterów opancerzonych po prostu nie ma. 

Tylko w marcu z dymem poszło półtora tysiąca moskiewskich pojazdów

Na podstawie analizy potwierdzonych wizualnie rosyjskich strat Andrew Perpetua (daleki od entuzjastycznego podejścia do ukraińskich sukcesów) sugeruje, że Rosja po wojnie nie zamierza mieć sił zbrojnych.


OSINTer Jompy badając zaktualizowane mapy portalu Yandex odkrył, że gwałtownie zmniejszyła się liczba transporterów opancerzonych MT-LB (pierwotnie ciągników artyleryjskich). Według niego w rosyjskich magazynach zostało 300-400 tych pojazdów.


I rzeczywiście. Na froncie normą przestały być szarże z pomocą BWP i transporterów. Powszechne jest wykorzystywanie chińskich terenówek Desertcross...

Desant na pancerzu czołgu, jak w czasie II wojny światowej...

Wykorzystanie specjalnie obudowanych ciężarówek...

A nawet...

pod Nowomichajłówką (kierunek Marinka) pojawiło się coś takiego (od drugiej minuty)...

Coś takiego...

To jak się okazuje obudowany dodatkowymi blachami czołg. Blachy mają chronić desant, żeby nie podzielił losu tych z filmu wyżej.

I tak wróciliśmy na pola bitew I wojny światowej...

Ten potworek uciekł z pola bitwy, ale od czego rosyjscy wolontariusze dzielnie wspierający ukraiński wywiad. 



Pomagająca bojcom nauczycielka z Krasnodaru o ksywce "Biełka" musiała koniecznie pochwalić się fotką na tle tego kuriozum. Szybka geolokalizacja i...

wizyta ukraińskich rakiet po których cud myśli technicznej wygląda tak.

Squid games Ukrainian Edition 2024 trwa w najlepsze i trwa mać do zużycia wszystkich zasobów.

To też kierunek Marinki. Odcinek odpowiedzialności 3 Brygady Szturmowej "Azow"

Samoloty? 
Rosja rocznie traci więcej maszyn, niż dostaje, a pogłębiający się kryzys z częściami i dostawami paliw (do tego wrócę) powoduje, że coraz częściej nie trzeba ukraińskiej OPL, żeby najnowsze typy maszyn spadały. 

Co gorsza, dużo maszyn spada z powodu ostrzału przez siły własne, którym nawala system identyfikacji swój-obcy.

Mapka nie zawiera maszyn zniszczonych ogniem ukraińskim, a trochę ich było

Z najnowszych, w piątek nad ranem w trakcie ataku na Ukrainę zestrzelony został bombowiec Tu-22.

To pierwsza taka maszyna zbita w locie i to w trakcie misji bojowej

Cyryl Budanow opowiada, jak wyglądała zasadzka na Tutkę. To drugi moskiewski samolot zniszczony w wyniku zasadzki GUR i OPL, zatem można liczyć na kolejne. Aż do zawieszenia lotów. Strategia, która wepchnęła do portów okręty rosyjskie na Morzu Czarnym (od tygodnia nie wypłynął ani jeden bodaj okręt) może sprawdzić się i na niebie

To są straty trudne do uzupełnienia, bo rosyjski przemysł lotniczy nie ma dużej wydajności. W ZSRS większość tego przemysłu była na Ukrainie, dlatego Ukraina może seryjnie tłuc drony dalekiego zasięgu, a Rosja o takim potencjale może pomarzyć. W zakresie maszyn Su-34 i Su-35 Rosja rocznie traci więcej, niż dostaje, więc przyrost jest ujemny. 
O szybkim odtworzeniu nie ma co marzyć, a Chińczycy swoich samolotów nie dadzą.

Oczywiście, Ukraina jest trudnej sytuacji i ma poważne problemy, ale nie łykajmy propagandy, że rosyjska armia jest mocniejsza, niż była, nim dostała łomot pod Kijowem, Charkowem i na Krymie. 
Bo to jest propaganda mająca rozwiązać amerykańskie portfele. 

Z drugiej strony jednak trzeba mieć świadomość, że argumenty Republikanów nie są pozbawione podstaw. Amerykanie to praktyczni biznesmeni, chcący znać biznesplan, zanim wyłożą kasę. Argument, że "do skutku" do nich nie przemawia. 

Domaganie się ze strony Republikanów określenia jakiejś perspektywy finansowej, militarnego "biznesplanu" nie jest pozbawione sensu

Prezydent Woodrow Wilson, wchodząc do I wojny światowej przedstawił Amerykanom swój plan pokojowy, czyli konkretnie o co amerykańscy chłopcy będą się bić i zakreślił realną dla wyborców perspektywę osiągnięcia tego celu (i to był ten czas, kiedy Amerykanie "spłacali" swój "dług" za Kościuszkę i Pułaskiego, walcząc o wolną Polskę - zginęło ich znacznie więcej, niż Polaków za niepodległość USA w obu wojnach z Brytyjczykami). 

O ile w II wojnie światowej cel walki z Japonią na Pacyfiku nie budził w Stanach wątpliwości, o tyle zaangażowanie w Europie wymagało wyjaśnienia. I tu także propaganda amerykańska robiła gigantyczną robotę.


A za co Amerykanin ma płacić teraz? 
Tego nie wie. Zaś na pytania w Kongresie o cel i plan wojny Ukraińcy się obrażają. 
Oczywiście, dla nich ta walka ma sens, ale dla przeciętnego Jankesa jest niejasna. Szczególnie, że on z trudem odróżnia Polaków od Rosjan, a już Ukraińcy są dla niego mutacją jednych lub drugich. 

Możemy się oburzać i wyśmiewać głupich Jankesów, ale dla nich różnice między nami są mniejsze, niż między mieszkańcami Teksasu i Dakoty. 

Szczególnie, że Stany mają kolejny ból głowy. 
Pod presją amerykańską Izrael ogłosił zwycięskie zakończenie pacyfikacji Strefy Gazy i zarządził wycofanie oddziałów Cahalu ze zmasakrowanych ruin. 

Ale nie po to Iran w porozumieniu z Rosją i Chinami zlecił Hamasowi październikową prowokację, żeby teraz wszystko się rozeszło po kościach. Hamas przy pomocy państw arabskich i bierności kumpli z Hezbollahu został spacyfikowany i długo się nie podniesie. Houti co prawda trochę namieszali w basenie Morza Czerwonego, a uaktywnieni piraci etiopscy swoje dołożyli, ale to ugryzienia komara, które nie odwracają uwagi Zachodu od Ukrainy w takim stopniu, w jakim jest to potrzebne Moskwie i Pekinowi. 
Iran zatem pod pretekstem odwetu za izraelskie ataki na irańskich dowódców i generałów w Libanie i Syrii (szczególnie za primaaprilizową likwidację czołówki dowództwa Korpusu Strażników Rewolucji w irańskim konsulacie w Damaszku) zapowiedział uderzenie w Izrael, uprzedzając Stany i państwa sojusznicze, żeby się nie wtrącały, bo to nie ich sprawa.

Po czym rzeczywiście wymierzył dronowo-rakietowy cios w Izrael. 





Najpierw wystrzelona została fala stu sześćdziesięciu dronów, potem rakiety manewrujące i wreszcie balistyczne tak, żeby doleciały do celów niemal jednocześnie. 
Ale jest niuans. 

Większość pocisków zboczyła, zgubiła się, spadła zanim doleciała do Izraela. Resztę, poza kilkoma, zestrzelono. 


W zestrzeliwaniu maszyn i pocisków irańskich zaangażowane były nie tylko siły izraelskie, ale także samoloty i systemy OPL Stanów i Wielkiej Brytanii oraz krajów sąsiadujących z Izraelem.

Na pytanie oficjeli ukraińskich, czemu rakiety irańskie nad Izraelem mogły być zestrzeliwane, a rosyjskie nad Ukrainą nie, Austin Lloyd odparł z rozbrajającą szczerością, że
- To są różne wojny.
Raczej to są różne elektoraty, a w Stanach doskonale wiedzą, czym grozi podpadnięcie diasporze  bliskowschodniej. Diaspora ukraińska nie ma takiej siły przebicia. 

Wynik nalotów był tak słaby, że w mediach irańskich jako przykład sukcesu wyświetlano film z...

Pożarów lasów w Ameryce

W ataku było widać zastosowanie wniosków z wojny na Ukrainie, ale też okazało się, że irańskie rakiety i drony przy silnej obronie przeciwlotniczej wiele nie mogą.

Przy okazji Jordania po raz kolejny strzeliła Teheranowi policzek ogłaszając, że sześć irańskich rakiet zestrzeliła jako pilot myśliwca księżniczka Salma, córka króla Jordanii.

Dla mizogynicznych inceli z Teheranu udział królewskiej córki w zwalczaniu ich rakiet jest zniewagą najwyższej kategorii

Dla semitów z Bliskiego Wschodu ich wojny to ich sprawa i nic indoeuropejskim Ariom do tego. Persowie w oczach Arabów nie różnią się od Brytyjczyków, czy Francuzów. To po prostu inny lud i ma się trzymać z dala. 

Co ciekawe, kanał Generał SWR uprzedzał o tym ataku na kilka dni zanim nastąpił podając, że Rosja przekazuje Iranowi posiadane przez siebie informacje, pozwalające namierzyć główne cele. 

Atak spotkał się z pełnym poparciem w Rosji. Stacja metra Arbat i hasło "Iran, RoSSja z tobą!"

Pozostając jeszcze w obszarze konfliktów peryferyjnych. 

Na żądanie Azerbejdżanu roSSyjskie siły okupacyjne, dla niepoznaki nazywane pokojowymi, stacjonujące w Górskim Karabachu, kończą swoją misję i przez Dagestan wyjeżdżają do Rosji.



Oczywiście, otwiera to drogę do kolejnego konfliktu azersko-ormiańskiego, ale raczej do niego nie dojdzie, bo nie ma głównego czynnika generującego konflikt, czyli Rosji. Zarówno w Armenii, jak i Azerbejdżanie Moskale są powszechnie znienawidzeni, a ich udział w wysiedleniu Ormian z Karabachu po ostatniej krótkiej wojnie w zeszłym roku, zwrócił przeciw nim nawet to, dotąd prorosyjskie, środowisko.

Gdzie zostaną przerzucone te jednostki? 
Mówi się o Ukrainie, ale na razie przeniesiono je... 
Na granicę kazachską! 
Oficjalnie w celu walki ze skutkami katastrofalnej powodzi (o tym za chwilę), ale wobec propagandowych zajawek, wiążących Kazachstan z atakiem dronów na fabrykę w Tatarstanie, zamachem w Cactus City Hall, czy ze spowodowaniem wspomnianych wyżej powodzi (co jest absurdem do kwadratu, bo woda płynie właśnie do Kazachstanu, w którym też są powodzie) powoduje, że coraz głośniej mówi się, że Moskwa szykuje "operację specjalną" przeciw temu krajowi, żeby odzyskać tracone od dwóch lat wpływy w Azji Środkowej. 

Czy to ma sens? 
Na pewno większy, niż próby atakowania na kierunku europejskim i dawałoby szansę na opanowanie rozpadających się wpływów Rosji na Kaukazie. 

W ramach tego ratowania Putin właśnie mianował Apti Alaudinowa zastępcą szefa Departamentu Wojskowo-Politycznego Ministerstwa Rozboju Jebanarium. Mówiąc po ludzku, dotychczasowy szef jedynej w miarę wartościowej jednostki Tik-tok Army będzie zastępcą szefa moSSkiewskich politruków, czyli będzie koordynować oddziały zaporowe, pilnujące, żeby bojcy nie mieli ochoty uciekać.


Czyli będzie robić to, co dotąd, tylko na wyższym stanowisku. 

Czy to sukces, czy porażka Kadyrowa? 
Z jednej strony jego człowiek wchodzi na moskiewskie salony, a z drugiej...
Relacje między Kadyrowem a Alaudinowem są delikatnie mówiąc trudne. Z jednej strony Apti jest byłym asystentem Dona, jego zaufanym. 
Z drugiej niejasna jest sprawa próby jego otrucia, chodzą też plotki, że na Ukrainę został wysłany za karę po uprzednim zgwałceniu przez Dona. 

Jako dowódca liniowy Alaudinow ma estymę wśród bojców znacznie większą, niż Tik-tok Don Pączuszek. Jest młody, ma też powiązania z rosyjską elitą władzy, szczególnie w wojsku, którą sobie wyrobił w czasie wojny. Jest zatem znakomitym kandydatem na następcę Kadyrowa w miejsce jego hodowanych do "wielkich czynów" dzieci. Szczególnie dla Moskwy.
Pytanie, co na to sam zainteresowany. W Czeczenii ogromną rolę odgrywa system klanowy i powstaje kwestia, czy Alaudinow zdecyduje się zadrzeć ze swoim klanem w imię mglistej obietnicy kariery z nadania Moskwy? 

Poza tym, pozostaje pytanie, na ile taka wolta Alaudinowa byłaby szczera, a na ile uzgodniona z Kadyrowem i jego zapleczem? Jeśli Kreml będzie szykował pacyfikację Kaukazu, to Alaudinow będzie miał pełny wgląd w plany. 

Tak, czy inaczej, dla Czeczenii to na pewno awans w rosyjskich strukturach władzy. 
Tik-tok Don Szejk rządzi więc na Kaukazie i pokazuje innym, gdzie ich miejsce. 
Ostatnio ustawił szefa Dagestanu Siergieja Mielikowa. Zaczęło się od tego, że szef czeczeńskiego Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych Cakajew (tak, w Rosji mają specjalne ministerstwo od codziennych trudności, z jakimi borykają się Rosjanie - komunizm bohatersko zwalcza problemy, które sam stwarza) został złapany na jeździe bez dokumentów i pod mocnym wpływem. Po prostu narąbany, jak stodoła. Tyle, że nie w rodzinnej Czeczenii, a w Dagestanie. Władze Dagestanu nie zamierzały mu odpuścić i się zaczęło. Tik-tok Książę Kaukazu w grubych słowach skierowanych do Mielikowa zrugał władze Dagestanu zarzucając im prowokację i szkalowanie wspaniałego BRATA (Kadyrow o każdym współpracowniku pisze "BRAT"). 
Problem jest poważny, bo Cakajew naruszył i przepisy prawa i zasady islamu, więc wicie-rozumicie...

Ale sprawa ma drugie dno. Mielikow jest Rosjaninem spod Moskwy, "przywiezionym w teczce" przez rosyjskie władze i w Dagestanie jest powszechnie znienawidzony. Kadyrow nie tylko broni swojego człowieka. On występuje w obronie muzułmanina przeciw Rosjaninowi. 
Pamiętacie sprawę meczetu w Moskwie? Wtedy też w imieniu Dagestańczyków, bo to ich diaspora budowała świątynię, wystąpił Kadyrow. To nie jest zwykła awantura, to kolejny etap budowy pozycji klanu Kadyrowów. Małą Czeczenię łatwo zniszczyć, ale zjednoczone islamskie ludy Kaukazu... No z tym będzie kłopot.

A jakby tego było mało, to część sierot po Prigożynie z PKW Wagner zasili czeczeńskie jednostki specjalne.


Zanim przejdziemy do wzajemnych ataków Rosji i Ukrainy oraz sytuacji na froncie, jeszcze jeden wątek. 

Jakie są rosyjskie klęski naturalne? 
Zima, wiosna, lato, jesień.

Flaga Obwodu Orenburskiego, najbardziej dotkniętego powodzią. Naprawdę jest taka

Po katastrofalnej zimie, kiedy padało ogrzewanie i elektryczność w całej Rosji i miasta zamarzały, przyszła wiosna. I jak to powiedział klasyk:
- Woda ma to do siebie, że zbiera się w górach i spływa w doliny. 
Szczególnie woda z roztopów.

Trudno powiedzieć, co było najpierw, bo wiele się działo jednocześnie. 
Mniej więcej w połowie marca wody w uralskich rzekach zaczęły przybierać, wylewając w ponad czterdziestu obwodach. Ale to nie wywołało alarmu, bo powodzie to w tym regionie rzecz normalna. 

Orsk jest w miejscu, gdzie rzeka Ural dotyka granicy z Kazachstanem

Ale wody przybierały dalej, zamiast opadać. 
Jako pierwsze pękły chyba tamy w Orsku. Trzy dni wcześniej burmistrz Orska uspokajał, że nie ma powodów do niepokoju. 
Jak widać, mylił się.


Co gorsza, pękły jednocześnie w kilku miejscach, co bardzo utrudniło reagowanie. Szczególnie, że do tego momentu władze miały wywalone na zagrożenie.



Niektórzy nawet zareagowali na zawalenie się tam niejakim entuzjazmem...


Symultaniczne pęknięcie tam i wałów przeciwpowodziowych zrodziło od razu pytania o przyczynę. Jak widać była prozaiczna. Wały były ziemne (i prawdopodobnie nie konserwowane), więc po prostu rozmiękły. Władze - najpewniej zgodnie z prawdą - podały, że powodem awarii były gryzonie ryjące nory w wałach i tamach (tak samo zalało Frankfurt nad Odrą w 1997 roku). 
Szybko jednak pojawiła się narracja, że to robota dywersantów z Kazachstanu, co o tyle nie ma sensu, że jak widać z zamieszczonej wyżej mapy, Kazachstan też był zagrożony powodzią i ostatecznie też go zalało.



Licząca ponad dziewięć metrów fala zalała całą starą część miasta, gdzie znajdowało się ponad cztery tysiące domów i prywatne biznesy. Ewakuowano tysiące ludzi, a rafineria w Orsku przestała pracować.


Ewakuację utrudniał opór ludzi, którzy mimo ostrzeżeń nie zamierzali się wyprowadzić. Mówi o tym dziennikarce generał Kurenkow z Ministerstwa Ratuj Się Kto Może.


Oczywiście, Kurenkow ma rację. Ten sam problem występuje w Polsce. Z tym samym problemem mają do czynienia ukraińskie służby ratunkowe. 

- Nigdzie się nie ruszę, bo mnie okradną - mówi kobieta odmawiająca ewakuacji.

Zrozpaczeni mieszkańcy Orska wołają na wiecu "Putin ratuj!"


Wkrótce potem woda doszła do Orenburga. I tu władze uspokajały, że nie ma powodów do niepokoju. Ale natura miała inne zdanie.


Tama poleciała w kilka minut.



Gubernator Obwodu Orenburskiego Wadim Szumkow ruszył z pomocą.



Tyle, że duchową. O ile można zrozumieć księży, w końcu modlitwa to ich praca, to pytanie, czy nie taniej byłoby modlić się w cerkwi, a samoloty wykorzystać do zadań ratowniczych?

Gubernator podpadł ludziom jeszcze bardziej, gdy oświadczył, że ma taki sam problem, jak oni, bo jego też zalało. 
Tylko on mieszka w hotelu, za który płaci państwo, a oni śpią w szkole na materacach.


Z kolei syn burmistrza Orska wypoczywa w krajach arabskich. Teraz jasne, że poziom wkurzenia ludzi zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do linii wybuchu.


Tymczasem zwykli ludzie walczą z żywiołem.
Takie sceny to nic niezwykłego. Zdarzają się podczas wszystkich powodzi.

Tu jeden człowiek ocalił czterdzieści psów husky z hodowli

Rozpacz? Desperacja? Potrzeba poczucia, że coś robię z problemem?


Z tej katastrofy, spowodowanej przez pijanego sternika wszyscy wyszli cało

Tak samo, jak żale ludzi, przekonanych, że ich porzucono, choć po prostu po ich ocaleniu zabrakło sił i środków do dalszego zajmowania się nimi. 


Ale tu się kończy normalność i zaczyna Rosja. 
We wsi Perowskoje koło Orenburga mieszkańcy zebrali pieniądze, kupili ziemię i usypali półtorakilometrowy wał, który ocalił ich wioskę. 




Czarna linia to wał. Niebieska i czerwona - prawdopodobne zasięgi wody

Podobnie postąpili mieszkańcy wsi Tiumeń. W obu przypadkach "winnym" grożą za "samowolę" kary. W Tiumeniu tym poważniejsze, że do budowy tamy wykorzystano materiały z domu lokalnego urzędnika. Bez jego zgody. 

Takich miejsc było więcej. Skala kataklizmu jest ogromna. 
Warto wspomnieć jeszcze o miejscowości Kurgan, gdzie wylała rzeka Tobol, mająca normalnie sto metrów szerokości.


Tu również pękła tama. Do zalania pracującej w Kurganie fabryki BWPów zabrakło dwóch metrów. Tobol osiągnęła poziom dziewięciu metrów, a fabryka byłaby zagrożona przy jedenastu.

Zakład jest oznaczony czerwonym kolorem. Po przekroczeniu poziomu jedenastu metrów, woda stanowiłaby dla niego zagrożenie. Ale nie przekroczyła





Ale najważniejsze, to nie tracić dobrego nastroju...


Krótko o froncie. 

Najgorsza sytuacja jest na kierunku Awdijówki. Mapki od Tomasza Fita.

Tak, jak pisałem wcześniej, Ukraińcy oparli swoją obronę na rzece Durna i leżących na zachód od niej wzgórzach. Na północ od źródeł Durnej na odcinku Oczeretnego Moskalom udało się wbić dość głęboko w pozycje ukraińskie, ale bez ruszenia na innych odcinkach niewiele to daje. Niemniej mamy tu dość głęboki, choć kontrolowany wyłom. 

Drugi trudny odcinek to Marinka, gdzie dziś po zluzowaniu 47 Brygady, nowe, chyba nieostrzelane jeszcze oddziały posypały się i dały wsteczną. Czterdziesta siódma alarmowo wróciła na odcinek, łatając wyłom, ale Nowomichajłówka została stracona.



Na pozostałych odcinkach stagnacja lub przepychanka.

Brak istotnych zmian na odcinku Jaru Czasów wygląda tak



Za to dzieje się we wzajemnej młócce. 
Moskale konsekwentnie walą po ukraińskich elektrowniach i magazynach gazu. 
Najpoważniejszy cios to praktycznie całkowite zniszczenie Trypolskiej Elektrowni Cieplnej.


Moskale zmienili taktykę i w odróżnieniu od zeszłorocznej "ofensywy" rakietowej Surowikina nie zasypują Ukrainy rakietami i dronami na całym terytorium, tylko koncentrują ataki na wybranych obiektach, co powoduje przeciążenie obrony przeciwlotniczej (w znacznym stopniu przesuniętej na front) i zniszczenia. 
Elektrownia Trypolska miała zresztą tylko obronę przed dronami. 

Ukraińcy chcą tę sytuację przekształcić w swój atut. Zauważyli, że zcentralizowany system energetyczny jest podatny na uderzenia. W miejsce dwudziestu dużych elektrowni chcą postawić dwieście małych. Zniszczyć wszystkich na raz się nie da, a uszkodzenie, czy wyeliminowanie nawet kilku nie zakłóci dostaw energii tak, jak wyłączenie jednej dużej.






Ukraińcy oczywiście nie pozostają dłużni.
Najważniejsze uderzenie to kolejne trzepnięcie po Krymie, konkretnie po bazie w Dżankoj. Zniszczone zostały systemy przeciwlotnicze używane do ostrzeliwania terytorium Ukrainy.



Koło Dżankoj zlokalizowano szczątki amerykańskich rakiet ATACMS, co oznacza, że Ukraina już je posiada. Jedna taka rakieta ma zasięg sto sześćdziesiąt kilometrów, więc z Chersonia można bombardować Krym.

A przynajmniej jego północną część

Warto też odnotować uderzenie w Ługańskie Zakłady Budowy Maszyn, gdzie remontowany jest rosyjski sprzęt.


Na Ługańsk spadły dwie rakiety manewrujące, z których jedna trafiła w zakład.


Druga miała uderzyć w centrum dowodzenia Grupy Centrum, ale nie ma potwierdzenia. 

Na koniec uderzenie symboliczne. Dziś rano w Sewastopolu na dno poszedł najstarszy okręt Floty Czarnomorskiej. Zwodowany w... 1913 roku katamaran "Kommuna", służący do działań ratowniczych. 


Dekomunizacja Krymu w toku.

Helena Grom, ukraińska artystka fotograf otrzymała nagrodę Fine Arts Photography za projekt "Skradzoiona wiosna". Urodzona w Buczy i pracująca w Irpieniu artystka chciała utrwalić początek rosyjskiej inwazji i tych, którzy przetrwali.
















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dziennik wojny - doba dwudziesta czwarta, dwudziesta piąta, dwudziesta szósta, dwudziesta siódma, dwudziesta ósma, dwudziesta dziewiąta i trzydziesta trzeciego roku (754, 755, 756, 757, 758, 759, 760)

Dziennik wojny - doba trzysta dwudziesta i trzysta dwudziesta pierwsza (685 i 686)